wtorek, 25 sierpnia 2015

Ciasto brownie "Uśmiercenie czekoladą" (Death-by-chocolate brownie cake)

Ciekawa jestem, czy pamiętacie jakąś szczególną czynność, słowo od przyjaciela/wroga, może jakiś kawałek muzyczny, może cytat, zdjęcie, cokolwiek drobnego sprzed lat, co wpłynęło na to, czym się teraz zajmujecie dla przyjemności? Nie pracą zarobkową, bo tę mało kto kocha, chyba, że ma prawdziwe szczęście i robi to, co kocha. Hobby. W sumie ciężkie zadanie, przypomnieć sobie coś takiego sprzed dwudziestu lat, ale gdy sobie to przypomnisz, nagle zaczynasz bardziej chcieć. Bardziej żyć. Bardziej... odkrywać, sięgać do źródeł.
Tak przynajmniej wygląda to z mojej strony.

Jest taka książeczka, którą będąc trzynasto - czy - czternastolatką, przeczytałam na wakacjach. Rzeczywistość była wtedy taka zwyczajna, jeszcze niosąca ze sobą odór ciężkich lat 80tych, chociaż powiewy zachodu zaczynały mocno wkradać się w lata 90-te. Coś się ruszało i w sklepach i w telewizji, ogólnie w ludziach. Więcej koloru i dźwięku wokół. Więcej wszystkiego.
No i właśnie wtedy w księgarniach i kioskach pojawiły się cieniutkie książeczki dla młodszych nastolatek o - młodszych nastolatkach z innego kraju. Ze Stanów, tak konkretnie. Niby nic, ale gdy je czytałam, moje brwi ciągle były w górze. Mentalność i zachowania takich nastolatek kompletnie inne od tego, co sama znałam ze szkoły i podwórka. Sama szkoła nie nazywała się "Liceum" (jeszcze wtedy o gimnazjach u nas nie było mowy), a Niższa Szkoła Średnia. Pamiętam swe kompletnie zaskoczenie, jak coś, co kojarzyłam już z High School, czyli właśnie Szkołą Średnią (ah, ten edukujący serial Beverly Hills 90210), może mieć odmianę dla młodszych uczniów w formie jej niższej wariacji. Jak się okazało - było to ichnie gimnazjum.
Ubierały się inaczej niż my, awangardowo, interesowały chłopakami, a chłopaki interesowały nimi i było to zupełnie normalne dla każdej z nich, podczas gdy w mojej końcówce podstawówki sensacją był wolny taniec kolegi i koleżanki z klasy na dyskotece szkolnej:D.
Poza tym... jedzenie. To tam pierwszy raz przeczytałam o frytkach, do których dodają kwaśną śmietanę i szczypiorek, na dodatek na wynos. A także pierwszy raz o brownie.

Rzecz jasna w tamtych czasach mało kto miał pojęcie, co to jest brownie, dlatego tłumaczka tych książeczek rozsądnie zastąpiła charakterystyczną nazwę "ciastem czekoladowym". Dobrze, że nie murzynkiem...
Niemniej tłumaczenie było zupełnie nieadekwatne do ciasta, o którym potem czytałam, że miłośnik czekolady jest go w stanie pożreć całą blachę (wnioskowanie: nie jest to normalne ciasto czekoladowe z masami, bo ono jest wysokie i nikt normalny nie da rady go zjeść. Musi więc być niskie, albo płaskie, albo bez masy), nazywają je "Uśmiercenie czekoladą", a mama głównej bohaterki zamiast wsypać do niego pokrojone orzechy, wsypuje tonę kawałeczków czekolady, bo dzieciaki orzechów nie lubią. Czemu do środka, a nie na wierzch?! Co to za ciasto?

Już wtedy kochałam czekoladę i powoli zaczynałam wtykać nos do kuchni, gdy coś się piekło. Wiedziałam więc, że to ciasto, na które nabrałam ochoty, jest czymś, czego nie widziałam nigdy dotąd i miałam nie oglądać jeszcze przez całe lata. Ale nie przestawałam się rozglądać.

Opis tak dobrze pozostał w mej łepetynie, że gdy w końcu wpadł mi w ręce przepis na klasyczne brownie i zobaczyłam w nim orzechy, a potem i sam jego wygląd oraz, że charakterystyczne jest to ciasto dla anglosasów... no, to byłam w domu. To było to ciasto czekoladowe, za którym tęskniło się dziecku dziesięć lat, nim w końcu już jako świeżo po studiach, zrobiłam swoje pierwsze, prawdziwe brownie.

Ale tak de facto tłumaczka swoim "ciastem czekoladowym" tak skutecznie zrobiła mi wodę z mózgu, że mając już dostęp do internetów i innych źródeł, i nadal od czasu do czasu się rozglądając za tym intrygującym wypiekiem, z uporem maniaka szukałam przepisów z "cake" w nazwie. Czyli "ciasto".

Dopiero niedawno, zupełnym przypadkiem natrafiłam na przepis na Pintereście, który zapalił mi czerwoną żaróweczkę w głowie. Czekoladowe - wiadomo. "Uśmiercenie czekoladą" sugeruje typowe ciasto kilkukrotnie czekoladowe, nazywane "Death-by-Chocolate", co znaczy dokładnie uśmiercenie czekoladą. Ale blacha na jakiej je piekli sugeruje, że to nie było typowe ciasto. A jeśli nie chodzi o ciasto, w tym konkretnym przypadku, a o połączenie ciasta i brownie?
Ale brownie już znałam. Robiłam. Uwielbiałam. Natomiast to, co uznałam za cudowną wariację w tym temacie, oraz połączenie z tym właśnie ciastem "Death-by-Chocolate", które i tak chciałam kiedyś robić, było najnormalniej w świecie jak oświecenie dla Buddy.
Siedziałam przed kompem, patrzyłam na to ciasto z triumfalnym bananem na ryjku i dźgałam monitor, tłumacząc z pasją mężowi (i tak nie słuchał:P), ile się oszukałam i naczekałam, żeby to znaleźć i zrobić.

I oto w końcu jest. Początek mego zainteresowania wypiekami,  maksimum czekoladowego smaku z obłędną masą czekoladową w środku i na zewnątrz, dodatkowo napakowane kawałeczkami czekolady. I jeszcze w stylu brownie, czyli czujesz, że gryziesz i co gryziesz. I nie masz dość, mimo, że jeden kawałek naraz to wszystko, co jesteś w stanie znieść na co najmniej godzinę.
Ostrzegam lojalnie - słodkie. Prawdziwa bomba kaloryczna. Istne... uśmiercenie czekoladą, ale, powiadam wam, z tym ciastem na talerzu powitałabym i zabójcę z szerokim uśmiechem i słowami:
"Strzelaj, morduj, rabuj co chcesz. Ja wszystko już teraz w swoim życiu upiekłam. Ja całą noc tańczyłam z Kevinem Costnerem..." a, nie, to nie do końca to. Cytat pomyliłam z dowcipem o wilku tańczącym z Costnerami. Ale wydźwięk jest ten sam. Pewien kamień milowy został osiągnięty. Czas poszukać kolejnych.
Przepis, zmodyfikowany solidnie, przede wszystkim o te orzechy (ja nie lubię, mój Młody uczulony) pochodzi stąd






Składniki:

Ciasto:

2 tabliczki gorzkiej czekolady (2x100 gramów w tabliczce)
6 łyżek masła
3/4 szklanki mąki
5 jajek
1 szklanka cukru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki śmietany 18%

Masa czekoladowa (ganache):

1,5 szklanki kawałeczków czekolady (albo w postaci chocolate chips, albo posiekanej drobno mlecznej czekolady)
1,5 szklanki śmietany kremówki 30%
3 łyżki masła
3 łyżki cukru (dosładzać masę będziecie pod koniec na pewno, więc ta ilość to tylko na wstęp)
2 tabliczki czekolady gorzkiej
1/2 olejku pomarańczowego, migdałowego, jakiego zapragniecie, by było czuć w waszej masie.(można pominąć, jeśli chcemy tylko smaku czekolady)

Wykonanie:

Na początek zabieramy się za ciasto.

Nagrzewamy piekarnik na 160 stopni Celsjusza.
2 tabliczki czekolady łamiemy na kawałki i wraz z masłem topimy w kąpieli wodnej, aż utworzą gładką masę. Odstawiamy na chwilę na bok.

Blaszkę tortową (najlepiej z wyjmowalnym dnem) smarujemy masłem i posypujemy mąką lub kakaem w proszku, tylko na tyle by proszek pokrył tłuszcz. Nadmiar strzepujemy.

Jajka, cukier i ekstrakt z wanilii umieszczamy w misce z mikserem i miksujemy przez 4-5 minut, aż masa stanie się puszysta i powiększy swą objętość.

Do masy dolewamy stopioną czekoladę z masłem, stopniowo, ciągle miksując, po czym finalnie miksujemy całość jeszcze przez 15 sekund.
Do powstałej masy dosypujemy mąkę i proszek do pieczenia i na niskich obrotach mieszamy wszystko razem.
Na koniec dokładamy śmietanę, miksujemy raz jeszcze do gładkości.

Masę przelewamy do blaszki tortowej i równo rozprowadzamy w jej wnętrzu.

Wkładamy ciasto do piekarnika i pieczemy około 50-55 minut, lub do chwili aż patyczek testowy wetknięty w środek ciasta nie wyjdzie suchy.

Wyjmujemy upieczone ciasto brownie z piekarnika i przez 20 minut pozwalamy mu stygnąć w blasze, w temperaturze pokojowej. W tym czasie możemy cienkim nożykiem ostrożnie podważać brzegi, by się upewnić, że nie przywarło do boków. Po upływie 20 minut zdejmujemy bok blaszki. Jeżeli znajdziemy na cieście charakterystyczną, łamliwą skorupę brownie, dobrze jest ją zjeść od razu, inaczej będzie nam się łamać w najmniej odpowiednich momentach i nie pozwoli na równe rozprowadzenie masy czekoladowej.

Następnie przykrywamy ciasto płachtą papieru do pieczenia, odwracamy do góry nogami i ponownie ostrym nożykiem podważamy ostrożnie dół (obecnie blacha będzie na górze ciasta), by spód wypieku oczepić od spodu blachy. Powinno odejść samo dość szybko.
Po tym czasie wkładamy ciasto do lodówki i trzymamy w niej, nie przykryte, przez co najmniej 1 godzinę.


W tym czasie przygotowujemy masę czekoladową.

Czekolady łamiemy na drobno i wkładamy na jednego garnczka.

Śmietanę kremówkę, masło oraz cukier wkładamy do drugiego garnczka i stawiamy na niewielki ogień. Mieszamy, aż składniki się rozpuszczą i zmieszają ze sobą. Na tym ogniu trzymamy masę aż dokoła jej krawędzi pojawi się pierwszy wianuszek bąbelków powietrza. Nie można jej się pozwolić w żadnym razie zagotować ani przypalić, dlatego warto od czasu do czasu zamieszać.

Gdy to się stanie, ściągamy garnuszek z ognia i wylewamy jego gorącą zawartość do garnuszka z przygotowaną czekoladą.

Przez kolejnych 5 minut pozwalamy się masie samej rozpuszczać. Po upływie tego czasu mieszamy starannie i mocno, aż będzie gęsta i gładka.

Gotową masę musimy schłodzić, więc wstawiamy ją do lodówki, co jakiś czas wyjmując i mieszając, by się nie zastała.

Gdy będzie już chłodna wyciągamy z lodówki.

1 szklankę masy zachowujemy na pokrycie ciasta. Do reszty stopniowo wsypujemy posiekane lub gotowe kawałeczki mlecznej czekolady, zostawiając garść do późniejszej ozdoby ciasta.

Mieszamy ganache, aż czekolada rozłoży się w masie po równo. Odstawiamy na bok.


Przystępujemy do składania ciasta w jedną całość.

Wyciągamy ciasto z lodówki.

Ponownie układamy na czystym spodzie blachy, w której piekliśmy je, wysłanym papierem do pieczenia.

Ostrym nożem przecinamy ciasto brownie na pół, górną jego część odkładając na bok. Posłuży jako przykrycie dla ciasta.

Na pozostałej, dolnej połowie rozsmarowujemy starannie i równo cały ganache z kawałeczkami czekolady, aż po brzegi.

Przykrywamy górną częścią ciasta i lekko dociskamy ją do dolnej i kremu czekoladowego.

Następnie bierzemy zachowaną szklankę czystego kremu czekoladowego i jak najstaranniej smarujemy górę i boki ciasta tak, by ani kawałek nie wystawał na zewnątrz. Całe ciasto brownie ma zatonąć w warstwie czekoladowej masy (bez spodu, rzecz jasna, bo na nim ciasto stoi).

Finalnie bierzemy zachowaną garść kawałeczków czekolady i fantazyjnie, zgodnie z własnym pragnieniem, rozsypujemy ją na powierzchni ciasta.

Ciasto wkładamy do lodówki jeszcze na godzinę, nim zaczniemy je kroić.

Jest bardzo słodkie, więc najlepiej podawać je z czymś kwaśnym, łamiącym tę słodycz. Ja wpadłam na pomysł by zamiast lodów, albo jakiejś kwaśnej konfitury po prostu podać je z zamrożonymi czerwonymi porzeczkami. Wygląda bardzo ładnie i doskonale smakuje.
Tyle. Smacznego, łasuchy!

A teraz kilka uwag, wynikających z własnej obserwacji.
Przede wszystkim: ganache to nie typowa polewa czekoladowa, którą trzeba trzymać z daleka od lodówki, bo zaraz pokrywa się białym nalotem. Nic z tych rzeczy. Bezpiecznie możemy trzymać ciasto w lodówce i ciągle będzie tak samo brązowe, jak tuż po pokryciu go warstwą masy czekoladowej.

Użycie kakao zamiast mąki do posypania blaszki przed pieczeniem to o tyle doskonały pomysł, że potem nie widać białych resztek mąki na cieście.

Ciasto przechowujemy w lodówce, rzecz jasna, ale doradzam nie kroić go od razu po wyjęciu z niej. Będzie twardsze niż powinno przez tę całą czekoladę i kawałki mogę nam nieestetycznie wyglądać po pokrojeniu, gdy się zaczną kruszyć. Dlatego najlepiej pozwolić ciastu "odpocząć" przez kwadrans po wyjęciu z lodówki i dopiero potem kroić.