piątek, 3 czerwca 2016

Donuty Lokiego/ Loki's donuts

Happy National Doughnut Day, fellow Americans!

A polskojęzycznym nie obchodzącym tego smacznego święta (amerykański Dzień Donuta), przypadającego na pierwszy piątek czerwca, czyli dzień trzeci obecnego miesiąca, pozostaje powiedzieć: niesłychanie smacznego obżarstwa i nabijania kalorii, bo jedno i drugie zacznie się, ledwie przeczytacie tę felkę i zobaczycie foty, jakie do niej dołączyłam. Dodatkowo tym, co lubią łączyć przyjemne z pożytecznym i żywią przeogromną miłość do potraw inspirowanych dziełem pisanym: got ya! Nie oderwiecie się, bo Donuty Lokiego to właśnie to, co mole książkowe kochają najbardziej. Leniwie opychać się w spokoju smakołykiem, czytając o ulubionym bohaterze, spożywając to, o czym właśnie czytacie, przez to w dwójnasób przeżywać przygody Kłamcy... bowiem o Kłamcy będzie tu dużo. Równie dużo co o donutach, ponieważ jedno i drugie ubóstwiam, a twórca Lokiego, jaśnie nam panujący Jakub Ćwiek Pierwszy Tego Imienia i Konweniencji, zrobił nam niespodziankę trzecim numerem Bangarang i przeładował go Lokim i donutami. A także ironicznym humorem, stadem zapomnianych bogów, terapią grupową, side-kickiem Michałem Od Trzech Par Skrzydeł i Płonącej Gęby (a także od słabości do donutów, jak wam już złośliwie zaspoileruję), nawiązaniami do Johna Rambo i Aerosmith i stadem innych rzeczy, przez które z ręką na sercu powiadam - nie ma dla mnie innego, polskiego pisarza fantasy z jajem, nad Ćwieka, amen:)

A skoro już z takim pietyzmem ucałowałam jaśnie oświecone Conversy guru, wyrażając nieprzemijające uwielbienie dla wszystkiego co napisał i nie napisał, ale napisze, nawet jak nie napisze, pozwolę sobie darować resztę wazelinki, maślenia i tuptania dookoła jak na piszczącą groupie przystało i pozwolę sobie przejść do głównych tematów felki, sztuk dwóch. Trzech! W jednej, wcielonej, donutowej, rozkosznej postaci, wyposażonej w cień posiadający gnata, jasne pióra i zarost, gębę a'la Brad Pitt wersja bardziej męska, trampki i nieodłącznego misia puszczającego guzikowe oko znad ramienia Anielskiego Cyngla. Wspomniałam o zmiennokształtnej magii i schowanej na podorędziu czerwonej, damskiej bieliźnie, na wypadek, gdyby cyngiel zapragnął zamienić się w długonogą laskę? A, i o urokliwości łobuza i czarującej bezwzględności, przez którą majtki same dziewczynom spadają (God, I love the bad guys too freakin' much...)? Nie? No to teraz już wiecie.
Donuty Lokiego! Voila, zaczynamy.

Jak zaczyna się przygodę z bohaterem książkowym, który zagrzebuje się jakimś cudem na stałe w nasze gusta literackie już po pierwszej, przeczytanej stronie jego przygód? Ano, tak jak zawsze - od pierwszej książki, najlepiej pierwszego tomu, jaki o nim traktuje. Miałam to szczęście i jakoś w 2008 roku dopadłam "Kłamcę", pierwsze wydanie, z polecenia kumpelki Magdy zwanej Wiedźmą w Śląskim Klubie Fantastyki. Lub Aliteą w innych, znanych nam, kręgach:). Za to jestem jej dozgonnie wdzięczna, bowiem przedstawiony tomik opowiadań o nim, popełniony przez mało wtedy rozpoznawalnego J. Ćwieka, zrobił z w miarę normalnej studentki kończącej europeistykę, wiernego fana, który do czasów obecnych nie ma ochoty ani podstaw, by rezygnować z miłowania Kłamcy Lokiego i jego przygód. Czy to w formie opowiadań, czy całych tomiszcz, których przez lata wyszło... ohohooo... Temu czai się na wszystko co z Lokim (i nie tylko, bo chodzi też o tworzące powieść pióro) związane, napada na księgarnie w dniu premiery wyczekiwanej książki i żąda od przerażonej panny na kasie podekscytowano-żądającym pisko-rykiem:
"- NOWEGO ĆWIEKA, RAZ!".
Z jakim pędem zamawiają przez internet, albo przynoszą z półki z nowościami, nawet nie macie pojęcia. Taka straszna jestem? Eeee, chyba nieee... nawiedzona prędzej:D
Anyway, gdy zaczęły wychodzić Bangarangi, to się chwilowo przynajmniej uwolnili ode mnie w tych Empikach i Matrasach. Za to ja zaczęłam kolekcjonować, tym razem również i na kompie, nie tylko na półkach i napawać się każdym kolejnym numerem, jak wąchacz nową porcją kleju. W ten sposób we wszystko, co ćwiekowe zaczęłam opływać, jak pączek w lukier, poznałam sobie Loco - nowego bohatera (ten też pożeracz pączków, gdzie oni się tak mnożą, powiedzcie mi? I każdy jeden bucha zajebistością... to pewnie przez to wchłanianie pączków w postępie geometrycznym...) ale i tak to trzeci numer powitałam z piskiem zagłodzonej myszy, na którą spadła świeża bułka. Bo był Loki, (bez Jenny, ha!) za to z Michałem i z donutami. Duuuużą ilością donutów. Więc i kolejny pisk - myszy do pary z bułką, zleciał z nieba ser - ponieważ zawsze chciałam wziąć je na "warsztat", tylko nigdy jakoś nie miałam na to weny. I odnośnika. Ale skoro Loki i donuty przyszły mi w parze i rozsiadły się na dysku twardym, kusząc na dodatek okładką... nie ma zmiłuj się, Goś ruszył do kuchennego boju, uzbrojony w tablet i facebooka, a Kuba Ćwiek został zasypany dziwacznymi pytaniami (jak i w przypadku Pączków z różą Loco). Jednakże po kolei...

Oto, co nam mówi opowiadanie "Jestem Mike..." z trzeciego numeru Bangarang, a co posłużyło mi za wstępny research w kwestii donutów a'la Loki (bo, rzecz jasna, chcemy, pożądamy i pragniemy donutów Lokiego, a nie przypadkowych, wydartych z jakiegoś przepisu, szlag wie jakich frędzli podających się za donuty, robionych z proszku z pudełka... musi być w punkt! Z klasą! I rozmachem.):

"(...) Carl miał brązowy, dwucyfrowy żeton i ilekroć się zjawiał, dbał o świeże donuty na koniec spotkania."
(...)Winston jak zawsze zachwalał świeżość donutów, opychając się kolejnym, klasycznym, lukrowanym, bo innych nie uznawał. Znowu zapytał Carla o to, skąd je bierze, a Carl znowu zapewnił, że z troski o tuszę kolegi z grupy zachowa tę informację dla siebie.
(...)[Carl] Zaraz po oficjalnej części wyszedł na chwilę i dopiero teraz wrócił, toteż nie mógł się ze wszystkimi przywitać. Susannah nastawiła policzek, a on udał, że go całuje, po czym wyjął z różowego pudełka ostatniego donuta z nadzieniem toffi."
(...) - Nie mogę ci zapłacić za nasłanie mnie na chorych ludzi, Loki - powiedział rozbawiony. - Ale tyle warta jest dla mnie informacja, skąd brałeś donuty.
Kącik ust Kłamcy uniósł się lekko. Przy najbliższej okazji zawrócili i pognali z powrotem.
Gdy już zatrzymali się przed cukiernią Sweet Emotion, na obrzeżach miasteczka Hope...(...)"
Jakub Ćwiek - "Jestem Mike..."

No, materiału dosyć, by mieć na czym pracować, nie? Bez wątpienia więc, gdy było na czym, należało pogrzebać najpierw w wiki, potem w przepisach, by ugryźć temat z właściwej strony.
Nie będę wam pisać tu elaboratów o ciastach drożdżowych i ich pochodzeniu, bo każdy, kto w latach 90tych i wyżej miał przynajmniej 13-14 lat i oglądał amerykańskie filmy i seriale, wie co to jest donut (lub doughnut, zależnie od poziomu wykształcenia amerykanina piszącego tę nazwę, oraz tego, skąd pochodzi). Z grubsza, odpowiednik naszego pączka. Nawet, jak się zorientowałam, jedna z teorii na temat tego, skąd ten rodzaj ciastek wziął się w Stanach, głosi, że to za sprawą emigrującej, polskiej braci, która odpowiedzialna jest również za wszechamerykańskie bajgle w ichniej kulturze tak rozpowszechnione.
Niemniej u nas został pączek i osiągnął status ciastka popularnego i kochanego, pożeranego namiętnie w Tłusty Czwartek, podczas gdy w USA urósł do poziomu ikony i obrodził w tyle odmian, że nasze skromne, różniące się od siebie wyraźnie tylko nadzieniem i lukrem, wychodzą bledziutko. 

Donuty najczęściej kojarzone to te klasyczne ciastka z dziurką, polane (a czasem całkowicie obtoczone) lukrem, o rozmaitych kolorach z dodatkami posypek. Klasyk jednak to klasyk i gdy doszłam do wniosku, że autor może mieć na myśli tylko ten, dokopałam się do szczegółów, potem jeszcze upewniłam u źródła i w ten właśnie sposób odtworzyłam pierwszy rodzaj - donuta klasycznego - który pojawia się w powyższym zbiorze cytatów, na miejscu drugim.
Następny jednak, ten z toffi, był dla mnie zagwozdką i zaskoczeniem, gdy Kuba podsunął mi konkretne referki, z konkretnej, autentycznej cukierni (nie tej wymienionej w opowiadaniu, zupełnie fikcyjnej, ale miłośnicy Aerosmith i Sylvestra Stallone w moment zakojarzą nazwy) i cóż się okazało? Donut z toffi nie ma być okrągły, a długi i prostokątny! Bez lukru standardowego, za to bywa polany czekoladą (która jednak była, cytuję "blee":D). Doszliśmy więc do wniosku, że skoro ten konkretny typ donuta to wybór Lokiego, a Loki to wytwór Kuby, przeto Kuba nadaje mu kształt ostateczny, zgodny ze swą wizją. Kształt i nadzienie zostało zatem, zgodnie z oryginalną referencją, ale na górze wylądował epicki (jak się potem okazało w smaku) lukier z prawdziwych truskawek.

I na tym skończyłyby się wymieniane w opowiadaniu donuty, gdyby nie fakt, że po tworzeniu klasycznych zawsze zostają krążki wycinane ze środka, tzw. donut holes. Wyrzucać to grzech, na nadziewanie za małe, ale nadal jest to doskonałe ciasto donutowe. Przeto zwyczajem kolegów ze Stanów potraktowałam Dziurki Donutowe tak samo jak resztę donutów i gdy wyrosły - usmażyłam, obtoczyłam w drobniutkim, brązowym cukrze i w ten sposób powstał trzeci, nie wymieniony, ale bardzo dekoracyjny rodzaj donutów - na jeden kąsek. Uznajmy to drobne odstępstwo za ukłon w stronę wszelkich dam, niewiastek, kociaków i kobietek, które za Lokim szaleją i szaleć będą, jak długo jego przygody będą powstawały. Na osłodę, że ten towar zajęty (dwukrotnie), więc elegancko zapchać można gorycz tymi malutkimi, okrągłymi kuleczkami, wrzucanymi w usta z rozpaczą w oczach i gromkim "obyś zdechł, kłamliwy zdrajco!" Co prawda nie pamiętam, by pochodna takiej chwili się trafiła gdziekolwiek w opowiadaniach lub książkach,  (poza osławioną Mary Ann, ale tej wybaczmy, bo ją to Kłamca potraktował naprawdę niefajnie), ale nic nie stoi na przeszkodzie puścić wodze wyobraźni i sznur takich panien sobie wyobrazić, plwających na ślady po Lokim i zjadających Donut Holes tonami.

A teraz zerknijcie sobie na nie, bo jest na co spoglądać (pudełko nie jest, co prawda, różowe, ale zrobiłam co mogłam, by jak najbardziej zbliżyć się do opisu, włącznie z okolicznościami podania donutów):


Kilka słów o konsystencji i smaku, ponieważ wbrew wyobrażeniom polaków, donuty i pączki mimo niewątpliwego podobieństwa, wcale nie smakują tak samo.
Ciasto bez wątpienia nie jest ciężkie. Jest mięsiste, elastyczne, gryźliwe, jak to lubię określać. Przy tym jest zadziwiająco gładkie i jakimś cudem nie nasiąka zupełnie tłuszczem. Nic a nic. Nie zrozummy się źle: trzeba naprawdę nieźle spartolić polskie pączki, by wyciskało się je z tłuszczu jak gąbkę, ale i tak sądzę, że donuty wedle przepisu, z którego je robiłam, biją jakiś rekord w tłuszczoodporności ciasta. Tłuszczyk jest tylko na zewnątrz, tuż po smażeniu, do momentu aż nie odcieknie i nie wsiąknie w papierowy ręcznik. Potem odczuwamy już tylko smak tych ciastek. Podobny... ale jednak inny. Coś jakby jadł poziomkę i truskawkę. Twierdzenie, że któraś jest lepsza mija się z celem, bo mimo wspólnego przodka (tudzież pochodzenia jednej od drugiej i podobieństwa), są jednak całkiem od siebie różne. Jak... bliźniaczki dwujajowe. No, kurde, bliżej już nie określę moich odczuć w tej materii.
Donuty nie są też puchowe, a użycie drożdży wyklucza ciężkość typowego ciasta. Są w punkt. Zrozumiecie, jak spróbujecie.
Lukier to osobna sprawa. Szczególnie w przypadku klasycznych donutów z dziurką. My, Polacy, przyzwyczajeni jesteśmy do najzwyklejszej polewy z cukru pudru i wody, tudzież z cukru pudru i śmietanki, czasem z dodatkiem smakowym. Natomiast tutaj smaczność lukru osiąga całkowicie inny wymiar, dzięki dwu dodatkom, o których nigdy bym nie pomyślała, że mogą tak wyostrzyć i "wylaszczyć" smak. Ten lukier robi niesamowitą robotę i tylko jego potrzeba do tak prostego donuta. I niczego więcej.
Truskawkowy natomiast to moja własna inwencja twórcza i również postawiłam na prostotę łącząc tylko truskawki z cukrem pudrem. I też połączenie smaków owoców i toffi przeszło najśmielsze oczekiwania.
Co ja zresztą będę dalej wam nawijać. Do Tłustego Czwartku co prawda jeszcze kupa czasu, ale skoro mamy właśnie w światowym kalendarzu National Doughnut Day i jest 3 czerwca, z wdziękiem ulegnę ogólnej, kulturowej, wciskanej gdzie się da "bo najlepszej" amerykanizacji świata i ten jeden raz uznam, że co mi tam... świętujemy dziś hamerykańskie święto, hamerykańskimi donutami, powiewając hamerykańską flagą.
Ale, ale, zanim zaczniecie podskakiwać, co ja tu wyprawiam, powiem wam, że Loki to Bóg Północy, autorka niniejszej felki i bloga to w jednej szesnastej Niemka i w jednej ósmej Ukrainka, a odpowiedzialny za cały ten bałagan i wszelkie opowieści to Ślunzak, więc mamy już taki miks kulturowy i narodowościowy, że lepiej nie grzebać dalej, by zupełnie nie zatracić wiary, że cokolwiek tutaj jeszcze jest rdzennie polskie.
Zresztą podążanie tylko jedną ścieżką jest tak bardzo nudne i szablonowe...
Buntujcie się! Jedzcie polskie rzeczy w obcych krajach, a donuty popijajcie sake, drąc ryło w gaelicu w irlandzkiej knajpie, a życie od razu nabierze smaku!
I w końcu z książką zawędrujcie do kuchni, a ścieżki, na które was to wariactwo wyprowadzi zaskoczą was niesłychanie przyjemnie. Dla smaku życia. I dla samych siebie.

Aaaa... w kwestii formalnej: przepis, jakiego użyłam to zmodyfikowana wersja tego, dla wszystkich trzech typów donutów. A smakowo każdy jeden i tak wyjdzie inny:) 

Please scroll below for the "red" recipe in english version:)






Składniki (na ok. 20-25 typowych donutów z dziurką):

Ciasto:
2 łyżki suszonych drożdży
1/4 szklanki ciepłej wody
1 i 1/2 szklanki ciepłego mleka
1/2 szklanki cukru
1 łyżeczka soli
2 jajka
1/3 szklanki masła
5 szklanek mąki
olej do smażenia

 Lukier waniliowy na donuty z dziurką:
1/3 szklanki masła
2 i 1/2 szklanki cukru pudru
1 i 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
3-4 łyżki gorącej wody (zależnie od pożądanej konsystencji)

Lukier truskawkowy na donuty z toffi:
4-5 świeżych truskawek
cukier puder (ilość zależna od pożądanej konsystencji)

Nadzienie toffi:
1 mała puszka (ok 200g) gotowanego mleka kondensowanego tzw. "masy krówkowej"
2-3 łyżki mleka

Posypka na Dziurki Donutowe:
1/2 szklanki drobniutkiego, brązowego cukru

Wykonanie:

Drożdże wsypujemy do miski od miksera i zalewamy ciepłą wodą. Mieszamy i zostawiamy na 5 minut, lub do czasu aż się spienią.

Do mikstury bąbelkującej dorzucamy mleko, cukier, sól, jajka, masło i 2 szklanki mąki. Na mikser zamocowujemy standardowe mieszadła i miksujemy wszystko aż do uzyskania gładkiej masy.

Następnie mieszadła zmieniamy na hakowe i dosypujemy pozostałe 3 szklanki mąki po 1/2 szklanki naraz, miksując na niskich lub średnich obrotach do momentu aż ciasto zacznie nam odstawać od miski, jak to porządnie wyrobione drożdżowe ma w zwyczaju. Po tym czasie miksujemy je jeszcze przez 5 dalszych minut, aż stanie się elastyczne.

Ciasto wyjmujemy z miski, namaszczamy masłem inną, wkładamy do niej ciasto i zakrywszy czystą ściereczką, odstawiamy w ciepłe miejsce na wyrastanie, do czasu aż podwoi objętość. Czyli na około 1 godzinę. Można sprawdzić dotykowo, czy jest gotowe: jeśli naciśniemy je palcem, a zagłębienie po nim pozostanie, znaczy, że można je już brać na dalszą obróbkę.

Ciasto wykładamy na wysypaną mąką stolnicę i wałkujemy na około 1 cm na grubości. Następnie przy pomocy szklanki i nakrętki od oliwy (tak jest, wcale nie musicie kupować zalecanego w przepisie oryginalnym specjalnego wycinacza do donutów; szklanka o średnicy 8 i 1/2 cm wystarczy spokojnie na wycięcie donuta, a nakrętką wytniecie dziurki w samym środku i będzie wszystko w porządku), wycinamy w cieście klasyczne donuty z dziurką.

Jeżeli poprzestaniemy tylko na nich, układamy je na podstawie lekko zamączonej, przykrywamy ściereczką i ponownie dajemy wyrastać, aż podwoją objętość. Ok. 45 minut tym razem.
Jeżeli jednak chcemy zrobić i donuty z toffi, zużywamy połowę ciasta na donuty okrągłe, a resztę (i resztki po wycinaniu) rozwałkowujemy ponownie i używając przykrywki do prostokątnego, plastikowego lub innego, sztywnego pudełka o długości ok. 18 cm i ostrym brzegu, wycinamy równe prostokąty w cieście, które potem przecinamy na szerokość ok 4-5 cm każdy. I te donuty przekładamy na umączoną powierzchnię, przykrywamy i pozwalamy im wyrastać.

W czasie, gdy ciasto będzie mniej więcej w połowie drugiego wyrastania, w wysokim garnku lub głębokiej patelni nastawiamy gorący tłuszcz do smażenia donutów, a także lukier waniliowy.

Masło topimy w garnuszku, dosypujemy do niego cukier puder i dolewamy ekstrakt z wanilii, po czym rozcieramy na gładką masę. Do niej dolewamy po jednej, łyżki gorącej wody aż uzyskamy lukrową masę o wymaganej, gęstej konsystencji, jaką będziemy potem zdobić donuty. Gotowy lukier odstawiamy na bok i wracamy do donutów.

Nasze krążki pozostałe po wycinaniu okrągłych donutów, same z siebie i bez przykrywania powinny w tym momencie być już wyrośnięte i gdy olej zrobi się nam gorący w garnku, możemy je testowo zaczynać smażyć, sprawdzając przy okazji temperaturę oleju.
Jeśli wrzucane po 3-4 sztuki naraz, w ciągu kilkunastu sekund zaczną skwierczeć, pływać swobodnie i się wyzłacać, oznacza to, że olej jest już gotowy do smażenia większych donutów. Dziurki natomiast smażymy na złoto najpierw z jednej strony, potem z drugiej i natychmiast po wyłowieniu i odsączeniu wstępnym z oleju na łyżce cedzakowej, wrzucamy do miseczki z brązowym cukrem i obtaczamy w nim najdokładniej je oblepiając. Potem odkładamy na talerz do ostygnięcia.

Wyrośnięte donuty wrzucamy na gorący olej i smażymy na złoto z jednej i drugiej strony, pomagając im się obrócić. Okrągłe bezpiecznie jest smażyć po 2-3 naraz. Dłuższe po jednym.

Usmażone donuty wyciągamy z oleju łyżką cedzakową i wykładamy na tacki przykryte papierowymi ręcznikami, by odsączyć nadmiar tłuszczu. Zostawiamy na nich do momentu aż będą tylko ciepłe, możliwe do dotknięcia.

Przyszykowujemy sobie talerz i kratkę, na której będziemy pokrywać lukrem donuty, by nadmiar lukru bezpiecznie na niego ściekał, a donuty jeszcze trochę stygły.
Lukier waniliowy mieszamy raz jeszcze i starannie pokrywamy górną część okrągłych donutów, pilnując szczególnie, by lukier oblepił wnętrze otworu i wierzch. Można również przygotować luźniejszy lukier i zanurzać je w całości, ale według mnie sama góra i wylukrowany środek wystarczy aż nadto. Pozostawiamy na kratce dounty aż są tylko ciepłe a lukier stężał conieco, przekładając je finalnie na talerze lub paterę, z której będą serwowane.

Po usmażeniu prostokątnych donutów, podczas gdy one będą stygnąć, przyszykowujemy lukier truskawkowy i nadzienie toffi.

Truskawki rozcieramy na puch z cukrem pudrem, pamiętając, że lukier musi być gęsty, bo inaczej popłynie z donutów. Może też przetrzeć owoce przez sitko, by nie było śladu po miąższu i pestkach, ale osobiście podobały mi się te owocowe "farfocle" u mnie, więc je zostawiłam, również dla smaku.

Masę krówkową przekładamy do garnuszka, dolewamy mleka i podgrzewamy, stale mieszając by solidnie ją rozrzedzić, inaczej nie uda się nam napełnić nią szprycy. Powinna być o konsystencji luźnego budyniu, by napełnianie i szprycowanie donutów nie było męczącym procesem.

Ciepłą masą toffi napełniamy szprycę (albo strzykawkę "setkę") i nadal ciepłe donuty prostokątne nadziewamy, UWAGA, z 4 stron. Wkłuwamy się najpierw w oba węższe końce, a potem niesymetryczne do siebie szpryce dostaje jeden i drugi bok, by zapewnić masę toffi na całej długości donuta.

Nadziane toffi donuty pokrywamy z wierzchu warstwą truskawkowego lukru i gdy stężeje on, możemy serwować.


Smacznego i oby się wam Kłamca z donutami w nocy przyśnił:)

------------------------------------------------------------------

Ingredients (for 20-25 round classic donuts):

Dough:
2 tbspns of active dry yeast
1/4 cup of warm water
1 and 1/2 cups of warm milk
1/2 cup of white sugar
1 tspn of salt
2 eggs
1/3 cup of butter
5 cups all-purpose flour
oil for deep frying

Glaze for round conuts:
1/3 cup of butter
2 and 1/2 cups of confectioners' sugar
1 and 1/2 tspns of vanilla extract
4 tblspns of hot water or as needed

Strawberry glaze for toffee filled donuts:
4-5 fresh strawberries
confectoners' sugar (the amount depending on your choice and consistence of the glaze)

Toffee filling:
1 small can (ca. 200g) of  dulce de luche
203 tblspns of milk
 Sprinkle for Donut Holes:
 1/2 cup of finely grated brown sugar


The making of:

Sprinkle the yeast over the warm water, and let stand for 5 minutes, or until foamy. 

In a large bowl, mix together the yeast mixture, milk, sugar, salt, eggs, butter, and 2 cups of the flour. Mix for a few minutes at low speed, until smooth. 

Assemble on your standing mixer a hook paddles and beat in remaining flour 1/2 cup at a time, until the dough no longer sticks to the bowl. Knead for about 5 minutes, or until smooth and elastic.

Place the dough into a greased bowl, and cover. Set in a warm place to rise until double, about 1 hour. Dough is ready if you touch it, and the indention remains.  

Turn the dough out onto a floured surface, and gently roll out to 1/2 inch thickness. Cut with a floured donut cutter. 

Let donuts sit out to rise again until double. Cover loosely with a cloth and let them rise about 45 minutes. If we decide to make also dounts with a toffee filling, use a rectangular plastic box cover with a sharp end to cut even rectangular donuts out of the half of the dough. Let them rise also, such as you do with the round ones.

While the donuts are rising for the 2nd time, heat oil in a deep-fryer or large heavy skillet, and while it is warming up, prepare a glaze for a round donuts.  

Melt butter in a saucepan over medium heat. Stir in confectioners' sugar and vanilla until smooth. Remove from heat, and stir in hot water one tablespoon at a time until the icing is somewhat thin, but not watery. Set aside. 

Our remaining Donut Holes should already by risen, without our help, so we may easily test the hottnes of oil, by putting them in it. Put 3-4 at one time into the oil and observe. If after a few seconds start to crackle, flow freely on the surface and become golden, it means the oil is hot enough to fry the dounts. As for the Donut Holes, fry them golden on both sides, then, still hot, put into the bowl with brown sugar, covering them with it nicely. Remove, and put onto the plate, so they cooled.

When the big donuts arose, put them (2-3 round or 1 rectangular at the same time) into a hot oil and fry until golden brown.

Remove the donuts, and put onto the plates covered with paper kitchen towels, so to drain the fat. Let them cool a bit until possible to touch.

Put the donuts onto the wire rack, and cover the top with the glaze, or dip donuts into the glaze and set onto wire racks to drain off excess. Let them cool again and the glaze harden a bit, then they are ready to serve.

After the rectangular donuts were fried and are cooling, prepare strawberry glaze and toffee filling.

Mash the fruit with the sugar until smooth and thick. You can also do it, using sieve, so to remove the strawberry seeds, leaving only the colour and taste of strawberries in the glaze.

Put dulce de luche into the small pot, add milk, one tablespoon after another, and heat it up stirring frequently, to loosen dulce de leche until it is somewhat watery and possible to put into the syringe.

Finally fill the warm rectangular donuts with dulce de luche filling on both narrow ends and both sides, so the filling was spread  evenly inside the whole donut.

Cover the toffee filled donuts with a strawberry glaze, and let it harden a bit before serving.

Cheers!:)