sobota, 11 lipca 2015

Cherry pie (ciasto wiśniowe) z czekoladowym twistem

A wszystkiemu jest winna pora roku. Lato. Działka. Drzewa obsypane wiśniami, które, jak moja rodzina wie, oraz znajomi, są moją prawdziwą, owocową obsesją. Nie ma chwili bym miała ich dość.
I tak ledwie się pojawiły i dojrzały, ograbiłam z wiśni działkę mamy, ograbiłam działkę teściowej (za zgodą obu, bo inaczej owoce by się zmarnowały, jako, że szanowne matrony nie przepadają za nimi), następnie ograbiłam własną lodówkę z mrożonych zapasów (na samym początku tego całego szaleństwa, gdy zielone wisienki już czerwieniały na drzewach, a mnie z łakomstwa ślina ciekła na ich widok), porobiłam ze zdobycznych 6 litrów konfitury, kompoty, jadłam na surowo, maiłam nimi desery, zamrażałam na zapas i miałam dość? A gdzie tam. Nadal łakomie spoglądałam na drzewa obsypane wiśniami na działkach mijanych w drodze na "zaprzyjaźnione" i mój chłopina na spółkę z synem musieli mnie odciągać od drzewek, bym ich nie pozbawiła zakazanego, kradzionego owocu, prawie na siłę.
Nic na to nie poradzę, że kocham wisienki, ich orzeźwiający cierpko, kwaśno, słodki smak tak doskonale gaszący pragnienie i ledwie nadejdzie właściwa pora roku - w pełni wykorzystuję wszelkie wiśnie jakie mam w zasięgu.

A to zaledwie początek sezonu, chociaż wiśnie z większości działek, dziękować bogom, już zebrano, albo zżarły szpaki. Jestem w stanie myśleć nieco jaśniej, ale na wiśniowe szaleństwo zupełnie to nie pomaga.

Jednak nie tylko sam widok wiśni skłonił mnie do wyrobu mego ukochanego ponad wszystko ciasta. Oto hicior z lat dziewięćdziesiątych, który, o ile dobrze pamiętam, zajął drugie miejsce w pierwszej trójce najgorszych kawałków metalowych i rockowych stulecia na MTV (gdy jeszcze puszczali tam muzykę, a nie durnowate reality shows). Kawałek ten rok rocznie nucę w porze, gdy zaczynają się pojawiać wiśnie, nucę przy drelowaniu, nucę przy pożeraniu, a jeśli akurat rodzina nie słyszy "She's my cherry pie!" dochodzące z jakiegoś zakątka mieszkania, to z pewnością odtwarzam to w głowie. Zwyczajnie, chociaż to niesamowity kicz - dopasował mi się lata temu do wszystkiego, co związane jest z wiśniami.
No i, widzicie, jedno prowadzi do drugiego... śpiewają o cherry pie - typowym, wiśniowym placku amerykańskim, a przynajmniej tak by się mogło zdawać. Tak naprawdę śpiewają o panience, rzecz jasna, ale walorów panienki z teledysku nie będę bynajmniej porównywać z pie - panna oberwałaby baty od ciasta z całą pewnością:) Dlatego będę litościwa i skupię się na samym cherry pie - cieście wiśniowym, które dosłownie uwielbiam, co roku robię co najmniej ze trzy razy i za każdym razem udoskonalam przepis.
Tegoroczna wersja jest już jednak tak dobra, że zaprzestanę kombinacji i wreszcie podam przepis doskonały dla ogólnej wiadomości.

Jednakże wszystko w swoim czasie. Wpierw - nieco opisu.

Pie w stylu amerykańskim każdy widział choćby na kreskówkach z rodzaju Toma i Jerry. Mamy więc pokazaną tam płaską formę do tarty z górką czegoś wystającą z niej, co zazwyczaj okazuje się być pierzynką bezy. Czasem jest też kratka z ciasta (na teledysku właśnie krateczkę widzimy, jak ciasto zlatuje lasce na kolana) zamiast bezy, bardzo rzadko jest płasko. Jednak najbardziej interesujące rzeczy się dzieją, gdy w bajce mysz wykrawa kawał ciasta z foremki i zżera na oczach kota, który zaczyna ją gonić, rządny zemsty za rabunek pańskiego dobra. Otóż widzimy, że to coś ma spód - kruche ciasto łączące się bokami z puchatą lub kratkowaną górą, do diabła owocowego nadzienia w środku i zamknięte jest właśnie dowolną górą. Zawsze zamknięte. Tu mamy więc różnicę pomiędzy typowymi polskimi ciastami, gdzie owoce wtyka się w środek lub daje na górę, a amerykańskim pie'em, gdzie są zamknięte w cieście.
Powód takiego postępowania jest bardzo praktyczny. Środek w pie jest bardzo soczysty i płynny. Związane za pomocą mąki ziemniaczanej lub kisielu oraz cukru, owoce nieco tylko obrobiono przed pieczeniem, by puściły pełnię soku. W przeciwieństwie do niego polskie placki mają surowe owoce, ledwie sypnięte cukrem albo i nie i wyrzucone na wierzch ciasta na gorąco piekarnika (i to jest powód dla którego te owoce, jeśli nie są ukryte w cieście, są potem przeraźliwie suche). Tak więc nadzienie w pie, by nie wyschło - musi być ukryte. I osobiście chyba o wiele bardziej wolę takie ciasto przepakowane wilgotnymi owocami na kruchym spodzie pod kruchym lub bezowym spodem, niż nasze typowe, przerośnięte, zatykające baby. No dobrze, czasem fajnie jest zjeść taką babkę, ale zdecydowanie nie wtedy, gdy na termometrze 30 stopni, a wszystko, czego organizm pragnie to więcej wody i orzeźwienie w dowolnej postaci.

A ja zadbałam o to, by ta postać przybrała jak najsmaczniejszą, najcudowniej wiśniową formę:)

Słów kilka o prawach autorskich.
Ciężko, miśki, bo ciasto to zlepek trzech różnych przepisów, bezę modyfikowałam lata temu nie wiem już z jakiej podstawy, a nadzienie jest całkowicie moim wybrykiem w tym momencie. Więc śmiało mogę powiedzieć, że przedstawiony poniżej cherry pie z czekoladowym twistem to całkowicie autorski przepis.

Zapraszam więc do wypróbowywania. Smacznego:)






Składniki:

Ciasto:

200 g mąki tortowej
50 g cukru
130 g zimnego masła
1 jajko
skórka otarta z 1 cytryny

1 opakowanie chocolate chips (użyłam tych z Lidla firmy Belbake - dosyć często można je dostać. Jednak alternatywnie można użyć rozdrobionej czekolady lub polewy w postaci pastylek w ilości, o której będzie poniżej)

Beza:

2 białka z jajek
110 g cukru
sok z połowy cytryny

Nadzienie:

700-800 g świeżych wiśni
1,5 szklanki cukru
1 cukier cynamonowy (względnie można dodać 1 cukier waniliowy i 2 łyżeczki cynamonu sproszkowanego)
1/2 torebki kisielu owocowego czerwonego (wiśniowy, ew. truskawkowy)

Wykonanie:

Na stolnicę należy wsypać mąkę, potem cukier i na koniec skórkę z cytryny. Wymieszać razem. Potem wkroić w sypkie składniki nożem zimne masło, robiąc to tak długo, aż z ciasta zrobi się niemal kruszonka. W otrzymanej kruszonce robimy dziurkę, wbijamy tam jajko i raz jeszcze siekamy, by się składniki połączyły. Powodem użycia noża, a nie rąk na tym etapie, jest chęć pozostawienia ciasta w jak najniższej temperaturze jak najdłużej, żeby się nam masło nie rozpuściło za szybko.
Gdy składniki są już połączone ze sobą, zagniatamy ciasto szybko, na tyle, by utworzyło zwartą masę. Tworzymy z niej kulę i owinięte w folię wkładamy na co najmniej 1 godzinę do lodówki, by się schłodziło.

W tym czasie przygotowujemy nadzienie (można i dzień wcześniej je przygotować; na ciasto musi być wyłożone chłodne).
Wiśnie myjemy, pozbawiamy pestek (drelujemy), wsypujemy do garnka i nastawiamy niewielki ogień. Na tym ogniu trzymamy je same króciutko, mieszając drewnianą łyżką, tylko tyle by zaczęły puszczać sok. Pomagamy im przy okazji trochę je gniotąc podczas mieszania. Nie za dużo, nadal powinny zachować w większości formę z całymi wiśniami.
Gdy puszczą sok, wsypujemy cukier. Ilość podana w przepisie jest doskonała, gdy wiśnie są bardziej kwaśne niż słodkie, dla otrzymania słodko-kwaśnego nadzienia, więc można ją już dopasować do własnego smaku. Pamiętać jednak należy, że nadzienie powinno być słodkie, a nie kwaśne aż pysk wykręca. Ani ciasto, ani beza nie poratują w tym przypadku, jeśli pożałujemy cukru. Ulepku jednak też nie chcemy osiągnąć, więc musimy wybrać złoty środek pomiędzy kwaśnawym, a słodkim smakiem nadzienia.
Po dodaniu cukru mieszamy starannie, nadal trzymając wiśnie na ogniu, po czym dosypujemy cukier cynamonowy. Ponownie mieszamy i trzymamy na ogniu około 10-15 minut, co jakiś czas mieszając, pilnując by się nie przypaliło.
Po upływie tego czasu wsypujemy do wiśni z cukrem kisiel (proszek, bez rozrabiania wodą), i mieszamy bardzo dokładnie, rozcierając ewentualne grudki i białe fragmenty proszku. Gdy masa zaczyna nam bąbelkować i zrobi się gęsta, ściągamy z ognia i mieszamy jeszcze chwilę.
Próbujemy, dosmaczamy cukrem, kwaskiem cytrynowym, cynamonem, jeśli jest taka potrzeba.
Gotowe nadzienie odstawiamy do niemal całkowitego wystygnięcia.

Nastawiamy piekarnik na 180 stopni Celsjusza.

Wyjmujemy ciasto z lodówki, przekładamy na posypaną mąką stolnicę i rozwałkowujemy na płask. Staramy się to zrobić szybko, więc jakaś szczególna staranność nie jest wymagana. Rozwałkowane ciasto owijamy częściowo wokół wałka i tak przekładamy do formy na tartę - wcześniej posmarowanej masłem i posypanej bułką tartą. Jeżeli ta sztuka nam się nie uda - żaden problem. Celem jest wyklejenie formy do tarty ciastem. Możemy więc zrobić to również przenosząc ciasto w kawałkach do formy i wylepić nim starannie i równo dno oraz boki aż po brzeg. Wylepienie boków powinno być przeprowadzone szczególnie starannie, bez pozostawiania dziur lub za małej ilości ciasta na brzegach - dzięki temu nadzienie pozostanie w cieście w czasie pieczenia i nie wypłynie.
Ciasto w formie nakłuwamy gęsto widelcem zarówno spód jak i boki i wkładamy do nagrzanego piekarnika na ok. 15 minut celem podpieczenia spodu.
Po tym czasie wyciągamy spód z piekarnika i zostawiamy do ostudzenia.

Jest to dobry czas na przyszykowanie bezy na wierzch.

Białka jajek ze szczyptą soli ubijamy na sztywną pianę. Dopiero pod sam koniec stopniowo i ostrożnie dodajemy cukier, stale miksując pianę. Na sam koniec wmiksowujemy w pianę sok z cytryny.

Na ochłodzone ciasto równą warstwą wysypujemy kawałeczki czekolady. Jeśli mamy je w formie kropelek/łezek/ chocolate chips, będzie najprościej, bo są małe. Jeśli dysponujemy akurat czekoladą - należy ją drobniutko pociąć wcześniej  w takiej ilości, by zakryła dno podpieczonego ciasta. Polewę w postaci dropsów musimy ze względu na ich wielkość połamać na drobniejsze kawałeczki przed posypaniem nimi ciasta. Można pomieszać czekoladę gorzką z mleczną dla dodatkowego smaku.
Warstwa czekolady powinna być cienka ale jak najbardziej jednolita.

Na czekoladę wykładamy chłodne nadzienie wiśniowe, a na nie rozkładamy bezę, rozsmarowując ją łyżką aż po brzegi foremki. Je jej na tyle, że powinna utworzyć niewielką górkę na środku.

Gotowe ciasto wkładamy ponownie do piekarnika nagrzanego na 170 stopni i pieczemy ok. 25-30 minut, do momentu aż beza na wierzchu zrobi się nam złotawa.
Ciasto wyciągamy z piekarnika i dajemy mu całkowicie ostygnąć, nim weźmiemy się za krojenie.
Jest to podyktowane tym, że nadzienie w stanie gorącym jest bardziej płynne. Ostudzone pozostanie nam w ładnej formie w kawałkach ciasta.

Uwaga: ciasto przed krojeniem należy bezwzględnie wydostać z formy na tartę, inaczej nie będziemy w stanie estetycznie go pokroić. Najlepiej więc jeśli  foremka ma wyjmowalne dno. Wówczas musimy ostrym nożykiem, działając na całkiem zimnym cieście, podważyć starannie boki z każdej strony dookoła ciasta, a potem delikatnie ale stanowczo wypchnąć spód wraz z ciastem do góry, uważając, by nam się beza nie rozleciała za bardzo.

No i jeść. Do upojenia wiśniami. Można podawać z lodami waniliowymi, ale chyba najlepiej smakuje w postaci klasycznej.