piątek, 3 lipca 2015

Brownie truskawkowe/ Strawberry brownie

Czy jakikolwiek miłośnik ciast, w szczególności czekoladowych, nie słyszał w obecnych czasach o brownie? Należałoby w to wątpić - to tak, jak nie wiedzieć, co to naleśnik. Ale zdziwilibyście się. Na całe mnóstwo przypadków osobników z mego pokolenia 30 latków plus, spotkałam się z dosłownie jedną osobą, która nie miała pojęcia co to jest brownie, błędnie biorąc je za polskiego murzynka z zakalcem.
Tak szczerze się tym przypadkiem zdziwiłam, że natychmiast podrzuciłam jej przepis na klasyczne brownie, aby szerzyć wiedzę o tym niezwykłym smakołyku i rozjaśniać polską niewiedzę w kwestii czegoś, co nie jest rozbuchanym proszkiem do pieczenia, puchatym ciastem i na dodatek jest od niego znacznie lepsze.

Pierwszą rzecz, jaką należy wiedzieć o brownie jest jego konsystencja. Częściowo już ją przedstawiłam, ale raz jeszcze zaznaczę: brownie nie jest ciastem rosnącym. Tyle ciasta ile wylejecie na blaszkę, tyle dostaniecie z powrotem. No, może odrobinę więcej, ale na pewno nie należy się spodziewać szalonego rozrostu jak przy użyciu drożdży. Ani śladu drożdży nie ma w składzie, nawet i proszku do pieczenia, czy skibki śmietany. Ono nie ma urosnąć. Ono ma się po prostu upiec.
A po upieczeniu mieć konsystencję podobną do tego, co polskie gospodynie domowe nazywają zakalcem: zbite, wilgotne ciasto, trzymające się razem.

Tyle że, kochany czytelniku, ten "zakalec" nie jest surowizną. Już w momencie jak go skubniesz kontrolnie, widać, że to nie jest surowe. Nie ma śladów po surowiźnie. To jest konsystencja brownie. Coś pomiędzy ciastem, a miękkim ciastkiem cukrowym (popatrzcie w tej kwestii na moje lemon sugar cookies  z niniejszego bloga. To da wam nieco pojęcia o konsystencji. Resztę dostarczy upieczenie swego pierwszego brownie. Jeżeli wasze brownie wyjdzie wam wyrośnięte - znaczy, że albo z przepisem jest coś nie tak, albo przetrzymaliście brownie w piekarniku i dodaliście za dużo mąki.

Konsystencja to nie wszystko. Ciasto jest ekstremalnie smakowo esencjonalne, w przypadku czekolady użytej do jego stworzenia, maksymalnie czekoladowe i bardzo słodkie. Robienie brownie mało słodkiego mija się z celem, więc pamiętajcie o tym, że cukier być musi i basta.
Czekoladowe ma na dodatek po upieczeniu chrupiącą, smakowitą skórkę na wierzchu, która ma tendencję do łamania się, gdy będziecie ciasto kroić na kwadraty.
Aż do obecnego, eksperymentalnego wypieku brownie o innym smaku, sądziłam, że to właściwość, dla każdego brownie, i zostałam zaskoczona. Tylko czekoladowe, na stan mej obecnej wiedzy, posiada taką skórkę. Prawdopodobnie związane jest to z czekoladą w składzie, ale aż tak głęboko nie grzebałam.

Grzebałam natomiast na tyle głęboko w rozmaitych przepisach, po pokochaniu brownie czekoladowego, by zapragnąć zapoznać się z innymi jego wersjami. No i, rzecz jasna, okazało się, że są. Brownie klasyczne czekoladowe, z dodatkami w środku, Blondie - czyli brownie bez ciemnej czekolady, za to z jasną, brownie/blondie z masłem orzechowym, migdałowe, cytrynowe i wiele, wiele innych.

Mamy jednak końcówkę sezonu truskawkowego, a ja weszłam w posiadanie dwu kilogramowej łubianki truskawek, z którymi nie miałam już co zrobić. A więc pierwsza myśl: a gdyby tak zrobić brownie z truskawek?
Sięgnęłam do Pinteresta i na Internet, jak zwykle na etapie poszukiwań inspiracji. No, są. I to bardzo ładnie wyglądające. Ale podczas wgłębiania się w temat spotkała mnie przykra niespodzianka. To, tak wychwalane przez każdego, megapopularne strawberry brownie robi się z ciasta w proszku. Ciast w proszku nie znosimy, gardzimy nimi, zawsze omijamy szerokim łukiem, bo "kupność" wyczuwa się w cieście bezbłędnie. A poza tym lubimy wyzwania. Pomyślałam więc sobie, na konto kobietki, która zrobiła sztuczne brownie z pudełka i zyskała fenomenalną popularność, to ty sobie piecz dalej z proszku i idź na łatwiznę, ja zrobię "from the scratch".
Szczególnie, że przepisów na takie brownie truskawkowe nie z pudełka - nie ma. A jak jest, to wygląda jak ciasto, a nie jak brownie.

A zatem, poszłam w innym kierunku: jak nie truskawkowe, to może po prostu nie czekoladowe. Może nie "brownie", a "blondie". Konsystencja ta sama, smaki tylko inne. No i jak owoce i to sporo, to i skład mego klasycznego przepisu, z którego początkowo chciałam robić, też musiałby ulec zmianie.
I to okazało się być doskonałym kierunkiem. Zupełnym przypadkiem trafiłam na ten przepis, przemaglowałam pod względem składu i konsystencji, przeczytałam wszystkie komentarze, a potem - zrobiłam swoją wersję, zmodyfikowaną porządnie w stosunku do powyższego przepisu. I w ten sposób powstało mi całkowicie ręcznie robione brownie truskawkowe.
I wiecie co? Efekt - konsystencja brownie, wygląd i smak jak należy, tak różne od czekoladowego, ale jednocześnie tak podobne, że nie sposób nazwać go inaczej jak ciasto brownie (bądź blondie, ew. strawbie:), miękkość i sprężystość wnętrza, arcyświeży smak polewy truskawkowej - warte były każdej z trzech godzin, poświęconych na tworzenie tego przepisu, plus kolejnej, nerwowej godziny, podczas gdy piekło się po raz pierwszy.
Eksperymentujcie więc. Nawet jak czegoś nie ma - zawsze możecie się zainspirować jakimś przepisem, i stworzyć coś absolutnie rewelacyjnego, na co przepis będziecie rozdawać za każdym razem, częstując swym wypiekiem gości.




Składniki:

Ciasto:

1/2 kg świeżych truskawek (mrożone też ujdą, ale przed dodaniem ich do ciasta trzeba będzie koniecznie pozbyć się nadmiaru wody)
6 łyżek miękkiego masła
2 tabliczki białej czekolady
1 szklanka cukru
1 cukier waniliowy
2 jajka
2 szklanki mąki

Polewa:

30 dkg świeżych lub mrożonych truskawek
sok z połowy cytryny (świeży, żadnych kwasków cytrynowych, bo smak będzie nie ten)
1/2 szklanki cukru

Wykonanie:

Nagrzewamy piekarnik do 176 stopni Celsjusza.

Truskawki myjemy, pozbawiamy szypułek, dla wygody dalszej obróbki kroimy w kawałki i wsypujemy do wysokiego naczynia. Blendujemy starannie aż będą płynną masą. Odstawiamy.

W niewielkim garnuszku topimy razem masło i połamaną na kawałki białą czekoladę, ciągle mieszając. Mieszanie jest potrzebne, bo biała czekolada ma inną konsystencję niż ciemna i szybciej "lubi się" zbrylić lub przypalić. Po prostu nie można spuścić z oczu tej mieszanki, a po rozpuszczeniu, od razu ściągnąć garnuszek z ognia i pozwolić mu się nieco ostudzić.

Czekoladę z masłem przelewamy następnie do większego naczynia, w którym będziemy miksować ciasto. Do tej mieszanki dodajemy po kolei cukier i cukier waniliowy, staranie miksujemy aż się połączą. Następnie dodajemy jajka, miksujemy i na koniec mąkę i kolejne miksowanie. Na sam koniec po trochu wmiksowujemy zblendowaną pulpę truksawkową.
W tym momencie trzeba koniecznie pilnować konsystencji ciasta. Chcemy osiągnąć dosyć gęste, ale możliwe do przelania. Całkowicie płynne nie może więc być. Dlatego potrzebne jest to stopniowe dodawanie truskawek. Pół kilograma powinno jednak przyjąć i konsystencję zachować właściwą, przy jednoczesnym, wystarczająco mocnym zapachu i kolorze od truskawek.

Blachę wykładamy papierem do pieczenia, przelewamy ciasto i wkładamy do piekarnika na 25-35 minut (w zależności od piekarnika). Należy sprawdzać patyczkiem, czy już upieczone. Jak wyciągamy suchy - ciasto będzie gotowe.
W tym momencie wszystkim tym, co mieli już do czynienia z brownie czekoladowym spieszę wyjaśnić, że nie uświadczycie na nim charakterystycznej skorupki. Ku swemu przerażeniu pod koniec pieczenia widziałam jedynie konsystencję normalnego ciasta i na tej podstawie uważałam, że prawdopodobnie nie wyszło.
Ale sprawa się poprawia znacznie po wyjęciu. Ciasto przed krojeniem musi zostać wystudzone niemal całkowicie. W tym czasie zauważycie, że na wierzchu pojawiły się maleńkie rysy, a powierzchnia ciasta nieco zesztywniała, prawie przypominając skorupkę. Przy tym, gdy odciągniecie delikatnie brzeg papieru do pieczenia, zobaczycie inny kolor ciasta poniżej "quasi-skorupki" - ciemniejszy, a ciasto tam będzie wilgotniejsze. I to są właśnie oznaki, że brownie truskawkowe wyszło.

Gdy ciasto stygnie, robimy na spokojnie polewę. Polewa jest po to, by zastąpić brak skorupki, oraz podkręcić truskawkowy smak brownie, a także... no, ładniej wygląda jednak z polewą niż bez niej.

Truskawki myjemy, pozbawiamy szypułek, wrzucamy do garnuszka. Nasypujemy od razu cukier, wlewamy sok z cytryny i stawiamy na małym ogniu. Dobrze jest już wtedy pognieść je nieco by puściły sok. Na ogniu trzymamy je 10-15 minut, od czasu do czasu mieszając masę, by się nic nie przypaliło. Truskawki zaczną puszczać sok, który ładnie zmiesza się z cukrem i sokiem cytrynowym. Musimy tą ciecz zredukować jeszcze trochę, by polewa była gęsta i po nałożeniu nie spływała z ciasta.
Po 15 minutach powinniśmy mieć już dosyć gęstą substancję w garnuszku, truskawki w stanie rozpadu. Całość sosu z garnuszka traktujemy następnie mikserem, miksując na gładziutką masę. W tym momencie jest ostatnia chwila, by dosłodzić polewę, lub dokwasić.
Gdy otrzymamy już smak, jaki nam pasuje, możemy opcjonalnie jeszcze przetrzeć sos przez sitko, by pozbyć się z niego pestek z truskawek. Mnie one nie przeszkadzały, nawet nie były wyczuwalne po zmiksowaniu, więc ten etap sobie darowałam.
No i w zasadzie tyle. Sos albo wylewamy zbiorowo na całkowicie ostudzone i wyjęte z blachy brownie i rozprowadzamy łyżką ładnie aż na krawędzie ciasta, albo potraktujemy nim osobno każdy kawałek. Resztę sosu można przechowywać w lodówce do pięciu dni i zużywać do czego dusza zapragnie.

Brownie, wystudzone, pięknie okraszone polewą kroimy, zgodnie ze zwyczajem na kwadraty i podajemy gościom. A potem zbieramy okrzyki zaskoczonego zachwytu, a jakże;)











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz