piątek, 11 września 2015

Odwrócone muffinki pomarańczowe z czekoladą

Trzeba w życiu spróbować wszystkiego. Absyntu, fajek (by stwierdzić oczywiście, że nie smakują i nie zapalimy nigdy już żadnej) seksu, skoku na bungie, hodowli węża w terrarium, obłaskawiania kota-Sfinksa (powodzenia bez grubych rękawic, jak jest szczególnie złośliwy), a także dokonania czynności zwykłej, której lekko boimy się podjąć, chociaż inne tego samego typu wykonujemy bez problemu. W tym przypadku u mnie szło o zrobienie muffinek.
Nie wiem czemu ten temat omijałam równie szerokim łukiem jak inni legendarne w tym, że nie "wychodzą" ciastka Makaroniki. Przecież to proste. Zmieszać składniki, wlać do foremek, upiec, zjeść. No tak, ale ja foremek nie miałam, nie miałam pojęcia jakie wybrać i jak piec i tak dalej. A poza tym gdzieś tam we łbie utarła mi się wizja muffinek, jako typowych babeczek, pieczonych jeszcze przez moją babcię w metalowych foremkach, ciężkich i mało przyjemnych w jedzeniu, a jak już się je w końcu wydłubało w całości z tych paskudnych foremek, to się cholery kruszyły wszędzie, zanim skończyłaś jeść jedną sztukę. W taki sposób chyba działają stereotypy. I to nie tylko w moim przypadku. Do dzisiaj słyszę głosy porównujące babeczki do muffinek, zrównując je ze sobą, podczas gdy ciasto w jednym i drugim wypieku jest zupełnie, ale to zupełnie inne. To tak, jakby próbować zrównać ze sobą brownie i murzynka, na podstawie tego, że oba są pieczone z czekoladą.

Niemniej stereotyp paskudnej babki zwalczyłam, a już zupełnie zaciekawiłam się muffinkami, gdy znalazłam pewien przepis na obiadowe muffiny z serkiem ricottą i szpinakiem, jeszcze nie wypróbowany. Nie było okazji w sumie. Ale z myślą o nim kupiłam sobie silikonowe foremki do muffinek. I złożyłam w szufladzie... jakoś ze trzy miesiące temu.
I pewnie by leżały i czekały na swoją szansę (albo sparcienie ze starości i nie używania), gdyby nie kalendarz ścienny z przepisami na odrywanych każdego dnia karteczkach. Przepis głosił "Pomarańczowe babeczki" i pewnego dnia mąż złożył mi go na łonie triumfalnym gestem, nic nie mówiąc, a tylko obserwując reakcję.
Zerknęłam raz na przepis, potem drugi raz, otworzyłam szerzej ślepia, bo spodobało mi się to co czytałam (już wiedział, znając moje upodobanie do ciast typu "odwrócone") i generalnie zostałam podbita. Następnej nocy śniło mi się robienie tych babeczek, (a właściwie muffinek, bo to nic innego tylko muffiny do góry nogami) i już nie było odwrotu. Nawet i brak składników mnie nie uratował, bo to taki przepis, że w domu się ma zazwyczaj wszystko na niego.
Tak oto powstały bohaterki dzisiejszej felki, do których oczywiście musiałam przyłożyć swoje inwencyjne pomysły. Dlatego też nie są całkiem pomarańczowe, a dosmaczone kawałeczkami czekolady, co wychodzi im naprawdę na dobre. Przy tym pomarańczę się czuje i widzi w cieście, są leciutkie, ale i smakowicie można wbić w nie zęby i poczuć, że się coś zjada... no, perfekcja. Każdego wyleczą ze strachu przed muffinkami. Gwarantuję.
I na dodatek tak ślicznie wyglądającego deseru dawno nie widziałam. Szkoda, że w jednej partii wychodzi tak mało... zawsze jednak można robić z podwójnej ilości, co w sumie zalecam. Przepis jednak podaję na ilość standardową: 12 muffinek. Sami już podwoicie ilość składników, jak będziecie chcieli ( będziecie:)).
No to jedziemy:


Składniki:

2 jajka
1/2 szklanki soku wyciśniętego z pomarańczy
4 łyżki stopionego masła + 2 dodatkowe łyżki na posmarowanie dna foremek na muffinki
1,5 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier brązowy (do posypania dna foremek na muffinki)
12 plasterków pomarańczy (jeśli są malutkie to całych, jeśli pomarańcze są zwykłego rozmiaru to bierzemy kawałki tych plasterków, można też pomarańczę zastąpić mandarynką i też będzie dobrze)
1/2 szklanki czekolady mlecznej posiekanej drobniutko, lub gotowych chocolate chips


Wykonanie:

Pomarańczę parzymy wrzątkiem, obieramy ze skórki, kroimy na plastry. Z pozostałej części wyciskamy potrzebne nam pół szklanki soku do ciasta. Odstawiamy.

Piekarnik nastawiamy na 180 stopni Celsjusza.

Jajka ubijamy mikserem na puszystą masę. Do masy wlewamy sok z pomarańczy oraz stopione masło. Ubijamy, aż się połączą. Dosypujemy następnie mąkę, cukier i proszek do pieczenia. Miksujemy całość tylko na tyle, by się połączyły. Grudkowatość masy na muffinki jest tym, co sprawia, że po upieczeniu są bardziej wilgotne i takie chcemy je mieć. Do ciasta dosypujemy kawałeczki czekolady i mieszamy wszystko razem łyżką.

Blachę wykładamy papierem do pieczenia. Stawiamy na niej foremki silikonowe na muffinki. Dno każdej smarujemy starannie stopionym masłem i posypujemy brązowym cukrem, tylko na tyle by przykrył dno i namókł masłem.

Na dno każdej foremki kładziemy na cukier i masło kawałek plasterka pomarańczy.

Foremki napełniamy ciastem do 2/3 wysokości foremki maksimum. Nie napełniajcie do samej góry, bo muffinki będą rosnąć. Jak nie będą mieć na to miejsca, to się wyleją i będą kłopoty, a nie muffinki.

Blachę z foremkami z ciastem wkładamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy 25-30 minut.

Po tym czasie wyjmujemy muffinki z piekarnika i pozwalamy im nieco ostygnąć w temperaturze pokojowej.

Gdy są już tylko ciepłe, ostrożnie odwracamy każdą jedną do góry dnem nad talerzem, na którym mamy je zamiar serwować i cierpliwie czekamy aż wylezą, tudzież lekko odginamy na boki foremkę, by im pomóc.

Finalnie otrzymamy śliczne, złote muffinki z kawałkiem pomarańczy na "górze" zatopionym w karmelu, lśniące i pachnące.
Jeść można od razu (spróbujcie powstrzymać przed tym rodzinę - równie skuteczne, co obłaskawianie kota-Sfinksa bez rękawic:P), albo pozwolić im wystygnąć i serwować chłodne. Dodatki i ozdoby nie są zupełnie potrzebne - muffinki same wyglądają jak klejnoty i obronią się smakiem bez niczyjej pomocy.