piątek, 30 października 2015

Pumpkin Pie (tarta dyniowa)

Dynie są w naszym kraju niedoceniane. Zdecydowanie, jest to jedno z tych warzyw, którego w czasach mojego dzieciństwa, ze trzydzieści lat temu, nie widywało się na rynku. Tak samo jak coraz popularniejszy obecnie rodzimy jarmuż i pasternak, który wraca do łask jako godne zastępstwo dla pietruszki, tak dynię traktowano po macoszemu. I chociaż dynie zdecydowanie nie są z Polski rodem (przywędrowały do Europy z Ameryki jakoś w dziewiętnastym stuleciu), to świetnie im podeszła polska ziemia i zaczęto je hodować.
Oczywiście, dynie z działki pamiętam. Ale nigdy nie widziałam, by moje babcie, mama czy ktokolwiek z rodziny je przerabiał na coś zjadliwego. Przypuszczam, że pełniły raczej  rolę dekoracyjną, podnoszącą ducha działkowca ("patrz sąsiedzie, jaka ze mnie hodowczyni, taaaaką mam dynię!"), wreszcie, nie było po prostu jakoś zwyczaju by dynie jeść.
Chociaż... chwilę myślałam nad tym, czemu dynie są tak po macoszemu traktowane i doszłam do wniosków, że tylko częściowo z powodu braku zwyczaju jedzenia tego warzywa w domach polskich. Chociaż koleżanka, z którą ostatnio gadałyśmy na ten temat, trochę potwierdziła moje domysły: pokolenie przed nami po prostu nie robiło z dyni nic, albo prawie nic. Skąd ta niechęć, która odsunęła od polaków przecież fantastycznie smaczną rzecz? Wydaje mi się, że tajemnica tkwi w smaku. Dynia w sumie... nie ma go. Nic szczególnego nie czujesz, jak spróbujesz miąższu dyni bez dodatków. Słodkawy i mdły. Na dodatek do tego miąższu trzeba się przebijać przez potwornie twardy pancerz za pomocą noża (o ile nie wpadło się na pomysł pieczenia jej w piekarniku ze skórą)... samo to pewnie odstraszało połowę ciekawskich, a smak pogonił resztę.
Jednakże nikt nam nie każe jeść dyni bez niczego, bo faktycznie kiepski to pomysł. Zaletą tego mdłego smaku jest jednak to, że fantastycznie miąższ dyni łączy się z intensywnymi w smaku  przyprawami.
Weźmiemy na przykład taką dynię, pozbawimy skóry, miąższ ugotujemy z warzywami na wywarze mięsnym, zblendujemy, doprawimy gałką muszkatołową, imbirem, pieprzem i solą i mamy taką zupę-krem o cudownie pomarańczowym kolorze, że mózg staje. I jaką dobrą, sycącą, smaczną jak wszyscy diabli.
Przepis na zupę tę zresztą podam wam na pewno na blogu. Sezon dyniowy w pełni, a jest on taki wspaniały, zmodyfikowany dodatkowo, że grzechem byłoby nie krzewić wiedzy i nie uświadamiać społeczeństwa, co traci przez niewiedzę.
Zupa-krem z dyni jest to jednak klasyk, że tak powiem. Pierwsza potrawa, jaka nasuwa się człowiekowi na myśl, gdy go zapytają o to, co można zrobić z dyni (poza potworem na Halloween z wydrążonej, ze świeczką w środku, zwanym przez pomysłodawców Jack'o'Lantern). I jakkolwiek my, Polacy, raczkujemy dopiero z dyniami i tym jak je można zagospodarować na co dzień w domach, poza prażeniem ich pestek, tak sąsiedzi zza wielkiej wody mają o wiele większe doświadczenie z tym warzywem i pomysły na nie, czasem tak wariackie, że brwi wędrują do góry.

Amerykanom dynia kojarzy się ze Świętem Dziękczynienia, do pary z indykiem, puree ze słodkich ziemniaków i częściowym ksenocydem większości rdzennej ludności amerykańskiej, ku chwale białego człowieka. Do tego ostatniego mają co prawda ambiwalentny stosunek ("daliśmy dzikusom cywilizację i zaopiekowaliśmy się ich ziemią!"), bo to zawsze lepiej nie pamiętać, na czym zbudowano molocha zwanego Ameryką, ale nie mnie oceniać w sumie, bo nie ja chodzę po tej ziemi. Tak czy siak "Mayflower" przypłynął z osadnikami na Nową Ziemię i na pamiątkę pierwszych, zebranych z amerykańskiej ziemi plonów, oraz uczty odprawionej, by podziękować Bogu za opiekę, podczas której spożywali według legendy tego dzikiego indyka, bataty i dynie (nic z tego nie jest prawdą według źródeł historycznych, ale, hej, jakoś nie widzę by im  to przeszkadzało; w końcu to oni spopularyzowali równie durny mit o Wikingu w hełmie z rogami na głowie) od z górą dwustu lat świętują Thanksgiving Day.

Spokojnie, nie zamierzam tu robić lekcji historii, acz tylko wspomnieć o tej dyni w rozmaitych okolicznościach. U nas traktowana po macoszemu i ledwie tykana, u amerykanów przerabiana jest na setki sposobów, w tym na tradycyjną Dziękczynną modłę - tartę dyniową, tak zwane słynne Pumpkin Pie, również często serwowane w Halloween (nazwa prawdopodobnie pochodzi od zwrotu "All-hallows Eve" - starodawnej nazwy Dnia Duchów) anglosaską odmianę naszych Dziadów oraz Samhain - celtyckiego święta duchów i zmor wszelakich.
A ponieważ ichnie święta tuż za rogiem, poganiane przez nasze, chrześcijańskie Wszystkich Świętych, nadarza się idealna okazja, by wypróbować wreszcie Pumpkin Pie i odkryć, o co chodzi z ciastem o warzywnym nadzieniu, za którym przepada Ameryka, więc, znając unikalną zdolność miąższu do przyjmowania aromatów - pewnie jest na słodko, skoro deser.

Ciasto tak tradycyjne nie mogło nie trafić do popkultury. Przykładów wymieniać nie będę, bo więcej ich niż ziarnek piasku. Każdy godny swej nazwy serial ma odcinek ze Świętem Dziękczynienia lub Halloween i tam zawsze jest Pumpkin Pie, czy to na stole, czy w tle, czy wspomniane... ale jest. O filmach i książkach nawet wspominać nie będę. Ba, wydaje mi się nawet, że i u Flipa i Flapa rzucali się tym ciastem (a może ciastem z kremem?) po twarzach i zdawali się być przeszczęśliwi. A machające języki zwierzaków z kreskówek i cieknąca z nich ślina w starciu z tym ciastem? Pumpkin Pie jest wszędzie. A skoro jest wszędzie, a ja lubię mierzyć się z, z pozoru niezwykłymi połączeniami smakowymi, których polskie stoły jeszcze nie znają, albo znają za mało - macie powód.

Jak w większości przypadków bywa - zabrałam  się przed pieczeniem za szukanie absolutnego klasyka. Drobny research jest ważny. Jaki jest sens w robieniu czegoś, czego się nigdy nie próbowało i nie zna się oryginalnego smaku i z miejsca bawienie się w kombinacje i rozmaite warianty tej potrawy? Najpierw ugotuj jajko w skorupce, potem próbuj jajka poszetowego (w koszulce gotowanego, bez skorupki). Badania doprowadziły mnie do podstawowych składników, które muszą wylądować w takiej tarcie dyniowej.
Czyli spód maślany, jasny, tarta musi być podawana otwarta, bez ciasta na górze, zazwyczaj w towarzystwie chmurki ubitej śmietanki na serwowanym kawałku. Podstawowy składnik nadzienia to puree z dyni (omijamy szerokim łukiem puszkowane, które koledzy amerykańcy z umiłowaniem stosują, bo szybciej, i robimy ze świeżej dyni), trzy - cztery podstawowe przyprawy korzenne, a także, o dziwo, mleko kondensowane. Co prawda z mlekiem kondensowanym w tarcie już się spotkałam, przy okazji dokonywania Key Lime Pie i efekty były spektakularne, ale jeszcze nie jest to dla mnie taki całkiem zwykły składnik jak jajka na przykład. I to są podstawy spotykane w większości przepisów na tartę dyniową. Tak więc szerokim łukiem ominęłam wołające o melasę, mąkę kukurydzianą, czy half and half (mieszankę mleka i śmietanki mającą około 11-13% tłuszczu) przepisy i jak po sznurku pognałam do klasyków.
Niestety, w wybranym klasyku używano gotowego spodu do tarty (podziękujemy), więc poszukałam innej wersji, gdzie spód robią od podstaw. Więc, jak zwykle, przepis mój jest mieszanką trzech innych, zmodyfikowaną na polskie realia, więc chyba daruję sobie podawanie źródeł (aczkolwiek jak ktoś zapragnie, to podam:))

I oto ono jest. Oto jest ONO (cytując pewnie już zapomnianego kandydata na prezydenta sprzed paru lat, pana Kononowicza, ale polityką nie zajmujemy się, bo zakalec nam się w cieście zrobi, nawet bez prób pieczenia, jak podobnie mawia mój mistrz słowa i mentor, niedościgły wzór w stylu pisania felietonów, pan Jerzy Iwaszkiewicz).

Pumpkin Pie w całej swej krasie. Nie przesadnie słodkie, mocno korzenne, niezwykłe w smaku. I faktycznie trudne do opisania komuś, kto go nie próbował, ale bardzo, bardzo ciekawe.

Patrzcie, zaciekawcie się. I zróbcie sami, bo jest zdumiewająco proste.








Składniki:

Spód: 

1 i 1/4 szklanki mąki
2 łyżeczki cukru
szczypta soli
1/2 szklanki zimnego masła, pokrojonego w kawałeczki
1 duże jajko
mąka, do podsypania stolnicy

Nadzienie:

2 szklanki puree z dyni (świeżej, szkoda wyrzucać kasę na puszkowane, o ile znajdziecie ten wymysł w polskich sklepach:) skoro taka jest lepsza i banalnie prosta do zrobienia)
1 i 3/4 szklanki słodzonego mleka kondensowanego (starczy nam jedna kupna puszka 530 ml)
2 duże jajka
1 łyżka stołowa ekstraktu z wanilii
1/2 łyżeczki zmielonych goździków
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki zmielonego imbiru
szczypta zmielonej gałki muszkatołowej
ewentualnie brązowy cukier do dosłodzenia nadzienia, zgodnie z własnym gustem


Wykonanie:

Najpierw przygotowujemy puree z dyni.

Wybieramy w sklepie nie za dużą, pomarańczową dynię. Taka o średnicy około 15-16 centymetrów wystarczy nam w sam raz na zrobienie nadzienia  do ciasta. Można też wybrać większą, nawet i kolosa, a potem nadmiar puree zamrozić na przyszłe użycie.

Dynię kroimy na pół, odcinamy ogonek, wybieramy włosie, pestki i całe badziewie ze środka, które nie jest miąższem i się go pozbywamy (można zachować, a potem uprażyć pestki, jeśli ktoś ma taką ochotę). Połówki dyni wraz ze skórą kroimy na plastry.

Plastry układamy obok siebie, skórą do dołu, na wyłożonej folią blasze od piekarnika i wsadzamy do nagrzanego na ok. 180-190 stopni Celsjusza. Pieczemy około 40-50 minut, lub do momentu aż miąższ, dziabnięty widelcem wydaje się nam miękki, a skóra jest przyprażona.

Wyciągamy dynie z piekarnika i po krótkim przestudzeniu ostrożnie oddzielamy nożem skórę od miąższu, tak, by jak najwięcej odzyskać tego ostatniego. Skórę wyrzucamy, miąższ wrzucamy do naczynia i blendujemy mikserem na gładziutką, złotą masę.

Zachowujemy sobie 2 szklanki, a resztę zamrażamy albo w plastikowych woreczkach, albo w szczelnych, plastikowych naczyniach, na przyszłość.

Następnie (lub w trakcie pieczenia się dyni) przygotowujemy spód do naszej tarty.

Na stolnicy mieszamy ze sobą mąkę, cukier i sól. Następnie za pomocą noża wkrawamy do suchych składników kawałeczki zimnego masła, by ostatecznie wpracować je w mąkę końcami palców. Mieszanina, którą chcemy uzyskać, finalnie ma nam przypominać płatki owsiane z kawałeczkami masła wielkości grochu.

Wbijamy w nią jajko i ponownie wkrawamy je nożem w ciasto, by na koniec zagnieść je szybko rękami w zbitą masę. Jeżeli wyszło nam za suche i nie chce się połączyć, kropimy je odrobiną zimnej wody.

Ciasto formujemy w kulę, następnie spłaszczamy do formy dysku, owijamy w folię i wkładamy do lodówki na co najmniej 1 godzinę.

Po tym czasie wyciągamy je z lodówki i rozwałkowujemy na posypanej mąką stolnicy na kształt kręgu. Powinien on być nieco większy niż nasza forma na tartę, w której będziemy piec ciasto.

Foremkę maślimy starannie na dnie i po bokach.

Rozwałkowane ciasto nawijamy ostrożnie na wałek i transferujemy nad formę na tartę, którym ją ostrożnie przykrywamy. Następnie odkładamy wałek i przyciskamy ciasto do dna i boków formy, pilnując by poza boki foremki zwisało nadal sporo ciasta (tak około 2 centymetrów będzie idealnie).

Zwisające końce zawijamy do środka i przyciskamy do rantu (boku) formy tak, aby utworzyć szczególnie gruby boczek, który następnie ozdobimy sobie wyżłobieniami za pomocą palców lub zębów widelca, jak sobie zażyczymy. Jeśli się zdarzy, że mimo wysiłków, ciasta na bokach mamy za mało, by zrobić taki boczek, nie ma się co przejmować. Formy na tartę mają różne wielkości i głębokości. W takim przypadku staramy się tylko jak najdokładniej wykleić ciastem boki aż po samą górę, by nadzienie miało się w czym piec.

Foremkę z ciastem wkładamy do lodówki na co najmniej pół godziny.

Nastawiamy piekarnik na 200 stopni Celsjusza. 
Foremkę z ciastem wyciągamy z lodówki, kładziemy na dnie płachtę papieru do pieczenia i nasypujemy na nią grochu, fasoli lub specjalnych, szklanych kuleczek. Ten zabieg ma nam zapobiec wypchnięciu ciasta do góry przez powietrze podczas pieczenia.

Tak zabezpieczony spód tarty wkładamy do piekarnika, by się podpiekł około 15-20 minut.
Po tym czasie wyciągamy go na chwilę, pozbywamy się papieru i obciążenia i ponownie wkładamy ciasto do piekarnika na około 8-10 minut, lub do momentu aż zacznie się robić złoto-brązowe.

Po tym czasie wyciągamy podpieczony spód i pozwalamy mu ostygnąć.

Nie wyłączamy piekarnika, a w czasie, gdy ciasto chłodzi się, dokonujemy nadzienia.

Wszystkie składniki nadzienia wkładamy do miski od miksera. Jeżeli  nasze puree dyniowe wyprodukowało nam nadmiar wody, warto ją odlać, lub odsączyć nieco na sitku, nim połączymy je z resztą składników. Nie musicie się przejmować, że jego ilość bardzo się zmniejszy. Ciasto wyjdzie nawet z 1,5 szklanki puree, albo i nieco większej niż 2 szklanki, ilości. Chodzi o to, by nie było bardzo dużo cieczy w nadzieniu, chociaż finalnie i tak będziecie je przelewać, a nie przekładać łyżką.

Wszystkie składniki miksujemy ze sobą na wolnych obrotach aż się połączą razem i stworzą gładką masę.
Następnie dokonujemy testu smaku i jeżeli nadzienie jest za mało słodkie lub mało korzenne, dosypujemy brązowego cukru lub przypraw i miksujemy jeszcze chwilę. 
Po otrzymaniu właściwego smaku - nadzienie mamy gotowe.

Na wystudzoną formę z podpieczonym spodem wylewamy ostrożnie nadzienie do momentu aż będzie sięgać prawie do brzegów ciasta. Należy zostawić mu kilka milimetrów marginesu błędu, bo w czasie pieczenia będzie się podnosić. Szkoda, by się miało wylać.
Nadzienia prawdopodobnie nam zostanie (jak pisałam wcześniej, wszystko zależy od formy; oryginalnie piecze się Pumpkin Pie w głębszych foremkach na tartę niż nasze, standardowe). Można pozostałość wtedy zamrozić na przyszłe użycie, lub sprawdzić, czy aby nie stworzą się nam przypadkiem ciekawe w smaku dyniowo-korzenne lody:)

Ciasto z nadzieniem wsadzamy do nagrzanego piekarnika i przez 15 minut pieczemy w temperaturze 200 stopni. Po tym czasie skręcamy grzanie na 175 stopni Celsjusza i pieczemy przez kolejne 35 minut lub do momentu aż nadzienie z wierzchu nie będzie już płynne po bokach, ale jeszcze nieco będzie się poruszać w centrum ciasta, gdy próbnie poruszymy foremką.

Podczas pieczenia trzeba do ciasta zaglądać, ale jak najmniej uchylać drzwiczek piekarnika. 
Jeżeli zaczną się pojawiać bąble powietrza wypychające nadzienie, można za pomocą wykałaczki ostrożnie je dziabnąć, by to powietrze wypuścić. Opadną, a my unikniemy ryzyka przyjarania nadzienia.
Jeżeli z kolei zanadto zacznie nam brązowieć spód, przykrywamy ciasto płachtą papieru do pieczenia.

Gdy tarta dyniowa jest gotowa, wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczek i przez około 15 minut pozwalamy ciastu odpoczywać, nim wyjmiemy je na zewnątrz, by ostygło całkowicie w temperaturze pokojowej.

Po tym czasie, zimne, możemy ozdabiać korzenną bitą śmietaną (kubeczek śmietanki 30% zmiksowany z łyżeczką cynamonu do momentu aż nie będzie mieć płynnej konsystencji, na końcu wmiksowany cukier, w zależności od waszego smaku), dzielić na porcje i zjadać, dziwiąc się niezwykłemu smakowi.

Smacznego! Oraz...

Wesołego Halloween! Oíche Shamhna! Potwornych i pełnych wrażeń Dziadów!

Autor rysunku i źródło: terminarosa.deviantart.com