piątek, 10 czerwca 2016

Tort Ambasador/ The Ambassador torte

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, blogu Ban-to felki!

Dacie wiarę, że zamęczam was swoimi felkami już cały rok? 7 czerwca minęło 365 dni odkąd pojawił się post Słowem Wstępu...  pierwszy, jaki tutaj napisałam. Krótki, trochę niepewny, pełen wdzięczności dla tych, dzięki którym w ogóle za pisanie się wzięłam. I za gotowanie. Dla tych, którzy mnie popchnęli do przełożenia kuchennych ceremonii na słowo pisane, tych, co nieświadomie pewnie zainspirowali, których od początku uznaję za niedościgłe wzory. Do tej ekipy dołączył jeszcze jeden guru, ale to już chyba każdy się orientuję, o kim mówię, starczy, że czytał co najmniej 5 ostatnich felek:) Ale wiecie... jak ktoś ma cel przed oczami, wzór, inspirację, coś, co sam chciałby bardzo osiągnąć i widzi, że jest to osiągalne, to ciężka praca nad sobą od razu robi się znośniejsza. Przeszkody nie tak trudne do przezwyciężenia. Tak jakby ci, co mnie inspirują, podsuwali małą trampolinę pod wysoką ścianę wspinaczkową samym faktem bycia tam, gdzie ja chcę kiedyś dotrzeć. Podbijam się, próbuję i nawet jak ląduję na zadku z powrotem na ziemie, to próbuję dalej. Im się udało. Uda się i mnie. Kiedyś. A wiara to połowa sukcesu.
Dziękuję. Za to, że mogę spojrzeć z nadzieją w stronę słońca i zamiast odwracać wzrok, wtykam na nos ciemne okulary i uparcie tuptam w jego stronę...

Wielkie nadzieje pozostawmy na razie w spokoju (swoją drogą doskonała książka i całkiem udany film z Paltrow i Hawke... czy oni coś tam aby jedli?:D) i zajmijmy się dziś. A dziś, trzy dni po urodzinach, gdy blog już wyleczył się z urodzinowego kaca, można by w sumie oświadczyć, że warto się uraczyć jeszcze kawałeczkiem tortu. Został jakimś cudem, zachomikowany specjalnie na tę okazję. I tymże tortem szalenie urodzinowym i smakowitym, z dziką rozkoszą się z wami podzielę.


Nie wiem skąd pochodzi tort Ambasador. Nie ma jakiegoś konkretnego przodka wartego wzmianki, więc pewnie powstał jako wynik eksperymentu anonimowej gospodyni domowej i poszedł, przez zachwycone przyjaciółki, w  świat. Przegrzebałam, niemniej, internety, ale nie znalazłam praszczura Ambasadora, a skąd. Ten wypiek zdaje się magicznie pojawił w latach 90tych w polskich kuchniach. Niepokalane, kuchenne, poczęcie. Cud! Jakby paczka biszkoptów i budyń spojrzały na siebie, zapałały gwałtownym uczuciem i nagle świat wzbogacił się o jedno, proste, ale niezwykle smaczne ciasto. I zaraz za nim kolejne miraculum - cudowne rozmnożenie zarówno w smakach, jak i dodatkach. Nieomylny znak, że panie domu nie tylko próbowały się cieszyć drobiazgami, ale i eksperymentowały na potęgę.
Ambasador to przy okazji moje najprawdziwsze, szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa. Świąteczne ciasto, które uwielbiałam tak mocno, że odgonić mnie od niego nie było można, bo łyżkami, łapami, bodaj garnczek wylizać z resztek kremu, powąchać. Szał!
Inna sprawa, że tak samo reagowałam na winogrona cieplarniane, więc może to nie do końca kwestia smaku, a zakazu, by coś dla innych zostało? W sumie, cokolwiek rodzic uzna za skutkujące:)
Domyślam się za to skąd nazwa Ambasador. Stanowisko to wtedy kojarzyło się z zagranicznym luksusem i niezwykłością zwykłym zjadaczom chleba. W końcu ktoś, kto przybył z zewnątrz, by zamieszkać wśród nas i pracować na dobro ichnie i nasze musi być jednostką wybitną. Jakże więc inaczej nazwać ciasto, które wśród nieśmiertelnych szarlotek i szarych serników wyrastało nagle nad tłum i spoglądało dumnie spod galaretki i przebogatych mas na gawiedź prostolinijną, siermiężnie polską.
Mimo, że obecnie stanowisko ambasadora nie budzi już takich wrażeń jak dwadzieścia lat temu (ot, kolejny polityk, który najprawdopodobniej, miast głosić światłe słowa o współpracy międzynarodowej, pluje sobie w brodę, że trafił na to zadupie, a mógł postarać się gdzie indziej i ze sztucznym uśmiechem ściska blade łapki wszystkich karierowiczów dookoła, na ciepłych posadkach usadzonych przez pociotków oczko wyżej) nazwa dla tortu pozostała bez zmian. I sam Ambasador, przeciwnie do swego imiennika, nadal zachował splendor, klasę i charakter, a w jego nazwie wciąż wibruje nostalgia za dobrobytem, którego był niewielkim acz znaczącym symbolem.

Ciasto obecnie nie przeżywa renesansu. Siedzi sobie spokojnie i cichutko w książkach kucharskich, czasem zaszczyci swą obecnością stoły, ale jego czasy przeminęły i żadne felki świata tego nie zmienią.
Mogę jednak odkurzyć go i na moment znowu ustawić na piedestale. Podzielić się tym prostym, anielsko smacznym deserem, by i wam na moment dzieciństwo i łapy do łokci w budyniu, umorusane nim, uszczęśliwione buzie i wszystko dookoła, na moment stanęły przed oczami. A więc oto on. Mistrz wagi budyniowej, król... hmmm, powtarzam się. To nie Pączki Loco i nikt tu nie będzie się z nikim za łby brał... chociaż za kawałek ambasadora mogłabym kogoś potarmosić, ot tak:)

Tort nie wymaga pieczenia, więc jest idealny na letnią porę. Nie posiada też ciasta jako takiego. Za spód robią herbatniki, a nad nimi to już tylko dwukolorowe morze masy, owoce i galaretka. Są, oczywiście wersje, gdzie te wszystkie masy oddzielają blaty ciasta, ale akurat ten szczególny przypadek stawia na niesamowity smak, jaki da sama, stężała na podobieństwo sera w serniku na zimno, masa, zbliżona do tej, jaką znamy z ciast typu Karpatka.
Jednakże tutaj jest to jazda nieco innego rodzaju. Masa karpatko podobna, wersja kombi z dopalaczem, o tak. Jeśli dobrze to zrobicie, smak będzie buchał na wszystkie strony i ciasto zupełnie zostanie zapomniane. Wystarczą te biszkopty na dnie robiące za podstawę.
I, na bogów, nie wsiadajcie po nim za kierownicę. Ten dopalacz to nie była metafora:D

A zatem bez zbędnych dalszych konotacji, skoro już wyjawiliśmy sekret, pora zadrzeć tej zgrabnej, smakowitej lasce spódniczkę nad głowę i pokazać jej kształty. Znaczy Ambasadora... zadrzeć mu spódniczkę... hmmm... zupełnie nie zabrzmiało to odpowiednio:D
Patrzeć mi tam na zdjęcia, nie nabijać się:)
I robimy co do nas należy:)

Please scroll below for the "red" recipe in english version:)




Składniki:

1 duże opakowanie biszkoptów długich (okrągłe też mogą być)
2 kostki masła
3 szklanki mleka
7 płaskich łyżek mąki ziemniaczanej
6 żółtek
2 szklanki cukru
bakalie wedle uznania (rodzynki, skórka pomarańczowa, posiekane orzechy, żurawina, etc.)
sok z cytryny (można zastąpić olejkiem pomarańczowym, ponieważ chodzi tu o nadanie aromatu  jednej z mas)
2 łyżki kakao
2 łyżki ekstraktu z wanilii (lub 2 łyżki spirytusu)
1 mleczna czekolada, posiekana
1 duża puszka brzoskwiń w syropie (lub ananasów w syropie, albo dowolnych owoców świeżych, za wyjątkiem kiwi i ananasa, bo za nic nie zetnie się wam na nich galaretka)
 2 galaretki owocowe rozpuszczone w 3 szklankach wody

Wykonanie:

Rozpuszczamy galaretkę zgodnie z powyższymi wytycznymi i zostawiamy do wystudzenia i zgęstnienia.

Owoce z puszki odsączamy i kroimy wedle uznania, w plastry, w kostki, jak zapragniemy je widzieć na torcie. Podobnie się sprawa tyczy świeżych.

Żółtka ubijamy w misce od miksera, w towarzystwie cukru, na puszystą masę.

W 1 szklance mleka rozpuszczamy mąkę ziemniaczaną i wlewamy do żółtek z cukrem, miksujemy.

Następne 2 szklanki mleka zagotowujemy i ostrożnie, po trochu dolewamy do miksowanej masy, by się nic nie ścięło. Gdy tego dokonamy, raz jeszcze mieszamy łyżką drewnianą i stawiamy masę na ogień, zaczynając podgrzewać.

Mieszamy masę, podgrzewając, aż zgęstnieje, wyglądając (i de facto stając się) jak budyń.

Zdejmujemy z ognia i ostudzamy do samego końca. Aż będzie zimna i twarda. Nie radzę ruszać jej, nawet jeśli tylko ciepłej i dodawać do niej czegokolwiek, bo potem Ambasador nam popłynie. Masa musi być zimna jak lód, nim znowu się za nią weźmiemy. Wstawienie jej do lodówki nie jest w tym przypadku takim złym pomysłem.
Po całkowitym ostudzeniu stopniowo miksując, dodajemy do niej masło pokrojone w kostki lub wiórki.

 Zimną masę budyniową dzielimy na dwie, równe części.

Do pierwszej części dodajemy kakao, ekstrakt z wanilii (lub alkohol) i posiekaną czekoladę. Mieszamy dokładnie wszystko razem łyżką.

Do drugiej części dodajemy sok z cytryny (lub inny zamiennik aromatyczny) i bakalie.

Tortownicę wykładamy papierem do pieczenia lub folią aluminiową. Rozkładamy na niej warstwę biszkoptów, pilnując by nie zostawić za wielu przestrzeni między nimi. Te można wypełnić kruszem biszkoptowym.

Na warstwę herbatników na dnie, ostrożnie, łyżka po łyżce, by herbatniki nie poszły do góry, wykładamy najpierw jedną masę, potem drugą na tą pierwszą. Jeżeli galaretka jeszcze nam nie zastygła odpowiednio do wykładania jej na ciasto, wstawiamy Ambasadora tak jak jest, do lodówki, czekając na wykładanie owoców aż stwardnieje i się zestali w chłodzie.

Następnie wykładamy warstwę owoców na samą górę Ambasadora, a potem wykładamy łyżkami na wpół zastygłą galaretkę (nie może być płynna, ani nie może być za twarda. Konsystencja powinna być pośrodku, tuż przed zastyganiem), aż całkowicie przykryje nam owoce i masę.

Ambasadora wstawiamy do lodówki, najlepiej na całą noc, by galaretka skrzepła ostatecznie, a tort osiągnął właściwą twardość.

Serwujemy, pamiętając, by nie trzymać ciasta za długo w wysokiej temperaturze, gdyż może zacząć topnieć.

Smacznego!:)
--------------------------------------------------

Ingredients:

1 pckge of long biscuits (round one also will do)
400g of butter, diced
3 cups of milk
7 tblspn of potato flour
6 egg yolks
2 cups of sugar
delicacies of your choice (raisins, candid orange peel, cranberries, chopped wallnuts, etc)
lemon juice (which you can substitute with other aromatic ingredient, like orange or lemon extract)
2 tblspns of cocoa powder
2 tblspns of vanilla extract
1 milk chocolate tablet, nicely chopped
1 large can of candid fruits, peaches or pineapple (or fresh fruits, whichever you choose EXCEPT fresh kiwi and pinneaple - they won't allow the jelly to harden properly)
2 pckges of jelly mixed with 3 cups of hot water 

The making of:

 Prepare the jelly as mentioned above, and leave it to cool and almost harden.

Drain the candied fruits of its juices, and chop them, however you want them to see on the torte. Do the same with a fresh fruits.

Beat the egg yolks and sugar with a hand mixer, until light and fluffy.

Mix a potato flour with 1 cup of milk and pour the liquid into the egg yolks with a sugar. Mix it together.

Heat up the remaining 2 cups of milk, until boiling, then slowly pour it into the eggy liquid, mixing constantly, in parts, not to curdle it.

Put it on fire again, and mix it constantly with a wooden spoon, until it becomes like a pudding.

Remove form the fire and cool it completely. It has to be cold and very hard. After that mix it with a diced butter.

Divide the pudding creme in two parts.

For the 1st one add cocoa powder, vanilla extract (or other alcohol, like vodka) and chocolate bits. Mix it nicely.

For the 2nd one add lemon juice (or other aromathic substitute) and chosen delicacies. Mix it.

On the bottom of cake tin put a sheet of baking paper or aluminium foil. Then put a single layer of biscuits, packing it tightly, so there were only a little free spaces left.

Pour the first pudding creme on the biscuits layer, spoon by spoon, then pour the second one on top of the first one. Then top it with a fruit, and almost hardened jelly. If the jelly is not ready yet, you may put the Ambassador torte into the fridge to harden it a bit, and when the jelly is ready, put the fruits and jelly to finish it up.

Put finished Ambassador torte into the fridge, leaving it overnight.

Serve the next day, remembering not to leave it on a very warm conditions for too long, or it starts to melt down.

Cheers!:)