piątek, 11 grudnia 2015

Tarta cytrynowa z bezą (Lemon Meringue Pie)

Mój mąż kocha bezę. A ja kocham mego męża. Synonimem tej miłości jest robienie mu dobrze... w innym sensie niż teraz wszyscy, uśmiechając się lubieżnie, myślicie:D Znaczy, nie wchodźmy w sfery, które tu w blogu opisywane nie będą. Pomijając je, wiadomo, że szczęśliwy samiec, to samiec nakarmiony dobrym jedzeniem, które kocha  i o które prosi swą kochaną żonę.
A więc wracamy do punktu wyjścia. Skoro mój mąż kocha bezę, a ja kocham mego męża, a także bez wątpienia kocham gotować dla mego męża i piec mu ciasta rozmaite, a niezwykłe, w pewnym momencie musiało wypłynąć ciasto z bezą.
Nie jest pierwszym ciastem z bezą na tym blogu bez wątpienia. Już zaproponowałam wam jakiś czas temu znakomitą tartę wiśniową, która zamiast tradycyjnego pokrycia z ciasta, miała bezę. Nie będzie też ostatnim, ponieważ, powiedzmy sobie szczerze, ciasta z bezą są fantastyczne. Bardzo dekoracyjne i naprawdę leciutkie. Ta chmurka z ubitych na sztywno białek robi tu znakomitą robotę i znaczenia naprawdę nie ma, czy spód i nadzienie wydają wam się kamieniem młyńskim dla żołądka. Beza dodaje ciastu skrzydeł. Tak było, jest i będzie, ament.

Drugim powodem dla którego postanowiłam uczynić Lemon Meringue Pie bohaterem dzisiejszej felki jest fakt, że jest ono cytrynowe. A ciasta cytrynowe są naprawdę strzałem w dziesiątkę. Jakbyście szukali, już ich tu kilka jest, w rozmaitej postaci.  I cytrynowe ciasto "niemożliwe" i ciastka cytrynowe Sansy(jak malutkie puddingi pieczone na parze) i ciasto cytrynowo-borówkowe (taki keksik owocowy) i fantastyczne Key-Lime Pie (bez Key) i typowe ciastka cukrowe buchające smakiem cytryny. Zimową porą cytryna kusi do jak najczęstszego jej używania, więc folguję swoim chęciom na różne sposoby. Tak zresztą wdzięczny to produkt, tak aromatyczny, że nie wypróbowywać go wszędzie, gdzie się da, byłoby marnotrawstwem.

I wreszcie coś, co nakręciło mnie na samym początku, do zajęcia się cytrynową tartą z bezą. Ciekawość. Już wcześniej słyszałam o tym cieście, ale dopiero pewien serial mnie natchnął, by na poważnie pomyśleć o wzięciu się za nie.
Pamiętacie serial "Terranova"? Przedziwne połączenie sf, post-apokaliptycznej wizji zniszczonej ziemi i Parku Jurajskiego? Nie? W sumie, nie dziwię się, bo jego żywot krótki był. Szkoda. Ciekawe, ile jeszcze dziwnych rzeczy byliby w stanie tam wepchnąć, poza już istniejącą ludzkością uciekającą przez tunel czasowy ze zniszczonej smogiem, przeludnionej Ziemi do czasów, gdy żyły dinozaury, by tam zacząć budować nową przyszłość. W przeszłości. Zupełnie nie ma w tym paradoksu czasowego...
Ale, pomijając ten fakt, serial był zabawny, został skasowany po 1 sezonie i od tego czasu upłynęło pewnie 2-3 lata. Oglądałam go jednak chętnie i tak oto w 4 odcinku pojawiła się scena, w której dziewczyna imieniem Maddy (córka głównych bohaterów) zajada z chłopakiem, któremu wpadła w oko, ciekawie wyglądające ciasto. Poniżej właśnie ta scenka:


Niestety dźwięku nie ma, bo to gif, ale w skrócie ujmując, wymieniają tam nazwę "fake lemon meringue pie". Czemu "fake"? Ano dlatego, że nie wolno było zbierać owoców i robić z nich niczego zjadliwego, póki ich nie przebadano, nawet znajomych cytryn. Czyli ciasto zostało zrobione z syntetycznego... czegoś.
Pomińmy jednak dalsze dywagacje. Nazwa pasowała do wyglądu tego ciasta, na które już dawno temu natrafiłam. Jasny spód, jaskrawo-żółty środek i kopiasta chmurka bezy. Coś pięknego. I na tę scenkę, o ile się nie mylę, wpadł mój mąż i zagapił się na ciasto w serialu z miłością...
Nie pozostało mi więc nic innego, jak je zrobić.
I absolutnie się nie zawiodłam. Beza jest słodka, jak na bezę przystało, krem cytrynowy rozkosznie kwaskowaty, a spód cienki i smakowity. Wszystko razem pasuje do siebie tak perfekcyjnie, jak w tym serialu nie pasowały do siebie poszczególne wątki.
I zupełnie nie zamula.
Poza tym, mając za oknem zimę bez śniegu, jedynie z zimnem, takie ciasto przypomni nam o słonecznym lecie.
Nie pytajcie o źródło przepisu. Znalazłam już nie wiem gdzie i nie mam pojęcia kto jest autorem. Ważne, że wychodzi perfekcyjnie. Lepiej niż zdjęcia (żaden ze mnie fotograf, idiot-kamera była w użyciu, ale widać dość, by wiedzieć, jaki chcemy osiągnąć efekt.)
Cytrynowo, smacznie i z wigorem... zaczynajmy:


Składniki:

Spód:
175 g mąki
100 g zimnego masła w kawałkach
1 łyżka cukru pudru
1 jajko (białko i żółtko osobno)

Krem cytrynowy:
2 płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
100 g cukru
skórka otarta z 2 cytryn
sok z 2-3 cytryn
sok z 1 pomarańczy
85 g masła pokrojonego w kawałki
3 jajka (żółtka i białka osobno)
 1 całe jajko

Beza:
4 białka w temperaturze pokojowej (3 z kremu i 1 z ciasta)
200 g cukru
2 płaskie łyżeczki mąki ziemniaczanej


Wykonanie:

Najpierw robimy ciasto.

Nagrzewamy piekarnik na 180 stopni Celsjusza.

Wszystkie składniki: mąkę, masło, cukier puder i żółtko z jajka zagniatamy ręcznie aż utworzy zwartą kulę.

Owijamy je w folię spożywczą i wkładamy do lodówki, by je schłodzić, przez ok. 30 minut.

Formę na tartę z wyjmowalnym dnem smarujemy starannie masłem i posypujemy bułką tartą.

Ciasto wyjmujemy z lodówki po upływie określonego wyżej czasu, rozwałkowujemy i równomiernie wykładamy do formy, wylepiając starannie dno i boki aż do samej góry.

Na ciasto kładziemy płachtę papieru do pieczenia, na niego wysypujemy groch, dla obciążenia go podczas pieczenia.

Wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy przez 15 minut. Następnie usuwamy papier i groch i pieczemy dodatkowe 20-25 minut do momentu, aż ciasto osiągnie złocisto-brązowy kolor, stając się niemal całkowicie upieczone.

Wyciągamy z lodówki, zostawiamy do ostygnięcia.

Następnie przygotowujemy krem cytrynowy.

Do garnuszka wsypujemy mąkę, cukier i skórkę z cytryny. Wlewamy sok cytrynowy. Sok wyciśnięty z pomarańczy uzupełniamy w szklance wodą aż do osiągnięcia ilości 200ml i również wlewamy do składników.

Zagotowujemy wszystko razem mieszając cały czas, aż całość zgęstnieje. Zdejmujemy z ognia jak tylko zacznie wrzeć(pojawią się pierwsze bąbelki uciekające z dna).

Do gorącej mieszaniny dodajemy masło i mieszamy aż się rozpuści.

Dodajemy 3 żółtka jajek i 1 całe jajko, ponownie mieszamy.

Garnuszek z zawartością ponownie stawiamy na średnim ogniu i podgrzewamy, aż powstanie nam masa podobna do budyniu.

Natychmiast zdejmujemy z ognia. Studzimy co nieco i ciepły jeszcze wylewamy na ostudzony spód.

Ciasto z wkładką studzimy całkowicie nim nałożymy na nie bezę.

Przystępujemy do wykonania bezy.

Białka ze szczyptą soli ubijamy na sztywno mikserem. Następnie po trochu dodajemy cukier, cały czas miksując.

Na koniec dodajemy mąkę i ponownie ubijamy pianę.

Bezę wykładamy na całkowicie wystudzoną tartę i zimny krem cytrynowy, w taki sposób, by na środku ciasta było jej najwięcej i utworzyła się charakterystyczna górka.

Całość wkładamy do piekarnika i pieczemy dodatkowe 20 minut.

Studzimy przed pokrojeniem i podaniem. 

Kilka uwag ode mnie:

Beza powinna wyjść krucha na zewnątrz, a piankowa w środku. Podany czas pieczenia to akurat tyle, by osiągnąć ją właśnie w takim stanie.

Ciasto na spód będzie bardzo trudne do wyłożenia w całości na blachę. Najlepiej po prostu przekładać je w rozwałkowanych kawałkach i wylepiać nimi blaszkę.

Krem wychodzi kwaskowaty. Można dodać do niego nieco więcej cukru, ale to już zależy od indywidualnych smaków każdego.

Smacznego:)