piątek, 27 listopada 2015

Krówka czekoladowo-pomarańczowa w dwóch odsłonach

Co to jest krówka, każdy Polak i w każdym wieku wie. Smakowite cukierki mleczne, słodkie, o rozmaitej fakturze: od mordoklejek, wyrywających plomby z zębów podczas ciamkania, do kruchutkich, z prawie płynnym środkiem. Te ostatnie akurat są moimi ulubionymi, te pierwsze wielbi mój mąż, a Młody nic nie wielbi, bo jeszcze nie poznał się na krówkach i ich smaku toffi. Dla niego są "fe" i koniec. Ale to się jeszcze zmieni, oj tak.
Rzecz jasna krówki mają swoje odpowiedniki gdzie się da. Rosyjskie iryski (kojarzymy z lat rządów PRL-u, bez wątpienia), anglosaskie butterscotch lub fudge, nawet i szwedzi i francuzi mają swoje odmiany. Każda, rzecz jasna, jedynie podobna do polskiej "krówki", każda uwielbiana przed swoich "wyznawców" i uważana za jedynie prawdziwą.
Ale generalnie ichnie krówki i nasze krówki mają podstawowy skład ten sam: mleko/śmietanka, masło, oraz cukier, plus dodatki. Te ingrediencje waży się rozmaicie, dłużej lub krócej, dodaje to i owo zależnie od regionu i w rezultacie z produktów-matek, powstają kompletnie się różniące od siebie słodycze, ale bez wątpienia mające coś wspólnego.

Większość wielbicieli krówek, lubiących tkwić w kuchni prawdopodobnie jest już po pierwszej próbie zrobienia ulubionego przysmaku domową metodą. Ja również. I, niestety, podobnie jak w przypadku gofrów, przepisów, które udają się "na pewno" jest multum, nie wiadomo w który wsadzić łapki, a poza tym, patrząc na swoje doświadczenie z krówkami, z większości z nich wychodzą mordoklejki, co mnie średnio raduje. Ja ciągle próbuję uzyskać krówkę o tej idealnej konsystencji kruchej z zewnątrz, płynnej w środku, ale chyba jeszcze nie nadszedł na to mój czas.

Dlatego na jakiś czas odpuściłam sobie próby zdobycia krówkowego Gralla domowej roboty i zainteresowałam się innymi rodzajami niż naszą ulubioną, polską. Dobrze jest przecież wiedzieć jak smakują "inne" krówki i czy przesadą jest czczenie polskich, jako jedynie prawdziwych.

Otóż... wszystko zależy od nastawienia. Oni nie znają naszych, my ichnich, a obie strony zgodnie się upierają, że ich jest właściwa. A nie lepiej założyć, że oba rodzaje są doskonałe, tylko po prostu inne? Takie stwierdzenie,  które skutkuje murowanym zerwaniem z dziewczyną/chłopakiem, jako odpowiedź na pytanie "Jaka/Jaki był?" po złapaniu na gorącym uczynku, w przypadku krówek z różnych krajów po krótkim namyśle doprowadza jednak do chwilowego zawieszenia broni. Trzeba mieć tylko otwarty umysł i na tyle dużo ciekawości, by wtykać nos w cudze tradycje i testować, testować, testować...

Poza wnioskami jakie widać powyżej, inspiracja nadeszła także z innej strony. Jakiś czas temu serial "Jak poznałem waszą matkę." święcił rekordy popularności, do momentu aż w końcu w żenującym finale poznaliśmy tę matkę po ośmiu latach i serial... odszedł w zapomnienie.
Jednakże podłapało mi się stamtąd parę rzeczy: nazywanie "Barneyem Stinnsonem" każdego kolesia - psa na baby o rozbuchanym ego i libido i maluteńkim poczuciu własnej wartości, oraz sędzia Marshall "Wielki ciągut" Eriksen.
Ten nieszczęsny ciągut nadal jest dla mnie tajemnicą. Czemu ciągut i na dodatek wielki? Kiedy to było? I czy tak w sumie jest to ważne, skoro ciekawsze jest jest samo określenie, dosyć trafnie przetłumaczone z "Big Fudge"? Fudge, jak się okazało to anglosaska krówka, a reszta już mnie przestała interesować, gdy ponownie usłyszałam ostatnio to określenie i padło ono na podatny grunt, podczas przeglądania przepisów na Pintereście.

Jak to zwykle u mnie bywa, od serialu do pina, zaczęłam grzebać na potęgę w przepisach. Niestety większość typowych receptur na anglosaską krówkę zawierało w sobie składniki i skróty, jakie mnie generalnie odrzucają: krem z pianek i syrop kukurydziany - obydwa tak słodkie, że nawet mnie, miłośniczkę słodyczy, zęby bolą. No ale, pomijając fakt, że syrop kukurydziany zastąpiłabym pewnie Golden Syrupem, tak krem z pianek musiałabym robić sama. Na dodatek próbować tego ulepku i użyć do jego wyrobu wspomnianego wyżej zabójstwa sacharozą i termometru cukierniczego.
Roboty co niemiara,  termometr by się pewnie i przydał na więcej razy, ale kremu z pianek nie używałabym do niczego poza tą krówką. Zupełnie nieopłacalne, tak jak i płacić ponad 20 złotych za słoiczek w sklepie internetowym.
Ale... nie ma sytuacji bez wyjścia. Wstukując nazwę "fudge" postanowiłam w pewnym momencie dodać określenia mówiące o braku kremu z pianek i syropu kukurydzianego w przepisie. I wiecie co? Znalazło się całkiem niezłe grono przepisów na staromodne fudge, robione przez babki obecnych blogerów, gdy te obrzydliwie słodkie dodatki nie były jeszcze w powszechnym stosowaniu.
Otworzyłam link, zapoznałam się z przepisem i jego cudownie znanymi składnikami, zakasałam rękawy i otrzymałam w efekcie niezwykły wyrób, który może mieć postać nie tylko cukierków, ale i ... smarowidła!

Słodkie, słodkie, słodkie! Ludzie na diecie nie powinni nawet zerkać na ten przepis, bo ilość cukru w nim jest przerażająca. Jednak jest ona potrzebna, by zastąpić "skróty" i uzyskać odpowiednią konsystencję krówki na etapie przygotowywania. Jednakże w gotowym już produkcie, gdy krówkę spożywa się z czymś kwaśnawym, jej słodycz ślicznie zlewa się z przykładowym dżemem z pigwy, a czekoladowo-pomarańczowe aromaty upajają podniebienie.

Nie da się jej jednak zjeść na raz w dużych ilościach, aczkolwiek zachodzi tu podobna prawidłowość, jak przy cieście brownie "Uśmiercenie Czekoladą". Zjesz jeden kawałek i masz wrażenie, że do jutra nie tkniesz słodyczy. Żadnej. A tu nagle po kwadransie znosi cię w okolice lodówki i zabierasz się za kolejny kawałek. Mimochodem:)
Oto magia krówek, nie ważne z jakiego krańca świata. Działa bez pudła na każdego.
Poddajcie się jej i wy. Słodyczy w życiu nigdy za wiele...
Przepis wzięty stąd, nieco zmodyfikowany, ale generalnie podążałam za nim dokładnie w samym procesie wyrobu krówki.



Składniki:

3 łyżki niesłodzonego kakao w proszku
3/4 szklanki mleka
2 i 1/2 szklanki cukru (tak jest, aż tyle, to nie jest błąd)
4 łyżki masła, miękkiego ale nie roztopionego (nie da się zastąpić margaryną)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1 łyżeczka olejku pomarańczowego
szczypta soli


Wykonanie:

Przygotowujemy sobie wysoki garnek o grubym dnie. Ścianki nie mogą być niskie, bo podczas gotowania krówki wykipi nam w moment. Najlepiej przyjąć, że na wysokość będziemy potrzebować co najmniej drugie tyle miejsca, ile zajmą nam wsypane doń składniki sypkie.

Do tego garnka wsypujemy kakao, cukier i sól i mieszamy starannie ze sobą, aby wszystko się połączyło razem.

Następnie stawiamy garnek na średni ogień i za pomocą drewnianej łyżki (dlatego drewnianej, że przy pomocy metalowej możecie się poparzyć, bowiem dość długo będzie ona w użyciu, jednocześnie będąc w kontakcie z bardzo gorącą krówką) mieszając nią powoli ale jednostajnie w garnczku, wolnym strumieniem zaczynamy wlewać mleko.

Gdy mleko już zostanie wlane, nieustannie mieszając, doprowadzamy powstałą miksturę do wrzenia.

Pod wrzącym zaczątkiem krówki zmniejszamy ogień na mały i odkładamy łyżkę. Nie wolno nam nią ani niczym innym tknąć krówki od tego momentu, do czasu aż będzie prawie gotowa. Musi się robić sama i wierzcie mi, jeśli ogień jest mały, a garnczek wystarczająco duży, to nic się nie przypali, nie zwęgli ani nie przylepi.

Łyżka z daleka od krówki, i wrzącą masę zostawiamy na malutkim ogniu na 15-20 minut. Niech się gotuje w najlepsze. W tym czasie się podniesie na prawie drugie tyle, ile było proszku w garnku wcześniej. Opieramy się pokusie mieszania, by opadła i w razie zagrożenia wykipieniem, regulujemy jedynie ogień.

Przygotowujemy sobie w tym czasie szklankę zimnej wody z lodem i wstawiamy ją dodatkowo do lodówki. Musi być bardzo chłodna, gdyż w niej będziemy testować gotowość mikstury do stania suę krówką.

Naczynie, w które przelejemy naszą masę albo smarujemy masłem, albo wykładamy folią aluminiową. Obie wersje powinny zdać egzamin, ale z folii będzie nam wygodniej odczepiać krówkę. Ja wymaśliłam przykrywkę od szklanego, niewielkiego naczynia żaroodpornego.

Gdy minęło nam 15-20 minut wrzenia przyszłej krówki, wyciągamy szklankę z wodą z lodówki, w masie nadal siedzącej na ogniu maczamy koniec łyżki drewnianej  - żadnego mieszania! - i kroplę masy wpuszczamy do szklanki z zimną wodą. Potem wtykając do szklanki palce, sprawdzamy, czy ta kropla da się uformować w miękką kulkę (dokonujemy tzw. "soft ball testu") i pozostaje w tej formie. Jeśli nie, pozwalamy naszej krówce gotować się dalej w garnku przez następne 5 minut.

Proces powtarzamy tak długo, aż w końcu kulka uformować się da. Nie przegapicie tego momentu, bo jest tak charakterystyczny jak zmiędlenie w palcach miękkiej kuleczki plasteliny. A to uczucie zna każdy:) W moim przypadku gotowałam tylko dodatkowe 5 minut po tych pierwszych 20. Kulka zrobiła się bardzo szybko.

Gdy kulka w końcu nam wyjdzie, wyłączamy ogień i odstawiamy garnek z kuchenki. Do garnka dodajemy masło, ekstrakt z wanilii i olejek pomarańczowy. Ponownie żadnego mieszania. One same się będą rozpuszczać w masie przez następne 20 minut.

Nie ruszamy w tym czasie, nie tykamy niczym, obserwujemy i wąchamy jeśli mamy ochotę. Potrząsanie garnkiem też nie jest wskazane.

Dopiero po upływie tych 20 minut łapiemy drewnianą łyżkę i mieszamy dokładnie zawartość garnka, rozcieramy, aż połączymy wszystko razem. Krówkę, masło i ekstrakty.

Rozcieramy każdą grudkę i mieszamy tak długo, aż masa z błyszczącej zacznie robić się matowa. Ciągle mieszanie jest potrzebne, by nadać krówce jedwabistą konsystencję. Oraz ochłodzić, przez co zacznie nam szybciej tężeć w przygotowanym naczyniu.
Do procesu rozcierania radzę zatrudnić mężczyznę. Na pewno rozboli was ręka już w połowie roboty, podczas gdy matu jeszcze nie będzie;)

Gdy masa będzie już bardziej matowa niż błyszcząca i wyraźnie twardsza, a mieszanie będzie szło coraz ciężej, przelewamy szybko krówkę do przygotowanego naczynia. Wygładzamy powierzchnię ile się da i zostawiamy w temperaturze pokojowej aż będzie już tylko ciepła.

Następny krok zależy od tego, co chcielibyście uzyskać z tej masy.

Smarowidło:
 W obecnej postaci, miękkiej, ale już nie gorącej, posłużyć może znakomicie jako smarowidło krówkowo-czekoladowo-pomarańczowe do, praktycznie, wszystkiego. Naleśniki, gofry, chleb i tak dalej. Jest świetnym zastępstwem Nutelli dla dzieciaków, które ją lubią, ale mają uczulenie na orzechy, tak jak mój Młody, więc Nutelli nie mogą jeść. W tym domowym kremie nie zaplątał się ani gram orzecha, a posmakuje wybornie każdemu maluchowi. Więc jeśli chcemy zrobić sobie smarowidło, zwyczajnie przekładamy powstałą masę  - tak na oko z tej ilości składników wyjdzie nam 30-40 deko masy krówkowej - do szklanego, wyparzonego słoiczka z zamknięciem i trzymamy w temperaturze pokojowej. Nic się jej stać nie powinno.

Krówki:
Jeśli natomiast mamy życzenie zajadać się krówkami w kawałkach, niezbędne będzie chłodzenie. Masę przelaną do naczynia i tylko ciepłą, wstawiamy do lodówki na noc. Co najmniej na kilka godzin, by porządnie stwardniała. Po tym czasie wyjmujemy i albo odczepiamy od niej folię i kroimy masę w kostki, albo przez kilka sekund trzymamy naczynie nad zapalonym palnikiem, a potem za pomocą szpachetki ostrożnie staramy się odczepić krówkę od boków i dnia naczynia, w możliwie jak największej, nietkniętej powierzchni.Przykrywamy następnie płachtą folii aluminiowej i odwracamy naczynie do góry dnem, by masa na nie wypadła. Trzeba jej będzie pomóc.
Po tej procedurze kroimy krówkę w kostki.

Kwestia tekstury. Nie spodziewajcie się twardych, przemysłowych, polskich krówek. Fudge, czyli krówka anglosaska jest miękka, o konsystencji prawie takiej jak krucha krówka o wilgotnym wnętrzu, i nawet po tym chłodzeniu w lodówce, twarda nie będzie. Dlatego dobrze jest nawet pokrojoną trzymać stale w lodówce, jeśli chcemy, by zachowała zjadliwą twardość. Zostawiona na noc w temperaturze pokojowej prędzej czy później podzieli los smarowidła.

Poniżej kilka zdjęć poglądowych: Krówka w naczyniu, oraz smarowidełko. A krówki z masy macie w dwóch odsłonach powyżej.

Smacznego:)