niedziela, 25 października 2015

Muffinki brownie dla Szymka

Raz na jakiś czas cierpię na odruch wyjątkowej hojności cukierniczej i swymi wybrykami prosto z piekarnika obdarzam kogoś innego niż najbliższą rodzinę. Jednakże sytuacja musi spełniać następujące wymogi:
1.  ciacho/deser musi być niesamowicie smaczne na pierwszy rzut oka
2. proste, abym się nie schetała przy tym jak dziki osioł, nie otrzymując odpowiednich wyrazów wdzięczności (swój - wiadomo - pochwali, a ktoś, z kim krwi nie dzielisz? Zawsze istnieje ryzyko kręcenia nosem)
3. szybki, bo nie mam ochoty siedzieć w kuchni pół dnia, a także niezbyt drogi
4. musi być okazja
5. osoba obdarowywana musi być tak blisko określenia "przyjaciel" jak to tylko możliwe

I teraz tak. Pierwsze trzy wymogi to łatwizna. Smaczne, proste, szybkie desery mnożą się jak grzyby po deszczu i przy ładnej pogodzie (tegoroczna jesień nam udowadnia bowiem, że same deszcze i siarczyste zimno rodzą tylko zmarznięte "papierzaki" zdesperowanych grzybiarzy, co do domu nie zdążyli, albo szukali do upadłego, a nie normalne grzyby), na internetach, w gazetach i w innych źródłach. Natomiast okazja nie trafia się co chwila. W przyjaciół też moja introwertyczna osoba nigdy nie obfitowała. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze czynnik impulsu, który zaświecić mi musi w głowie żaróweczką pomysłu, w odpowiedniej chwili.

No, ale macie szczęście. Tak się złożyło, że zaczynając od punktu 4, przez punkt 5, poprzez punkty 3, 2 i 1, przy współzaistnieniu owego magicznego impulsu, dokonałam fajnego przepisu, który został przyjęty z entuzjazmem, zarówno przez obdarowywanego, jak i gości.
Szymek, mój i męża bardzo bliski kolega, niemal przyjaciel rodziny, jedyny, do którego spośród wszystkich naszych znajomych mój synek się swobodnie przytuli i nazwie wujkiem (niedoszły ojciec chrzestny), miał urodziny. I jakkolwiek nie trzeba było szaleństw, prezenty do knajpy na piwo i planszówki (odmiana imprezy urodzinowej) też nie były potrzebne, ale w sumie chcieliśmy coś zrobić. Tak więc moja druga połowa rzuciła ziarno na glebę, pytając po półgodzinnej dyskusji nad tym co kupić "łysej mendzie" - a może upiecz mu coś? No i się zaczęło. Burza mózgów nie trwała jednak długo. Szymek muffinki lubi, na diecie znowu nie jest, a skoro nie jest na diecie, poszerza nam się zakre możliwości.
Więc co zrobiłam, mając do dyspozycji półtora dnia przed urodzinami? Odpaliłam Pinteresta, wpisałam poszukiwanie muffinek i po około 15 minutach gapiłam się z zadowoleniem na coś, co mogło być hitem.

Sporo z was już się orientuje, że lubię czekoladę. Jeszcze więcej osób wie, że czekoladę lubi też przeważająca większość mężczyzn, więc nasz kumpel bez wątpienia też ją lubi. Co więcej, lubi on moje brownie (nie zatapiając się w samozadowoleniu, acz stwierdzając fakt - jak większość tych, co go spróbowała). No to zgadnijcie, na jaki przepis padło moje oko podczas poszukiwań? No jasne, że na muffinki brownie.
A ponieważ przepis spełniał pierwsze 3 punkty z powyższej listy - zabrałam się do roboty kilka godzin przed imprezą urodzinową.
I co? I partia muffinek, jeszcze trochę ciepłych, wręczona w prezencie i postawiona na stole z wyrazem zadowolenia na brodatym ryju Szymka, znikła w ciągu kwadransa, ku z kolei memu wielkiemu zadowoleniu.
Bo przysmaki znikające w takim tempie MUSZĄ być niesamowicie dobre.

Daję wam więc ten przepis, z życzeniem, aby i wam tak fajnie wyszło:)
Pochodzi z tej strony. Modyfikowany pod względem skali metrycznej, aby było łatwiej budować bazę składników, oraz wprowadziłam kilka skrótów.




Składniki (na 14-16 muffinek):

4 tabliczki czekolady gorzkiej
10 łyżek masła
4 lekko rozbite jajka
3/4 szklanki cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 szklanka mąki
1 szklanka drobno posiekanych kawałeczków mlecznej czekolady albo małe opakowanko chocolate chips
2-3 łyżki stopionego masła na posmarowanie foremek
garść kawałeczków czekolady dla przyozdobienia muffinek


Wykonanie:

 Nagrzewamy piekarnik na 176 stopni Celsjusza.

Silikonowe foremki na muffinki smarujemy stopionym masłem na bokach i dnie i stawiamy na blasze wyjętej z piekarnika, wysłanej folią aluminiową lub papierem do pieczenia.

Nasze cztery czekolady łamiemy na kawałki i wraz z masłem rozpuszczamy w kąpieli wodnej, mieszając od czasu do czasu, aż staną się czekoladową masą. Gdy będzie gładka, zdejmujemy z ognia i pozwalamy jej nieco ostygnąć.

Jajka, cukier i ekstrakt z wanilii wkładamy do miski od miksera i krótko miksujemy, tylko tak, by się połączyły.

Do zmiksowanej masy powoli wmiksowujemy całą stopioną czekoladę z masłem.

Wmiksowujemy też mąkę, ale tylko na tyle, by się połączyła z resztą. Masa nie może być zbyt gładka, ale z kolei surowych kulek mąki też nie wolno nam zostawić.

Wsypujemy szklankę kawałeczków czekolady lub chocolate chips i mieszamy z ciastem za pomocą łyżki.

Każdą foremkę na muffinkę wypełniamy ciastem do 2/3 wysokości. Nie więcej, bo się ciasto wyleje, a poza tym mimo wszystko muffiny trochę urosną. Tylko trochę.

Na górę każdej surowej muffinki wysypujemy kilka sztuk kawałeczków czekolady.

Wsadzamy blachę z foremkami do nagrzanego piekarnika i pieczemy około 30-35 minut.

Następnie wyjmujemy je z piekarnika i w foremkach pozwolimy stygnąć 5 minut poza piekarnikiem. Po tym czasie wyjmujemy je z foremek (z łatwością, naprawdę, dzięki wymaśleniu i tak silikonowych foremek, same wypadają na dłoń) i pozwalamy ochładzać się już luzem.

Zjadamy z przyjemnością, ile nam pozwolą.

Tyle:)

No dobra, na koniec parę uwag, które mogą wam pomóc.

Skoro są to muffinki brownie, spodziewajcie się, że będą w środku wilgotne, zupełnie jak brownie powinno być. To nie jest zakalec!:)

Podczas pieczenia nie ma co sprawdzać patyczkiem. W pół godziny wychodzą takie jak trzeba.
ACZKOLWIEK, jeżeli przeciągniecie czas pieczenia, dacie za mało czekolady (na przykład 3 zamiast 4 tabliczki) przy pozostałej ilości składników pozostawionej bez zmian, to też się nic strasznego nie stanie. Nie spalicie ich. Po prostu otrzymacie babeczki czekoladowe, też niesłychanie smaczne, ale upieczone bardziej, niż powinno być upieczone brownie.

Popękają, tak jak widać na zdjęciu. Nie ma bata, żeby tak nie było, ale to też ma swój urok, szczególnie z tymi drobinami czekolady, które, o dziwo, wcale się nie topią podczas pieczenia.

Co do charakterystycznej skorupki brownie - powinna się pojawić. Może mniejsza niż jak robicie brownie w blaszce, tycia, ale jednak. Przy tej okazji wyciągajcie upieczone muffinki z foremek ostrożnie, aby to dobro wam się nie pokruszyło.

Jeżeli macie ochotę ulepszyć te muffinki i na przykład w surowe jeszcze wetknąć do środka kostkę czekolady albo kawałek krówki - przypuszczam, że się rozpuszczą i możecie mieć bardziej płynne wnętrze. Ale nie wypróbowałam tego pomysłu jeszcze, więc jeśli ktoś tak spróbuje, koniecznie dajcie znać.
Natomiast dodanie do środka łyżeczki dżemu (czyli nalanie małej warstwy ciasta do foremki, nałożenie łyżeczki dżemu i zalanie resztą porcji) mogło by wyjść... Ponownie - nie próbowałam takiej wariacji z tym przepisem, więc nie bierzcie za pewnik:)