Chłodnik, jako zupa wywodząca się z kuchni słowiańskiej (litewskiej, tak konkretnie) znana jest większości nacji słowiańskich. Czyli i Polacy i sąsiedzi zza wschodniej granicy i ci okoliczni bardziej na południe od razu połapią się, co to jest i chętnie to zjadają w letnim czasie.
Chłodnik to zupa serwowana na zimno. Zazwyczaj warzywna i nie jest tylko wymysłem słowiańskim. Hiszpanie mają swoje gazpacho, które jest tym samym właściwie co chłodnik, ale robionym z nieco innych warzyw.
Żadna to filozofia, zrobić go. Wziąć surowe warzywa, zmiksować na papkę, połączyć, podać ze śmietaną i koperkiem i voila - pól obiadu letniego gotowe.
Niestety tym, co oczekują jakiegoś niecodziennego chłodnika po tej felce powiem, że czeka was rozczarowanie. Ale przyjemne. To, co zamierzam wam podsunąć, to chłodnik stworzony przez moją babcię z owoców. Który nie jest zupą, ale może spokojnie nią być. Nie jest w zasadzie napojem - ale również może nim być. Wszystko zależy jak go wykończymy.
Moja babcia nazywa to danie chłodnikiem z wiśni, więc trzymam się jej terminologii, ale dodałam i własną nazwę - wiśniowa ambrozja. Jak inaczej nazwalibyście pół gęsty, gładziuteńki, odświeżający i zimny napitek, tak napakowany smakiem wiśni, że już bardziej wiśniowy być nie może; który na dodatek zaspokaja pragnienie, ale także zaspokoić potrafi niewielki głód. Chłodzi i koi i od razu sprawia, że się pyszczydło uśmiecha, gdy po parnym dniu wyciągasz go sobie z lodówki i powoli sączysz. Comfort food jak nic. Napój bogów. Ambrozja.
Na dodatek wiśniowa. I jakże łatwa w przygotowaniu!
Serdecznie polecam na upały, szczególnie, że właśnie na dobre zaczął się sezon wiśniowy i jest z czego Wiśniową Ambrozję robić.
Składniki:
1/2 kg świeżych wiśni
1,5 litra wody
1 kisiel wiśniowy
1 laska wanilii
1 cukier waniliowy
1 łyżeczka cynamonu
cukier (ilość wedle uznania)
Wykonanie:
Wiśnie myjemy, drelujemy, wrzucamy do wysokiego garnczka i zalewamy zimną wodą. Wrzucamy od razu rozkrojoną laskę wanilii i wsypujemy cynamon. Gotujemy około pół godziny, albo do czasu aż się zrobi kompot, a wiśnie zaczną się rozpadać. Należy pilnować, by woda zbytnio nie odparowała
Zdejmujemy z gazu na chwilę, wyciągamy resztki po lasce wanilii. 1/3 wiśni wyciągamy, blendujemy na gładką masę, pulpę wrzucamy z powrotem do garnczka i kompotu. Ponownie stawiamy na mały, tym razem, ogień.
Kisiel wiśniowy mieszamy z pół litra zimnej wody i powstałą mieszaninę wlewamy do garnczka. Chwilę gotujemy stale mieszając, po czym, gdy lekko zaczyna gęstnieć, ściągamy z ognia.
Dosypujemy cukier i cukier waniliowy w ilości, jaka nam odpowiada smakowo. Raz jeszcze staranie mieszamy, by cukier się rozpuścił.
Studzimy, a potem wkładamy do lodówki, by Ambrozja całkiem nam się schłodziła.
Finalnie powinniśmy otrzymać ciecz, która nie jest kompotem ani napojem, nie jest też kisielem ani galaretką, jest gęsta, ale bez problemu daje się ją pić. Jest też napakowana owocami, zmiksowanymi i tymi, co pozostały w większych kawałkach.
Jeśli wyszło nam to za gęste - nie ma paniki. Starczy raz jeszcze postawić na ogień i dolać wody. Podgotować, a potem ponownie schłodzić.
Moja babcia podaje ten chłodnik z ugotowanym makaronem nitkami, jako zupę. I spełnia swoje zadanie.
Ja osobiście polecam jednak traktować Ambrozję jak napój.
Najlepiej smakuje następnego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz