tag:blogger.com,1999:blog-54650310729359236682024-03-14T12:10:30.747+01:00Ban-to-felkiZnajdziecie tu Bansheekowe felki (mini-felietony ode mnie, czyli od Banshee) o różnych geekowych i nietypowych potrawach z mnóstwa dzieł pisanych (również kodem binarnym), rodem ze srebrnego ekranu, nawiedzających popkulturę. Czy może coś być lepszym tematem na felietony? Gotowanie jest przecież tak fantastyczną podróżą w świat wyobraźni...
Będzie ciekawie, będzie zabawnie.Będzie bansheekowo. Zapraszam!
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.comBlogger114125tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-48086491884417142182017-01-30T12:42:00.002+01:002017-01-30T12:42:43.336+01:00InformacjaZ wielkim żalem chciałabym dać znać, że w związku z jednym wielkim
ciągiem zachorowań, jakie dotykają moją rodzinę od początku roku, przez
co zwyczajnie nie nadążam ze wszystkim, a także, być może z
najważniejszego powodu tj. ścisłej diety, jaką podjęto w moim domu, w
związku z którą nie mam serca gotować niedietetycznych, słodkich rzeczy,
które musiałabym jeść sama pod nosem, kogoś, kto jeść ich nie może, a
bardzo by chciał, <b>do sierpnia 2017 zawieszam działalność Bantofelków</b><span class="text_exposed_show"><b>.</b>
Aż te diety się pokończą i z rodziną wrócę z wakacji, które wtedy wypadają.
Być może wrzucę coś od czasu do czasu, ale nie będzie to regularne
działanie, do którego was przez te dwa lata zdążyłam przyzwyczaić.<br /> Raz jeszcze przepraszam za wynikłą sytuację, ale z życiem internety nie wygrają.<br />
Pozdrawiam i mam nadzieję, że gdy ponownie wrócę do działania, nadal
będzie ktoś, kogo będę w stanie zainteresować geekowymi przepisami.</span><br />
<div class="text_exposed_show">
Bywajcie;)</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-15389464923850294332017-01-12T00:09:00.000+01:002017-01-12T00:24:22.432+01:00Staromodne odwrócone ciasto ananasowe z "Desperate Housewives" / Old-fashioned pineapple upside-down cake from "Desperate Housewives" TV showNiewątpliwie każdy z nas uważa się za jednostkę wyjątkową, a kolektywny zbiór własnych doświadczeń, wiedzy i informacji zgromadzonych w danym temacie - jedyny w swoim rodzaju. Czas, w którym te informacje stawały się bardzo ważne, kształtując nas w jednostki dorosłe jakimi teraz jesteśmy (a przynajmniej ta część z czytających która skończyła już 21 lat i szybkim krokiem, wiedząc, co chce robić do końca życia, zdąża ku 30stce) można by określić kamieniem milowym rozwoju każdego jednego człowieka. Każdy ma swoją specjalną dziedzinę, nawet najmniejszą, w której czuje się ekspertem. Dla mnie to przykładowo muzyka filmowa, której namiętnie słucham od lat, pisanie (w którym nie będę dość dobra dla siebie samej póki nie będę, chociaż spora wiedza jak pisać by było jak najlepiej - jest) prozy i poezji. Gotowanie dziwactw rozmaitych, na które spora ilość Polaków nawet by nie spojrzała, bo to cuchnie globalizacją albo hipsterstwem, a w ogóle "Teraz Polska!":D. W tych tematach mam na tyle dużo wiedzy, że śmiem się wypowiadać i nawet wytykać temu i owemu błędy w rozumowaniu, co, jak wiadomo nie zawsze spotyka się z dobrym odzewem. W końcu mało kto lubi, gdy zmuszają go do przyznania, że się myli. Dlatego tak ważne jest by nie szaleć z czymś, o czym się ma małe pojęcie. Skupić na tych dwu, trzech rzeczach. I ich się trzymać.<br />
Takie samo podejście jak do tych kilku tematów, w których czuję się specjalistką, mam do czasów, w których się kształtowały. Czyli do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, w których przeżywałam swe pierwsze fascynacje literaturą, fantasy i sf i muzyką - de facto momentu zwrotnego, który zrobił ze mnie takiego człowieka, jakim jestem teraz. Dalsze lata szlifowały tylko coś, co nabrało już właściwego kształtu, tu i tam dodając ostrzejszych kątów, w innym miejscu je złagadzając, gdzie indziej w ostatniej chwili zmieniając ustawienie średnio pasującego do reszty puzzla minimalnie, by po drobnej korekcie zgrywał się z resztą. I te lata uważam za najlepsze. Ze względu na najlepsze filmy, jakie wtedy wychodziły, takie jeszcze z charakterem, nie przeładowane efektami specjalnymi. Z fabułą i wspaniała muzyką. Dziś takich już się nie robi.<br />
Był to też najwspanialszy okres dla seriali. Nie trzeba wspominać chyba takiego klasyka jak "Seaquest", cała masa "Star Treków", "MacGyver", którego remake'u usiłują teraz dokonać... i raczej im się nie uda, bo się kupy trzymać to nie będzie, robione w dobie gdy dostęp do informacji jest dostępny wszędzie i wcale nie trzeba mieć wiedzy własnej do zbudowania bomby z papierka po gumie do żucia i "kreta". "AirWolf", pierwszy, oryginalny stary "Flash" z ikonicznym Johnem Wesley Shippem, który w nowym "Flashu" gra ojca Flasha. A te wszystkie genialne Easter Eggs, które wszędzie teraz przemycają w filmach i serialach? Skąd one pochodzą, jak nie z produkcji z lat dziewięćdziesiątych? No właśnie... mimo, że każdego prawda jest jedynie właściwa i jego czasy rozkwitu - tymi najlepszymi, to jednak lata dziewięćdziesiąte miały to coś, do czego w osiemdziesiątych nie było jeszcze środków, a w obecnym wieku nastąpił zbyt szybki skok technologiczny (i na kasę) by ta iskra niezwykłości przetrwała dłużej.<br />
Z tego czasu pochodzi też serial, który, jako jedyny, nie będący fantasy ani sf oglądałam od początku do końca przez wszystkie sezony. Typowo babski, o z pozoru spokojnym, sennym życiu na przedmieściach wielkiego miasta w Stanach i o sekretach skrytych w piwnicach i szafach z pozoru idealnych rodzin. Za to z przyciągającą mnie aktorką, którą bardzo lubiłam jako Lois Lane z serialu "Przygody Supermena" (z lat 90tych, a jakże). Mowa o "Desperate Housewives", znanym u nas jako "Gotowe na wszystko" (kolejna durnozja tłumaczy, którym chyba "Desperatki" nie wydawały się wystarczająco chwytliwym tytułem...).<br />
Jeżeli ktoś nie kojarzy serialu, w skrócie powiem, że jest to opowieść o dobrze sytuowanych czterech przyjaciółkach mieszkających na Wisteria Lane - sennych przedmieściach wielkiego miasta, oraz ich rodzinach. Pewnego dnia jedna z nich popełnia samobójstwo z powodu liściku od anonima o wiele mówiącej treści: "Wiem, co zrobiłaś. Niedobrze mi się od tego robi. Powiem wszystkim." I spirala zaczyna się nakręcać, gdy reszta usiłuje sobie z tym poradzić i odkryć powody. Przy okazji odkrywając i koszmarne sekrety, jakie inni chowają po kątach.<br />
<br />
W sumie serial jak mówię kobiecy. Dla kobiet, o kobietach. Obyczajówka. Niemniej wciągała, bo nigdy nie było wiadomo komu z wypastowanej do błysku ultra-drogiej szafy vintage wypadnie ukryty szkielet. I sądzę, że właśnie to obstawianie, która z nich, doskonałych gospodyń domowych, bizneswoman, świetnych matek, żon i kucharek ma najwięcej do ukrycia, sprawiło, że obejrzałam wszystkie sezony. To... i ciasto ananasowe Bree.<br />
<br />
Ach, to ciasto! W momencie gdy pojawiło się, jako jeden z bohaterów i to głównych któregoś z odcinków chyba pierwszej serii, nie mogłam o nim przestać myśleć. Uwielbiam ananasy, a wizja ciasta z nimi, które na dodatek piecze się do góry nogami i finalnie traktuje spód jako wierzch, chodziła za mną na tyle długo, że któregoś dnia, po obejrzeniu odcinka o tym cieście, zaczęłam dokonywać pierwszego w swej karierze researchu (jakie teraz robię w standardzie przed każdym przepisem lokowanym w źródłach filmowych i książkowych), szukając na internetach przepisu na odwrócone ciasto ananasowe i porównując je z tym, co widziałam w serialu. Wtedy nawet pomysłu na Bantofelki nie było, siedziałam za to na studiach, słuchałam metalu na przemian z muzyką filmową i miałam ogromną ochotę zrobić to ciasto. Staromodne odwrócone ciasto ananasowe Bree - jednej z tych czterech głównych bohaterek serialu. Damy, doskonałej kucharki, gospodyni i... zupełnej wariatki w temacie sprzątania i idealnego życia, szczególnie, że jej własne rodzinne było od ideału dalekie.<br />
<br />
Wracając do ciasta. Bez wątpienia zauważycie z miejsca, że moje kształtem się różni od tego z serialu. Poza tym w ilości składników jest różnica, ale składam ją na to, że moje jednak jest większe. Poza tym... chyba najlepiej będzie, jak wam zapodam fragment odcinka z tym ciastem, który sprawił, że zakiełkowały we mnie wtedy, dawno temu pierwsze zainteresowania związane z odtwarzaniem przepisów geekowych. Spójrzcie:<br />
<br />
<b><a href="https://www.youtube.com/watch?v=SE0POUskrlc">Odwrócone ciasto ananasowe</a></b><br />
<br />
Jak widzicie - jest okrągłe. Potrzebuje karmelowego spodu, który w tym przypadku robimy z cukru i masła. A spód ten ma być finalnie górą ciasta, w której ukryty jest ananas z kandyzowanymi wisienkami, gdy zostanie upieczone, odwrócone i nie okaże się zakalcem. Po co odwracanie i cała ta ceremonia, skoro można by zrobić normalnie, z karmelem i ananasami położonymi na cieście? Ponieważ w takim wypadku karmel by się spalił lub spłynął bokami, ananas wysechł, a ciasto nie wyglądało ładnie, równiutko i złociście u góry. Wierzch zatem musi być pieczony na dnie ciasta, by potem wyglądał jak należy. Kwestia grawitacji:)<br />
Bree, ta ruda, która na filmiku faktycznie piecze ciasto dla Gaby, posypała jeszcze górę odrobiną cukru pudru, ale ja sobie go już darowałam. Zasłaniałby śliczności karmelowo-wisienkowe wierzchu, a tych zdecydowanie nie chcemy sobie odpuścić. Dokonałam też u siebie wyłomu w postaci zrobienia ciasta w prostokątnej blaszce, zamiast w okrągłej. Powód jest prozaiczny. Znacznie łatwiej, bez niszczenia wyglądu ciasta jest wykroić kwadraty z całymi krążkami ananasa po jednym na kawałku, niż szatkować je krojąc trójkąty z okrągłego ciasta. Smaku to nie zmienia, i każdy jest szczęśliwy, że ma na swojej porcji cały plaster ananasa. I wisienkę. Czyż nie lepsze wyjście?<br />
<br />
Co do ciasta... jest łatwe. Naprawdę. Wygląda tylko jak cholernie skomplikowane, a proces przewracania pewnie mógłby przerazić kogoś, kto nigdy tego nie robił. Nic bardziej mylnego. Wpierw robimy wierzch na dnie blachy, potem wykonujemy ciasto, które wylewamy w blaszkę jako następne w kolejności i potem pieczemy. Gotowe flipujemy do góry nogami... i pozostaje tylko podsunąć rodzinie, która rzuci się na niego jak zwariowana.<br />
Odwrócone ciasto ananasowe zostało ostatnio określone przez mego męża jako biszkopt. Jednakże, jak myślę, bliżej mu konsystencją chyba do <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/portugalskie-ciasto-pomaranczowe.html">portugalskiego ciasta pomarańczowego</a></b>. Wyrośnięte jest, ale nie lekkie, jak większość naszych ciast. Ten "biszkopt" jest bardziej mięsisty niż nasze, z polskich przepisów, biszkopty. Zaś spód to już wogóle jakaś poezja. Z brązowego cukru i masła wychodzi nam po obróbce termicznej chrupiąca, karmelowa skorupka, w której zamknięte są plasterki ananasa, dzięki temu, że pieczone w spodzie i tak zasłonięte przed wysuszeniem, soczyste i pyszne. Wisienki właściwie są tylko elementem dekoracyjnym, ale jeżeli zamiast zwykłych, kandyzowanych dodacie te prawdziwe, koktajlowe, pachnące amaretto, efekt smakowy wybije sufit w kuchni. Będą błagać o więcej, tak jak moi się proszą co jakiś czas specjalnie o to ciasto. Niezwykłe, smaczne, staromodnie miodne, bo nic w tym przepisie nie ma takiego, sugerującego by nie mogła go wykonać gospodyni domowa sprzed 80 lat. Najzwyklejsze składniki, z których powstaje niezwykłe danie o staromodnym uroku i powiewie czasów, kiedy wszystko było lepsze. Kiedykolwiek one dla kogokolwiek przypadają.<br />
<br />
A zatem, bez dalszych ceremonii, zapraszam do zrobienia sobie własnej wersji odwróconego ciasta ananasowego z "Desperate Housewives" i do powracania raz na jakiś czas w czasy swojej własnej świetności. Kiedy wszystko było tak doskonałe jak to ciasto.<br />
Przepis znalazłam dawno temu, od razu zapisałam we własnym zeszycie, a więc źródło umknęło. Pamiętam jedynie, że było anglojęzyczne. <br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoWLaFtm6JGMEtlpW2bAGUilm4SjYRY2x0jqn87Vd6tTxRLbrY4y2ZGZ5x3JvHmQhXPW9nMsTVDI1eG3fQpDOE6nxifiEUaleYO9L1cgUhW9J8r1gkmvwdznyJU4JRO1AiyegTJpl2YVc/s1600/IMG_1640.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="226" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoWLaFtm6JGMEtlpW2bAGUilm4SjYRY2x0jqn87Vd6tTxRLbrY4y2ZGZ5x3JvHmQhXPW9nMsTVDI1eG3fQpDOE6nxifiEUaleYO9L1cgUhW9J8r1gkmvwdznyJU4JRO1AiyegTJpl2YVc/s320/IMG_1640.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrGQGyb-3xrJR_dNKCq9hdVuOfWPdXaJ3eF6R_85LpU5aXekRQUa1GFxXl1ncN9LvwZV3_tgPJETT8AUC_fwvvJLq0S17pghZsj97E2v6b1XAkxeACKpAPwk780TjVZ-j5N9DWiGoXYe0/s1600/IMG_1636.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="203" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrGQGyb-3xrJR_dNKCq9hdVuOfWPdXaJ3eF6R_85LpU5aXekRQUa1GFxXl1ncN9LvwZV3_tgPJETT8AUC_fwvvJLq0S17pghZsj97E2v6b1XAkxeACKpAPwk780TjVZ-j5N9DWiGoXYe0/s320/IMG_1636.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u> <br />
<i><br />Ciasto:</i> <br />
150g masła <i></i><br />
1 szklanka cukru<br />
4 jajka<br />
3 szklanki mąki<br />
4 łyżeczki proszku do pieczenia<br />
1 szklanka mleka<br />
2 łyżki <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/domowy-cukier-waniliowy-homemade.html">domowego cukru waniliowego</a></b> <br />
<i><br />Wierzch:</i><br />
100g masła<br />
1 i 1/2 szklanki brązowego cukru<br />
1 puszka ananasów w plastrach<br />
1 opakowanie wisienek kandyzowanych albo koktajlowych<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Wszystkie składniki przechowywane w lodówce powinny być w temperaturze pokojowej.<br />
<br />
Najpierw wykonujemy ciasto.<br />
<br />
Masło miksujemy z cukrem na puszystą masę, dodając po jednym jajku, miksując po każdym dodaniu sztuki, oraz z cukrem waniliowym.<br />
<br />
Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i dodajemy do ubitej mikstury na przemian z mlekiem (zaczynając i kończąc na mleku).<br />
<br />
Miksujemy aż całość będzie gładka. Odstawiamy surowe ciasto na bok i zabieramy się za wierzch.<br />
<br />
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Standardowej wielkości prostokątną blaszkę z wyjmowalnym dnem (zalecam właśnie takiej użyć; odwracanie ciasta będzie o wiele łatwiejsze) wyścielamy papierem do pieczenia.<br />
<br />
Na spód wysypujemy równą warstwą brązowy cukier, na niego wykładamy masło pokrojone na wiórki.<br />
<br />
Wstawiamy blaszkę do rozgrzanego piekarnika na kilka minut, do momentu aż wiórki masła upłynnią się.<br />
<br />
Wyjmujemy blaszkę i przy pomocy łyżki starannie rozprowadzamy masło z cukrem tak, by cukier był wilgotny na całej powierzchni spodu blachy.<br />
<br />
Ananasy z puszki odsączamy z soku. Wisienki koktajlowe pozbawiamy ogonków.<br />
<br />
Na wierzch masy cukrowo-maślanej wykładamy plastry ananasa jeden obok drugiego w taki sposób, by przykryły powierzchnię cukru.<br />
<br />
Do środka każdego krążka ananasa wkładamy wisienkę. Jeśli zostanie nam kilka dodatkowych, wtykamy je między plastry ananasów.<br />
<br />
Przygotowane wcześniej ciasto ostrożnie, łyżka po łyżce wylewamy najpierw na ananasa i wiśnie, a gdy je pokryje i zmniejsza się ryzyko, że zechcą wypłynąć nad ciasto, wylewamy do blachy resztę ciasta i równo je rozprowadzamy.<br />
<br />
Blaszkę z ciastem wkładamy do piekarnika i pieczemy przez ok. 40 minut, sprawdzając patyczkiem, czy jest gotowe.<br />
<br />
Upieczone ciasto ananasowe wyjmujemy z piekarnika i zostawiamy w spokoju w temperaturze pokojowej na 10-15 minut. Nawet do momentu gdy będziemy w stanie ręką bez rękawicy wyjąć spód blaszki z ciastem z ramek.<br />
<br />
Następnie przykrywamy ciasto płachtą papieru do pieczenia, na niego kładziemy prostokątną podkładkę, na której będziemy przechowywać ciasto i łapiąc całość, zdecydowanym ruchem odwracamy ciasto do góry nogami.<br />
<br />
Zdejmujemy z ciasta spód blachy, a potem ostrożnie ściągamy papier, by jak najmniej naruszyć karmelowy spód.<br />
<br />
Można wierzch posypać jeszcze odrobiną cukru pudru, ale wydaje mi się to zbędne, ze względu na obłędny widok jaki przedstawia sobą złociste, lśniące i świeżo upieczone.<br />
<br />
Można serwować od razu, wykrawając kawałki wielkości plastra ananasa.<br />
<br />
Smacznego!<br />
-----------------------------------------------------<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjG8S5SerX19PcjWVDdLBhu_GuAQTrQbPtI2I8bowYUZpkF-GMuD-F35wRytFJT_RWvZIGb0lO7eXEe7MdX_vsR1jGt6GvhKEVkVxxy-rlgbIUUhomp-FC4XWq7B1eGg7-8z6gex6VYqoM/s1600/IMG_1638.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="172" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjG8S5SerX19PcjWVDdLBhu_GuAQTrQbPtI2I8bowYUZpkF-GMuD-F35wRytFJT_RWvZIGb0lO7eXEe7MdX_vsR1jGt6GvhKEVkVxxy-rlgbIUUhomp-FC4XWq7B1eGg7-8z6gex6VYqoM/s320/IMG_1638.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>For the cake:</i></span><br />
<span style="color: red;">150g of butter</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of sugar</span><br />
<span style="color: red;">4 eggs</span><br />
<span style="color: red;">3 cups of flour</span><br />
<span style="color: red;">4 tspns of baking powder</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of milk</span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of a <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/domowy-cukier-waniliowy-homemade.html">home-made vanilla sugar</a></b> </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>For the topping:</i></span><br />
<span style="color: red;">100g of butter</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 cup of brown sugar</span><br />
<span style="color: red;">1 can of canned pineapples, sliced</span><br />
<span style="color: red;">1 small jar of candied or maraschino cherries </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">All of the ingredients kept in the fridge, should be in a room temperature before you start baking the cake.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">First you should start from preparing the cake dough.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cream butter with sugar until fluffy, then add the eggs - one at the time, mixing nicely after each addition. Add the vanilla sugar.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix the flour with a baking powder, and start adding it to the mixture together with milk (starting and ending with it). Mix it well.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix it all again until smooth, then set aside, as you will be preparing the topping now.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Preheat the oven to 392 degrees Fahrenheit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a sheet of baking paper on the bottom of rectangular baking tin, preferably with removable bottom.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the brown sugar on the bottom of this tin evenly, then put the butter in a small lumps on the top on all the sugary surface.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put the baking tin into the oven just for a few minutes until the butter melts.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Remove the tin from the oven and gently mix the sugar with a melted butter, so it was evenly wet on the bottom of the tin.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Remove the pineapple slices from the tin. Remove the cherries from a jar, and cut off the stems.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put the slices of pineapple on the top of butter and sugar surface, one next to another, so it covered nicely all the bottom of the tin. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a cherry inside every pineapple ring. If there are any left after making it, put the additional cherries between the pineapple slices.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour carefully the dough prepared earlier, spoon by spoon, first on the pineapple rings with cherries, then on the solo cherries, and when you secure the fruits that way (they should now stay under the dough, not swim on the top od it, what would happen if you poured the batter quickly and anywhere in the tin), pour the rest into the baking tin and smooth the surface.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the baking tin into the oven and bake the cake for about 40 minutes, until the toothpick comes out clean.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the cake is ready, remove it from the oven and let it cool at the room temperature for at least 15 minutes, even until the moment when you will be able to touch to tin with a bare hand and not to burn. Remove the bottom of the tin with a cake still on it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cover the cake with a sheet of baking paper, then put the rectangular tray on which you will store the cake at the top. Catch it all together and flip the cake upside-down, co the caramel and pineapple bottom became in fact the topping.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the bottom part of the tin from the cake, then carefully remove the baking paper, not to break the caramel topping.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">You may sprinke a little of caster sugar on the top, but in my opinion the pineapple upside-down cake looks delicious just as it is.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">You may serve it at once, cutting the cake on a squares with a pineapple ring on every piece.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-9352168553707352402016-12-17T22:28:00.000+01:002016-12-17T22:28:09.919+01:00Ciasto klementynkowe Waltera Mitty ("Sekretne życie Waltera Mitty") / Walter Mitty's clementine cake ("The secret life of Walter Mitty")<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Są takie dzieła umysłu i rąk wielkich twórców światowych, które mają moc kojenia duszy. Czy to o filmach mowa, czy o prozie, poezji, czy muzyce. Starczy sam szelest kartek, przeczytanie paru zdań lub strof, pierwsze nuty lub sceny, by z człowieka spłynęło zmęczenie i stresy, problemy zostały pokryte emanującym z dzieła spokojem, ciężkim i dobrym jak miód lejący się na rany i chociaż przez ten krótki czas doświadczania, wszystko było dobrze, nawet jeśli potem znowu będziemy musieli wrócić do sprawy i problem rozwiązać. Wspomnienie tego "dobrego czasu" pomaga jeszcze wiele razy. Starczy sobie przypomnieć.<br />
Dla mnie takim ukojeniem zawsze była niezwykła poezja Dylana Thomasa, baśniowość strof Bolesława Leśmiana, "Sonata księżycowa" Beethovena czy "Cztery Pory Roku" Vivaldiego, których słuchanie zabiera mnie dosłownie w inne wymiary, oraz płyta "Voyager" Michaela Oldfielda, która przenosi mnie wprost do Szkocji i Irlandii; swoim klimatem i brzmieniem swym zabiera absolutnie wszystkie smutki. Starczy też, że odpalę jeden, jedyny film, zupełnie nie pasujący do tego, co zazwyczaj oglądam i kocham - by było mi lepiej, promieniujący tak dobrym, pozytywnym przesłaniem, że bez względu na to jak bardzo by się odechciewało żyć - po tym filmie te chęci wracają. Tak przynajmniej jest u mnie po obejrzeniu "Sekretnego życia Waltera Mitty".<br />
Niepozorny ten film, obyczajówka z pozoru, traktuje o równie z pozoru szarym, małym człowieczku, zamkniętym w jednej z szufladek korporacyjnych wielkiego czasopisma, który... okazuje się nagle być człowiekiem wielu możliwości i niesamowitej wyobraźni, gdy przychodzi do szukania pewnego bardzo ważnego zdjęcia...<br />
Nie będę tu streszczać filmu i pisać jego recenzji. Znajdziecie ich na kopy na blogach poświęconych filmom. Powiem jedynie, że film ten daje nadzieję na lepsze jutro. Na to, że warto jest czasem wyleźć ze swej jamki, nawet jeżeli czyni się to niemal wbrew sobie, będąc zmuszonym okolicznościami. Ponieważ postawiony na samej granicy swoich możliwości nagle odnajdujesz siły i pomysły do realizacji najdzikszych planów, których istnienia nawet byś się nie domyślił, siedząc zamknięty w bezpiecznych czterech ścianach. W pewien sposób w bohaterze odnajduję samą siebie, przede wszystkim dlatego, że z charakteru i wyobraźni bardzo jesteśmy do siebie podobni. I wtedy, gdy po raz kolejny oglądam, co ten facet wyczynia, dążąc uparcie do swego celu, nadchodzi taka refleksja: jeśli on potrafił, nawet jeżeli jest to tylko fikcyjna postać, to może ja też będę potrafiła?<br />
Wiecie, tak właśnie się nad tym zamyśliłam... pierwszy raz obejrzałam ten film na wiosnę tego 2016 jeszcze, roku. I mniej więcej w tym samym czasie zamiast tylko marzyć o tym, że być może kiedyś napiszę coś wartego wydania jako książka, nagle zaczęłam poświęcać pisaniu praktycznie cały swój wolny czas. Szkolę warsztat nieustannie co prawda, pisząc różne rzeczy odkąd skończyłam 15 lat, ale właśnie mija ten rok, gdy na serio wzięłam się za siebie. Czy możliwym jest, by właśnie ten film przepchnął mnie przez barierę, gdzie z jednej strony jest "A po co.. i tak się nie uda...", a z drugiej: "A, do cholery, nie uda się na pewno jak nie spróbuję!"? <br />
Przekroczyłam ją. Piszę mocno i dużo, nie tylko na Bantofelki. I jestem w trakcie projektu, który po dopracowaniu ruszy pewnie do wydawców, choć ku temu długa jeszcze droga, a ja ciągle poprawiam, dokonuję korekty istniejącej treści, dodaję kolejne rozdziały, choć na początku miało być to tylko krótkie opowiadanie i... mam nadzieję. Tym razem nie tylko mrzonkę, która pozostanie wyłącznie marzeniem, bo jak wydać coś, jeśli się nie pisze nic i nie ćwiczy? Tym razem ma tę mięsistość i podstawę. Ma Waltera Mitty pod skórą jak nic. Ten film mnie zdecydowanie natchnął i bez wątpienia nie zapomnę mu tego za nic.<br /><br />
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla ciasta klementynkowego? Ano w samym centrum wydarzeń. Dokładnie tam, gdzie zwykle widywanie w tle akcji filmów i książek potrawy (jeżeli to nie o nich jest dzieło), nie lądują. Tutaj, wydawałoby się, że ciasto klementynkowe również podzieli ich los. Pojawia się bowiem całkiem na początku filmu, jako ulubiony wypiek, prezent od matki Waltera na jego urodziny i właściwie każdy by o nim zapomniał... gdyby nie pojawiło się znowu, tym razem w tle jednej z plastycznych fantazji Mitty'ego. Potem ponownie już w trakcie jego niesamowitej podróży. I kolejny raz trafiamy na jego kawałek, gdy literalnie stanowi ścieżkę z okruszków, którą bohater może nadal podążać za swym celem, w momencie, gdy stracił już nadzieję. I na koniec, słuchajcie, to bajeczne ciasto okazuje się być przepustką graniczną, udowadniając, że <b><a href="http://cosmictomatoes.fr/wp-content/uploads/2016/09/gateau-clemantine-walter-mitty.gif">koczowniczy warlordowie nie powiedzą "nie" temu wypiekowi, ani, rzecz jasna, temu, który ich nim poczęstował</a></b>. Ciasto klementynkowe ratuje dzień! I na pewno Waltera Mitty, pojawiając się również w finale opowieści, zlepiając ostatnie, luźne wątki w momencie gdy już myślimy, że cała wyprawa bohatera, wszystkie jego pomysły są funta kłaków nie warte i nie będzie happy endu.<br />
Właściwie... nie ma go. Ale jest nadzieja i pozytywny blask w oczach tego, który skończył film oglądać. Ciepło w umyśle. Nadzieja, której być może wcześniej nie dostrzegał. I wspomnienie tego cholernego ciasta, która raz wczepiwszy we mnie kły, nie odpuszczało. I w końcu doczekało się sezonu klementynkowego, który u nas przypada w zimie. A gdy w końcu je upiekłam - dokonało kolejnego, malutkiego tym razem, cudu, udowadniając, że magia istnieje na tym świecie, nawet w tak niepozornej postaci, jak ciasto.<br />
<br />
<b><a href="http://pds27.egloos.com/pds/201405/17/81/c0008081_53771eecf2b10.jpg">Oto, jak widzimy je w filmie.</a></b><br />
<br />
Wygląda z pozoru jak biszkopt, więc właściwie niepozorna to rzecz, biszkoptów u nas na pęczki w Polsce. Jednakże, gdy zaczęłam już za nim grzebać, dotarłam do kilku zdumiewających informacji.<br />
Po pierwsze, jest to ciasto całkowicie bezglutenowe. Ani grama mąki pszennej nie ma w tym wypieku, co bez wątpienia ucieszy bezglutenowców.<br />
Po drugie, najwyraźniej ciasto Waltera, jak donosi autorka<b> <a href="http://cathymerenda.com/2013/12/22/walter-mitty-clementine-cake/">przepisu</a></b>, którym się posiłkowałam, nim nie skoczyłam do wersji oryginalnej, bazowane jest na prawdziwym wypieku Nigelli Lawson i z jej przepisu wykonano to oryginalne ciasto klementynkowe, które możemy oglądać w filmie. Naszukałam się jak głupia wersji innej, ponieważ wszyscy rzucili się bezmyślnie na to ciasto Nigelli i nikt nie zastanowił się, czy Cathy Merenda (ta od pierwszego linka) nie robi maniany i reklamy ulubionej kucharce-celebrytce, a ciasto powstało z innego przepisu. I niestety, jedyne, do czego się dogrzebałam, to to, że ciasto klementynkowe wywodzić się może od ciasta pomarańczowego, pochodzącego z kuchni żydowskiej i właściwie tamto też jest bezglutenowe, pieczone, jak i to, na zmielonych migdałach. A inne wersje ciasta klementynkowego, niż ta od Nigelli, były zwyczajnie alteracjami jej przepisu. A zatem pozostaje mi wierzyć, że faktycznie, Nigella przyłożyła tu nieświadomą rękę i stworzyła wypiek, który po filmie stał się sławny.<br />
Po trzecie, w cieście lądują CAŁE owoce. Ze skórką, z "białym" spod niego i, rzecz jasna, samym owocem, dla doskonalszego aromatu. Nie obawiajcie się jednak: chemicznych woni albo goryczki w nim nie poczujecie, ponieważ te klementynki, zanim się wrzuci je pod ostrza miksera, są gotowane co najmniej dwie godziny we wrzątku. Wszystkie chemie po prostu znikają podczas tego procesu. Pozostaje sam wspaniały aromat i mięciuteńkie owoce, jakże łatwo poddające się mieleniu na gładką pulpę, których smak potem wyczuwamy w cieście.<br />
Po czwarte... właściwie to go nie ma. Chciałam tu się pochwalić, że mój osobisty mąż oświadczył, że to chyba najładniejsze ciasto, jakie kiedykolwiek zrobiłam, a moja ekipa fabularnych wilkołaków zjadła je w takim tempie, że ledwie ocaliłam kawałeczek dla siebie (mówię wam: kwadrans i ciasta zwyczajnie nie było!), ale to chyba nie jest aż takie dziwne, jeśli chodzi o wypieki od Nigelli. Zaprawdę powiadam wam, ta jest prawdziwą Domową Boginią.<br />
<br />
Samo ciasto nie przypomina w żaden sposób naszych tradycyjnych wypieków. Na pierwszy rzut oka wygląda jak ciężki biszkopt, ale starczy pierwszy kęs jego kremowej niemal konsystencji i człowiek WIE, że to absolutnie żaden biszkopt nie jest, tylko coś zupełnie niezwykłego. Smacznego. Aromatycznego ponad wszelkie przypuszczenia i jasną barwę ciasta, która nie sugerowała aż takiej eksplozji smaku. Nie za słodkiego, ale przyjemnego i dla tych, co słodkości lubią i dla tych, co lecą w bardziej wytrawne klimaty. Zresztą i tę słodkość regulować możemy sobie lukrem, którym zdobimy górę ciasta. Więcej cukru lub soku, mieszanie go z wodą lub nie i w końcu osiągniemy właściwy efekt. Ja postawiłam na full aromatu i użyłam do lukru wyłącznie soku z klementynek i cukru pudru i byłam zachwycona.<br />
Należy jednak pamiętać, że nie da się tu robić skrótów. Klementynki MUSZĄ być gotowane co najmniej dwie godziny. Inaczej nie zmiękczymy ich należycie, nie pozbędziemy się goryczy ze skórki, a tym bardziej chemii i wosków i popsujemy wypiek. Co prawda możliwe jest gotowanie w mikrofali, ale tu też dotarłam do komentarzy, że nie jest to za dobry sposób i bardzo łatwo spalić owoce, albo ich nie dogotować. Lepiej więc wytrzymać te parę godzin i mieć fantastyczny wypiek (i pełny dom aromatu klementynkowego przez kilka godzin) niż potem z zawodem wyrzucać ciasto do kosza.<br />
<br />
Za chwilę Święta, a ciasto klementynkowe może doskonale służyć ozdobie stołów, nawet jeśli nie na Wigilię (wykopane przez tradycyjne makowce i serniki, ale to się im daruje w imię zwyczaju), to na później, gdy zacznie nas odwiedzać rodzina z życzeniami. Podarujcie im... magię ciasta i filmu o Walterze Mitty. Ona istnieje. Starczy w nią i w siebie tylko uwierzyć...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English version:)</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="color: red;"> </span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUrdagwpwHx-nt2PMl50H0eOFhcuU0L1jsTCxmZNTyYwAfLSRh8xxBNXXBqPtZYSNPsqM2vxvzUEsO9jgdpOcPt6cvKKsn9jftZHOZ77FNr43m4hyZrbGzPw1MVYWPnhyphenhyphenAR0DEVUND8R4/s1600/IMG_1626.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="260" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUrdagwpwHx-nt2PMl50H0eOFhcuU0L1jsTCxmZNTyYwAfLSRh8xxBNXXBqPtZYSNPsqM2vxvzUEsO9jgdpOcPt6cvKKsn9jftZHOZ77FNr43m4hyZrbGzPw1MVYWPnhyphenhyphenAR0DEVUND8R4/s320/IMG_1626.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg75fi7zBscPTfFIzzPQG4OUnm6hO0rGNn2FJBjHU7s9MpmxfTshnQlHogVRzSGSz9XRxL29_KqxcT7p9r-k86nSjHxAZfOEZW0NRs7AKGwwBHBdg7Og5yrEn1_bKfigxdO4jiAfD7WFqQ/s1600/IMG_1627.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="249" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg75fi7zBscPTfFIzzPQG4OUnm6hO0rGNn2FJBjHU7s9MpmxfTshnQlHogVRzSGSz9XRxL29_KqxcT7p9r-k86nSjHxAZfOEZW0NRs7AKGwwBHBdg7Og5yrEn1_bKfigxdO4jiAfD7WFqQ/s320/IMG_1627.JPG" width="320" /></a></div>
<u>Składniki:</u><br />
<br />
<i>Ciasto:</i><br />
375g klementynek<br />
6 jajek<br />
225g cukru<br />
250g mielonych migdałów (najlepiej blanszowanych, bez skórek, które mogą nam zaciemnić niepotrzebnie ciasto; powinny też być praktycznie mąką, żeby ciasto wyszło należycie kremowe w konsystencji)<br />
1 łyżeczka proszku do pieczenia (powinien również być bezglutenowy, ale jeżeli nie mamy takiego, można ten składnik pominąć)<br />
<br />
<i>Lukier:</i><br />
2 szklanki cukru pudru<br />
1/2 szklanki świeżo wyciśniętego soku z klementynek<br />
<br />
<i>Klementynki w cukrze:</i><br />
3 klementynki<br />
2 szklanki cukru<br />
1 szklanka wody<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Klementynki przeznaczone na ciasto wrzucamy do garnka, zalewamy wodą i gotujemy co najmniej 2 godziny, by pozbyć się z nich wosków, chemii i innych świństw ze skórki, aż do momentu, gdy będą mięciutkie. Jeżeli tu i ówdzie skórka popęka - nic się nie dzieje.<br />
<br />
Wodę odlewamy, ugotowane klementynki chłodzimy, potem przecinamy na pół, wyjmujemy ewentualne pestki i wrzucamy do miksera. Ze wszystkim. Blendujemy owoce na gładką pulpę, odstawiamy na bok.<br />
<br />
Nastawiamy piekarnik na 190 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Do miski od miksera wbijamy jajka, ubijamy mikserem na puszysto.<br />
<br />
Następnie dodajemy cukier i zmielone migdały oraz proszek do pieczenia i miksujemy wszystko razem.<br />
<br />
Dodajemy pulpę owocową do mikstury, ubijamy raz jeszcze.<br />
<br />
Standardową, okrągłą blaszkę wyścielamy papierem do pieczenia.<br />
<br />
Wylewamy na nią ciasto i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ciasto około godziny, do momentu, aż patyczek wetknięty w ciasto wydobędziemy suchy.<br />
<br />
Po pierwszych 40 minutach pieczenia przykrywamy ciasto płachtą folii aluminiowej, by się nie spiekło u góry i w tej postaci dokańczamy pieczenia.<br />
<br />
Wyciągamy ciasto z piekarnika i studzimy je całkowicie, pozostawiając w blaszce, aż będzie zupełnie zimne. Dopiero potem można je wyjąć i ściągnąć papier.<br />
<br />
Wtedy też szykujemy sobie lukier i klementynki w cukrze.<br />
<br />
Cukier puder mieszamy z taką ilością soku z klementynek, by wyszła nam średnio gęsta, smarowna mikstura. Pokrywamy nią starannie cały wierzch ciasta.<br />
<br />
Klementynki do kandyzowania kroimy na dosyć cienkie plasterki (ze wszystkim, ponownie nie obieramy skórki).<br />
<br />
Na patelnię wsypujemy cukier i wodę, mieszamy, podgrzewając, aż całkiem się rozpuści.<br />
<br />
Do powstałego syropu wrzucamy plasterki klementynek i macerujemy w miksturze cukrowej przez ok. 15 minut, przewracające je co jakiś czas.<br />
<br />
Po tym czasie wyjmujemy je z cukru, otrzepujemy jego nadmiar starannie (ostrożnie, są bardzo gorące) i szybko przekładamy na płachtę papieru do pieczenia, by ostygły.<br />
<br />
Gdy będą zimne, dekorujemy nimi ciasto klementynkowe, układając na lukrze.<br />
<br />
Ciasto najlepiej smakuje dzień po upieczeniu i wtedy doradzam je serwować.<br />
<br />
Smacznego!<br />
----------------------------------------------<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Cake:</i></span><br />
<span style="color: red;">375g of clementines</span><br />
<span style="color: red;">6 eggs</span><br />
<span style="color: red;">225g of sugar</span><br />
<span style="color: red;">250g of ground almonds (blanched, without the dark skins, otherwise it can make the cake darker) </span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of baking powder (it should be gluten-free, but if we do not have that kind, ommit the ingredient entirely)</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Glaze:</i></span><br />
<span style="color: red;">2 cups of caster sugar</span><br />
<span style="color: red;">1/2 cup of freshly squeezed clementine juice</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Candied clementines:</i></span><br />
<span style="color: red;">3 clementines</span><br />
<span style="color: red;">2 cups of sugar</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of water</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The clementines for cake put into the pot, cover with a cold water and cook at least for 2 hours to get rid of any wax, chemistry or other stuff from the skin, until they are soft and not so shiny. The skin may torn here and there while cooking - do not worry about it, the insides are ok.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour out the water and cool the fruits. Then cut half the fruits to get rid of the pips and dump them into the mixer. With skin and everything. Blend them smooth. Set the pulp aside.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Preheat the oven to 375 degrees Fahrenheit.</span><br />
<span style="color: red;"> </span><br />
<span style="color: red;">Put the eggs into the bowl of mixer and mix them until light. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Then add sugar, ground almonds and baking powder and mix it alltogether.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the pulp to the mixture, and mix again.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the sheet of baking paper into the round baking tin.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour inside the dough and take it to the oven. Bake for about 1 hour, until the toothpick comes out clean.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">After the first 40 minutes of baking you should cover the top of the cake with a sheet of aluminium foil to prevent overburning the cake.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When the cake is ready, remove it from the oven and let it cool completely on the rack, but do not remove it from the tin, until cold.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When it is cold, remove it from the tin, and take off the baking paper.</span><br />
<br />
<span style="color: red;"> Now you can prepare the glaze and candied clementines.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix the caster sugar with enough of clementine juice to get a medium thick mixture. Cover with it the whole top of the cold cake.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The remaining clementines slice thinly (again, with everything, do not remove the skin).</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour the sugar and water into the deep pan, and mix it until dissolved, heating it up.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put the slices of clementines into the syrup and cook for about 15 minutes, fliping it up from time to time.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When the time passes, remove them from the sugar mixture, drain it from the excess of sugar syrup and quickly put them on the sheet of baking paper, to cool.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When the candied clementines are cold, decorate the cake with them, fashioning on the glazed top as you wish.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">The clementine cake tastes best the day after the baking, and that is when I suggest to serve it.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cheers! </span><br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-15507094376040078032016-12-12T22:46:00.000+01:002016-12-13T00:58:45.302+01:00Rootleaf Yody - potrawka z Dagobah ("Star Wars: Imperium Kontratakuje") / Yoda's Rootleaf - stew from Dagobah ("Star Wars - Empire Strikes Back")Już za trzy dni polska premiera "Star Wars - Rogue One", który to fakt doprowadza do niespokojnego wrzenia fanów Uniwersum Gwiezdnych Wojen na całym świecie. Szczególnie, że 10 grudnia była oficjalna premiera tego filmu w Stanach. Nie wiem czy tylko dla prasy, czy dla prasy i wybrańców, czy też po prostu premiera ogólnokrajowa, niemniej była i zapewne niejeden z nas, w Polsce, życzył sobie by na ten jeden wieczór stać się amerykaninem i wylądować tam, na sali kinowej, a potem z tajemniczą miną czytać domysły kolegów i z ciężkim trudem powstrzymywać się od spoilerowania. Kto by nie chciał z nas... no kto!?<br />
Franchise'u, z którego pochodzi najnowsza odsłona nikomu przedstawiać nie trzeba. Chyba w sumie łatwiej byłoby znaleźć dziewicę w gimnazjum niż kogoś, poza ludźmi z pokolenia naszych dziadków, kto o Star Wars nie słyszał. Bodaj po tytule, wiedząc, że taki film jest, kojarząc logo, już nawet nie wspominam o kojarzeniu bohaterów. Nie wiedzieć o istnieniu Star Wars to praktycznie jak... nie uczestniczyć w ostatnich trzydziestu latach rozwoju cywilizacyjnego świata! Fenomenalne to kino, rozpoczęte "Epizodem IV - Nowa Nadzieja" było przełomem dla wszystkich produkcji sf i tym kamieniem milowym, od którego zaczęto liczyć lata nowej ery kina science fiction. Wszystkim Trekkie, którzy teraz zaczną się burzyć, że to bzdura, bo przecież, cytując aktora grającego Scotty'ego w oryginalnych filmach i pierwszym serialu: "We started the whole damn thing", powiem jedynie, że nie do końca jest to prawda. Oba uniwersa ruszyły mniej więcej jednocześnie, z podobnymi efektami specjalnymi, obu należy się chwała i sława, ale to Star Wars George'a Lucasa jest tym fenomenem na skalę światową, a nie twór Gene'a Roddenberry'ego i nic tego niestety nie zmieni. Żeby nie było, Star Trek też bardzo lubię, franchise'u nie opluwam ani nie równam z ziemią, jednak każdy ma ten pierwszy obraz sf, który go zmienił w miłośnika tego typu filmów. Dla mnie były to Star Wars, więc choćbym i chciała, to cieplejszych, niż obecnie uczuć dla Star Treka nie wykrzeszę. Jest świetny. Ale nie jest Gwiezdnymi Wojnami:) <br />
<br />
O Star Wars i moim pierwszym kontakcie z tym światem pisałam już poprzednio, przy okazji przepisu na <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/03/zielony-chlebek-rey-z-jakku-star-wars.html">Zielone Chlebki Rey z Jakku</a></b> z "Przebudzenia Mocy". A także przy <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/03/futrzaki-ciastka-wookie-fuzzballs.html">"Futrzakach" - Ciastkach Wookie</a></b>. Powtarzać więc się nie ma potrzeby, szczególnie, że gdzieś jeszcze na pewno o tym jest w innych przepisach związanych z produkcjami sf. Zagaję za to o tym, co nas najbardziej interesuje w temacie bloga i Star Wars, to jest o jedzeniu. Istnieje ono bowiem, nawet w klasycznej sadze, chociaż w rozpaczliwie małej ilości.<br />
<br />
Właściwie jest to zrozumiałe. Kiedy oni wszyscy mieliby coś jeść, mając co chwila różne przygody i nie mogąc usiedzieć za wiele w miejscu, gdy Imperium siada im bezustannie na tyłki? Poza tym, zauważcie, jest to świat technicznie bardziej zaawansowany niż nasz, chociaż "dawno, dawno temu". Logicznym jest więc, że spora część tego, co tam jedzą, jest w postaci cholernie trudnej do zidentyfikowania pod względem składników. Są też jednak rzeczy, które chociaż częściowo można by zidentyfikować.<br />
Każde z nas pamięta niebieskie mleko banthy, jakie popija Luke i jego wujostwo w "Nowej nadziei" - pierwszy raz wspominają wtedy o Anakinie Skywalkerze. Tudzież podejrzanie podobny, różowy napój z Kantyny Mos Eisley, który, jak na me oko, może być destylatem z tego mleka. Może bimbrem? Na Tatooine, pustynnej przecież planecie, mieli tak niewiele wody i świeżych roślin, że marnowanie ich na bimber byłoby... no, głupie, skoro potrzeba ich do jedzenia. A zatem ten rodzaj kumysu z banthy serwowany w knajpie, ma sens, szczególnie, że, poza brandy koreliańską, nie dawali tam chyba nic więcej.<br />
Wspomniane wcześniej, przetworzone racje żywnościowe - coś w rodzaju tego, co Rey znalazła we wraku machiny imperialnej na Jakku - pojawiły się również w "Imperium kontratakuje", oraz w "Powrocie Jedi". Ciężkie jak wszyscy diabli do zidentyfikowania. <a href="http://oi68.tinypic.com/fx8g04.jpg"><b>Popatrzcie zresztą na to, co Luke trzyma w łapie</b></a>. Na pewno było tam coś przypominającego suszone mięso uformowane w kształt kiełbaski, coś, co wyglądało jak ciasteczka z granoli, tudzież paski jakiegoś pasztecika, różnokolorowe tic-taki, psie chrupki, pianki... szlag wie, co to wszystko było, niemniej w takiej postaci na pewno nie wyrosło. Wiemy na pewno, że miało utrzymać zagubionego na obcej planecie Rebelianta przy życiu, więc zdecydowanie musiało zawierać różne substancje odżywcze, chociaż niekoniecznie dobrze smakujące. Zestaw, który posiadała Leia w "Powrocie Jedi" i z którego jakąś odmianą ciastka zbożowego poczęstowała Ewoka, już nam nie pokazano, jednak musiało być to to samo.<br />
Natomiast przetwarzanie gotowych płodów rolnych, tudzież roślin jadalnych widzimy w Star Wars - klasycznej, jedynie słusznej trylogii (nawet nie zaczynajcie mi wspominać o żarciu w trylogii prequelowej, bo ja z tych, co uważają ją za "zło" i wyznają tylko jedynie słuszną, pierwszą trylogię:D) - tylko dwa razy. <br />
W "Nowej Nadziei" - gdy <b><a href="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/92/70/6b/92706b19cca603d77d19c7f260daa7a5.jpg">Beru Lars wrzuca jakieś pękate warzywa do czegoś, co wygląda jak jakiegoś rodzaju mikser albo maszyneria rodzaju Thermomix</a></b> - nie jestem pewna, ale chyba tam widać jakieś korzenie chrzanu, selera, rodzaj grzybów, być może trufli, seler... niemniej wszystko to prawdopodobnie było przemielane na zupę albo jakąś potrawkę lub smażone w kształt kotletów, jakie sobie kładli na talerze.<br />
Drugi raz gotowanie widzimy natomiast w "Imperium Kontratakuje", w wykonaniu Yody. Gdy spotyka on Luke'a pierwszy raz i testuje, co to za koleś do szkolenia mu się trafił, gości go w swej chatce, gdzie przygotowuje poczęstunek. Zapytany, co to jest, odpowiada krótko "Rootleaf!" Nie wiem, z jakim tłumaczeniem "Imperium..." spotkaliście się do tej pory. Ja za szczeniaka oglądałam takie z niemieckiej wersji jeszcze na kasetach VHS, potem to odnowione na dwudziestą rocznicę wypuszczenia trylogii nadal z kaset, by skończyć na tych z kompa. Wszędzie raczej ominięto nazwę własną, i tylko w jednej, najstarszej wersji jaką znam pojawiło się tłumaczenie z niemieckiego, gdzie tajemnicze "Rootleaf", przetłumaczono z nie wiadomo jakiej paki na "Korzenionóżka!". Co ogólnie jest bardzo zabawne, ale z prawdą nie ma wiele wspólnego.<br />
Wookiepedia, którą zapytałam niedawno o to, cóż to jest - nie udzieliła jednoznacznej odpowiedzi, tłumacząc "Rootleaf", jako składnik diety Yody na Dagobah, którego część stanowią "mushroom spores" - zarodniki grzybów, "galla seeds" - wyglądające wybitnie jak cała gałka muszkatołowa, jeżeli już miałabym porównywać do naszych, ziemskich odpowiedników. Także i "sohli bark" - rodzaj jadalnej kory, który aż prosi się o przełożenie go na nasz cynamon i ostatecznie "yarum seeds" - jaskrawo czerwone nasiona, służące również do zaparzania herbaty. Aż krzyczą o nazwanie ich pieprzem cayenne, który i u nas służy do tego samego.<br />
Całość potrawy zaś, gotowana była przez Mistrza Yodę w kociołku, z którego Luke potem nałożył sobie do małej miseczki zupowatej, zielonkawej papki i (zależnie od tego czy znamy tylko film, czy wiemy również, co było w oryginalnym skrypcie): skrzywił się po spróbowaniu (gorące, ostre lub niedobre - z tym ostatnim się nie zgodzę, bo nie pluł tylko wziął jakiś podpłomyk jako zagryzkę i zaczął jeść potrawę Yody, a więc musiało być zjadliwe), lub też mu posmakowało, jak było w oryginalnej wersji scenariusza.<br />
<br />
Jak łatwo zgadnąć, tę właśnie potrawę wzięłam na warsztat, skoro już i mnie wciągnęło oczekiwanie na nowy film Star Wars i przyparła paląca potrzeba zrobienia kolejnej potrawy z tego uniwersum. Nic innego właściwie nie miałam do wyboru (NIE wspominajcie o nowej trylogii!:D), i przyznam, ta potrawka jednak bardzo mnie zaczęła kusić, ponieważ stanowiła też wyzwanie dla instynktu gotującego fana, by zrobić ją jak najbliżej oryginałowi, szczególnie że żaden składnik poza grzybami nie brzmi nawet podobnie do ziemskich. Co ciekawsze: "Rootleaf Stew" - pod jakim to mianem pojawia się na necie - była częścią kampanii reklamowej "Imperium kontratakuje" Lucasfilm w 1983 roku. Specjalnie zatrudniono ówcześnie popularnego kucharza Craig'a Claiborne'a do stworzenia jadalnej wersji. No i stworzył. Coś co... kompletnie nie pasuje mi do Yody, Dagobah i całej otoczki tej sceny jako uważnemu, oddanemu fanowi świata. A zatem, mimo, że oficjalnie zatwierdzono tę potrawę wówczas jako jedynie słuszne Rootleaf Stew w wersji ziemskiej - ja, po obejrzeniu przepisu i wgryzieniu się w składniki, zaczęłam kręcić przecząco głową. Jagnięcina w składzie! No, dajcie spokój, gdzie na bagnie zwierzę rodzaju jagnięcia! Prędzej żabie udka! Niemniej kucharz, chociaż znany - niekoniecznie wiedział, co ma odtworzyć, może nawet i filmu nie oglądał, zrobił jak sądził, że będzie dobrze. No i zrobił źle:D<br />
Przepisu na jego potrawę nawet nie będę zapodawać. Znajdziecie sobie ją w necie, jeżeli macie potrzebę. Natomiast ja osobiście zaproponuję wam alterację od tego przepisu, wegetariańską. Bagienną. Zieloną. Z normalnych, ziemskich składników, które z największą pieczołowitością dobrałam do tych z Wikipedii, posiłkując się<b> <a href="http://www.foodhighs.com/2015/04/28/yodas-rootleaf-stew-vegan/">inną jeszcze</a></b>, prawie dobrą wersją "Rootleaf" na jaką natrafiłam. Co prawda nigdzie nie ma potwierdzenia, że Yoda był wegetarianinem (ani nawet z jakiej był rasy, co z sobie tylko znanej przyczyny Lucas skrzętnie skrywał i nigdy nie ujawnił), wręcz ostre zęby, przystosowane do rozszarpywania mięsa, jakie można u niego zauważyć, oraz rozstaw oczu i uszu, sugeruje pochodzenie od mięsożercy, jednakże, bądźmy rozsądni - polujący z łukiem na bagnach 900 letni staruszek, który na dodatek głosi przez całą trylogię teorie o byciu świetlistymi istotami, powiązanymi Mocą, miałby rozlewać krew? Filozofia Jedi ma w sobie wiele z buddyzmu, ogromne poszanowanie dla życia, więc... nie. Yoda, nawet jeśli nie genetycznie, to z przekonań musiał nie jeść mięsa. I to uczyni moją wersję "Rootleaf" (które z samej nazwy jest wegetariańskie - "Korzenioliść") tym bardziej autentyczną.<br />
<br />
Mała uwaga, zanim przejdę do przepisu, która może się wam przydać na klimatyczny obiad tuż "przed godziną zero." Rootleaf Yody powinno być przygotowane dzień wcześniej, by osiągnąć pełnię smaku. Można, rzecz jasna, spożyć i od razu po przygotowaniu, jednak nie będzie jeszcze ono tak aromatyczne, jak po odstaniu kilku godzin w spokoju. Dlatego za przygotowywanie "Rootleaf" zabierzcie się któregoś dzionka wieczorem, dzień przed planowanym podaniem go na obiad. Na ten przykład 14 grudnia, by na obiad rodzinie fanów Star Wars 15 grudnia zaserwować dagobańską potrawkę Yody, a następnie z pełnymi brzuchami udać się na premierę "Rogue One" już wprowadzeni w nastrój. Co też będzie doskonałym pomysłem zdrowotnym, ze względu na nadchodzące, trzaskające mrozy. To danie niezwykle rozgrzewa, zaskakująco wręcz, patrząc na składniki. Jest też niesamowicie dobre, nawet dla zapalonych mięsożerców, mimo, że jedyny składnik zwierzęcy, jaki w nim jest, to masło. Aż sama byłam zdziwiona. Ale skoro mówię, że jest dobre, to dobre być musi.<br />
<br />
Za garnek chwyć więc padawanie młody, łyżkę weź i ugotować musisz potrawę tę, dla zdrowia i spokoju, z Mocą połączenia się takoż...<br />
<br />
A Moc będzie z Wami...<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwOfpJWGuuYqBHRxSabY1ZNAc2qnzYg7GBRU9lxPoqU0rJnQ_2n89V5p_wbq1FWK5zvtfOnhvGr-Vznckoh_vvLPiQulBRCxIPOT09qD0SqxVJaN7ckofyr7vdyQ-9uayrIp0TOQD1AWw/s1600/IMG_1631.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="246" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwOfpJWGuuYqBHRxSabY1ZNAc2qnzYg7GBRU9lxPoqU0rJnQ_2n89V5p_wbq1FWK5zvtfOnhvGr-Vznckoh_vvLPiQulBRCxIPOT09qD0SqxVJaN7ckofyr7vdyQ-9uayrIp0TOQD1AWw/s320/IMG_1631.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u> <br />
<br />
1/2 szklanki ugotowanej świeżej ciecierzycy (lub z puszki, choć zdecydowanie polecam świeżą)<br />
200g świeżego lub mrożonego szpinaku w liściach<br />
100g świeżego lub mrożonego szczawiu w liściach<br />
200-250g młodych grzybów, np. boczniaków (pieczarki też mogą być, byle małe)<br />
4 średnie ziemniaki<br />
3 łyżki masła + 2 łyżki oleju do smażenia<br />
1 średnia cebula, posiekana<br />
2-3 duże ząbki czosnku, posiekane<br />
1 łyżka świeżego, startego imbiru<br />
1/2 łyżeczki pieprzu cayenne<br />
1 łyżeczka zmielonej kolendry<br />
1 łyżeczka zmielonego kuminu<br />
1/2 łyżeczki zmielonej kurkumy<br />
1 szczypta zmielonego kardamonu<br />
1 szczypta zmielonego cynamonu<br />
1 szczypta zmielonych goździków<br />
1 liść laurowy<br />
1 i 1/2 szklanki posiekanej natki pietruszki<br />
sól, pieprz do smaku<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Jeżeli używać będziemy surowej soczewicy, kilka godzin przed zaplanowanym gotowaniem wsypujemy suche ziarna do garnka, zalewamy wodą i zostawiamy aż napęcznieją. Potem gotujemy w tej samej wodzie aż będą prawie miękkie. Odsączamy, odstawiamy na bok. Jeżeli użyjemy puszkowanej, ten krok, poza odsączeniem z zalewy i odmierzeniem odpowiedniej ilości - pomijamy.<br />
<br />
Młodziutkie grzyby myjemy, siekamy i przysmażamy aż do puszczenia soku na 2 łyżkach masła i 1 łyżce oleju. Gdy puszczą sok i skurczą się - wydobywamy z patelni, odkładamy na bok.<br />
<br />
Na patelnię po grzybach dolewamy łyżkę oleju i dodajemy pozostałą łyżkę masła. Topimy tłuszcz, a następnie dodajemy starty imbir, pieprz cayenne, kolendrę, kumin, kurkumę, kardamon, cynamon i goździki i smażymy przyprawy na tłuszczu mieszając często aż zaczną mocno pachnieć i utworzą nam pastę-bazę do potrawki.<br />
<br />
Następnie do przypraw dodajemy posiekaną drobno cebulę, przysmażamy aż jej aromat dołączy do przypraw i na koniec posiekany czosnek (pilnujemy by ani cebuli ani czosnku nie przypalić podczas smażenia).<br />
<br />
Ziemniaki myjemy, obieramy, kroimy na kawałki wielkości jak do zupy i wkładamy do średniego garnka.<br />
<br />
Do ziemniaków dołączamy pastę z przypraw, cebuli i czosnku i całość zalewamy tylko taką ilością wody, by wszystko przykryło. Gotujemy, aż kawałki ziemniaków będą prawie miękkie. W razie potrzeby dolewamy wody.<br />
<br />
Do prawie gotowych ziemniaków i przypraw dorzucamy grzyby oraz siekaną natkę pietruszki, oraz ugotowaną ciecierzycę. Gotujemy wszystko razem do momentu aż wszystko będzie już miękkie i niemal gotowe do podania.<br />
<br />
Na koniec dodajemy posiekany szpinak i szczaw (jeżeli były w postaci mrożonej najlepiej odcisnąć z nich wodę i pokroić brykieciki nieco drobniej, jednak nie na papkę; liście ma być widać w potrawce).<br />
<br />
Dogotowujemy na małym ogniu aż szpinak i szczaw będą miękkie, a potrawka zgęstnieje i pozielenieje. Jeżeli życzymy sobie mieć ją w formie bardziej zupnej - dolewamy wody. Ja dodałam tak 1 i 1/2 szklanki gorącej z 10 minut przed końcem gotowania, i była zupa, a następnego dnia i tak otrzymałam wersję bliższą średnio gęstej potrawki. I było super smaczne. <br />
<br />
Doprawiamy ostatecznie do smaku solą i pieprzem tudzież którąś z pozostałych przypraw, jeżeli jej nie czujemy. Odradzam dodawanie więcej cayenne; pół łyżeczki dane na początku pali pięknie i umiarkowanie cały czas, nawet po dodaniu kolejnych składników, tylko podbijając smak. Więcej mogłoby uczynić potrawę niezjadliwą.<br />
<br />
Jeżeli wybierzemy wersję gęstej potrawki, świetnie smakuje z ryżem.<br />
<br />
Serwujemy Rootleaf gorące, w drewnianych, niewielkich, głębokich miseczkach dla klimatu, w towarzystwie starwarsowej ścieżki dźwiękowej lub oglądając ulubiony film z ukochanej sagi.<br />
<br />
Smacznego!<br />
------------------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6LsxRm2GoWSvjsOwxFXh7_w8qGuM4unZelVZ_A6yBrME83SWAugNNPysTnh-SF_yZGNavnbkGuyJhCXc9VyhnaRHspv2OQI9cFaeiZAnG58ROTO-tq-dC-6VFAui250uk6Zks0tPY5w4/s1600/IMG_1629.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="199" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6LsxRm2GoWSvjsOwxFXh7_w8qGuM4unZelVZ_A6yBrME83SWAugNNPysTnh-SF_yZGNavnbkGuyJhCXc9VyhnaRHspv2OQI9cFaeiZAnG58ROTO-tq-dC-6VFAui250uk6Zks0tPY5w4/s320/IMG_1629.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">1/2 cup of freshly cooked lentils (or canned, though I suggest cooking the raw seeds yourself for the sake of the taste)</span><br />
<span style="color: red;">200g of fresh or frozen, chopped spinach leaves</span><br />
<span style="color: red;">100g of fresh of frozen, chopped sorrel leaves</span><br />
<span style="color: red;">200-250g of baby mushrooms (portobella is fine, I used baby oyster mushrooms)</span><br />
<span style="color: red;">4 medium potato</span><br />
<span style="color: red;">3 tblspns of butter + 2 tblspns of vegetable oil</span><br />
<span style="color: red;">1 medium onion, chopped</span><br />
<span style="color: red;">2-3 large garlic cloves, chopped</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of ginger root, finely minced</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of cayenne pepper</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of ground coriander</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of ground cumin</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of ground turmeric</span><br />
<span style="color: red;">1 pinch of ground cardamon</span><br />
<span style="color: red;">1 pinch of ground cinnamon</span><br />
<span style="color: red;">1 pinch of ground cloves</span><br />
<span style="color: red;">1 bay leaf</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 chopped fresh parsley</span><br />
<span style="color: red;">salt and pepper for taste</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">If you intend to use a raw lentils, pour the measured amount to a pot a few hours before planned cooking of the stew, cover with water and leave like that to swell. Then cook in the same water until almost soft. Drain it and put aside. If you intend to use canned ones, just drain the measured amount, put aside and skip this process.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Wash, chop and fry baby mushrooms on a 2 tablespoon of butter and 1 tablespoon of oil. When the juices flow and the mushroom pieces become smaller - remove them from the pan and put aside.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the remaining tablespoons of oil and butter to the same pan, and melt it. Then add minced ginger, cayenne pepper and spices and bloom the spices, cooking them until the aroma rises, stirring frequently. They will create a base for the Rootleaf.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Next, add chopped onion and cook it until its aroma mixes with the spicy one. Finally add the chopped garlic and cook it alltogether (remember not to burn the onion and garlic, so stir.)</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Wash, peel and chop the potatoes for smaller pieces and put them into a medium pot.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the mix from the pan inside and and add just enough water to cover it up. Cook, until the potato pieces are almost soft. Add some more water if necesarry.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add mushrooms, parsley and cooked lentils. Cook it alltogether until almost ready to serve.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">At the end add spinach and sorrel leaves (if they came frozen, first drain the excess of water, then chop a little but not too much; the leaves should be visible in the stew).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cook it until spinach and sorrel are soft, a few minutes more and the Rootleaf becomes thicker and greenish. If you want to have it more like a soup then like a stew - add water. I added ca. 1 and 1/2 cup of hot water about 10 minutes before end of cooking and I got soup that I wanted, but the next day it appeared like medium thick stew and it was just fine.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Season the dish with salt and pepper or any of the other spices if you do not sense them, but not cayenne. 1/2 a teaspoon is just enough for the whole dish; it is sensible, mixes beautifully with the rest of the tastes. Adding more of this spice could spoil the dish.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">If you choose to eat Rootleaf as a thick stew, it tastes great with rice.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Serve Rootleaf hot, in a small, deep bowls, and the day after the cooking for the tastes to achieve its full potential, listening to the Star Wars OST or watching the favourite part of the Saga.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-13884106417856207712016-12-07T20:06:00.000+01:002016-12-07T20:06:50.618+01:00Świąteczne Mince Pies Weasleyów - na dwa sposoby (Harry Potter) / Weasley's Christmas Mince Pies - for two ways (Harry Potter)Zbliżamy się do półmetka grudnia. Już prawie dziesiąty, za chwilę wszyscy zaczniemy myśleć o zakupach i porządkach przedświątecznych, prezentach i urlopach, a firmy dostaną masowej histerii wobec końca roku i zamykania bilansu zysków i strat w dobie, gdy pracownikowi nie cyferki w głowie, a dzwoneczki dzwonią. I dobrze im tak, niech się i oni trochę pomartwią, a my... odpoczniemy i zagramy im na nosie, niech panowie dyrektorowie i kierownicy sami zobaczą jak to jest robić za trzech, być opłacanym za jednego, a odpowiedzialność na barkach waży tyle, że i dziesięciu by miało powód do narzekania.<br />
Znaczy wiecie, kto odpoczywa, ten odpoczywa. Takie mamy jak ja, pracujące w domu to nie miewają urlopów i za chwilę, jak ta zapracowana księgowość w korpo, ruszę do boju na front kuchenno-sprzątający i poskrobać się po głowie nie będę mieć chwili. Dlatego korzystajcie, miśki, teraz z przepisów, które zapodaję, bo nie wiem w sumie kiedy na ten front pójdę. Już za tydzień, czy wcześniej, a wtedy zrobimy sobie świąteczną przerwę na spożywanie tego wszystkiego, co zdążyliśmy upichcić i ponownie widzieć się będziemy po Nowym Roku. Niemniej o tym czasie posuchy na pewno was zawiadomię, a i choć nowe przepisy pojawią się po przerwie w 2017stym roku, to i tak rozpieszczać was będę zapodawaniem przepisów z poprzedniego i obecnego roku, doskonałych na Święta i balangę sylwestrową, jakie ci, którzy nie są z Bantofelkami od początku mogli przepuścić. Udostępnienie to przecież 5 minut roboty, na które znajdę czas między plackiem, a sałatką, a nie dwie godziny z życia poświęcone na napisanie felki i przepisu w dwóch językach i zrobienie godnych uwagi zdjęć.<br />
Niby więc będzie posucha, ale jednak nie tak do końca. Kilka nowości i tona sprawdzonych smakowitości, które naprawdę warto powtórzyć jeszcze raz. I ponownie. Aż w boczki pójdzie, ale mina będzie przeszczęśliwa.<br />
<br />
Na razie jednak, zanim zrobimy sobie sesję przypominajek, wyjeżdżam do was z całkowitą nowinką, idealną na stół świąteczny i noworoczny, którą - jak każdy niezwykły smakołyk na świąteczną okazję - najlepiej zacząć przygotowywać ze dwa tygodnie wcześniej.<br />
Nie o samym cieście na spód mówię, które przecież jest szybkie, proste i polecałam je już do rozmaitych wypieków jako sprawdzone na pie: ani kruche, ani zbite, lekkie i jednocześnie mięsiste - po prostu idealne. Mówię tu o nadzieniu do ciasteczek (lub też mini-pies, czyli anglosaskich ciasteczek w kształcie babeczki na jeden, dwa kęsy, napełnionych niezwykłym nadzieniem), które są bohaterem naszej felki. I na dodatek aktywnie występują w świecie Harry Pottera, która to, bijąca rekordy popularności seria książek, obecnie wyrośnięta solidnie na znany na całym świecie franchise kinowo-literacki, jest przecież brytyjskiej produkcji. Tak jak i nasze mince pies, o których zaraz wam to i owo przekażę.<br />
Mince pie lub mincemeat pie, jak brzmi pełna nazwa to tradycyjnie brytyjski słodki smakołyk, serwowany na Wyspach w czasie świątecznym, najczęściej bożonarodzeniowym. Z Anglii wraz z osadnikami przewędrował do Stanów, ale nie zyskał tam aż tak szalonej popularności jak takie apple pie. Może przez smak, który jest absolutnie niezwykły i nie taki jak pomidorówka lub właśnie paj z jabłkami, że każdy polubi? Może przez przekorę i stawanie okoniem na wszystko co pochodzi ze Zjednoczonego Królestwa i mówi z kartoflanym akcentem? Ja tam nie wiem, jednak jeżeli słyszymy lub mówimy o mince pies, na pewno dziać się to będzie w kontekście czegoś zdecydowanie brytyjskiego i świąt.<br />
<br />
Mincemeat, stanowiące w tym wypieku główny creme de la creme to wbrew pozorom nie jest mięso mielone. Racja, jakby ten wyraz napisał osobno i dodał "d" po części "mince", jak nic mielibyśmy właśnie "mięso mielone" (minced meat). Nazwa jest więc dziwna dla nas, współczesnych, zupełnie nie pasująca do słodkiego wypieku. Jednakże w czasach króla Henryka VIII, który, wedle przekazów historycznych mince pies uwielbiał, ciasteczka te wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. A w nadzieniu mięso wołowe było, jako żywo. Może nie zmielone, ale pokrojone drobno, połączone całkowicie zrozumiale na te czasy z suszonymi owocami, orzechami i miodem, tworząc nadzienie do ciasta, którym potem napełniano pieczony spód. I co ciekawsze, uważano je za całkowicie normalny, typowy dla wysp brytyjskich, przysmak.<br />
Jeśli chodzi o spojrzenie nowoczesne, od, jak udało mi się znaleźć, pewnie ze stu lat gospodynie domowe niemal całkowicie odeszły od robienia świątecznego mincemeat w starej formie, z mięsem, chociaż, jakby się uparł, tradycyjne przepisy również obecnie znajdziemy. Teraz jedyną pozostałością po mięsie jest w tym nadzieniu dodatek w postaci tłuszczu zwierzęcego - wołowego lub wieprzowego (np. smalcu), tudzież ostatecznie masła, na którym macerujemy wszystkie pozostałe składniki. Są też, rzecz jasna, całkowicie go pozbawione przepisy i naprawdę ciężko jest wybrać, który lepszy. Wiem, ponieważ pokusiłam się przy okazji robienia tych tutaj weasleyowskich mince pies, o zrobienie nie jednego rodzaju, tych tradycyjnych z dodatkiem smalczyku (który, zanim zaczniecie się otrząsać z obrzydzenia, nie wierząc, że można robić smaczne nadzienie do ciasta z owoców i... smalcu!, jest zupełnie niewyczuwalny i póki nie powiecie rodzinie, co jedzą, będą się rozwodzić nad niezwykłością wypieku, baranki niewinne, a potem zbierać zęby z ziemi, gdy dowiedzą się, co wsadzili do ust i protest utknie im w pełnych paszczach, którym jednak, bez wątpienia, dogadzają. Działa za każdym razem:D), a i o drugi typ, zupełnie bez tłuszczu, za to mocno alkoholiczny i owocowy. Oba smakują wspaniale, oba są niezwykłe i bez wątpienia stanowić będą ozdobę i rewelację na świątecznym stole. Oba typy dostaniecie również w tym przepisie, by, jeśli obawiacie się tradycyjnego i nie chcecie ryzykować, użyć tego drugiego, który na pewno spełni wasze oczekiwania.<br />
Mincemeat jest też swego rodzaju konfiturą. Powinno poleżeć co najmniej parę dni w zamkniętym słoiku, nabierając smaku, zanim weźmiemy się do napełniania nim ciastek. Najlepiej to dokonać go ze dwa tygodnie przed planowanym wypiekiem, choć wieść głosi, że może stać nawet i kilka lat, nieruszany, w szafce i tylko staje się lepszy w smaku. Można też i od razu, jak nie macie czasu albo nie wytrzymacie z ciekawości... nadzienie wybacza wiele i doskonale obroni się smakiem. Czy jest "odleżane" czy prosto z garnka, ledwie ostudzone.<br />
<br />
To, że mince pies są tradycyjnym, brytyjskim wypiekiem, tylko utorowało im drogę do książek J.K. Rowling, która nie odmawia sobie nigdy w akcji wtrętów dotyczących tak zwyczajnej rzeczy jak opisywanie tego, co spożywają bohaterowie. Jak nasze pierogi w polskich książkach, pomidorowa, kanapka z serem, kiełbasa, naleśniki - mince pies pojawiają się tam w sposób zupełnie naturalny, ponieważ akcja powieści dzieje się wyłącznie w Wielkiej Brytanii. Nowa odsłona świata potterowsskiego - "Fantastyczne Stworzenia i gdzie je znaleźć" została przeniesiona do Stanów i tam nie zobaczymy już mince pies. Zobaczymy za to hot-dogi oraz... strudel jednej z głównych bohaterek, z którym wezmę się za bary już nie długo. A ponieważ większość tomów Pottera idzie zgodnie z upływem czasu, po lecie przychodzi nam jesień, <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/09/ciasto-marchewkowe-z-hogwartu-harry.html">ciasto marchewkowe</a></b> i Halloween, a po nim jak nic nadchodzą Święta, które widzimy w towarzystwie nierozłącznych mince pies. I to nie tylko w jednym tomie. O ile dobrze policzyłam, autorka wspomina o tych ciastkach świątecznych, podkreślających ciepło i domową atmosferę oraz tradycję nie w jednym, a w trzech tomach swej opowieści o Harrym Potterze.<br />
1. W "HP i Więzień Azkabanu" pojawiają się po raz pierwszy jako prezent dla Harrego od Pani Weasley, co wyraźnie powiada nam poniższy cytat:<span title="Source: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban"><i> </i></span><br />
<br />
<span title="Source: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban"><i>"Mrs Measley had sent Harry a scarlet jumper with the Gryffindor lion knitted on the front, also a dozen home-baked mince pies, some Christmas cake, and a box of nut brittle.</i>"</span><br />
<span title="Source: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban">(Pani Weasley wysłała Harremu szkarłatny sweter z lwem Gryffindoru wyszytym na przodzie, a także tuzin domowych mince pies, nieco ciasta świątecznego i pudełko mieszanki orzechowej).</span><br />
<span title="Source: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban"><span style="font-size: x-small;"> J .K.Rowling - Harry Potter i Więzień Azkabanu</span></span><br />
<span title="Source: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban"></span><br />
2. W "HP i Czara Ognia" ponownie Potter zostaje nimi obdarowany na Święta przez tę przemiłą nestorkę domostwa pełnego rudzielców<br />
3. W "Księciu Półkrwi" z kolei widzimy je jako część przysmaków na przyjęciu u profesora Slughorna, oraz w może najsławniejszej scenie, gdzie występuję i możemy je porządnie obejrzeć, ponownie na świętach u Weasleyów, gdy Harry'ego częstuje nimi Ginny. <br />
<br />
<br />
<b><a href="https://www.youtube.com/watch?v=JwRl-iqnMSs">A oto jak wyglądają weasleyowe Mince Pies na pierwszy rzut oka</a></b>.<br />
<br />
<br />
<br />
Fajne, nie? Aż się proszą o to, by je zrobić.<br />
<br />
A zatem na co jeszcze czekamy! Święta za pasem, mince pies ze świata Harry Pottera nawołują wieloma głosami, polecając się jako alternatywa dla nieśmiertelnych pierniczków, uczyńmy więc nasze święta tak geekowymi, jak się tylko da.<br />
Przepis na <i>Mincemeat I</i> wzięty <b><a href="http://www.davidlebovitz.com/the-mince-that-made-my-butcher-wince/">stąd</a></b>, poddany modyfikacjom.<br />
Przepis na <i>Mincemeat II</i> wzięty <b><a href="https://www.nigella.com/recipes/star-topped-mince-pies">stąd</a></b>, zmodyfikowany tak mocno, że jest to już ledwie cień tamtego, jednak Nigelli oddajmy to, co nigellowate:)<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCjfYwZBDVyxZGN4Ba220e5thW6pSJT5z7mYZyvTKrOdBNC1diNwrMgRuPW7jhpZ9EAcWvJMnDsL4kzh7he0vuNUj5c1ObAqlh5H9RnnvVBis_b6O5q6hjammZBHuIAPFPYOfSEiBRev8/s1600/IMG_1618.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="172" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCjfYwZBDVyxZGN4Ba220e5thW6pSJT5z7mYZyvTKrOdBNC1diNwrMgRuPW7jhpZ9EAcWvJMnDsL4kzh7he0vuNUj5c1ObAqlh5H9RnnvVBis_b6O5q6hjammZBHuIAPFPYOfSEiBRev8/s320/IMG_1618.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJLeTBby77VaJScadI09GNRQGKDTBlAHbyym6Xk4AcED9iI5frp6Id7ImuuljGeKktjVwE1jCpCEL1WioKF0Rh7vXYADxNmzIXVS-Cvf3WQ-RTTI0ZcyJR1lOKp95htdhs_kQeBSMQfA8/s1600/IMG_1616.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="184" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJLeTBby77VaJScadI09GNRQGKDTBlAHbyym6Xk4AcED9iI5frp6Id7ImuuljGeKktjVwE1jCpCEL1WioKF0Rh7vXYADxNmzIXVS-Cvf3WQ-RTTI0ZcyJR1lOKp95htdhs_kQeBSMQfA8/s320/IMG_1616.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u> Składniki:</u><br />
<br />
<i>Ciasto na babeczki (12-14 sztuk):</i><br /> <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/klasyczne-apple-pie-z-kratka-classic.html">Używamy tego znakomitego przepisu na ciasto z posta o Apple Pie.</a></b><br />
<br />
<i>Nadzienie:</i><br />
<b>Mincemeat I (tradycyjne) - </b>na około 2 szklanki czyli 450-500g<br />
220g rodzynek (większość angielskich przepisów dzieli w tym miejscu tę właśnie ilość rodzynek pół na pół: na "koryntki" - currants - odmianę słodszą, drobniejszą i ciemniejszą niż zwyczajna, które, siłą rzeczy, bardzo ciężko dostać w sklepie spożywczym w Polsce, oraz na zwykłe, ciemne rodzynki. Różnicy w smaku większej nie będzie jeżeli koryntki zastąpimy zwykłymi rodzynkami, więc tak właśnie zrobiłam. Oczywiście ci, którzy mają dostęp do prawdziwych "currants" powinni ich użyć.)<br />
55g rodzynek sułtanek<br />
1/2 kwaśnego, twardego jabłka, pokrojonego na kawałki, umytego, nieobranego (uwaga! w ten sposób wyciągamy więcej aromatu z jabłka), pozbawionego gniazd nasiennych<br />
30g kandyzowanej skórki pomarańczowej, drobno krojonej<br />
1 i 1/2 łyżki smalcu, łoju wołowego, masła lub innego tłuszczu pochodzenia zwierzęcego<br />
108g brązowego cukru<br />
1/4 łyżeczki cynamonu<br />
1/4 łyżeczki zmielonych goździków<br />
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej<br />
sok i skórka otarta z 1/2 cytryny<br />
sok i skórka otarta z 1/2 pomarańczy<br />
1 i 1/2 łyżki rumu lub brandy<br />
<br />
<b>Mincemeat II (beztłuszczowe, żurawinowo-orzechowe)</b> - na około 2 i 1/2 szklanki czyli 500-600g<br />
60ml soku wyciśniętego z pomarańczy<br />
75g brązowego cukru<br />
200g świeżej lub mrożonej żurawiny (można ją zastąpić mrożonymi wiśniami)<br />
1 łyżeczka cynamonu<br />
1 łyżeczka imbiru<br />
1/2 łyżeczki mielonych goździków<br />
100g rodzynek<br />
100g posiekanych drobno orzechów (mieszanki ulubionych lub jednego typu)<br />
30g suszonej żurawiny<br />
sok i skórka otarta z 1 klementynki<br />
30ml rumu lub brandy<br />
3 krople olejku migdałowego<br />
1/2 łyżeczki <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">ekstraktu z wanilii</a></b><br />
2 łyżki miodu<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Najpierw zabieramy się za nadzienie Mincemeat. Oba rodzaje robimy ok. 2 tygodnie przed spodziewanym terminem pieczenia, dla uzyskania najlepszego smaku. Można jednak użyć i świeżego, tuż po wystudzeniu.<br />
<br />
W obu rodzajach Mincemeat działamy bardzo podobnie.<br />
<br />
Składniki odpowiednio do każdej z wersji umieszczamy w garnku - poza alkoholem, który dodawać będziemy na sam koniec.<br />
<br />
Podgrzewamy wszystko razem aż cukier w obu przepisach (oraz tłuszcz w tradycyjnej wersji) rozpuści się i połączy z resztą składników.<br />
<br />
Na małym ogniu gotujemy około 20 minut, mieszając od czasu do czasu, aż owoce rozpadną się, a następnie składniki wchłoną większość soku z mieszaniny i zaczną przypominać wyglądem konfiturę.<br />
<br />
Dosmaczamy cukrem lub miodem, jeżeli wyszło za mało słodkie, dodajemy alkohol, mieszamy i zdejmujemy z ognia.<br />
<br />
Następnie, jeżeli mamy zamiar je przeleżakować, pakujemy gorące Mincemeat do wysterylizowanych, szczelnych słoików i przechowujemy w lodówce. Jeżeli będziemy używać<br />
świeżego od razu - ochładzamy zupełnie.<br />
<br />
Robimy ciasto według podanego przepisu. Na Mince Pies spokojnie wystarczy nam 2/3 otrzymanego ciasta. Możemy je również wykonać wcześniej, zamrozić i potem mieć znacznie mniej roboty.<br />
<br />
Ciasto dzielimy na dwie połowy. Jedną część wkładamy do lodówki. Drugą rozwałkowujemy na lekko namączonej stolnicy do średniej grubości.<br />
<br />
Przygotowujemy blaszkę do pieczenia mini-babeczek lub malutkie foremki na babeczki, maśląc ich wnętrze.<br />
<br />
Nastawiamy piekarnik na ok. 180 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Wycinamy z ciasta kółka nieco większe niż średnica "dołków" w blaszce, przy pomocy szklanki lub wycinarki do ciastek.<br />
<br />
Każde kółko ostrożnie wkładamy do "dołków" w blaszce, przylepiamy do dna i boków tak, by Mince Pies miały się jak upiec. Pilnujemy, by w powierzchni spodów do babeczek nie było dziur, przez które nadzienie zechce uciekać.<br />
<br />
Do każdej babeczki nakładamy solidną łyżkę lub półtorej Mincemeat, ubijamy lekko, w razie potrzeby dokładamy nieco więcej tak, by nadzienie wypełniało babeczkę do samej góry.<br />
<br />
Wyciągamy z lodówki drugą część ciasta. Rozwałkowujemy na mniej więcej tę samą grubość co miały spody, a następnie za pomocą foremki do ciastek w kształcie gwiazdki, wycinamy tyle gwiazdek, ile wyszło nam spodów do Mince Pies (w tym przypadku 12, ale jeżeli robić będziecie wielokrotność Mince Pies, liczba ta będzie, rzecz jasna, większa).<br />
<br />
Każda gwiazdkę luźno kładziemy na wierzchu napełnionej Mincemeat babeczki, starając się, by końce pozostały na ciastku, a nie poza nim.<br />
<br />
Blaszkę lub mini-foremki z Mince Pies wkładamy do piekarnika na 10-15 minut i pieczemy do momentu aż gwiazdki i ciasto spodów lekko się wyzłocą.<br />
<br />
Wyciągamy z piekarnika i zostawiamy na kwadrans by się ochłodziły. Następnie ostrożnie podważając nożem wydobywamy Mince Pies z blaszki i przenosimy na kratkę, by ostygły zupełnie.<br />
<br />
Jeszcze ciepłe posypujemy cukrem pudrem.<br />
<br />
Możemy zjadać od razu, jednak radzę po ochłodzeniu w pokojowej temperaturze wsadzić je do lodówki. Ochłodzone, nie będą wymagać talerzyka, a ryzyko rozpadnięcia się po kilku gryzach będzie znacznie mniejsze, zaś ciastka nic nie stracą na smaku.<br />
<br />
PS. Jeżeli zdecydujecie się użyć obu rodzajów Mincemeat do Mince Pies, na 12 sztuk zużyjecie akurat po połowie każdego z typów. Użycie jednego rodzaju na 12 sztuk zaskutkuje wyczerpaniem całego zapasu jednego rodzaju Mincemeat.<br />
<br />
Smacznego!<br />
------------------------------ <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqFlCo-RVsp0x45NsodPFbApNKTLv2easzw6oLlmSulvTgj-6Ag5TTotxna5MimCTN1TyJP4yJDWZBJxE0OxfcbUYsHU4JZAgM8HMDI9rM5QeXSIJO71scJntG5ATlNGm5EZ25cS4QYu0/s1600/IMG_1615.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="162" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqFlCo-RVsp0x45NsodPFbApNKTLv2easzw6oLlmSulvTgj-6Ag5TTotxna5MimCTN1TyJP4yJDWZBJxE0OxfcbUYsHU4JZAgM8HMDI9rM5QeXSIJO71scJntG5ATlNGm5EZ25cS4QYu0/s320/IMG_1615.JPG" width="320" /></a></div>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>For the pies (12-14 pcs): </i></span><br />
<span style="color: red;"><b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/klasyczne-apple-pie-z-kratka-classic.html">Use this fantastic recipe for the pastry from Lattice-top Apple Pie recipe.</a></b></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>Filling:</i></span><br />
<span style="color: red;"><b>Mincemeat I (traditional)</b> - for about 2 cups, 450-500g</span><br />
<span style="color: red;">220g of raisins (most of the english recipes for Mincemeat divides this amount fifty-fifty for: "currants" - smaller, darker and sweeter type of raisins, hard to buy in an average grocery store in Poland, and for the regular raisins. There is not such a big difference in taste between them, so I used a regular raisins for the whole amount and it turned up fine. For some of you, who can buy "currants" anywhere - do use them.)</span><br />
<span style="color: red;">55g of golden raisins (sultanas)</span><br />
<span style="color: red;">1/2 of a hard, large apple, quartered, cored, and diced, unpeeles (attention! unpeeling will help to drain more of the aroma of the apple)</span><br />
<span style="color: red;">30g of candied orange peel, chopped</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 tblspn of lard, beef suet, unsalted butter or any other fat of animal products</span><br />
<span style="color: red;">108g of a light brown sugar</span><br />
<span style="color: red;">1/4 tspn of a ground cinnamon</span><br />
<span style="color: red;">1/4 tspn of ground cloves</span><br />
<span style="color: red;">1/4 tspn of nutmeg</span><br />
<span style="color: red;">zest and juice of 1/2 lemon</span><br />
<span style="color: red;">zest and juice of 1/2 orange</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 tblspn of rum or brandy</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><b>Mincemeat II (fat-free, cranberries and nut studded)</b> - for about 2 and 1/2 cup, 500-600g</span><br />
<span style="color: red;">60ml of orange juice</span><br />
<span style="color: red;">75g of brown sugar</span><br />
<span style="color: red;">200g of fresh or frozen cranberries (you can swap cranberries for the frozen cherries)</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of ground cinnamon</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of ground ginger</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of ground cloves</span><br />
<span style="color: red;">100g of raisins</span><br />
<span style="color: red;">100g of nicely chopped nuts (use mixed types of nuts for the best taste, of one of your favourite kind)</span><br />
<span style="color: red;">30g of dried cranberries</span><br />
<span style="color: red;">zest and juice of 1 clementine</span><br />
<span style="color: red;">30ml of rum or brandy</span><br />
<span style="color: red;">3 drops of almond extract</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">vanilla extract</a></b></span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of honey </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">First prepare yourself a Mincemeat. Both variants should be prepared about 2 weeks in advance before making Mince Pies, for the best taste of the filling. However if you are unpatient or have no time - you may also use cooled, freshly made Mincemeat.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The making of both kinds of Mincemeat is almost identical.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The ingredients for both kinds mix in their pots - all except the alcohol, which will be added in the end.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Heat it up alltogether until the sugar in both variants (and the fat in the traditional one) melts and joins with the rest of ingredients.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cook it for about 20 minutes on a small fire, stirring from time to time, until the apples dissolve and the most of the juice produced while cooking it, was absorbed by the mixture, which should resemble a thick marmelade.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Check the taste. If the Mincemeat is too sour - add some honey or sugar. Then add the alcohol, mix it once again and remove from fire.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The next step is different, depending what you want to do with a Mincemeat. If you want to let it rest for a while in a fridge, to catch a deeper taste, put the Mincemeat, still hot, into the sterilized mason jar, close it and when it cools down in a room temperature, put in a fridge. If you want to use it instantly as fresh to the pies - just let it cool completely in a room temperature.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Now, make a pastry, according to the recipe. For the shown amount of Mince Pies, the 2/3ds of the whole amount should be just enough. You can also make it fresh, or make it in advance, freeze it and spare some time while doing the Mince Pies.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Divide the dough into two parts. Put one of them into the fridge. Roll the second one on a slightly floured surface until it is medium thick.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Prepare a tin for mini-tarts, or an individual forms for a mini-muffins. Butter lightly the insides from bottom to the top.</span><br />
<span style="color: red;"> </span><br />
<span style="color: red;">Preheat the oven to 350 degrees Fahrenheit. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cut out circles a little wider than the indentations in the tart tin or the diameter of an individual mini-miffins forms, using a cookie cutter or a glass.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put every circle into the indentation, pressing it gently to the bottom and sides and check if there is no holes or torns in the surface of the dough, so the filling did not flown off.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a full tablespoon of a Mincemeat into the prepared shells, press it gently, if necesarry to fill the shell full, put some more of the filling.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the other part of a dough from the fridge. Roll it as thickly as the first part, and using a star-shaped cookie cutter, cut as many stars as you have prepared Mince Pies (in this case - 12, but if you have multiplied the amount to have more then 12 Mince Pies - the amount of stars also is bigger).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put each pastry star on the surface of each rough Mince Pie, remembering for the pointy ends of star to lay on a cookie, not on a tin (otherwise they may burn).</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put a Mince Pies into the oven and bake for 10-15 minutes, until the star tops and shells are slightly golden but still bright. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the pies from the oven and let it cool for a 15 minutes in a tin. Then carefuly remove the Mince Pies from a tin (using a small, sharp knife to pry it a bit, if necesarry) and let them cool in a room temperature.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Sprinke it with a caster sugar while still warm.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">You can eat it right away, although I suggest to put it for some more minutes into the fridge to harden it. When cooled, it can be eaten not using a plate, and the risk of falling appart of the cookie, when you start bitting it is really reduced to minimum. And it does not affect the taste in anyway.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">PS. If you decide to use both variants of Mincemeat for your Mince Pies, you will use up about the half of the amount of each kind od Mincemeat for the 12 pies. If you use just one kind - you are out of the whole batch of the filling.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-10626968425966735492016-12-03T01:21:00.000+01:002016-12-03T01:21:05.981+01:00Ciasteczka kucyków-przewodniczek z My Little Pony: Przyjaźń to magia / Filly-guide cookies from My Little Pony: Friendship is magicPoczątek grudnia nadszedł! Jak powiada kalendarz adwentowy mego Młodego, jeszcze tylko dwadzieścia dwa czekoladowe króliczki do Wielkiego Bum!. W końcu, zapowiadany pseudo-promocjami w supermarketach, nieodłącznym "Last Christmas" Wham! i przebojem Mariah Carey oraz ka-ching! w kasach bogacących się producentów zabawek, sezon świąteczny zbliża się wielkimi krokami. Potem Sylwester, potem znowu ferie, a w otoczeniu tego wszystkiego pichcenie smakołyków, jakich się w ciągu roku zwykle nie jada i radocha eksperymentowania... nie ma co, bardzo lubię Boże Narodzenie. I jak zwykle czekam na nie z niecierpliwością.<br />
Gdyby chociaż w TV było tak radośnie jak w kuchni u mnie będzie przez najbliższe trzy tygodnie... marne szanse. Znowu zapodadzą "Kevina..." jak od z górą dwudziestu lat, bo "tradycja". Nosz kurde... jak tradycja, jak się aż smutno robi, że przez kutwienie kasy przez sieci telewizyjne, które przez tyle lat z rzędu zapewne dla oszczędności puszczały ten film na licencji za marne grosze, że się Polacy przyzwyczaili, zrobili z nas psy Pawłowa. I teraz słysząc coraz bardziej wkurzający zwrot "Nie ma Kevina, nie ma Świąt", mam ochotę drzeć włosy z głowy. Przecież tyle fajnych filmów mogliby puszczać, tyle wspaniałych seriali zamiast kolejnej powtórki tego samego badziewia... to nie... Ale koledzy Amerykanie też nie są lepsi. Oni z kolei od jakiegoś czasu kultywują zwyczaj urywania seriali przed Świętami i reaktywacji w lutym. Jak było to do zniesienia jeszcze parę lat temu, gdy dotyczyło niewielkiej ich liczby, tak teraz niemal każdy jest urywany w grudniu, tradycyjnie już planuje się tzw. mid-season finale - jakiś odcinek końcowy na półmetek ze wstrząsającą zawiechą akcji i niech sobie ludzie czekają na resztę.<br />
Właściwie to nawet nie wiem z jakiej przyczyny tak się robi. Wiem natomiast, że mnie to wkurza. Właśnie przez to, że nie ma alternatywy, bo u nas w kółko "Kevin...".<br />
I tak doskonały "Westworld" - nowy blockbuster HBO - ostatni odcinek pierwszego sezonu puszczają w najbliższą niedzielę, aczkolwiek nie jestem teraz pewna, czy to nie właśnie tymczas przez przerwą świąteczną. Coraz nudniejsze "Once Upon a Time", które oglądam już tylko z przyzwyczajenia, tradycyjnie urwie się w połowie. Rekordy bije serial "Vikings", którego przerwa świąteczna wynosi ponad rok! Masakra! Co ma zrobić człowiek, który obejrzał już wszystko, a nowych odcinków nie ma, bo Święta? Niby jest odpowiedź... powtórki od początku, ale na dłuższą metę to nudne. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowi bajka "My Little Pony: Przyjaźń to magia", którą mój synek namiętnie ogląda, a ja wraz z nim.<br />
Nie zamierzam się tego wstydzić absolutnie. Społeczność takich jak ja, "brony", czyli dorosłych miłośników kucyków, jest już tak znacząco duża, że wszelkim kpiarzom zamyka się dosyć szybko ryjki na widok tej liczby. Żyjemy wśród was od tysięcy lat... zaraz, zaraz, to nie "Nieśmiertelny", żeby go cytować. Niemniej fakt pozostaje faktem... oglądanie kucyków się nie nudzi.<br />
<br />
Jak doszło do tego, że i ja zostałam "brony", poczytać możecie w felcie poświęconej <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/08/chimiwisnia-aka-wisniochanga-pinkie-pie.html">Chimiwiśni Pinkie Pie</a></b>, nie ma więc sensu wracać ponownie do tego faktu. Natomiast moje i młodego zainteresowanie rozciągnęło się ostatnio i na filmy kucykowe z cyklu "Equestria Girls", czyli jak Młody powiada "filmy o kucykach z nogami". Skoro skończył się 6 sezon bajki, a siódmy dopiero dynda gdzieś na horyzoncie, nadrobiliśmy zaległości i w tym i w zagubionych odcinkach z poprzednich sezonów. A poza tym zaczęliśmy kolekcjonować mini-figurki, jesteśmy nimi zachwyceni, a z tego bagna nie ma już dla nas wyjścia.<br />
<br />
Co takiego jest w tej bajce, że tak fascynuje dorosłych? To tylko moja subiektywna opinia, ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie akcja. Akcja, której przesłaniem jest szerzenie przyjaźni i naukowanie dzieciaków o podstawach kontaktów międzyludzkich, trafia tylko do dzieciaków. Ja jej nawet nie śledzę na tyle, by cytować z pamięci co się kiedy stało. Natomiast namiętnie uprawiam grę "w szukanego" na każdym odcinku, posuwając się nawet do powtórnego obejrzenia, jeżeli mam wrażenie, że coś mi umknęło. Ponieważ ta "bajka dla małych dziewczynek" w ciągu ostatnich sezonów tak została napakowana "Easter Eggami" dla dorosłych, odniesieniami do popkultury i obecnych czasów, że poszukiwanie właśnie ich tak cholernie wciąga i raduje.<br />
W samym 6 sezonie, to jest ostatnim, pojawiły się na przykład kucykowe wersje Patricka Swayze i Jennifer Gray z "Dirty Dancing" w słynnej scenie z podnoszeniem, Sherlock Holmes i Doctor Watson na kopytach brali udział w odcinku z akcją żywcem przeniesioną z "Opowieści Wigilijnej" Charlesa Dickensa, a w jednym z dalszych odcinków końska wersja J. Jonah Jamesona, który miłośnikom Spider-Mana kojarzy się bez wątpienia jako wydawca w "Daily Buggle", gazety dla której Peter Parker cyka fotki, przeprowadza wywiad z kucykami. Pozwólcie mi jeszcze wspomnieć, że jest cały odcinek poświęcony konwentom fantasy, i tak cudownie nawiązujący do podziału fanów danego franchisu na tych co wielbią "oryginalny cykl" i tych co lubią wszystko, włącznie z rebootami, że słysząc kucykowe pogwarki w tym temacie, czuję się jakbym widziała nasz rodzimy fandom Star Wars i ciągłe kłótnie o to, co jest lepsze, a co nie powinno wogóle zaistnieć (na stos z "nową" trylogią!):D Jest również cały odcinek poświęcony grom role play, tak konkretnie Dungeons & Dragons (o innej nazwie, zrozumiałej z powodu praw autorskich, ale i tak kto ma skapować o co chodzi, to skapuje), który w sposób świetny zachęca dzieciaki do zapoznania się z grami na role. No i jeszcze typowe dla amerykanów, wszechzrozumiałe dla nich części składowe codzienności jak choćby Halloween, zaadoptowane do świata kucy. Czy też popularna w kręgach skautowskich w stanach akcja sprzedaży ciastek na cele dobroczynne? Też są! Tytuły odcinków bez wątpienia stanowią creme de la creme tej całej zabawy. W co najmniej połowie z nich jest nawiązanie do jakiegoś znanego filmu lub książki. "Hobbit: Czyli tam i z powrotem" ma swoją kucykową wersję, nie inaczej jest z "28 dni później", "Gwiazd naszych wina" czy też nazwą kultowego kawałka ZZ Top "Viva Las Vegas" przerobioną na sposób kucykowy.<br />
Wiecie, że nawet i zombie udało im się włączyć w "My Little Pony"? Powiem wam tyle... Lauren Faust, odpowiedzialna za najnowszą odsłonę MLP to geniuszka w przemawianiu zarówno do młodszej, jak i starszej publiczności. Dzieciaki cieszą się jednym, dorośli drugim, a franchise rośnie w siłę.<br />
<br />
Wróćmy jednak do tematyki, która nas najbardziej interesuje. Jedzenie w tej bajce jest, a jakże, odzwierciedleniem codziennych diet amerykańskich. Czyli bez wątpienia wszędzie tam zobaczymy apple pie, donuty i hamburgery, spokojnie wspomina się o quesadillas czy tortillach. Karmelowe jabłka widzimy w ilości mnogiej w odcinku halloweenowym i nie tylko. Dziwniejsze od tego, że kucyk zjada lody byłoby jedynie, gdyby serial tak napakowany mrugnięciami realowymi w stronę widza, w ogóle ich nie zawierał. Chociaż w sumie, Polak nie zawsze wyłapie to, co dla Amerykańca jest typowe. Taka na przykład wspomniana wyżej kwesta skautek ze sprzedażą ciastek. Ci z nas, obcykani w rozmaitych serialach amerykańskich, skojarzą od razu kucyki przebrane w mundurki, pukające do drzwi obcych ludzi i oferujące pudełka z ciastkami, z amerykańskimi skautkami robiącymi w filmach fabularnych dokładnie to samo. Nie obce będą im również nazwy ciastek, bo o tych też słyszymy: Thin Mints czyli czekoladowo miętowe, którymi opychała się na przykład Monica z "Przyjaciół", czy też Samoas - kokosowo-karmelowo-czekoladowe z dziurką, które od dawna stanowiły przedmiot mego zainteresowania. Są też i inne rodzaje, znane prawdopodobnie wszystkim amerykanom, jednakże ja zapamiętałam tylko te dwie nazwy, prawdopodobnie dlatego, że są najpopularniejsze.<br />
<br />
Samoas lub też Caramel DeLights trafiły pod mój celownik już za czasów oglądania "Friends", gdy pokazano nam przelotem jedno z tych ciasteczek: okrągłe, malutkie, z dziurką, najeżone kawałkami kokosa unurzanego w karmelu, z czekoladą na spodzie i charakterystycznym, czekoladowym zygzakiem na górze... ah, mniam! Już wtedy dopadłam obiecujący przepis i gdzieś go zapisałam, by zgubićw powodzi innych linków, zaginionych po formacie komputera. Ale dopiero, gdy całkiem niedawno przed me oczy trafił odcinek MLP o wiele mówiącym tytule "28 pranks later" w którym trafia się akcja z zombie-kucami (już po tym większość z was powinna zakojarzyć odniesienie do filmu o zombie "28 dni później"), to coś, odpowiedzialne za nagły napływ potrzeby zrobienia potrawy oglądanej w filmie, nagle zaczęło iskrzyć.<br />
Pozwólcie, że w ogromnym skrócie przedstawię o co chodzi w odcinku. Jako jedyny poświęcony jest właśnie akcji ze sprzedażą ciastek przez kucykowe skautki, nazywane tam kucykami-przewodniczkami (w tej roli trójca ze Znaczkowej Ligi). Koniki przebrane w zielone mundurki sprzedają ciastka, które już na pierwszy rzut oka skojarzyłam jako<b> <a href="http://oi63.tinypic.com/16adzbt.jpg">ichnią wersję Samoasów</a></b>. Co prawda nie miały dziurki w środku, ale wszystko inne zdawało się zgadzać. Obczajcie link. Zresztą sądzę, że tak czy siak nie mogłyby żywcem wyglądać jak ciastka Samoas, bo ktoś w Stanach na pewno ma prawa autorskie do tych ciach. Ale i tak wyglądają tak charakterystycznie, że nie poznać i być jednocześnie amerykańskim dzieckiem (lub namiętnym widzem amerykańskich seriali), byłoby hańbą:) A ponieważ mój ulubiony kuc - Rainbow Dash - właśnie cierpi na napad jednego z ataków robienia wszystkim dowcipów, postanawia zamienić przewodniczkom ciastka na wersję dowcipną, barwiącą pyszczki kucy na tęczowo. Sęk w tym, że wszyscy mają już dość wkręcającej ich Dash i dla odmiany postanawiają wkręcić ją.... Jak to zrobili, przekonacie się sami, oglądając ten odcinek. Mnie co prawda spoilery nigdy nie przeszkadzały, zachęcając tylko do obejrzenia filmu lub serialu, inni mają na ten temat jednak odmienne zdanie, które uszanuję.<br />
<br />
Niemniej temat tych ciastek, Samoasów w wersji kucowej, tak utkwił mi w głowie, że opędzić się nie dałam rady. Od syna też, który zaczął za mną chodzić, ledwie usłyszał o planie zrobienia "kucykowych ciastek" i mękolił. Krótko dosyć. Banshee do eksperymentów kulinarnych namawiać nie trzeba za długo, i choćby dlatego, że zawsze chciałam spróbować ciastek skautowskich Samoas, a nie miałam nigdy jak, zakasałam rękawy i wzięłam się za szukanie przepisu na wersję domową.<br />
<br />
Kucykowe czy nie, ciastka Samoas a.k.a Caramel DeLight składają się zawsze, jak głosi większość przepisów, z podstawy z typowego, szkockiego ciasta shortbread, na które wykłada się drobinki kokosa unurzane w domowym karmelu. Następnie dół ciastka zanurza się w roztopionej czekoladzie, a górę zdobi charakterystycznym zygzakiem. Tak też i ja zrobiłam, pomijając fragment o wycinaniu dziurki. W końcu te Samoas to ma być wersja kucykowa, więc trzymamy się wyglądu. Nawet i nad pudełkiem popracowałam, co zobaczycie zapewne na zdjęciach.<br />
Co do smaku... słodkie! I to bardzo. Od razu się na to przygotujcie, ponieważ wersji light na te ciastka nie ma. Jednakże ta słodycz jest taka fajna. Niby ciężkie, ale nie zamulają, chrupią, ale się nie kruszą w rękach. Proporcje wszystkich składników są na tyle fajnie dobrane, że mimo słodyczy, spożywa się te ciastka z przyjemnością i wcale już nie dziwi fakt, że ci w Stanach, co kupili sobie pudełka od skautek, nie zjadają ich wszystkich naraz i zostawiają z bólem na później, gdy sezon na ich sprzedaż się skończy. Właściwie to wiele bym dała, by spróbować oryginalnego Samoasa sprzedawanego przez skautki w Stanach, dla porównania smaku, ale autorka przepisu, z którego skorzystałam, twierdzi, że są nawet lepsze niż maszynowo robione. Zaufam bo przecież nie mam innego wyjścia. A te ciastka, na dosłownie jeden lub dwa gryzy zdecydowanie jeszcze będę robić.<br />
<br />
Tak więc, bez dalszych przeciągań tematu, przedstawiam ciasteczka kucyków-przewodniczek a.k.a kucykowe Samoas w wersji domowej.<br />
Przepis wzięty <b><a href="http://www.justataste.com/homemade-samoas-girl-scout-cookies-recipe/">stąd</a></b>. Modyfikowany.<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgexvFlbWqTZsgsVWqgwh-eMdCfrUFADMSKMlsIE4v2jfdak9w4wuQ9C5tNHIWZ36caOFEOtS5WeWXIztnVhlirt_GwEu-Q02SbQVm4gI-jnqX4I-psPUbmmwO04nlL5DpQeEieDZ_Z4n4/s1600/IMG_1611.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="193" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgexvFlbWqTZsgsVWqgwh-eMdCfrUFADMSKMlsIE4v2jfdak9w4wuQ9C5tNHIWZ36caOFEOtS5WeWXIztnVhlirt_GwEu-Q02SbQVm4gI-jnqX4I-psPUbmmwO04nlL5DpQeEieDZ_Z4n4/s320/IMG_1611.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnENUP670a31wbfPwHryn12ARjnQY3tabLffAyT0SUFCrliORu6Iahvu9s7wX3UvP3BShOsAi5E7gQDMU3YULdfTd4iMg62SE4JLTZd-AzJHyN58gW37BQi22vZjrUGNYDImHBGqMSBFs/s1600/IMG_1603.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnENUP670a31wbfPwHryn12ARjnQY3tabLffAyT0SUFCrliORu6Iahvu9s7wX3UvP3BShOsAi5E7gQDMU3YULdfTd4iMg62SE4JLTZd-AzJHyN58gW37BQi22vZjrUGNYDImHBGqMSBFs/s320/IMG_1603.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki (na ok. 36 ciastek):</u><br />
<br />
<i>Spód ciastek:</i><br />
220g masła w temperaturze pokojowej<br />
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia<br />
1/2 łyżeczki <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">domowego ekstraktu z wanilii</a></b><br />
1/2 szklanki cukru<br />
1/2 łyżeczki soli<br />
2 szklanki mąki<br />
2 łyżki mleka<br />
<br />
<br />
<i>Karmelowo-kokosowy wierzch:</i><br />
200g wiórków kokosowych (szczęśliwcy, mając dostęp do kokosa rozdrobnionego, o kawałkach większych niż wiórki tzw. shredded coconut powinni użyć właśnie jego. Wiórki jednak także ujdą)<br />
2 tabliczki czekolady<br />
1 szklanka śmietany kremówki 36%<br />
1 i 1/2 szklanki cukru<br />
5 łyżek masła<br />
1/4 szklanki <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/07/golden-syrup-zoty-syrop.html">domowego syropu złocistego</a></b><br />
1/4 szklanki wody<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Na początek robimy spody do ciastek.<br />
<br />
W misce od miksera miksujemy razem cukier z masłem aż utworzą puszystą masę.<br />
<br />
Mąkę, proszek do pieczenia i sól mieszamy razem, a następnie dodajemy do ubitego masła z cukrem na trzy razy, starannie miksując po każdym dodaniu, od czasu do czasu skrobiąc dno i boki miski.<br />
<br />
Dodajemy mleko i ekstrakt z wanilii i miksujemy wszystko razem do momentu aż luźne ciasto zacznie się zbrylać w większe kawałki.<br />
<br />
Następie ciasto dzielimy na dwie części, podsypując lekko mąką formujemy je na kształt dwóch dysków i owijamy każdy dysk w folię aluminiową. Pakujemy do lodówki na co najmniej godzinę.<br />
<br />
Nastawiamy piekarnik na 176 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Blachę wyścielamy papierem do pieczenia.<br />
<br />
Wyjmujemy z lodówki najpierw jeden dysk ciasta, rozwałkowujemy na ok. 1,5cm grubości, a następnie za pomocą szklanki (lub wycinacza do ciastek) o średnicy 5-6cm (nie większej! Ciastka muszą być małe) wycinamy kółka, które układamy na blasze. Tak samo postępujemy z drugą częścią ciasta.<br />
<br />
Ciastka wkładamy do piekarnika i pieczemy ok 10-15 minut, po około 7 wyjmując blachę i wsadzając ją tyłem na przód, by wszystkie ciastka upiekły się równomiernie. Upieczone będą bardzo jasne z delikatną, złotawą obwódką dookoła. Należy ich pilnować, bo łatwo można przegapić moment gotowości wypieku.<br />
<br />
Gotowe ciastka wyciągamy z piekarnika i przekładamy na kratkę by zupełnie ostygły.<br />
<br />
Wiórki wysypujemy na blachę wysłaną papierem do pieczenia i wsadzamy do piekarnika na około 10 minut, by się wyzłociły. Trzeba ich bardzo pilnować, by się nie przypaliły. Gotowe, wyciągamy z piekarnika i pozwalamy im przestygnąć. <br />
<br />
Teraz przygotowujemy karmelowo-kokosowy wierzch.<br />
<br />
W garnuszku mieszamy śmietanę i masło, stawiamy na ogień i doprowadzamy do zmieszania składników i wrzenia. Potem ściągamy z ognia i odstawiamy na bok.<br />
<br />
W drugim garnuszku mieszamy cukier, syrop złocisty i wodę. Stawiamy na średni ogień i doprowadzamy do wrzenia, obracając garnkiem co jakiś czas by mikstura gotowała się równomiernie. Doprowadzamy do stanu aż będzie złoto brązowego, karmelowego koloru. Nie mieszamy!<br />
<br />
Ostrożnie dolewamy miksturę maślano-śmietankową do karmelu, tym razem mieszamy porządnie, do dna i gotujemy dalej przez około 12 minut, mieszając od czasu do czasu. Gotowość sprawdzamy patrząc na konsystencję karmelu na łyżce. Jeżeli po 12 minutach jest gęsta i przejawia chęć do zastygania - karmel jest gotowy.<br />
<br />
Ściągamy garnek z ognia i wsypujemy do niego przypieczone wiórki kokosowe. Mieszamy bardzo dokładnie by absolutnie każda drobina kokosu była oblepiona karmelem.<br />
<br />
Następnie bierzemy wystudzone ciastka i nakładamy gorącą, plastyczną masę karmelowo-kokosową na wierzch, przyciskając do spodu. Ważne jest by była plastyczna i lepka, by się trzymać ciastek. Jeśli wystygnie i zacznie twardnieć, dolewamy łyżkę lub dwie mleka do garnka, stawiamy ponownie na ogień i podgrzewamy mieszając, a następnie ponawiamy nakładanie ponownie ciepłej masy na ciastka.<br />
<br />
Ciastka już udekorowane, kładziemy na płachtę papieru do pieczenia by karmel z kokosem ostygł i zesztywniał.<br />
<br />
W międzyczasie w kąpieli wodnej topimy połamaną na kawałki czekoladę.<br />
<br />
Następnie bierzemy każde ciastko po kolei, zanurzamy spodem w czekoladę tak, by oblepiła dno i boki i okładamy ponownie na papier do wyschnięcia czekolady. Bez obawy, potem ciastka dadzą się odlepić bez najmniejszego problemu wraz z czekoladą. Proces powtarzamy dla wszystkich ciastek.<br />
<br />
Resztką czekolady rysujemy esy-floresy na ciastkach, by przypominały kucykowe ciastka i zostawiamy do całkowitego ostygnięcia w temperaturze pokojowej. Potem doradzam włożyć je jeszcze do lodówki na parę godzin, by stężały mocniej.<br />
<br />
Spożywamy, ciesząc się, że jedyne, czym się usmarujemy to czekolada, a nie kucykowe tęcze:)<br />
<br />
Wszystkiego kucykowego!<br />
----------------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5DzVBDsUzbT2mCxn9p4pv7QacEqZhV17Z-6DOcvCqtTSMnbhXfnbUZP1tuuaAvQWZ3u89diIg-4-atqj0uBPARFgMUMHgWp9Ahr1bH25a9JI3_Tr37KMgiWhVBcxM9fYol8gh8_6dum4/s1600/IMG_1606.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="287" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5DzVBDsUzbT2mCxn9p4pv7QacEqZhV17Z-6DOcvCqtTSMnbhXfnbUZP1tuuaAvQWZ3u89diIg-4-atqj0uBPARFgMUMHgWp9Ahr1bH25a9JI3_Tr37KMgiWhVBcxM9fYol8gh8_6dum4/s320/IMG_1606.JPG" width="320" /></a></div>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for about 36 cookies):</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>Cookies:</i></span><br />
<span style="color: red;">220g of butter, room temperature</span><br />
<span style="color: red;">1/4 tspn of baking powder</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">homemade vanilla extract</a></b></span><br />
<span style="color: red;">1/2 cup od sugar</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of salt</span><br />
<span style="color: red;">2 cups of flour</span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of milk </span><br />
<span style="color: red;"> </span><br />
<span style="color: red;"><i>Coconut-caramel topping: </i></span><br />
<span style="color: red;">200g of shredded coconut</span><br />
<span style="color: red;">2 bars(200g) of chocolate</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of heavy cream 36%</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 cup of sugar</span><br />
<span style="color: red;">5 tblspns of butter</span><br />
<span style="color: red;">1/4 cup of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/07/golden-syrup-zoty-syrop.html">homemade golden syrup</a></b></span><br />
<span style="color: red;">1/4 cup of water</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">First prepare a cookies.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">In a bowl of standing mixer cream together butter and sugar until light and fluffy.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix together flour, baking powder and salt, and add in three increments to a butter-sugar mix mixing between each addition and scraping down the sides of the bowl as necessary.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Add milk and vanilla extract and mix it all together until the dough begins to come together into a larger pieces.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Divide the dough on two parts, and form each part in a disk. Wrap every disk in a tin foil and put into the fridge for at least 1 hour.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Preheat the oven to 350 degrees Fahrenheit.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put a sheet of baking paper on a baking tin.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">After the hour passes, remove the first dough disk from the fridge, roll it until it is 1/8 inch thick. Using a cup or cookie cutter cut the circles not larger then 2-3 inches (the cookies have to be small), then put the raw cookies on the baking tin. Repeat the proces with the secon dough disk.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put the cookies into the oven and bake about 10-15 minutes, rotating the baking tin half-way through. They are ready when stil pale but with a delicate golden circle around the edge. It is better to be careful with the, though.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When the cookies are ready, remove from the oven and let the cool completelly on a wire rack.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour the shredded coconut onto another tin and put into the oven to bake it till golden, around 10 minutes. Be careful with them, they like to burn. When the coconut is baked is it is desired, remove the tin from the oven, and let it cool.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Now prepare the coconut-caramel topping.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Combine heavy cream and butter in a small pot, start heating it and let it boil. Then remove it from the fire and set aside.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">In the other pot combine sugar, golden syrup and water. Start heating it on a medium fire and boil, swirling from time to time, until it is golden brown. Do not stir it.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Carefull pour the cream-butter mixture into the caramel, stir it throughly and continue cooking for another 12 minutes, stirring from time to time. Check if the caramel is ready, lurkin at the spoon you were stirring it. If after 12 minutes of cooking the caramel is thick and starts to harden after a few minutes - it is ready. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the pot from fire and add the coconut to a caramel. Mix it, so every bit of coconut was covered in caramel.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">On every cooled cookie put a heaped spoon of cocnut-caramel mixture, cover the whole top, and press it gently so the topping sticked to the cookie. If the mixture starts to harden too quickly, just add a tablespoon or two of milk and heat it a little. This should loosen it a bit a make plastic again.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When you are out of topping and the cookies are covered with it, put the cookies on a sheet of baking paper and let the topping to harden.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">In a meantime, melt the chocolate in a double-boiler or microwave.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Dip every cookies downside (without the topping) in the chocolate then put it again on a baking sheet to harden. When the chocolates dries you will easily remove the cookies out of a paper, so no worries. Repeat the proces with all the cookies.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Draw a swirly pattern on a top of cookies with the rest of a chocolate, so it looked like a filly-guide cookies and leave it to harden in a room temperature. Then I suggest to put it to the fridge for couple of hours for better consistence.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">It it all up, glad, that all you may smear yourself is a chocolate and not a pony rainbows:)</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers, every pony!</span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-80164681947787383272016-11-29T21:44:00.000+01:002016-11-29T21:44:15.473+01:00Cheysulski napitek miodowy (saga "Kroniki Cheysuli") / Cheysuli Honeybrew ("Chronicles of the Cheysuli" saga)<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" English version of the post:)</span><br />
<br />
Pod kilkoma względami post, który będziecie zaraz czytać jest absolutnie unikalny na skalę bantofelkową. Nie było jeszcze takiego, ale, kto wie, jeżeli taka forma spotka się z pozytywnym odzewem, może zechcę ją jednak wprowadzić na stałe. Chociaż, nie ukrywam, będzie to cholernie pracochłonne. <br />
Niezwykłość tego posta leżeć będzie w dwóch podstawowych rzeczach. Po pierwsze: będzie od początku do końca dwujęzyczny, w języku polskim i angielskim, jak zresztą widzicie już po charakterystycznym zdaniu na samej górze, pisanym czerwoną czcionką. Jestem w stanie to zrobić całkiem sprawnie, przyznam nieskromnie, jednakże im dłuższa będzie felka, tym więcej polonizmów i wstydliwych byków wkraść się może, a tego chciałabym wszystkim oszczędzić. Dlatego też postaram się skrócić te dwujęzyczną felkę tak bardzo jak to tylko możliwe, zachowując jednak całość treści, jakie chcę w niej wam przekazać.<br />
Drugi powód ściśle powiązany jest z pierwszym. Jak widzicie w tytule - napitek, który wam tym razem zaproponuję, pochodzi z serii książek "Kroniki Cheysuli" autorstwa amerykańskiej pisarki Jennifer Roberson. A ta seria to praktycznie jeden z dwóch "kamieni z Rosetty" - podwalin pod moje umiłowanie fantasy. Jest też bezpośrednio odpowiedzialna za moje absolutne uwielbienie tematu ludzi zmieniających się w zwierzęta i rozmawiających z nimi w fantasy, zanim jeszcze dokopałam się do systemu RPG "Wilkołak: Apokalipsa" i oddałam mu serce. Rozumiecie: jedni najbardziej lubią czytać o magach, inni o barbarzyńcach; ja w ten sam sposób łapię się na ślepo za wszystko, co traktuje o zmiennokształtnych rasach.<br />
"Kroniki Cheysuli" były pierwszymi, które zdobyły mnie tak do samego końca i absolutnie. Nawet "Światu Czarownic" Wielkiej Mistrzyni Andre Norton się to nie udało aż w takim stopniu. Ta niezwykła opowieść o magicznej rasie zmiennokształtnych wojowników i ich niezwykle inteligentnych zwierzętach zwanych lirami, z którymi dzielą umysły i dusze, o ich sojusznikach i zajadłym, magicznym wrogu, walce o spełnienie się starożytnego Proroctwa, zdradzie, prawości, polityce, wojnie i miłości (w rozsądnej dawce, w porównaniu z resztą wątków) jest moją ukochaną serią książek odkąd w 1996 roku przeczytałam "Zmiennokształtnych" dosłownie w kilka godzin i przez ten czas ani razu nawet nie pomyślałam, by strącić je z zaszczytnego pierwszego miejsca wśród najukochańszych na świecie książek. W ciągu 20 lat nie zjechały nigdy na drugie miejsce, o trzecim nie wspominając, gdzie spokojnie tasowały się przez lata historie o czarownicach Wielkiej Mistrzyni, opowieści o smokach z Pernu, Pani Smoków Anne MacCaffrey i anielska saga "Samaria" od Sharon Shinn. "Kroniki Cheysuli" są... moje. A ja jestem ich. I tego absolutnie żadna inna książka już nigdy nie zmieni.<br />
<br />
Dlatego przepisowi z tej serii poświęciłam naprawdę wiele, wiele serca i wysiłku. Jakżebym też mogła chociażby gdybać na temat napitku cheysulskiego, który wybrałam sobie do powołania do życia na blogu, bez konsultacji z jego twórczynią, panią Roberson? Tak jest... jako do tej pory dzielnie męczyłam pytaniami Kubę Ćwieka i Anetę Jadowską o potrawy z ich książek, tak ośmieliłam się potuptać w ten sam sposób do tej, która... uczyniła mnie taką miłośniczką fantasy, jaką jestem teraz (inaczej się tego nie da określić) i z lekką tremą ośmieliłam się ją zapytać, czy rozważyłaby udzielenie paru informacji największej fance Cheysuli jaką ma w Polsce. Wiecie, że się zgodziła i cudownie ciepło i z entuzjazmem przyjęła moje pomysły odnośnie odtworzenia napitku? Oraz, że dostałam od niej tonę naprawdę przydatnych info, które mnie jednocześnie zachwyciły i sprawiły, że wyklinałam na polskich tłumaczy sagi w żywy kamień za kolejne przekłamania oryginału jeszcze bardziej niż dotychczas? Bo, kurcze to, jakich ludzie ten przeklęty Amber zatrudnił do tłumaczenia książki, to woła o pomstę do nieba. Nie dość, że wydali tylko połowę serii, swoim obrzydliwym zwyczajem olewając fakt, że w Polsce ktoś pragnie poznać te historie do końca, (ale nieee... kasa liczy się najbardziej!), to wzięli do tłumaczenia ludzi dla który cheysulskie nogawice - <i>"Cheysuli leggings"</i> - są tym samym co polskie skarpety! Którzy spowodowali kompletny zamęt w kwestii charakterystycznej cheysulskiej ozdoby - złotych obręczy - bransolet z lirem, noszonych tuż pod bicepsem - tłumacząc<i> "Lir arm-bands"</i> na naramienniki z lirem, które, kurwa mać, wybaczcie słownictwo, są zupełnie czym innym niż opisane ozdoby i gdzie indziej się je nosi! I którzy wreszcie najbardziej charakterystyczny napitek mojej uwielbianej rasy zmiennokształtnych Cheysuli, noszący oryginalnie dźwięczną nazwę <i>"Cheysuli Honeybrew"</i> - przetłumaczyli na Cheysulskie piwo miodowe, każąc każdemu w Polsce sądzić, że ta rasa spożywa chmielony napój z pianką na dwa palce. Włącznie ze mną.<br />
Akurat to <i>"honeybrew"</i> i przetłumaczenie go jako piwo mogłabym wybaczyć i nie wkurzam się o to jak o poprzednie koszmarki translacyjne, ponieważ <i>"brew"</i> to faktycznie slangowa, stara nazwa piwa, ale też nie wyłącznie. Pod tą nazwą kryją się również wszelakie, robione domową metodą napoje alkoholowe, a tłumacz też nie siedział w głowie Jennifer, by się domyślić, czy chodzi o piwo czy inny napitek, więc wziął najprostszą formę i osiadł na laurach. <br />
<br />
Jako się rzekło (nim się znowu rozpisałam, w swym słusznym gniewie grzmiąc na niedouczonych tłumaczy), przyjemnie pogawędziłam sobie e-mailowo z Jennifer Roberson, co zaowocowało wyjaśnieniem podstawowej kwestii, czyli tego czym jest, a czym nie jest <i>"Cheysuli Honeybrew"</i>. Jest, jak się okazuje, cheysulskim napitkiem na bazie miodu pitnego, tylko mocniejszym, słodszym, ciemniejszym i bardziej korzennym, niż nasze zwykłe sklepowe lub pędzone w domu miody. Jako wyrób domowy, a raczej namiotowy:) nie zalatuje też spirytusem i siarczynami konserwującymi, bo cała jego moc idzie prosto z przefermentowanego miodu. Ze względu na moc, serwuje się go w niedużych, drewnianych kubkach, mniejszych niż typowa szklanka (powiedziałabym, że 200ml max.) najlepiej z grubymi ściankami, bo prawidłowa forma podania cheysulskiego napitku miodowego jest na ciepło, czy wręcz na parująco, by rozgrzać i wlać w kości podróżnego ciepło domowego ogniska i powitania. Rzecz jasna na zimno też można go podać i taki też Cheysuli i ich goście popijali w książkach, ale w mojej opinii ciepło dodaje mu kopa i sprawia, że te wszystkie przyprawy korzenne i miód, zawarty w napitku, parują najcudowniejszym na świecie, dzikim charakterem, z którego przecież słyną Cheysuli.<br />
<br />
I właśnie z tego względu, że Jennifer wie, że napitek jest w produkcji, że to jest jej dzieło, które okazało się tak fantastyczne w smaku, że moi znajomi już żądają go ode mnie za każdym razem, gdy przyjdą z chłodnej, zimowej aury w odwiedziny i że z takim ciepłem przyjęła mój pomysł i że, do cholery, jest to jedyny sposób w jaki mogę jej podziękować za stworzenie sagi o Cheysuli - przetłumaczę cały ten post na angielski, by i ona mogła go zrozumieć i uśmiechnąć się na myśl jaką to die-hard fankę ma w tym kraju turów, po z górą 30 latach od stworzenia serii "Kroniki Cheysuli". A także, kto wie... może zechce spróbować dzieła swego umysłu i moich rąk i zasmakuje?<br />
<br />
A skoro tak, należałoby się już zabrać do pracy z odtwarzaniem cheysulskiego, miodowego napitku, nie? Szczególnie, że tak właściwie to jest to niezwykle szybkie, jeżeli idzie się na skróty.<br />
<br />
Miodowy napitek Cheysuli stworzyłam, zgodnie z informacjami od Jennifer, z domowego miodu pitnego, którego pierwszą, chwalebnego smaku partię nastawił mój własny mąż na początku tego roku. Miód odstał i przefermentował swoje, przeniósł się kilkakrotnie do różnych butli i praktycznie w tym momencie jeszcze miesiąc i będzie lądował w butelkach na leżakowanie. Im bowiem miód dłużej leży, tym lepszego nabiera smaku i mocy. Jak jednak widzicie - czeka się co najmniej pół roku na bazę dla napoju. Jest to więc dłuższa ale i najlepsza możliwa smakowo wersja<i> Honeybrew</i>, jaką uzyskamy, jeżeli do poniższego przepisu użyjemy wyrobu domowego.<br />
Niecierpliwi mogą pomodlić się do bogów o znajomych, którzy również sycą własne miody w domowym zaciszu i są skłonni poratować ich szklaneczką. Lub w ostateczności, zakupić sobie butelkę dobrego czwórniaka, trójniaka, lub dwójniaka i (o ile zapach siarczynów i spirytusu nie zepsuje im odbioru) już po kwadransie od powrotu z monopolowego, cieszyć się napitkiem. Ponieważ jedyne, co zrobimy tak naprawdę, to dosmaczymy nasz miód pitny prawdziwym miodem i przyprawami w ilościach, jakie po wielu próbach i degustacjach kolejnych wersji napoju (po których to testach solidnie kręciło się paru osobom w głowie:D) dobrałam tak, by wszystko w napitku idealnie było czuć: od kopa alkoholowego, po rozwijające się w cieple zapachy i aromaty przypraw korzennych, parujące z kubka, po cień aromatu anyżu na końcu języka, gdy napitek już przełkniemy.<br />
Ważne jest również to, by za każdym razem tworzyć sobie świeżą porcję cheysulskiego napitku. Świeży wiadomo, najlepszy. Natomiast na chwilę obecną nie jestem w stanie przewidzieć, co się stanie, jeżeli miód zaprawiony cheysulsko, zapakujemy do butelki i pozwolimy mu stać. Czy nie skwaśnieje? Czy nie skorzysta z dodanej porcji cukrów, drożdże się nagle nie ruszą do życia i nie przefermentuje w ocet (bo i tak się stać może)? To jest kwestia testów... na które niestety nie bardzo możemy sobie z mężem pozwolić, bo po miód, jeszcze nie gotowy, już ustawia się kolejka chętnych, więc marnowanie go nie leży obecnie w naszej sferze zainteresowań:)<br />
<br />
Biorę pod uwagę fakt, że jeżeli zechcecie wypróbować przepis już teraz, to na pewno nie zaczniecie od procesu sycenia miodu, by za rok doczekać się efektów, tylko zwyczajnie sięgniecie po gotowy miód pitny z dowolnego źródła. Dlatego przepis obecny zawierał będzie informację, że użyć powinniśmy jako bazy do napoju domowej produkcji miodu pitnego. Wskazówek teraz na tę produkcję nie podam. Nie w tym przepisie. Raz, bo jak napisałam wyżej, nikt czekał nie będzie rok na to, by go popróbować, jeżeli chce napitek zrobić teraz, a dwa, ponieważ mój ślubny mniejszą uwagę zwraca na proporcje składników niż ja, więc gdy go dziś dręczyłam o dokładne ilości drożdży i innych składników, jakie dodawał do miodu na początku sycenia, prawie rok temu, odpowiedział z niezmąconym spokojem (nie zwracając uwagi na moje sfrustrowane sapania): "nie pamiętam, ale jak będę kupował składniki na nową partię miodu, to się dowiem od winiarza i ci powiem".<br />
Cóż więc zrobić: teraz nie wiem na tyle, by podać wam sprawdzony przepis na doskonały domowy czwórniak, jaki zrobiliśmy, co musicie mi wybaczyć. Ale tak czy siak, Bantofelki doczekają się przepisu na miód pitny, pewnie jeszcze w tym roku, to wam mogę obiecać.<br />
<br />
A teraz, bez dalszych opóźnień, przystąpmy do stworzenia cheysulskiego napitku miodowego, by rozgrzać się w ten chłodny, wietrzny i śnieżny (przynajmniej w Polsce), listopadowy czas. A potem zalecam z kubkiem w dłoni zwinąć się w kłębek w ulubionym fotelu, okryć ciepłym kocykiem i sięgnąć po pierwszy tom "Kronik Cheysuli" Jennifer Roberson - "Zmiennokształtnych", by w pełni docenić niezrównane walory pierwszego i kolejnych tomów sagi i jakże tematycznego napoju, pasujące do siebie jak Lir i jego Wojownik, w idealnym<i> sul'harai</i>.<br />
<br />
<i>Cheysuli i'halla, shansu</i> (Niech ogarnie was spokój Cheysuli)...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ6qpAZ7aGOUMpxeXsz3y7xOeM-4MPF1x4YXRYGfZbh2O_kuuscfdP3aw_lgrsI1ci6srGzi5TF9opODlJl6IBzBsrN1cK01JZSdeJKIryTLxy35xmI6ppkiIfvTBTj2jGcENMqJVMx2U/s1600/IMG_1595.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="198" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ6qpAZ7aGOUMpxeXsz3y7xOeM-4MPF1x4YXRYGfZbh2O_kuuscfdP3aw_lgrsI1ci6srGzi5TF9opODlJl6IBzBsrN1cK01JZSdeJKIryTLxy35xmI6ppkiIfvTBTj2jGcENMqJVMx2U/s320/IMG_1595.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHgH-2UB_pt3vD-IbBKbXVh-hkChgTJjBm_CT6Wiib1E-pJApJsPzy3e0hTRykK2eS2JwK-unbjurAY_hpO5eS2tP-B_GuvgdX8wSJaMlYBKPgqECsknvM3YA5OpUKOjUmowuicWhSEs8/s1600/IMG_1599.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="292" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHgH-2UB_pt3vD-IbBKbXVh-hkChgTJjBm_CT6Wiib1E-pJApJsPzy3e0hTRykK2eS2JwK-unbjurAY_hpO5eS2tP-B_GuvgdX8wSJaMlYBKPgqECsknvM3YA5OpUKOjUmowuicWhSEs8/s320/IMG_1599.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki (na 1 kubek Cheysulskiego napitku miodowego):</u><br />
<br />
240ml domowego miodu pitnego np. czwórniaka<br />
2 goździki<br />
1 łyżka naturalnego miodu gryczanego lub spadziowego (powinien być z gatunku ciemnych)<br />
1 kora cynamonowa<br />
szczypta(na koniec łyżeczki) sproszkowanego imbiru<br />
1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej<br />
1 gwiazdka anyżu<br />
1/3 łyżeczki zmielonego cynamonu<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Miód przelać do garnuszka z grubym dnem, połączyć z łyżką miodu i resztą składników, poza sproszkowanym cynamonem.<br />
<br />
Podgrzewać miksturę na niewielkim ogniu aż się zagotuje.<br />
<br />
Wyłączyć ogień, dosypać sproszkowany cynamon, starannie wymieszać i raz jeszcze podgrzać, nie zagotowując tym razem.<br />
<br />
Gdy napitek zacznie ponownie mocniej parować, ściągnąć z ognia i zostawić na moment w garnuszku, by aromaty sie przegryzły a temperatura napoju nieco spadła.<br />
<br />
Przelać ostrożnie mocno ciepły cheysulski napitek miodowy do kubka o grubych ściankach, starając się zostawić przyprawy na dnie garnuszka (można i przez sitko) i spożywać z ogromnym zadowoleniem.<br />
<br />
Smacznego!<br />
<br />
-------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdNC6lYVTcDrdr3QxqIU8bdx4kvIA8b0tfsCZOVVc1RtbJaSwypiIAxwAlpXZl9jXPciTE2wwiMJF1O-3PAx0O9piil2LtpASgGT_RkEVInXAtpb7M-ovtoFd-MFUQNv0HhIu_dGRvXIk/s1600/IMG_1597.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="201" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgdNC6lYVTcDrdr3QxqIU8bdx4kvIA8b0tfsCZOVVc1RtbJaSwypiIAxwAlpXZl9jXPciTE2wwiMJF1O-3PAx0O9piil2LtpASgGT_RkEVInXAtpb7M-ovtoFd-MFUQNv0HhIu_dGRvXIk/s320/IMG_1597.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="color: red;">The following post is a really unique one on this blog. There has never been one like this before on Bantofelki, but, who knows, if you like it and request more in the new fashion I am presenting now, maybe it is a beginning of something new and good and stays that way permanently. Though it will be really time consuming, I must say.</span><br />
<span style="color: red;">The difference between this and all the previous posts is relaying mainly on two things.</span><br />
<span style="color: red;">One: it will be bilingual from the top to the bottom, in Polish as well as in English, as you might have already noticed, reading the red note on the top of the text. In my humble opinion, having all the translating experience throughout the years of studying English, I am capable of doing this without many problems. Although the longer the original colie is ("colie" - short from "column", which I obviously cannot write yet. But "colies" - a small columns - indeed I do:) "Felka" is the polish translation for "colie"; shortage from "Felieton"), the more possibilities I may have to make stupid grammar mistakes and polonisms, which, of course, should not appeare in any released text if the author wants to be treated seriously. That is why I will try to make it not as long as I usually do, but still conclude all the information I feel are necesarry, in it.</span><br />
<span style="color: red;">The second reason, which makes this colie so special, is closely connected with the first one, although at first it may not seem this way. As you can see in the title of the post - the beverage which is the main hero of this colie appeared for the very first time and thus was created for "The Chronicles of the Cheysuli" - a fantasy book series of an American author Jennifer Roberson. And this book series is practically one of the two most important "Rosetta stones" in my career as a fantasy fangirl - a basics which made fantasy my main bookwormy love interest. And The Cheysuli series is definitely the one which conquered me for the topic of humans shapechanging into animal form and having with them telepathic contact to the point it became my most favourite thing in all the fantasy verses, long before I became familiar with "Werewolf: The Apocalypse" role-playing game. Are you getting my point? There are the ones that love to read everything they put their hands on about mages or barbarians or vampires; For me - it is the shapechangers and everything connected with them.</span><br />
<span style="color: red;">"The Chronicles of the Cheysuli" series was the first one that owned me to the very core of myself. This never happened before, even with "The Witchworld" series by The Grand Mistress Andre Norton, which I also love dearly and read a year earlier. This amazing tale about the magical race of the Cheysuli - shapechanging warriors, and lir - the animals connected with them on a level of spirit and mind, their allies and lethal, magical enemy, the fight to fullfill the ancient Prophecy of the Firstborn, betrayal, righteousness, politics, war and love (in a reasonable amount in comparison to the rest of the story threads) is my beloved book series from the memorable year 1996, when I read for the first time "The Shapechangers" - the first book of this 8-part-saga. In a matter of a few, short, delightful hours spent on reading it I imediatelly put it on the very TOP THREE of my favourite book series and, while the years have passed by, not even once thought about changing their position. The Cheysuli saga was always on the first place, never gone down to a second or the third position, which belonged interchangeably throughout these 20 years to the witch stories of the Grand Mistress, tales about the dragons of Pern created by The Dragon Queen Anne McCaffrey, and angelic saga "Samaria" by Sharon Shinn. "The Chronicles of the Cheysuli" are... mine. And I am theirs. And there is no changing of them or me, like ever.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Therefore I put a lot of work and heart into the recipe which was based on a beverage from my beloved series. Following this, how could I even think about recreating the traditional Cheysuli beverage without consulting with the author, Ms. Roberson? That is right... till this moment, only the Polish authors: Jakub Ćwiek and Aneta Jadowska had the "pleasure":P to meet with my hurricane of questions concerning the foods and drinks from their books. So, to make it all right and just how it should be, I fought my shyness and allowed myself to contact with the one author who's stories made me... well, me, as fangirly as I am now (there is no other way to describe it) and ask humbly if she would be so kind and answer some Cheysuli based questions to the biggest Cheysuli fan in Poland she has. Can you imagine my wonder when she actually said yes, and approached to the idea of me recreating the Cheysuli beverage in a real life with kind and warm interest? And thanks to Jennifer I got a lot of incredibly important information which, at the same time made me fiery mad for Polish translators! Again! For it is unbearable to read some parts of the Cheysuli saga they translated not paying any attention to what kind of book they translate and even what time period is the whole saga embed if you compared it to the real life history. So, thanks to Amber publishing house it hired them (not to mention about releasing only four of the total eight books of the whole series... how typical for Amber!), we could read in a Polish edition about <i>"Cheysuli leggings"</i> which were translated as "<i>socks</i>", we were misslead that the traditional Cheysuli adornment - <i>"Lir arm-bands"</i> - golden bracelets honouring the lir, worn directly under the biceps by the Cheysulis, are the "<i>Cheysuli pauldrons</i>" - what is a completelly different thing worn in a different part of a body! And who, finally translated the most characteristic Cheysuli beverage called originaly <i>"Cheysuli Honeybrew" </i>as<i> Cheysuli honey beer", </i>making all of us in Poland reading this, including me, to think about this beverage as a typical hop beer with foam, tasting like honey!</span><br />
<span style="color: red;">Well, ok, in case of a "honeybrew" I am able not to loose my temper as much as with the other translation mutants they created, for the "brew" is actually an old, slang name for a beer, but not only for a beer. As I researched the topic recently, I found out that the name was used to describe most of home-made alcoholic drinks in the past, not only for a beer, but also for a mead, wine, tincture and so on. Also the translator probably wasn't too interested in explaining this ambiguity with an author, didn't know what kind of drink it was, and what was on Jennifer's mind when she was writing about the honeybrew, so he took the easiest way, translated it as a beer, and closed the case. How typical...</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Anyway, as I wrote previously (before I caught fire and started throwing thunders in a direction of those sloppy translators), I shared a pleasant e-mail conversation with Jennifer Roberson, who explained to me what the <i>"Cheysuli Honeybrew"</i> is exactly and what it is not.</span><br />
<span style="color: red;">It is, as the author explained, the beverage which base is a home-made mead. However it should be sweeter, more powerful, darker and more spicy then the mead we can buy in a shop, or make it at home by ourselves. As a home-made, or a tent-made:) product it also shouldn't have even a hint of added spirit or sulfurs as a preservatives, for all the alcoholic power and the taste of this beverage comes from fermented honey. Also, according to Jennifer and what we can actually read in a books, the Honeybrew should be served in a small cups, wooden preferably, smaller then typical 250ml (200ml is just enough I would say), or in a thick glass cup because of the high percentage of the alcohol. The reason for this is that honeybrew best tastes served warm or even hot, to warm up the guests in a proper way and when you heat up the alcohol it becomes even more powerful so it would be better to serve it in a small amounts at the time, not to drunk a guest with just a one cup. You can also serve it cold, and as far as I remember it was also drunk like that in a books from time to time, but in my opinion, serving it hot makes all the aroma from spices, honey and alcohol vapour straight into your very core and after just one sip, this amazing beverage bites you as wildly as the Cheysuli drink should be capable of.</span><br />
<span style="color: red;">So there you have it... the reason. The main reason for it all to be translated. Jennifer knows that the Honeybrew was recreated, she was excited about the topic and expressed her interest in trying it out, and it came out so unbelivably great tasting, that my friends are asking every now and then for a cup, especially when they come to visit us from a cold weather, desiring the warm up. And, damn, this is really a good way to express once again my gratitude to Herself for creating this amazing saga, and this real-life Cheysuli Honeybrew makes a great tribute for Jennifer Roberson, thus I translate it all to English, to allow her to read it and understand. Maybe smile a little bit at the die-hard Cheysuli fan she has in Poland still loyal after decades from the moment "The Chronicles of the Cheysuli" was relesed. And who knows... maybe she will actually make for herself the recreated Cheysuli Honeybrew and declares it tasty and just as she imagined?</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Then, there is nothing more I can add here, except encourage all of you reading this text, to make yourself a cup of Cheysuli Honeybrew. Especially because it is as easy and quick as one-two-three. And add bits and pieces of useful information about recreating it, so it came out great.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">I made my Cheysuli Honeybrew following Jennifer's information, out of a batch of home-made mead, that my husband started making about a year ago. The mead was fermented a few times, it was poured to a different bottles a few times to clear it up and it needs probably another month to achieve the full potential of the taste, though it is possible to drink after the second change of a bottle, about a 7 months after starting the production. Then it should lie some more, bottled, in the dark shelves, like a wine. For the longer you let it rest, the tastier it becomes. So, as you can see - you have to wait at least 6 months for a base of a beverage to be ready. This is probably the longest way of making it right, but also ensuring the best taste results.</span><br />
<span style="color: red;">However, if you are unpatient, you do not have to wait so long for the mead. If you have a friend that is making his/her own mead - ask nicelly about a cup of this drink, and there you have the necesarry base. Or you can just buy the mead in a supermarket (just choose it carefully, for it should be the best possible quality to achieve the best results) and about 15 minutes after coming home with it, you can sip your own glass of Cheysuli Honeybrew. Because the only thing that you will be doing with it is seasoning it with a real honey, and spices that I carefully selected and measured the amount and after a lot of taste checkes (which resulted sometimes in a, well... a small hangover:P) decided that everything is tasting perfectly in it: you can smell the rising aroma of honey and spices while the hot honeybrew is vapouring and feel the power of alcohol burning in your stomach and warming you at the same time after just one sip. It is also important to make a fresh batch every time for the sake of the best taste, but also because I am not sure now what will happend if you make more then just one cup, bottle the Honeybrew and let it rest. It may become even better, or become a vinegar. I guess it is the matter of time... and more mead to tests, which we do not have as much as we would like now, therefore this kind of tests will take place some time in a future, when there is enough bottles of mead in a cupboard:)</span><br />
<span style="color: red;">Now, as you supposedly will not start making the Chesyuli Honeybrew creating the home-made mead for the base, and you just grab a cup of this alcohol bough or offered from your friend, I will only hint you in a recipe about the mead base, necesarry to make this beverage. However I will not give you the recipe for creating it, not yet at least. It will appeare on the blog for sure, but as it is not critically necesarry now (and my husband just do not remembers a proper amounts of ingredients that he mixed like a year ago and never wrote it down), you will have to wait patiently for it till the moment my hubby starts making another batch of home-made mead. And this time I will write down the recipe for you as well as for us, for the future use.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">So... there you go. Here is a recreated Cheysuli Honeybrew, which you can made from a good quality mead and a mix of spices and honey, and while there is now snowy, cold and winter weather here in Poland, grab a cup of this fantasy beverage, cover yourself with a warm blanket, and drink it while reading the "Shapechangers" by Jennifer Roberson to fully understand why I loosed my mind over it so completelly and to appreciate the story together with a warm beverage matching it so perfectly like a Warrior and his Lir in a union almost like a <i>sul'harai</i>...</span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>Cheysuli i'halla, shansu </i>(May the peace of Cheysuli lie upon you)...</span><br />
<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for 1 cup of a Cheysuli Honeybrew): </u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">240ml of home-made mead (or the best quality store-bough one)</span><br />
<span style="color: red;">2 cloves</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of a natural buckwheat or honeydew honey (it should have a dark brown colour)</span><br />
<span style="color: red;">1 pce of a cinnamon bark</span><br />
<span style="color: red;">a pinch (tip of a tspn) of powdered ginger</span><br />
<span style="color: red;">1/3 tspn of nutmeg</span><br />
<span style="color: red;">1 anise star</span><br />
<span style="color: red;">1/3 tspn of a ground cinnamon</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">In a small, heavy pot mix together the mead with a honey and spices, all except ground cinnamon.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Start heating the mixture on a small fire until it starts boiling.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the pot from a fire, add ground cinnamon, mix it all up, and heat it up once again, this time only till it starts simmering. Do not boil it again.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When it start vapouring heavily, giving up the greatest aroma, remove it from fire and leave it to cool a bit for all the tastes to mixed properly.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">While still very warm, carefully pour the Honeybrew into the small cup, trying to leave all the spices in a bottom of a pot (you can use a small strainer for this step) and serve it to your guests or to yourself enjoying the amazing taste of this fantastic beverage.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-26616687860373521902016-11-16T12:44:00.002+01:002016-11-16T12:46:36.546+01:00Sum-a Wszystkich Wilków Alcide'a Herveaux (serial "True Blood) / Alcide Herveaux' Gone to the dogs catfish ("True Blood" TV Show)Powiada prorok: "Prawda jest jako dupa; każdy ma własną." Powiada też inny prorok: "O gustach się nie dyskutuje." A jeszcze inny prorok rzecze, w mądrości swojej dzieląc się z nami następującą prawdą: "Ale i tak moja prawda jest najmojsza." Ja zaś powiadam, mimo, że prorokowanie to atut mojej wilkołaczej Teurg, nie mój, że każdy z owych dwóch pierwszych mędrców rzecze mądrze, ale prawdziwą nirwanę wiedzy osiągnął ten ostatni. On bowiem wie, że ludź uwag o tolerancji opinii innych wysłucha, ale i tak zawsze będzie dążył do udowodnienia innym, że nie mają racji, bo rację ma tylko on sam jeden, ostoja rozsądku na tym padole płaczu.<br />
<br />
Pozwolę sobie więc oszczędzić dalsze moralizowanie i zwyczajnie oświadczę, że poniższy kawałek tekstu, który zaraz nastąpi jest odzwierciedleniem moich opinii, popartych sporą ilością przeczytanych książek i obejrzanych dzieł i w żaden sposób nie zamierzam wpierać swej opinii komukolwiek. Jeżeli jednak i tak się poczujecie obrażeni i zechcecie mi prawdę trzeciego z proroków spróbować wetrzeć w ryjek w komentarzach, być może w próbie udowodnienia, że nie mam racji, a wy dacie radę moją opinię zmienić - zapraszam serdecznie! Nie ma to jak ognista dyskusja dla rozruszania starych kości i poćwiczenia argumentacji.<br />
A moja prawda i tak jest najmojsza, bo na moim blogu, o:D<br />
<br />
A zatem: fantasy fatalnie smakuje z romansem. Obrzydliwie! Połączenie tych dwóch gatunków, dodając do tego jeszcze nonsensowe wątki erotyczne, wygląda tak, jakby kto wziął najlepszy miód pitny i w przekonaniu, że wie co robi i osiągnie doskonały efekt - wsadził do niego przepoconą skarpetkę nie praną miesiąc z całym jej smrodem, brudem i wszelakimi kulturami bakterii. A potem jeszcze do niego nasikał, zamknął dymion i oczekiwał ambrozji. Nie doczeka się. Nie dość, że nie będzie żadnej ambrozji to jeszcze popsuje uczciwy, choć prosty napitek i zmarnuje całość. Te dwie kategorie literackie i filmowe nigdy, przenigdy nie powinny iść w parze, szczególnie jeżeli miesza się je w równych proporcjach, a jedna z nich, zazwyczaj ta dotycząca romansu pisana jest kiepściutko, co niestety jest brzemieniem większości książek powstałych z mixu fantasy-romans. Znaczy, wiecie, ja rozumiem porządną historię, gdzie poczujemy jedynie leciutki powiew czegoś, co dziać się może między bohaterem, a bohaterką, podczas gdy akcja skupiona jest na zupełnie czym innym. Coś takiego jest na przykład w stareńkiej produkcji fantasy "Red Sonja", gdzie Czerwona konsekwentnie przeprowadza swoją misję od początku do końca, bez względu na to, że potencjalny kandydat do jej serca, książę Kalidor cały czas kręci się w okolicy. I co? nie wzdychają do siebie bezsensownie, a jedynie czasem łypią okiem? No nie. I jest doskonale. Podobnie mamy przecież wątek Hana i Lei w doskonałych "Star Wars - Nowa nadzieja", następnie w całych seriach klasycznego fantasy, heroic i dark z lat 80-tych i 90-tych, gdy pisarze fantasy należeli jeszcze do starej, klasycznej szkoły tworzenia książek tego gatunku. Wątek romansu gdzieś tam przewijał się w tle i nie wypływał na wierzch, niespodziewanie a śmierdząco, nie pasując do niczego, jak ta skarpetka w dymionie z miodem pitnym.<br />
Niestety, ktoś kiedyś uznał, że znudziło mu się typowe fantasy i że znajdzie miłośników takiego, w którym nie tylko zabija się smoka i ratuje dziewicę, ale także pada przed tą dziewicą na kolana, prosząc o rękę, potem przelatuje jej siostrę, ma finalnie wyrzuty sumienia w tym temacie gdy sarniooka bogdanka spogląda na niego z przemyśleniami słodkimi i rodzinnymi, widocznymi w oczach (i 2 stronach maczkiem), dochodzi do tego wielka kłótnia, gdy dziewica okazuje się być w ciąży ze smokiem-ciemiężycielem, któremu się było zmarło, a jej siostra to tak naprawdę przyrodnia kuzynka bohatera. No i macie... fantasy nagle staje się tylko tłem, a my, w poszukiwaniu tego tła musimy przedzierać się przez strony bzdur, do tej pory zarezerwowanych dla książeczek z logo arlekina i różową okładką.<br />
Żeby jeszcze tego było mało ktoś inny stwierdził, że skoro temat zaczął przyciągać kobiety, do tej pory niezainteresowane fantasy - fajnie będzie fantasy do tej pory wyraźnie utrzymane w klimacie średniowiecza przenieść w czasy obecne i ten wątek ero-miłosno-fantastyczny wcisnąć w teraźniejszość, a bohaterami uczynić, (ba, niedoruchane nastolatki płci żeńskiej to największa grupa docelowa!) zwykłego nastolatka płci obojętnej. I w ten oto sposób, drodzy państwo, powstał urban fantasy paranormal romans, a na gatunku fantasy dokonano przebrzydłego mordu w dniu, gdy pani Meyer wypuściła swój "Zmierzch" - króla potworków tego odłamu literackiego. Potem nic już nie było lepiej, tylko więcej i więcej (no, skoro się sprzedaje, to piszmy i wydawajmy największy chłam, kaska poleci) pisano i wydawano takich książek. Przez kilka ostatnich lat, gdy człowiek przeglądał półki w księgarni, widział przede wszystkim okładki takich właśnie pseudo-fantasy książek z romansem, jako głównym tematem, i długo musiał się naszukać, by natrafić na coś zupełnie normalnego.<br />
<br />
Na szczęście boom na to gówno zaczyna w końcu przemijać, pokolenie nastolatek "Team Edward" i "Team Jacob" wielbiących ślady stóp Stephanie Meyer (która, nota bene, nie napisała nic więcej poza "Zmierzchem"... królowa fantasy, co?) wyszło z gimnazjów i zaczęło odkrywać lepsze, klasyczne książki, sprzedając ze wstydem to, co im zapychało do tej pory półki domowych biblioteczek . I słusznie. Ileż, kurwa, można!?<br />
<br />
Ale, jak powiedziałam, pojawiła się nadzieja. Szał przeminął, dzięki produkcji HBO "Gra o tron" i "Deadpoolowi" (w których romansowanie nie przejmuje zupełnie akcji, chociaż jest w zjadliwej dozie) uwierzono w końcu, że coś innego może bawić w książce i kinie i przyciągać publiczność nie będąc dzieckiem gwałtu romansu i fantasy. Coraz tego mniej na półkach księgarskich, wraca powolutku moda na klasykę i tylko mogę tej modzie przyklasnąć. Niestety nadal pozostają serie shitu niemożebnego, z samego centrum tego boomu na paranormal romans, które wydawcy wznawiają z nadzieją, że ktoś się jeszcze na to złapie. Jedną z nich niewątpliwie jest seria Charlaine Harris - "Southern Vampire Mysteries", znana u nas jako "True Blood" - Prawdziwa Krew.<br />
<br />
Nie lubię jej!<br />
<br />
No dobra, skoro nie lubię, nie trawię i plwam od dwudziestu minut na tenże gatunek, którego jest doskonałym przykładem, czemu się za nią złapałam?<br />
BO MA W SOBIE WILKOŁAKI!:D<br />
A skoro coś ma w treści wilkołaki, to poczytam lub obejrzę to z samego umiłowania gatunku, lub radosnego wytykania błędów ichnim łakom, za każdym razem, gdy błąd ten dostrzegę. Tak samo mam ze wszystkim wikingowym i zaprawdę, powiadam wam, powinno mi się wydzierać z rąk książki i filmy, gdzie owe kategorie się pojawią, bo nie mam litości.<br />
<br />
Do rzeczy. Wiecie już, że za jedynie słuszną wizję wilkołaków uznaję zmiennokształtne rasy stworzone przez White Wolf (wydawcę systemu RPG w settingu WoD) i system Wilkołak: Apokalipsa. Czyli dzikie, czyli mądre, chociaż silne, posiadające całą kulturę i stojącą za nimi backstory, dysponujące na dodatek potworną, wilczą formą crinos (jak najbardziej odpowiadającą temu, co najstarsze historie o wilkołakach głoszą), a także cztery inne możliwości zmiany postaci, od człowieka do zwyczajnego wilka. Z nieznanego dla mnie powodu w całym tym zalewie paranormali dla nastolatek, gdziekolwiek pojawiały się wilkołaki, ich wilkołaczość ukazywano wyłącznie poprzez możliwość zmiany w wilczą postać i nic więcej (poza nadmierną hutliwością, która jako charakterystyczna dla wilkołactwa nieustannie mnie zadziwia. W sensie, że jak kto zmienia się w zwierzę to jest genetycznie uwarunkowany do pieprzenia wszystkiego, co na drzewo nie ucieka i należy to podkreślić?). Czemu? Po co? Czyżby puszysty wilczuś pasował bardziej do wątku zakochanej w paranormalnej istocie dziewicy, niż ucieczka przed trzymetrowym bydlęciem, wyglądającym jak potworna krzyżówka wilka i człowieka, o której pogłaskaniu warto nawet nie myśleć, o ile nie chcesz mieć ręki odgryzionej przy samej dupie? Prawdopodobnie poszło to w ten deseń:) Bestia nie pasowałaby do ckliwej historyjki z romansem w tle. Wilkołaczek słodziak - "pudel z pudrowaną dupą" (jak dosadnie kiedyś nazwała takie pseudo-wilkołaki moja kumpelka Veni - również miłośniczka oryginalnego spojrzenia na wilki od strony systemu Wilkołaka) został więc opisany raz, a potem powielony setki i tysiące razy. I teraz pewnie tak, a nie inaczej wygląda w masowej wyobraźni, gdy zapytałby się dowolnego osobnika o jego wygląd, kiedy wilczy człowiek nie jest już człowiekiem.<br />
<br />
Wilkołaki z "True Blood", pojawiające się w trzecim sezonie serialu powielają ten schemat. Jedna forma i nic więcej. Nie dano im nawet porządnej siły ani specjalnych mocy, poza doskonałym węchem i świecącymi oczami, oraz wrażliwością na pełnię księżyca w kwestii przemiany w wilka. Nie stanowią dla wszędzie się tam kręcących ssaczy praktycznie żadnej konkurencji, a zatem poza właściwą wilkołakom formą bestii, odebrano im także przywilej bycia głównym wrogiem wampirów. Jednakże, twórcom i miłośnikom ku pokrzepieniu serc powiem, że aż tak strasznie źle z nimi nie jest. Są tam brutalną rasą, pasującą bardziej do światka gangów motocyklowych, robią swoje złe, nieco mniej dobrego i nawet dałoby się z nimi dojść do ładu, gdyby nie to, że komuś się ubrdało, że siły dodaje im picie wampirzej krwi. Co, jak? Co za shit?!<br />
Nie wnikam, kto to wymyślił, pragnąc pewnie podkreślić, że i w tym polu wampiry wysuwają się na front opowiadanej historii (jakby mało było im dominacji w całej serii tych książek, podkreślonej jeszcze przez tytuł serii) i spróbuję o tym fakcie zapomnieć z jednej przyczyny: kulturę i podstawy wilkołaczości zachowano nietknięte, takie jak być powinny. Jest alfa, są watahy, są wilki samotnicy i jest multum różnych ich typów charakterologicznych, wśród których spokojnie wskazać by mógł i dobrych i złych bohaterów. A poza tym mają tam absolutnie zajebisty, wilkołaczy bar, zwący się "Lou Pine's", do którego zdecydowanie bym poszła w dowolnej chwili, lać się po mordach, jak na prawdziwą wilczą babę przystało:)<br />
<br />
Podsumowując: "True Blood" jako serial i książka - do dupy. Nie śledziłam za dobrze akcji już w pierwszym sezonie (a po przeczytaniu pierwszego tomu, darowałam sobie resztę), ale w momencie jak zaczęły się tam pojawiać hurtowe ilości dziwnych stworów, a bohaterka okazała się być pół-wróżką, jak niesie wieść gminna - darowałam sobie. Interesowały mnie tylko i wyłącznie wilkołaki w tym serialu i z tej przyczyny, myśląc już nad obecną felką dokształciłam się specjalnie, oglądając czujniej te odcinki, w których się pojawiły, dziury w fabule zalepiając wiki.<br />
A także... jakżeby inaczej - żarcie! Ponieważ w fabule, dziejącej się w południowej części Ameryki Północnej, gdzie magikowanie voodoo jest równie często spotykane jak aligatory na bagnach i moskity - żarcie stanowi bardzo ważną część życia i na dodatek jest przepyszne. Wampierzom wszystko jedno, bo tylko krew albo jej Tru-Podróbę-Blood chłepcą, ale wszystko co żyje, jeść musi. I wilkołaki wcale ludziom nie ustępują. Co prawda więcej piją niż jedzą, ale koleś-wilkołak, najbardziej znany wśród tej wyjącej hałastry i przy tym romantyczne zainteresowanie głównej bohaterki o wdzięcznym imieniu Alcide Herveaux, wcale nie odżegnuje się od kuchni domowej czy z baru Merlotte's i na dodatek sobie dogadza!<br />
<br />
Bogom dziękować, że i w kwestii spożycia, wilkołaki zostawiono w spokoju i tradycji. Jedzą dużo, tłusto i smacznie, bardzo często smażone rzeczy z deep fry'a, jak na południowych amerykańców przystało, piją jeszcze więcej, ale zdecydowanie niczego sobie nie odmawiają. Zaś ich dieta, w tym i Alcide w człowieczej formie, wcale nie bazuje wyłącznie na mięsie. Rybką wilk nie pogardzi, jak wskazuje dorwana przeze mnie ostatnio wspaniała książka kucharska: "True Blood - Eats, Drinks and Bites from Bon Temps" - zapełniona tematycznymi przepisami na rozmaite żarełka i napitki z serii. I właśnie ryba z deep fry'a - dosyć nietypowa jak na polskie warunki, a tym bardziej godna uwagi i spróbowania - jest, obok steku i jajek jednym z głównych dań, które są sygnowane imieniem i nazwiskiem tej postaci.<br />
Alcide to wielki facet, z brodą i nieładem na głowie, ogólnie taka postać na która popatrzyć przyjemnie, nawet jak wygaduje głupoty i za szybko zmienia się w wilka jak na mój gust, więc gdzie by tam czym dietetycznym się najadł. Rybę spożywa więc zapewne najchętniej taką, na szybko, w towarzystwie ostrej cebulki i sosu tatarskiego z południa. Rybka, którą rzecz jasna odtworzyłam z przepisu pachnie pięknie, jest złota, i w przeciwieństwie do rybich kęsów z MacSzajsa, składa się z prawdziwej ryby w marynacie... no i nie czuć jej rybą, co powinno ucieszyć tych, którym każda ryba nieapetycznie "jedzie". Podawany zaś do tej rybki - suma, jeżeli koniecznie chcecie już wiedzieć już teraz - południowo amerykański sos tatarski jest absolutnym rarytasem i ma bardzo niewiele wspólnego z sosem tatarskim, jaki kojarzymy my, Polacy, ale jest jednak kwintesencją smaku, doskonale pasującą do smażonego suma.<br />
<br />
Wiecie... "True Blood" nie lubię nadal i dokształciwszy się wilkołaczo raczej nie dam rady zmęczyć tej serii do końca. Ale jeżeli reszta potraw z wyżej wspomnianej książki jest tak samo smaczna, jak ten sum - to rękami i nogami zanurzę się w ten skrawek świata serii i być może znajdę coś jeszcze, inną jaką perełkę, która znowu mnie zachęci do zerknięcia w stronę tego serialu.<br />
<br />
A zatem: macie i cieszcie się kolejnym daniem z serii wilkołaczych potraw, czyli Sum-ą Wszystkich Wilków Alicde'a (pozwoliłam sobie przetłumaczyć oryginalne "Sum, który zszedł na psy" po swojemu, bo niestety nazwa "catfish" jest częścią gierki słownej w tym tytule, a "sum który zszedł na psy" nie brzmiałby już tak zabawnie). Z sosem tatarskim. I zapewne paroma kłakami sierści, tak dla smaku i podkreślenia kłaczastości tej potrawy. Karta do Makro w rękę (jeśli nie ma innego wyjścia i nigdzie nie dostaniecie filetów z suma, to w Makro mają na sto procent) i lecimy łowić wilczą rybę!<br />
<br />
Watahy... stworzyć wilczą potrawę numer trzy! Auuuuuuu! Kto ostatni w rybnym, ten wampir!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version. </span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqMhTi_3bQer7YX8JPJAQqVsxMlo_6ulzJmu48hpYceHC41h6jmLZJhq8bIgqncnYE41Px-7Ig0-vYhcT-72kHI5caI4lNUPVXmPB8N0f5mm0A8MYwAd6fR79Ff7eFeQbIIk3CyiMiJpc/s1600/IMG_1588.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="222" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqMhTi_3bQer7YX8JPJAQqVsxMlo_6ulzJmu48hpYceHC41h6jmLZJhq8bIgqncnYE41Px-7Ig0-vYhcT-72kHI5caI4lNUPVXmPB8N0f5mm0A8MYwAd6fR79Ff7eFeQbIIk3CyiMiJpc/s320/IMG_1588.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_p-cIB5f99g7i9MJHaXSFjAys8gdGNh8v7tuIe9GaH7bD9thvkchQQx_zigvWOYVr5FrbYVlAq8VD_X3VmdUnKQM7KDhscfd2bK69HbHY8dZlblOyZTqLvoezlHyIDLzuRZgVCcCLWyA/s1600/IMG_1593.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="236" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_p-cIB5f99g7i9MJHaXSFjAys8gdGNh8v7tuIe9GaH7bD9thvkchQQx_zigvWOYVr5FrbYVlAq8VD_X3VmdUnKQM7KDhscfd2bK69HbHY8dZlblOyZTqLvoezlHyIDLzuRZgVCcCLWyA/s320/IMG_1593.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u><i> </i><br />
<br />
<i>Ryba:</i><br />
700g filetów z suma, oskórowanych i pozbawionych ości<br />
1 łyżeczka soli<br />
1 i 1/2 łyżeczki pieprzu cayenne<br />
1 szklanka mleka<br />
2 łyżki musztardy<br />
2 łyżki soku z cytryny<br />
3 lub 4 chlapnięcia sosem tabasco<br />
2 szklanki drobnej mąki kukurydzianej<br />
1 łyżka skrobi kukurydzianej<i> </i><br />
<br />
<br />
<br />
<i>Sos tatarski: </i><br />
1 szklanka majonezu<br />
1 łyżka musztardy<br />
1 łyżka świeżej, posiekanej natki pietruszki<br />
1 łyżka posiekanego szczypiorku<br />
1 łyżeczka posiekanego czosnku<br />
1/4 łyżeczki sosu tabasco<br />
sól, pieprz <br />
<br />
<i>Dodatkowo:</i><br />
1 cebula pokrojona w cienkie plasterki, rozdzielone na krążki<br />
olej do smażenia ryby<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie: </u><br />
<br />
Filety z suma kroimy na kawałki 2-3 centymetrów, tak w sam raz na dwa kęsy, solimy, pieprzymy i wkładamy do miski.<br />
<br />
Dodajemy tam mleko, musztardę, sok z cytryny i tabasco. Mieszamy składniki ze sobą i z rybą, zanurzając ją całkowicie w marynacie.<br />
<br />
Zakrywamy i wkładamy do lodówki na godzinę.<br />
<br />
W tym czasie robimy sos.<br />
<br />
Łączymy ze sobą majonez, musztardę, natkę, szczypiorek i czosnek oraz tabasco, mieszamy w wszystko razem w głębokiej misce, a następnie blendujemy mikserem na gładko.<br />
<br />
Próbujemy, doprawiamy solą i pieprzem, by na koniec przykryć i schować miskę do lodówki również na godzinę, by smaki się przegryzły.<br />
<br />
Gdy czas chłodzenia ryby już nam minął, do woreczka foliowego (małej reklamówki, papierowej torby, jak będzie wygodniej, byle był szczelny) wsypujemy mąkę kukurydzianą i skrobię i mieszamy ze sobą.<br />
<br />
Suma w marynacie wyjmujemy z lodówki i wyciągając po jednym kawałku, otrząsamy go z marynaty, a następnie wrzucamy do worka z mąką, gdzie metodą potrząsania całkowicie pokrywamy kawałek mąką. Umączony kawałek odkładamy ostrożnie na talerz, a cały proces powtarzamy do momenty aż skończy się nam ryba.<br />
<br />
Do wysokiego garnka nalewamy oleju tak, by sięgał na około 5 centymetrów w górę, a wrzucony doń kawałek ryby pływał po powierzchni, a nie leżał na dnie.<br />
<br />
Podgrzewamy olej do momentu gdy testowe kawalątko ryby wrzucone do środka natychmiast zaczyna się smażyć i pływać, po czym wrzucamy po 2-3 kawałki suma naraz i smażymy do momentu aż będą złocisto brązowe i zaczną wypływać na powierzchnię. Większym kawałkom, gdy istnieje ryzyko, że nie dosmażą się w środku, dajemy nieco więcej czasu i wyciągamy z oleju jak są już brązowawe z zewnątrz.<br />
<br />
Kawałki usmażonego suma wyciągamy z oleju i kładziemy na talerz wysłany papierowym ręcznikiem, by odciekły z tłuszczu.<br />
<br />
Usmażonego suma serwujemy watasze na szerokim talerzu, obłożoną cienkimi krążkami cebuli, w towarzystwie sosu tatarskiego, w taki sposób, by każdy mógł brać sobie kawałek ryby i cebuli z wspólnej miski, maczać w sosie i pakować do paszczy.<br />
<br />
Smacznego!<br />
<br />
-------------------------------------<br />
<br />
<u>Ingredients:</u><br />
<br />
<i>Catfish:</i><br />
700g skinless catfish fillets<br />
1 tspn of salt<br />
1 and 1/2 tspn cayenne pepper<br />
1 cup of milk<br />
2 tblspns of mustard<br />
2 tblspns of freshly squeezed lemon juice<br />
3 or 4 dashes of tabasco sauce<br />
2 cups of finely ground cornmeal<br />
1 tblspn of cornstarch<br />
<br />
<i>Tartar sauce:</i><br />
1 cup of mayo<br />
1 tblspn of mustard<br />
1 tblspn of chopped fresh flat-leaf parsley<br />
1 tblspn of chopped chive or green onion (green part only)<br />
1 tspn of chopped garlic<br />
1/4 tspn of tabasco sauce<br />
salt, pepper <br />
<br />
<i>Additionally:</i><br />
1 onion thinly sliced and separated into rings<br />
vegetable oil for hot frying <br />
<br />
<br />
<u>The making of:</u><br />
<br />
Cut the catfish fillets into 1-by-3 inch strips, season with salt and pepper and put into a bowl.<br />
<br />
Add milk, mustard, lemon juice and tabasco, mix it all up and cover the fish with the marinade.<br />
<br />
Cover the bowl and put into the fridge for 1 hour.<br />
<br />
Make a tartar sauce.<br />
<br />
Mix together all the ingredients for the sauce, except salt and pepper, then blend it smooth.<br />
<br />
Check the taste, season with salt and pepper, then cover the bowl with a sauce and put into refridgerator for 1 hour, for all the aromas mixed with each other.<br />
<br />
When 1 hour of fish chilling has past, remove the catfish from the fridge. Put the cornmeal and cornstarch into the plastic or paper bag, mix together.<br />
<br />
Remove the catfish from the marinade, a few pieces at the time, allowing the marinade to drip off a bit. Then put the pieces into the bag, and shake well to cover each piece. Remove them, put gently on a plate and repeat the process untill you are out of catfish pieces.<br />
<br />
Add enough vegetable oil to a deep pot, to get a depth about 2 inches, so the fish pieces could swim freely on a surface, and not lye at the bottom.<br />
<br />
Heat the oil until a small piece of fish covered in the cornmeal imediatelly starts to fry and float freely on the surface. Then Put 2 or 3 pieces at the time into the hot oil. When they rise to the surface and are golden brown, they are ready. A bigger, fatter pieces may take some more time to be ready, so make sure that they are fryed also, removing them from the oil when they are lightly browned.<br />
<br />
Remove the pieces of fish and put on a plate, covered with a paper towel to rest a bit.<br />
<br />
Serve your gone to the dogs catfish on a wide bowl to your pack, scattered with the onion rings, together with a tartar sauce, so everyone could enjoy it together.<br />
<br />
Cheers!<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj41K5JwQT2nFKXruGr99qHkAdC_k6VKpvfA9utYtUMgz0yoODDSMyaBlc2VLff4XGKaU0BS84uf7W2p1Z39jLGrw2Lxd9YuMmoxgla3kcKuOxVd-g_ltIDdBfotYt5Sm2wIySdX6qLlvg/s1600/IMG_1590.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj41K5JwQT2nFKXruGr99qHkAdC_k6VKpvfA9utYtUMgz0yoODDSMyaBlc2VLff4XGKaU0BS84uf7W2p1Z39jLGrw2Lxd9YuMmoxgla3kcKuOxVd-g_ltIDdBfotYt5Sm2wIySdX6qLlvg/s320/IMG_1590.JPG" width="320" /></a></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-46230194718474574712016-11-09T17:39:00.000+01:002016-11-09T17:39:11.399+01:00Węgierska zupa gulaszowa z klopsikami Panny Waci ("Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" A. Jadowskiej)/ Miss Wacia's Hungarian goulash soup with meatballs ("The girl from District of Miracles" by A. Jadowska)Z pewnością pamiętacie jak całkiem niedawno, przy okazji felki na temat <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/smok-aka-jadeith-ulubiony-drink-dory.html">ulubionego drinka Dory Wilk - Smok a.k.a Jadeith</a></b> - wspominałam o rudych i ich fejmie. Opinii, jaką ma na temat rudzielców świat. Nie jest to opinia przesadzona, nie jest też zła. Nie do końca. Tak czy siak wychodzi na to, że czy chcemy, czy nie chcemy - rudzi budzą emocje. Są nietuzinkowi, niezwykli, są takimi osobowościami w większości, że głowy same się odwracają, gdy płonąca makówka miga nam na horyzoncie. Sensacja lubi rudzielców, świat fascynuje się rudymi, rudzi są bohaterami najciekawszych historii. I w związku z tym wszystkim są tak bardzo, tak przeokropnie, to masakrycznie eksploatowani! Ludzi ze zmutowanym genem, zapewniającym naturalną rdzę na głowie jest niewielu, a na ulicy co druga laska jest ruda, bez względu, czy ma ku temu karnację, czy nie! Jeżeli oglądamy film, w którym na mur beton jest bohater/bohaterka wykraczający poza utarte ramy, od której się wymaga bycia niezwykłą - będzie na 90% rudowłosym bohaterem! W grach komputerowych, wszelakie diabły w ludzkiej skórze lubią być rude! O branży porno wspominać nawet nie będę, bo jej nie znam, ale idę o zakład, że rudych uważa się za magnetycznie erotycznych i wtyka wszędzie tam, gdzie potrzebna laska z biczem albo oszustka, którą trzeba ukarać wychędożeniem. No i temat wiedźm w literaturze... o, rany boskie. Tam od wiedźm rudych jak marchewka zupełnie się już nie opędzimy. Gdzie wiedźma to ruda, złocisto ruda, zgaszona ruda... nawet jak siwa, to pasma rudości u czarownicy na głowie są widoczne, sugerując, że i ona podzieliła los standardowego wiedźmiego wyglądu i ruda była w młodości. Takie ogranie tematu też złe nie jest. Wynika po prostu z przyzwyczajeń, i już nawet tylko mimochodem zmęczony tą całą rudością człowiek sobie myśli, czytając o kolejnej ognistowłosej wiedźmie "czasem bym chciał, by zrobiono ją łysą jak Bene Gesserit, a nie rudą, bo to nudne...". Łysą, rzecz jasna, zgodnie z pierwszą ekranizacją powieści "Diuna". Nie powiem, że najlepszą, za co mnie możecie swobodnie rwać końmi na ćwierci, bo zdania nie zmienię. Nie była najlepsza, odbiegała za bardzo od treści książki (jak ja teraz od tematu felki:P), była jednym wielkim streszczeniem, przepełnionym symbolizmem z ogromnymi brakami fabuły , których wyjaśnieniem nie zawracano sobie głowy i topornymi efektami specjalnymi, ale mimo to Herbert uznał ją za dobrą, oddającą cześć jego dziełu, więc niechże ma etykietkę dzieła kultowego. Ja jednak uważam, że mini seria "Diuna" oraz kontynuacja "Dzieci Diuny" zrobiona kilka lat wstecz była znacznie, znacznie lepsza, bardziej zgodna z książkami, bardziej poskładana i tak dalej. Ale wróćmy jednak do tematu, bowiem o "Diunie" też dla was coś na przyszłość szykuję. Cierpliwości, wszystko w swoim czasie.<br />
Czytelnik do rudych, interesujących postaci wiedźm przywykł. Poza tym odruchowo widząc na okładce rudzielca spodziewamy się fajerwerków i kupujemy książkę, by potwierdzić lub zaprzeczyć tej opinii. Tak działa marketing, jak mi kiedyś uświadomiono. Żeby coś sprzedać - trzeba postawić na przyzwyczajenie i archetypy. W tym przypadku powiązanie rudego z niezwykłością. Choćby było to ograne jak winylowa płyta Mietka Fogga na herbatce tańcującej w domu starców. Dlatego z niekłamaną rozkoszą spieszę was powiadomić, że nie będąca rudą Nikita, bohaterka "Dziewczyny z Dzielnicy Cudów", książki zaczynająca nową serię Anety Jadowskiej, bije wszelkie rude "fajerwerki" bohaterek niezwykłością na głowę!<br />
<br />
Zapytacie teraz zapewne, po co ten cały, przydługi wstęp o rudych, skoro każdy, który już zetknął się z najnowszą bohaterką książki Anety Jadowskiej wie, że Nikita to absolutna ciemna brunetka. Ona była tylko kochanką rudej, a tej rudej, która była z nią powiązana, czyli Dory Wilk szukać powinniśmy w innym cyklu. Ano dlatego, że podkreślam w ten sposób, że wcale nie trzeba ozdabiać baby rudością, by stworzyć fenomenalną postać. Starczy dać jej taki charakter, przy którym dotychczasowe, iskrzące rudości są...eee... blade jak szatynki na ulicy w dżdżysty dzień. A przy tym z magią ma tyle wspólnego, że żyje w świecie tą magią wypełnionym po brzegi i ma pewien... talent, o którym pisać nie będę, by nikomu nie psuć zabawy spoilerami. Niemniej Nikita, przynajmniej w mojej opinii wcale nie potrzebuje być ruda, by się wyróżniać. Chyba, że ma rudej barwy serce, duszę i aurę. To by zdecydowanie do niej pasowało.<br />
<br />
Ci, którzy kojarzą moje preferencje fantasy co do bohaterek, wiedzą, że mając do wyboru maga i wojownika/łotrzyka, zawsze skłonię się ku pierwotnej sile i mieczowi/broni niż ku machaniu łapami i mamrotaniu zaklęć. No i generalnie historię o kimś takim kupię prędzej niż o magu. Dlatego wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy mając mieszane uczucia w stosunku do cyklu o Dorze Wilk, być może przez skojarzenie serii z etykietką romans paranormalny (nie tak całkiem bezpodstawnie, patrząc choćby na podchody z Mironem w pierwszym tomie), która mnie zwykle odrzuca z hukiem od książki, nie wiedząc zupełnie o czym jest "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" powzięłam niesamowitą potrzebę, by tę książkę przeczytać. Tak jakby bohaterka zagadała do mnie przez sam tytuł na modłę: "Ej, stara, my to się dogadamy lepiej niż ty i ruda. Kup mnie, a nie pożałujesz." Macie pojęcie, że tak mnie "Dziewczyna..." prześladować zaczęła, że śledziłam każdą wieść o książce, a potem praktycznie bez czytania obwoluty, kupiłam? I, do cholery, miałam rację! Dogadałam się z Nikitą jak złoto, pochłonęłam książkę w półtora dnia, zachwyciłam się fabułą tak, że teraz tylko czekam z wywieszonym językiem na kontynuację. Jakże to życie czytelnicze kręci się dziwnie to w prawo, to w lewo, nie? Jakie perły można stracić, jeżeli odruchowo się odrzuca jedno dzieło wraz z tym czymś, co nas zniechęciło, a potem nie zda na instynkt, który ci powiada, że może tamto nie podeszło, ale koniecznie zajrzyj do tej nowej książki. Mój zadziałał bez pudła. "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" jest obłędną książką, którą polecam każdemu, komu setting serii o Dorze Wilk podszedł, tylko bohaterów to by się chciało innych i mniej romansu na rzecz większej liczby zwrotów akcji. I fajnego przedstawienia "Dzielnicy Cudów" - o której też pisać nie będę, by nie spoilerzyć. Poza tym w tej książce wreszcie coś się je! I to JE przez duże Jot.<br />
<br />
Jedzeniu w fantasy zawsze poświęcam sporo serca. Niezmiernie mnie to cieszy, gdy czytam o czymś smakowitym. I zawsze mi burczy w żołądku, podczas odwracania kartek, gdzie bohater, do którego przylgnęłam, coś ze smakiem spożywa. Podzielam w tym opinię Ani z Zielonego Wzgórza, która pierwsza wyraziła mą myśl w sposób doskonały, odpowiadając niemal bezbłędnie na pytanie, jakie mi już zadawano: czemu robię tego bloga? Pozwólcie, że sparafrazuję, a nie będę cytować:<br />
"Za każdym razem, gdy ją [książkę "Klub Pickwicka"] czytam, robię się głodna. Bohaterowie nieustannie pałaszują gorącą szynkę, jajka i zapijają to wszystko doskonałym ponczem." Ja dodać mogę od siebie, że przez to burczenie w brzuchu i identyfikowanie się z bohaterami, przez co zapragnęłam w pewnym momencie jeść dokładnie to, co oni, teraz męczycie się z moimi tekstami, by na koniec, jak do deseru, dorwać się do wycyzelowanego przepisu.<br />
Osobliwy przypadek, parole: przez miłowanie bohatera, do bloga i kuchni. Za to z jaką frajdą!<br />
<br />
Ejże, wróćmy do tematu. Nikita to moja kumpelka, umówmy się, inaczej już jej nazywać nie mogę. A tej mojej kumpelce do przeżycia dziennie potrzeba czterech tysięcy kalorii (czemu? a nie powiem, poczytacie sami:D), czyli tyle, ile zjadają dwie normalne kobiety. Niestety na gotowanie nie ma ona ani chęci, ani czasu. W domu odgrzewa rozmaite dania gotowe, ale jak akurat ma ochotę na coś świeżego udaje się do Dzielnicy Cudów, do Jadłodajni Panny Waci - jedynego "pewnego" miejsca w Dzielnicy, w którym wieprzowina będzie wieprzowiną, a nie psem albo szczurem (na pozostałe możliwości spuśćmy miłosiernie zasłonę milczenia). Co ciekawsze, ta knajpka z powodów, o jakich sobie również poczytacie, bardzo kojarzy mi się z barami mlecznymi z początku wieku i ichnim, prostym ale smacznym jedzeniem. Co prawda, sądząc po opisie żarełka, jakie tam dają, a jakich nam Aneta nie skąpi, nie tylko mleczne produkty, ale i obiadowe tam serwują, w przyjemnym settingu i atmosferze szalonych, ekskluzywnych lat dwudziestych.<br />
<br />
Potrawę z tej właśnie knajpki, z rozkoszą spożywaną przez Nikitę i jej partnera Robina, postanowiłam uczynić głównym bohaterem niniejszej felki. Potrawę prostą, idealną na chłody, jakimi hojnie szafuje jesień obecnie, smakowitą, danie prawie że jednogarnkowe i na dodatek takie, którym nawet i polak-tradycjonalista nie pogardzi. Nie bez znaczenia jest też fakt, że po spektakularnym sukcesie "Jadeithu" zaczęły padać pytania o to, kiedy akurat tę potrawę dokonam. A zatem, skoro taka ze mnie istota lubiąca spełniać życzenia, a poza tym sama miałam przeogromną ochotę wziąć się za bary z tą potrawą - przedstawiam wam z dumą Węgierską Zupę Gulaszową z Klopsikami, jakiej Panna Wacia by się nie powstydziła w swej Jadłodajni, a Nikita bez wątpienia zjadła cztery talerze i poprosiła o piąty.<br />
<br />
Swym zwyczajem najpierw dokonałam researchu i zajrzałam do kilku tradycyjnych przepisów na węgierskie zupy gulaszowe, gromadząc wspólne składowe dla nich wszystkich i odrzucając w kąt wszystkie, zawierające kostki rosołowe, magii i inne sztuczności. Pamiętajcie, że "Dzielnica Cudów" to miejsce niezwykłe, niejako zawieszone w czasie. Wszystko tam jest z minionej epoki, a zatem gdzie z wymysłem myśli naukowej pana von Liebiga (ojca kostki rosołowej) do garnka! Gdzie ze sztucznościami! W naszej węgierskiej gulaszowej nie ma prawa być glutaminianu sodu i sztucznych aromatów. Absolutnie cały smak wygenerują nam składniki.<br />
Potem przyszła kolej na nękanie Anety Jadowskiej, która z podziwu godnym spokojem zniosła multum dziwnych pytań i udzieliła mi bardzo cennych rad, bez który może i bym zrobiła węgierską gulaszową z klopsikami, ale zdecydowanie nie TĄ węgierską gulaszową z klopsikami, na którą wszyscy czekają. Nie o tym smaku, który powinna mieć, i który bez wątpienia uczyni ją TĄ WŁAŚCIWĄ ZUPĄ z "Dziewczyny z Dzielnicy Cudów". A przy tym, wiecie, nauczyłam się czegoś nowego, a takie okazje są zawsze cenne.<br />
<br />
Potem zaczęło się gotowanie, smażenie, krojenie, pitraszenie zajmujące kupę czasu ale w efekcie, gdy złożyłam już wszystko razem i zaczęło się macerować, po pół godzinie smak zupy był boski, paprykowy, pomidorowy, gulaszowy, arcypięknie dymny. Po następnej godzinie, gdy dodałam już wszystko i zupa dochodziła - smak wybijał sufit i wylatywał kominem, a cała klatka w bloku czuła, że "pod siódemką" gotuje się coś smacznego.<br />
Potem zaś przyszła kolej na zdjęcia klimatyczne, testy od strony najbardziej wymagającej publiczności czyli węgierską gulaszową z klopsikami na obiad dostał mój syn (niejadek) i mąż (o guście bardzo wyrafinowanym, który dosyć często kręci nosem na coś, co ja uznaję za szczyt smaku). Cuda się stały, bo obaj opróżnili miski w takim tempie, że nie zauważyłam, kiedy ta gulaszowa z klopsikami zniknęła. A potem solidarnie polecieli po dokładkę do garnka, podkradając sobie klopsiki z talerzy:D O tym, że następnego dnia smak był jeszcze wspanialszy, a na dzisiaj zostawiłam sobie malutką resztkę, której bronię zębami i pazurami, bo mi wszystko prawie zjedli sami, wspominać już nie muszę chyba. To zresztą jest wspólną miarą każdego gulaszu, stew i zupy - najsmaczniejsze są dzień po gotowaniu, gdy wszystkie smaki uczynią perfekcyjną harmonię i sprawią, że po przepis sięgniemy jeszcze nie raz. I po książkę też, zarówno by poczytać ponownie, jak i po to, by wyciągnąć z niej kolejny wspaniały, staromodny przepis.<br />
<br />
A tym czasem zapraszam was do przepisu na węgierską zupę gulaszową z jadłodajni panny Waci, do zdjęć tak klimatycznych, jak tylko je uczynić mogłam, oraz honorujących Autorkę i Książkę, a następnie do gotowania, które może i zajmie wam pół dnia, ale na pewno nie uznacie tego czasu za zmarnowany.<br />
<br />
Ah, najcudowniej byłoby szykować tę zupę w kociołku nad ogniem, jak węgierscy pasterze ją dawno temu gotowali, nazywając <i>Gulyásleves </i>lub w skrócie<i> </i><i>Gulyás</i>, ale właściwy smak i tak osiągniemy nawet na kuchence w domu i w pięciolitrowym garnku. Zaś samej zupy spokojnie wam wystarczy na 6-8 solidnych porcji. Zresztą gdzie tam Panna Wacia latałaby po pastwiskach za kociołkami i pasterzami... porządna, utalentowana kucharka dokona cudów i w swojej "Dzielnicy", na swej własnej kuchni. Starczy cierpliwość, wena i źródło inspiracji. A tej zdecydowanie nam tu brakować nie będzie, o ile tylko Aneta Jadowska pisać będzie dalej. Czekamy na "Akuszera Bogów"tak niecierpliwie, jak tylko się da i z tej tęsknoty aż zaczynamy gotować, aye?:D<br />
<br />
No to lecimy, bo w brzuchach już burczy jak Nikicie przed jadłodajnią!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkB0Y6QtZrlRyOE1CR4O-qxvw_WsFdwMVDmVmYsBr4gfgcRc4bznXgPOyymteZqqE1F1mtvbx-RuDAmdp7_l_EhyphenhyphenbtBD7QF3ojhp8UHTlh5eYt8tJEfGDpEi6pOmAZ2O-gLe6wF86-HXU/s1600/zupa1.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="194" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkB0Y6QtZrlRyOE1CR4O-qxvw_WsFdwMVDmVmYsBr4gfgcRc4bznXgPOyymteZqqE1F1mtvbx-RuDAmdp7_l_EhyphenhyphenbtBD7QF3ojhp8UHTlh5eYt8tJEfGDpEi6pOmAZ2O-gLe6wF86-HXU/s320/zupa1.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzefQeKkLd85xKCM98c9zxymkpIjMbvwp6EXmLg6cqJasgE_An1lyHGePJxTfSSET3rz80oX7WI-TB3HkOKOj2zKyHXCopG485ellO3LwEnbRFkoxYWVjHV77FEcrZ514ee6ZWGLBvCR0/s1600/zupa2.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="202" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzefQeKkLd85xKCM98c9zxymkpIjMbvwp6EXmLg6cqJasgE_An1lyHGePJxTfSSET3rz80oX7WI-TB3HkOKOj2zKyHXCopG485ellO3LwEnbRFkoxYWVjHV77FEcrZ514ee6ZWGLBvCR0/s320/zupa2.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidI9aky2KgdgnErHijEI0cHgNpa2-wp0zrP_7BIma6Dnc2wMfZTCHZEGO4bpoQWommcSGnhKFlYQveiidJFJyoZe1RTJzAxxjN8RppWMlk9mD3PlXXYS3EgzLCgSW05rOVeuuaGLGpfSI/s1600/stwerian1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="226" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidI9aky2KgdgnErHijEI0cHgNpa2-wp0zrP_7BIma6Dnc2wMfZTCHZEGO4bpoQWommcSGnhKFlYQveiidJFJyoZe1RTJzAxxjN8RppWMlk9mD3PlXXYS3EgzLCgSW05rOVeuuaGLGpfSI/s320/stwerian1.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">A gdyby tę zupę ugotował pasterz lub rekonstruktor historyczny, wyglądałaby nie mniej smakowicie, czyli właśnie tak, jak na ostatnim zdjęciu, przed którego załączeniem nie mogłam się powstrzymać. W tym settingu zupę gulaszową zobaczycie również w moim felietonie dla Portalu MMO, gdzie podpasowała się bez pudła pod danie o dźwięcznej nazwie "Stew Świętego Weriana".</span></div>
<br />
<u>Składniki:</u><br />
<br />
<i>Na zupę gulaszową (6-8 porcji)</i><br />
500g szpondra wołowego z kością<br />
2 cebule<br />
1 marchewka<br />
1 pietruszka<br />
1 ćwiartka selera<br />
1 duża, dojrzała papryka czerwona<br />
1 duży pomidor<br />
4 ząbki czosnku<br />
2 łyżki czerwonej papryki wędzonej<br />
1 łyżeczka kminku mielonego<br />
1 łyżeczka ostrej papryki<br />
2 małe przeciery pomidorowe (najlepiej domowe, jeśli macie pod ręką, a jeśli nie, to polecam puszeczki Pudliszek) <br />
2 liście laurowe<br />
sól, pieprz<br />
3 łyżki smalcu (nie zastępujcie go pod żadnym pozorem margaryną ani masłem!)<br />
ok 2 litrów wody<br />
3 duże ziemniaki z gatunku sałatkowych, nie rozpadających się po ugotowaniu<br />
<br />
<i>Na klopsiki (ok. 35 sztuk):</i><br />
500g mięsa mielonego wieprzowo-wołowego<br />
1 jajko<br />
2-3 łyżki bułki tartej<br />
sól, pieprz<br />
mąka do obtaczania<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Najpierw szykujemy zupę.<br />
<br />
Szponder kroimy na średniej wielkości kawałki.<br />
<br />
Cebule obieramy, kroimy dość drobno choć bez przesady, bo i tak się rozpadnie podczas gotowania.<br />
<br />
Marchew, pietruszkę obieramy, kroimy w ćwierć-plasterki, seler obieramy, kroimy w kostkę, paprykę kroimy w kostkę.<br />
<br />
Pomidor sparzamy wrzątkiem, ściągamy z niego skórę, kroimy w kostkę. Czosnek kroimy bardzo drobno w kosteczkę.<br />
<br />
Do dużego garnka, w którym będziemy gotować zupę, wrzucamy smalec i podłączamy ogień na kuchni. Podczas, gdy będzie się topił, wrzucamy do garnka kawałki szpondra, pokrojoną cebulę, marchew, pietruszkę i seler i smażymy całość, często mieszając, aż cebula się zeszkli, a mięso się podsmaży. Zajmie to około 10 minut.<br />
<br />
Na osobną, małą patelnię wsypujemy wędzoną paprykę, kminek i paprykę ostrą i podgrzewamy na sucho, by wydobyć maksimum smaku. Gdy zacznie pachnieć, szybko dodajemy koncentrat pomidorowy, mieszamy z przyprawami i smażymy masę na patelni aż pasta-baza do zupy zacznie się robić brązowa.<br />
<br />
Pastę papryczano-pomidorową wrzucamy do garnka z mięsem i warzywami i starannie łączymy ją z resztą, by rozpuściła się w smalcu i sokach warzywno-mięsnych.<br />
<br />
Smażymy całość do momentu aż mięso będzie porządnie podsmażone z każdej strony. Dorzucamy wtedy pokrojoną paprykę, pomidora i posiekany czosnek. Mieszamy. Zalewamy ok 1 i 1/2 litra wody, wrzucamy liście laurowe i doprowadzamy do wrzenia.<br />
<br />
Po tym, jak zupa się zagotuje, zmniejszamy ogień i pozwalamy się zupie gotować co najmniej godzinę samej, mieszając od czasu do czasu. Już po półgodzinie smak będzie bardzo mocno paprykowy, dymny, ale przy tym i mięsny, co oznacza, że jesteśmy na dobrej drodze.<br />
<br />
Po około godzinie należy sprawdzić, czy zupa nie zmienia się nam w gulasz, czyli czy aby za dużo wody nie odparowało. Dolewamy wówczas pozostałe pół litra gorącej wody i zagotowujemy raz jeszcze. Należy ponownie sprawdzić smak, by dodatek wody nie rozwodnił go. Co prawda uwzględniłam tę dodatkową wodę w ilości papryki wędzonej i ostrej przewidzianej w tym przepisie, by smak, nawet pod dodaniu wody był jak należy, ale każdy lubi co innego. Jeśli po dodaniu wody nadal będziecie mieć ten sam smak, co przed jej dodaniem, więcej "spapryczać" nie musicie. Jeżeli jednak wam za mało, ponownie nasypcie sobie na patelnię papryki wędzonej i ostrej, podgrzejcie, by wydobyć smak, zmieszajcie z odrobiną przecieru pomidorowego i dodajcie do zupy.<br />
<br />
Jeżeli smak paprykowy jest już ok, doprawiamy solą i pieprzem wedle upodobań, obieramy i kroimy w kostkę ziemniaki i dodajemy je do zupy. Gotujemy wszystko razem, aż ziemniaki zmiękną, dodatkowe 30-40 minut.<br />
<br />
W czasie, gdy zupa będzie dochodzić, robimy klopsiki.<br />
<br />
Mięso mielone mieszamy z jajkiem, solą, pieprzem i bułką tartą w gładką masę.<br />
<br />
Mokrą ręką nabieramy odrobinę mięsa, formujemy z niego kuleczkę tak ledwie na jeden, dwa gryzy i obraczamy ją lekko w mące. Powtarzamy proces, aż skończy nam się mięso mielone.<br />
<br />
Klopsiki wrzucamy na dużą patelnię z rozgrzaną oliwą i podsmażamy z obu stron, by się nam potem nie rozleciały w zupie.<br />
<br />
Z prawie gotowej zupy wyjmujemy kawałki szpondra (warto zachować je na później, bo gotowane wołowe do wielu rzeczy się jeszcze może przydać) i ostrożnie wkładamy do niej klopsiki. Gotujemy na małym ogniu jeszcze przez 15 minut, by klopsiki wchłonęły smaki z zupy i się ugotowały w niej.<br />
<br />
Ostatni raz sprawdzamy smak, a następnie serwujemy gorącą węgierską gulaszową z klopsikami na głębokie talerze, każdą porcję posypując pokrojoną natką pietruszki.<br />
<br />
Smacznego!<br />
----------------------------------------------------------------<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>For the goulash soup (6-8 bowls):</i></span><br />
<span style="color: red;">500g flat rib beef</span><br />
<span style="color: red;">2 onions</span><br />
<span style="color: red;">1 carrot</span><br />
<span style="color: red;">1 parsley root</span><br />
<span style="color: red;">1 quarter of a celery root</span><br />
<span style="color: red;">1 large, ripe, red paprika</span><br />
<span style="color: red;">1 large tomato</span><br />
<span style="color: red;">4 cloves of garlic</span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of pimiento (smoked paprika powder)</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of cumin</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of hot paprika powder</span><br />
<span style="color: red;">2 small(70g) cans of tomato paste (it would be better to use homemade, but canned one is also fairly good)</span><br />
<span style="color: red;">2 bay leaves</span><br />
<span style="color: red;">salt, pepper</span><br />
<span style="color: red;">3 tblspns of lard (do not substitute it with a butter, margarine or shortening!)</span><br />
<span style="color: red;">about 2 litres of water</span><br />
<span style="color: red;">3 large potatoes</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>For the meatballs (about 35 pcs):</i></span><br />
<span style="color: red;">500g minced beef-pork meat</span><br />
<span style="color: red;">1 egg</span><br />
<span style="color: red;">2-3 tblspns od bread crumbs </span><br />
<span style="color: red;">salt, pepper</span><br />
<span style="color: red;">some all purpose flour to sprinkle the meatballs</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">First prepare a goulash soup.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cut the flat rib beef on a medium pieces.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Peel and chop the onions on smaller pieces which will become the part of the soup anyway, so it doesn't have to be cut very finelly.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Peel and slice carrot and parsley root, peel and chop celery root, chop red paprika.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Peel tomato, cut in cubes, chop the garlic cloves finely.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the lard into the large pot, you will cook the soup in, make the fire on and start melting the fat. While it is melting, add meat, onions, carrot, parsley and celery and cook it until the meat starts to brown a little and the onions become transparent. It will take about 10 minutes.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put pimiento, cumin and hot paprika on the separate frying pan, mix it and start heating it up to build the spices flavour. When it becomes fragrant, add the tomato paste, quickly mix it and cook until the paste - your base for the soup - becomes brown.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the base to the pot with meat and veggies and mix it all as good as possible, so the paste mixed with melted lard and the juices.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cook it all together until the meat is nicely fried. Then add the paprika, tomato and garlic. Mix it up. Then add about 1 and 1/2 litre of water, add bay leaves and boil it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">After boiling up the soup, reduce the fire and cook the soup at least 1 hour more, mixing from time to time. When half of the time passes you should already feel the distinctive taste of paprika and tomato, very noticable. This means that you are on a good way to finish the dish beautifully.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">After 1 hour has passed, check if there is still enough water in the pot, to call the dish a soup and not a goulash. If the mixture it too thick indeed, add the remaining 1/2 a litre of hot water and boil the soup again. Then make a taste check. Although in the ingredients I already added enough paprika to cover the additional water, we all have a different tastes. So if the taste is too watery after the additional water, just add some more pimiento and hot paprica heated on a dry pan as before, mixed with a bit of tomato paste and this should do the magic.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the taste is just ok, season the soup with salt and pepper, peel and chop the potatoes, dice it and add to the soup. Cook it alltogether again, until the potatoes are soft, about 30-40 minutes.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">While the soup is finishing, it is time to make our meatballs.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix the minced meat with an egg, salt and pepper, and bread crumbs, until smooth.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Form a small meatballs (just enough for a bite or two) of the mixture, then roll it in a flour. Continue the process until you are out of minced meat mixture.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the meatballs (not all of them, in parts, not to overcrown the pan) on a frying pan with a hot oil, and fry them all around, so it kept its shape in the soup.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the pieces of a flat rib from the soup (and keep it for further usage) and add the metballs, dipping them gently into the hot soup. Cook it all up for about 15 more minutes so the meatballs cooked and cought the soup flavour.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Check the taste for the last time, then you can serve the hungarian goulash soup, hot, in a deep bowls, sprinkled with a fresh, chopped parsley.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!:)</span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-23165223208160748742016-11-03T14:12:00.001+01:002016-11-03T14:12:55.572+01:00Fianna Coddle z wilczym chlebkiem sodowym("Wilkołak: Apokalipsa" RPG)/ Fianna Coddle with Irish werewolf soda bread ("Werewolf: The Apocalypse" Role-Playing Game) <br />
<b><a href="http://oi65.tinypic.com/14c5ny8.jpg">Oto Rhiannon z rodu Óir</a></b>, obdarzona wilczym imieniem "Stąpającej po Krawędzi". Ragabash z plemienia Fianna, pochodząca z watahy "Synów Świtu", strzegącej Caernu Czterech Wiatrów na Eire. Samica w randze Adren. Obecnie przebywa z watahą Ataku Znikąd w San Francisco, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, dowodzoną przez Wulfgara Hrothgerssona, Alfę szczepu.<br />
Rhiannon jest Celtką. Jest ruda, zielonooka i charakterna.<br />
Jest wilkołakiem.<br />
<br />
Sam ten opis (oraz karta postaci i grafika pod linkiem powyżej) powinny już wam dawać pewną wizję tej postaci, jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, jakie mogłyby być wilkołaki pochodzące od Celtów, gdyby istniały naprawdę. Bardzo często takie jak ona. Żywiołowe, artystyczne duchy, robiące dokładnie to, co im każą instynkty, ale jednocześnie niezwykle mocno strzegące tradycji wilczej rasy. Właściwie, gdy tak sobie pomyślę, Celtom bardzo niewiele brakowałoby do wilkołaków. To, że byli ludźmi, a nie wilczymi ludźmi można by uznać za drobne przeoczenie, jeden chromosom za mało, o którym zapomniała natura. Bowiem wszystko inne pasuje do obrazu jakoby Zieloną Wyspę od zarania dziejów zamieszkiwali zmiennokształtni.<br />
<br />
Przejdźmy jednak do samego początku, bowiem mam wrażenie, że parę osób już czuje się zagubionych.<br />
Ten link powyżej zawiera kartę postaci do gry role-play "Wilkołak: Apokalipsa", należącej do uniwersum Świat Mroku (World of Darkness) - najsłynniejszego mrocznego, paranormalnego systemu wśród gier RPG. Pozycji wręcz kultowej, której nie wypada nie znać, jeżeli się ma za gracza RPG z prawdziwego zdarzenia. W jego skład, oprócz uniwersum wilkołaczego, wchodzi także świat wampirów, magów, upiorów, mumii i pół tuzina innych, kultowych postaci, jakie na pewno kojarzycie z horrorów i fantasy.<br />
Okres świetności WoD i Wilkołaka przypada na lata 90te, kiedy na całym świecie niemal bezustannie tłuczono w którąś z jego odsłon, do czasu aż przestały wychodzić dodatki, i powstawać zaczęły coraz to nowe uniwersa do gry na role. Wszystko czasem się przykrzy, prawda? Tak też WoD zachował swą pozycję kultowej gry, ale teraz to przede wszystkim starzy wyjadacze i weterani nadal nurzają się w jego mrocznych odmętach. Nowi gracze zaczynają od lżejszego fantasy, które nie wydaje się im tak bardzo passe, napiętnowane "sparkleniem" ze Zmierzchu i indiańskiej krwi wilkołakami, latającymi w podartym gatkach. Lub od ciężkiego sf. Umówmy się: WoD to pozycja, której musi spróbować każdy szanujący się gracz RPG, ale której czasy świetności już przeminęły.<br />
<br />
To jednak, że korona mu z głowy już spadła nie znaczy, że wszyscy już o nim zapomnieli. Tu i tam nadal są ekipy, które z rozkoszą grają w tym systemie. Ja mam szczęście być w jednej z takich grup, składającej się z zapalonych graczy, którzy swoje lata grania liczą już nie miarą kalendarzową, a ilością zdekompletowanych setów kości, pogubionych podczas emocjonujących rozgrywek, posiadającej doskonałego MG i przede wszystkim - uważającej świat Wilkołaka, za najwspanialszy na świecie.<br />
"Wilkołak: Apokalipsa" to, najkrócej rzecz ujmując, system gry, gdzie prowadzi się postać wilkołaka - jednego z dwunastu plemion wilczych ludzi, jakie zamieszkują Ziemię - Gaję, strzegąc jej przed złem. Jednakże przegrywają, wobec postępu i zatrucia środowiska, o czym mówi już sama nazwa systemu. Apokalipsa - koniec świata, gdzie resztek broni już tylko garstka Kłów i Pazurów Gai - Garou. Można by powiedzieć, że toczą ostatnią, przegraną walkę, bowiem postępu zatrzymać się już nie da. Czy aby na pewno? Nooo... wampirzy body-count u nas na sesjach daje nieco optymistyczniejszą wizję tej Apokalipsy, świadczy o tym, że jeszcze nie upadliśmy, jeszcze wilki się stroszą i kąsają, ale nie uprzedzajmy faktów, bo mój MG, czytający zapewne tę notatkę, zaraz się rozsierdzi i przysięgnie sobie, że "on nam zaraz pokaże Apokalipsę jak należy", skoro w nią upieram się nie wierzyć:D<br />
Wilkołak właściwie jest jedynym systemem, o jakim wiem, tak bardzo podkreślającym temat ochrony Gai, a więc i środowiska naturalnego, tak nafaszerowanym duchowością i rytuałami, że najmniejsze osiągnięcie postaci wilkołaczej (awans w grupie, utworzenie watahy, nie mówiąc już o zdobyciu jakiegoś totemu lub przewodnika) zasługuje na osobną celebrację. Walki walkami, rozrywanie wampirów i innego żmijostwa (Żmij - największy przeciwnik Garou w systemie, a wampierze są jego najwyraźniej widocznym stronnikiem), odprężającym rozrywaniem i szaberkiem, ale dzięki temu naciskowi na umiłowanie ginącej na tury przez wilczych ludzi, jest tak niezwykłym, niespotykanie mamiącym środowiskiem.<br />
No, nie każdy to lubi. Większość graczy, jakich znam chętnie gra w heroic fantasy z mordowaniem dziewic, ratowaniem smoków i gromadzeniem skarbów, albo strzela z broni laserowej do wszystkiego co się rusza, jednak mnie akurat bardzo podoba się klimat tej gry. I wilczy Celtowie. Zawsze... zawsze Celtowie.<br />
<br />
Już na pewno wiecie, że do Celtów, Szkotów i Irlandczyków mam stosunek pełen zachwytu. Uwielbiam te klimaty, kulturę celtycką kocham, kiedyś na pewno na Wyspy Brytyjskie się wybiorę i chyba nie było bardziej nieszczęśliwej Polki, gdy referendum Szkotów o niepodległość od Brytoli zakończyło się fiaskiem. Cóż więc w tym dziwnego, że skoro w systemie o mej ulubionej rasie jest możliwość zagrania celtyckim wilkołakiem, natychmiast go wybieram, a towarzystwo zna mnie do tego stopnia, że swoich postaci nie mieli jeszcze zrobionych, a już wiedzieli, że Fianna, czyli celtycka wilcza dusza będzie w watasze, w związku z czym mają nastawić się na przedziwne gadki w gaeliku, zaczepki i rozmaite numery, jakie, w ramach energicznej rozrywki, będę im wykręcać. Bo plemię Fianna to Celci do szpiku kości, nawet i bardziej. Są najstarszym plemieniem Garou, wręcz twórcami wilczej mowy, bajarzami i pieśniarzami, a legendy o wielkich dokonaniach rasy są naszpikowane tym czy tamtym rudym, wymalowanym na niebiesko wilkiem, którego czyny położyły podwaliny pod to, czym jest teraz ginący świat wilkołaków. A skoro wilki są celtami, to większość prawdziwej, celtyckiej kultury, którą tak kocham, jest z nimi bardzo ściśle związana. Czyli muzyka. Mowa. Wzornictwo. A także zachowanie i, najważniejsze dla mnie w tym momencie - zwyczaje żywieniowe.<br />
<br />
Pierwsze i najważniejsze: jedynie właściwe wilkołaki, czyli te z WoD - nie jedzą ludzkiego mięsa. Mają zakaz z litanii - listy wilkołaczych praw, których złamanie ściąga im na głowy nie lada kłopoty. Nawet jeżeli są w formie innej niż ludzka, a tych do wyboru są jeszcze cztery. Potwornego Crinosa, postać bojową Garou, czyli pół ludzką, pół wilczą bestię znacie w tej lub innej formie z filmów i książek. Jest także normalny wilk - Lupus, i obie te formy lubują się w surowiźnie, ale nie w ludzinie. Poza nimi jest jeszcze wilk potworny, przerośnięty, maszynka do mordowania na czterech nogach - Hispo, oraz neandertalczyk - Glabro - bardzo włochaty, przerośnięty człowiek.<br />
Skoro ludzkiego mięsa w diecie wilkołaczej nie ma - co jedzą? Ano, jako rasa właściwie prosta, nie przejmująca się konwenansami, wyobrażam sobie, że jedzą również nie przekombinowane rzeczy, najchętnie te, do których przywykli i którymi karmiono ich od maleńkości. A ponieważ w Wilcu niemal każde plemię ma swój odpowiednik wśród ludzkich ras (poza Celtami są też Wikingowie, Indiańce i Rosjanie) i oryginalne terytorium plemienia wychodzące z ziem, na których te rasy ludzkie żyją - jedzą to, co się je tam i to najbardziej lubią.<br />
<br />
Fianna są celtyckim plemieniem wilkołaków, z Irlandii. Zaś Irlandia nigdy nie była zbyt bogatą wyspą, a jej surowy klimat nie dostarcza aż tak ogromne obfitości rodzajów jedzenia, jak każdy by chciał. Czyli właściwie większość potraw rodem z Eire składa się z rzeczy prostych, roślin niewymagających (a ponieważ wilki to mięsożercy, więc jeszcze w ich kuchni będzie mniej tego zielonego badziewia, niż u ludzi) i mięs tłustych. Żadnych diet dla Garou nie trzeba - byle było dużo, tłusto i smakowicie. Taka zresztą jest i kuchnia irlandzka sama w sobie. Dlatego bardzo łatwo było mi wyobrazić sobie to i owo danie, jakie wilkołaki by chciały przygotować dla swoich, bez zbytniego babrania się i kombinowania ze składnikami. Ot, wrzucić do garnka, doprawić i zostawić, by się samo gotowało, a potem, w przerwie między jedną akcją a drugą, przyjść i zjeść, rozkoszując się mocnym smakiem. Jeszcze i mój Mistrz Gry ułatwił mi sprawę, gdy jego NPC - Wulfgar, wspomniany wyżej, zabrał mą Rhiannon do irlandzkiej knajpy w fabule, gdzie zaserwowali właśnie to danie, które dzisiaj postanowiłam dla was odtworzyć, a mianowicie Dublin Coddle (który na potrzeby wilkołaczego tematu przemianowałam na Fianna Coddle).<br />
<br />
Trudno o bardziej wilcze jedzenie: ziemniaki, kiełbaski, cebula, w postaci gorącej ni to zupy, ni to gulaszu, dużo, dużo, do tego tradycyjny chlebek irlandzki, podawane w towarzystwie irlandzkiego piwa Guinness. Człowiek napycha się połową głębokiej miski tego pachnącego pieczonymi kiełbaskami i natką pietruszki dania, a wilk po jego spożyciu pewnie w końcu poczułby się syty. Zaś zawiesina, w której wszelakie, smakowite dobra się nam unoszą - poezja to, a nie zupo-sos. Szczególnie, jeżeli macza się w niej cudownie absorbujący ją chlebek sodowy.<br />
<br />
Coddle wykonałam tradycyjne, bazując na kilku przepisach, które połączyłam w jeden, wilczy. Bez dodatków warzyw, które poleca się w nowszej, obecnej wersji. Wyobrażam sobie, że właśnie takie woleliby jeść Fianna. Co prawda w polskich warunkach nie miałam jak położyć rąk na oryginalnych, irlandzkich kiełbaskach (i prawdę mówiąc, po rozbadaniu tematu, nie miałam ochoty na tę białą mieszaninę tłuszczu i wieprzowego mięsa, które trzeba mocno zesmażyć, by dało się wogóle je zjeść, szczególnie, że my dysponujemy znacznie smaczniejszymi kiełbaskami w Polsce; to jest jedyny wyłom w celtyckości potrawy), ale wygrzebałam informacje, jak smakują i do polskich kiełbasek podczas ich smażenia dodałam składnika, którym tam się je doprawia - szałwii. Myślę, że dzięki temu smak zyskał na oryginalności. Co zaś do chlebka sodowego, z jakim się je podaje - pamiętacie podkarpackie <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/11/proziaki.html">Proziaki</a></b>, na które przepis już jest na Bantofelkach? Otóż dziś dostaniecie przepis na wielki proziak w kształcie chleba, bo tym właśnie jest tradycyjny, sodowy chlebek irlandzki. Smakuje wyśmienicie, sos wciąga jak złoto, i, prawdę mówiąc, nie wiem na ile wam starczy, bo u mnie cały bochenek poszedł przy okazji jedzenia Coddle i tylko ciepłe okruchy zostały, bo nie pozwolono mu nawet wystygnąć przed pożarciem:) <br />
Powiadam wam, bardziej wilkołaczego dania niż bohater dzisiejszej felki nie ma, niezależnie od plemienia wilkołaka, który zostanie skonfrontowany z jego miską. A skoro tak... łapać przepis, wilki, robić i spożywać, nim Żmij siedzi w swojej norze i liże rany po ostatniej walce.<br />
My się wzmocnić musimy, ku ochronie Gai i ginącego świata!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEIDBPkggnOnBHr-IohO51PgTxaDSF_nKt2N7eI3OIclBmMpT0DuXn_tpZRtiQqcyuxILWST8Hgj5RvBWWRih0AObj3OBJVwG7H8Np4QDnnlOtAAuomxrgRuAn3bx1Y98GjatX5xnplWA/s1600/WP_20161030_001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="181" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEIDBPkggnOnBHr-IohO51PgTxaDSF_nKt2N7eI3OIclBmMpT0DuXn_tpZRtiQqcyuxILWST8Hgj5RvBWWRih0AObj3OBJVwG7H8Np4QDnnlOtAAuomxrgRuAn3bx1Y98GjatX5xnplWA/s320/WP_20161030_001.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHzsUPxPUmu81mdF7dxG-5F2BGtrQOyFlpzwRdCApxHsAkc4gZkcs-ZDCgUge4n5BInhY7g-T8Guu2m7RAs0LArhJ3Z4iFfBzjaEA0RHwMzDO3n8uIAgOrsOh82BYo_PiY1nN6qZGV2_M/s1600/WP_20161030_003.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="167" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHzsUPxPUmu81mdF7dxG-5F2BGtrQOyFlpzwRdCApxHsAkc4gZkcs-ZDCgUge4n5BInhY7g-T8Guu2m7RAs0LArhJ3Z4iFfBzjaEA0RHwMzDO3n8uIAgOrsOh82BYo_PiY1nN6qZGV2_M/s320/WP_20161030_003.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<u>Składniki</u><br />
<br />
<i>Fianna Coddle:</i><br />
1 i 1/2 kilograma ziemniaków (odmiana, która nie rozpada się po gotowaniu)<br />
500g cienkich kiełbasek wieprzowych z dobrego mięsa (posiadający możliwość kupienia oryginalnych kiełbasek irlandzkich - jak najbardziej skorzystajcie z tej opcji)<br />
500g grubo krojonego boczku wędzonego<br />
2-3 cebule<br />
szałwia (do smażenia z kiełbaskami)<br />
majeranek (do doprawiania Coddle)<br />
3 łyżki drobno pokrojonej, świeżej natki pietruszki<br />
sól, pieprz<br />
1-2 kostki bulionu z szynki (ew. z kurczaka) <br />
<br />
<i>Wilczy chlebek sodowy: </i><br />
<br />
4 szklanki mąki<br />
1 i 3/4 szklanki maślanki naturalnej<br />
1 łyżeczka soli<br />
2 łyżeczki sody oczyszczonej<br />
<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Ziemniaki obieramy, kroimy w grube kawałki (większe najdrobniej na cztery części, małe zostawiamy w całości).<br />
<br />
Pietruszkę kroimy drobniutko.<br />
<br />
Cebulę kroimy w grube plastry.<br />
<br />
Zagotowujemy 500ml wody i rozpuszczamy w niej 1 kostkę bulionową.<br />
<br />
Na głębokiej patelni smażymy plastry boczku aż się wyzłocą i puszczą tłuszcz. Usmażone ściągamy z patelni i pozwalamy im ostygnąć. Chłodniejsze kroimy na centymetrowe kostki.<br />
<br />
Na patelnię z tłuszczem z boczku wykładamy kiełbaski porwane na mniejsze części (na przykład na pół) i smażymy aż mocno zbrązowieją, a skórka zrobi się chrupiąca, obficie podsypując podczas odwracania na drugą stronę szałwią.<br />
<br />
W dużym garnku zaczynamy układać składniki Coddle warstwami. Idąc od spodu garnka: plastry cebuli, kawałki boczku, usmażone kawałki kiełbasek, kawałki ziemniaków. Posypujemy natką pietruszki i pieprzymy i ponownie: cebula, boczek, kiełbaski, ziemniaki. Postępujemy w ten sposób aż do skończenia się składników, warstwy oddzielając od siebie pietruszką i pieprzem.<br />
<br />
Warstwy Coddle zalewamy przygotowanym bulionem, a jeżeli nie przykrył nam składników, dolewamy wody tak by miały się jak gotować. Dodajemy dodatkową, pokruszoną kostkę bulionu oraz majeranek. Nic nie mieszamy.<br />
<br />
Stawiamy na ogień i zagotowujemy całość, potem natychmiast przykrywamy garnek przykrywką, ustawiamy ogień na minimalny i gotujemy Coddle co najmniej godzinę (czas gotowania zależny jest od ilości składników, temperatury w jakiej gotujemy i tego, jak szybko zmiękną ziemniaki. Przy 1 i 1/2 kilograma, oraz zakryciu wodą i malutkim ogniu wystarczyło mi 90 minut. Przy większej ilości składników i mniejszej ilości wody czas ten rozciąga się i na 3-4 godziny).<br />
<br />
Coddle będzie gotowe gdy ziemniaki będą już miękkie, wody będzie mniej więcej w połowie garnka, a smak wybitnie kiełbasiano- ziołowy.<br />
<br />
W czasie, gdy Coddle będzie się nam gotował, robimy chlebek sodowy.<br />
<br />
Mąkę, sól i sodę mieszamy razem w misce.<br />
<br />
Stopniowo dolewamy maślanki, wyrabiając ciasto palcami do momentu aż składniki się skończą.<br />
<br />
Wyrabiamy ciasto, podsypując mąką, aż tylko trochę będzie się nam lepić do palców.<br />
<br />
Piekarnik nastawiamy na 220 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Blachę wyścielamy folią do pieczenia.<br />
<br />
Na blachę wykładamy ciasto formując je w lekko spłaszczony bochenek.<br />
<br />
Za pomocą noża wycinamy na górze glif Fianna na głębokość centymetra. O taki:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://vignette2.wikia.nocookie.net/whitewolf/images/6/68/LogoTribeFianna.png/revision/latest?cb=20081228035241" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://vignette2.wikia.nocookie.net/whitewolf/images/6/68/LogoTribeFianna.png/revision/latest?cb=20081228035241" height="200" width="118" /></a></div>
<br />
Rzecz jasna można i przeciąć chlebek innym glifem, albo po chrześcijańsku (zupełnie już nie po wilczemu, pffff...) na krzyż. Niemniej ozdobę-przecięcie, będące jednocześnie sposobem, by ciepło dostało się w głąb ciasta, posypujemy nie zmielonym kminkiem.<br />
<br />
Chlebek przykrywamy tortownicą i blachę wkładamy do nagrzanego piekarnika.<br />
<br />
Po 30 minutach pieczenia ściągamy tortownicę i dopiekamy jeszcze 10 minut lub do momentu aż chlebek przybierze złoto-brązową barwę skórki.<br />
<br />
Wyciągamy i lekko studzimy.<br />
<br />
Gotowe, gorące jeszcze Coddle nakładamy do głębokiej miski, mieszając wszystkie składniki i dolewając zupy tak, by było w czym maczać pieczywo. Posypujemy odrobiną natki pietruszki. Podajemy w towarzystwie grubych pajd chlebka sodowego, obowiązkowo w towarzystwie piwa Guinness.<br />
<br />
Po zjedzonym posiłku wydajemy wilcze, dziękczynne wycie do księżyca, w podzięce Gai za to, że pozwoliła nam spożyć tak doskonały posiłek:)<br />
<br />
Ith gu leòir! (Smacznego!)<br />
---------------------------------------------------<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Fianna Coddle:</i></span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2kg potatoes</span><br />
<span style="color: red;">500g good quality thin pork sausages (if you can buy the original irish sausages - be my guest)</span><br />
<span style="color: red;">500g thick sliced bacon</span><br />
<span style="color: red;">2-3 onions</span><br />
<span style="color: red;">dried sage (for frying the sausages if it is not originally irish)</span><br />
<span style="color: red;">marjoram (to season Coddle)</span><br />
<span style="color: red;">3 tblspns of fresh, finely chopped parsley</span><br />
<span style="color: red;">salt, pepper</span><br />
<span style="color: red;">1-2 ham or chicken stock cubes </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Irish werewolf soda bread:</i></span><br />
<span style="color: red;">4 cups of flour</span><br />
<span style="color: red;">1 and 3/4 cup of buttermilk</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of salt</span><br />
<span style="color: red;">2 tspns of baking soda</span><br />
<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Peel and chop the potatos into a large pieces (the bigger ones in 3-4 pieces, the smaller ones leave whole).</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Chop finely fresh parsley. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Chop the onions into thick slices.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Boil 500ml of water and melt the bulion cube in it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Fry the slices of bacon until golden brown on the skillet. Remove on the side, when ready, and let it cool, then dice on 1cm cubes. Leave the bacon fat on the pan.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">On the same pan fry sausages torn on smaller parts, until browned and with a crunchy skin, adding the sage while frying.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">In a big pot start layering the ingredients: onion slices, bacon, sausages, potato pieces. Season with fresh parsley and freshly ground pepper. Then again: onion, bacon, sausages, potatos, seasoning, until all ingredients are out.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cover Coddle layers with a prepared stock. If the stock is not enough to cover the ingredients, pour some more water, so it could cook, and add additional stock cube. Do not mix the layers.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Let the Coddle boil, then imediatelly cover the pot and reduce the fire to minimum. Cook at least for an hour (the time of cooking depends on the amount of ingredients, the temperature of cooking and how quickly the potatos become soft. In my case it took about 90 minutes. If there is a bigger amount of ingredients and smaller amount of water - the cooking takes about 3-4 hours).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Your Coddle is ready when the potatos are soft, there is about half the pot of gravey and the dish tastes strongly with sausage and herbs.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">While the Coddle is cooking, prepare the soda bread.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">In a bowl mix together the flour, salt and baking soda.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Bit by bit add the buttermilk to the mix, working on a dough with your fingers, until you are out of ingredients.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Knead the dough a few times, adding some more flour, until it sticks to your fingers just a little bit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Heat the oven to 425 degrees Fahrenheit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a sheet of tin foil on a baking tin.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Form the dough into a ball then flat it a bit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cut the Fianna glyph on a top, 1cm deep. Looking like this:</span><br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="color: red;"><a href="http://vignette2.wikia.nocookie.net/whitewolf/images/6/68/LogoTribeFianna.png/revision/latest?cb=20081228035241" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://vignette2.wikia.nocookie.net/whitewolf/images/6/68/LogoTribeFianna.png/revision/latest?cb=20081228035241" height="200" width="118" /></a></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;"><br /></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">You can cut some other sign or werewolf glyph if you wish. Or a cross. As as final touch pour some whole cumin seeds on your sign, to highlight it a bit. </span></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">Cover the bread with a baking pan and bake in the oven for 30 minutes. When the time passed, remove the pan and bake additional 10 minutes until the bread in golden brown.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">Remove from the oven and let it cool a bit.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">Pour your hot Coddle into the deep bowl, mixing now the ingredients and adding some soup from the bottom of pot, sprinkle with some fresh parsley and serve with a thick slices of Irish werewolf soda bread and definitely with an irish Guinness beer.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;"><br /></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">After you finish your dish, howl with your pack to the moon, thanking Gaia for letting you eat this delicious werewolfy meal:)</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;"><br /></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="color: red;">Ith gu leòir! (Eat plenty!)</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNfPsobvVZHUMbywrN0RW52EjmAtsasDEaSGaWxFtdQltUJMZ-uljVNxtSHV-lciA9fTRrXWcvBq22Y6v9lRPCUMvKw8q_2_npiHsacprAMecA7CHsCZ99wlpAmtXLrASCKRxxz-9Vofw/s1600/WP_20161030_004.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="186" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNfPsobvVZHUMbywrN0RW52EjmAtsasDEaSGaWxFtdQltUJMZ-uljVNxtSHV-lciA9fTRrXWcvBq22Y6v9lRPCUMvKw8q_2_npiHsacprAMecA7CHsCZ99wlpAmtXLrASCKRxxz-9Vofw/s320/WP_20161030_004.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-37576212395511453792016-10-30T02:08:00.000+01:002016-10-30T02:08:59.423+01:00Ciasto Cthulhu (dzieła H.P.Lovecraft'a) / Cthulhu Pie (H.P. Lovecraft's works)Mija rok od momentu, gdy przeglądając Pinteresta za jakimiś niezwykłymi, Halloweenowymi wypiekami, natrafiłam na niezwykle prosty, ale interesujący ze wszechmiar pie. Posiadał on spód, czyli crust, posiadał nadzienie owocowe i posiadał ozdobnie wycięty wierzch. Niby prościej już się nie da, ale prawdziwa niezwykłość tego ciasta polegała na tym, że ten wierzch był w kształcie Cthulhu - Wielkiego Przedwiecznego, ojca wszelakich monstrów i demonów, w kształcie olbrzymiej ośmiornicy. Nazwę Cthulhu kojarzy każdy, kto słyszał o H.P. Lovecrafcie - pionierze potwornego fantasy. Nawet jeśli nie lubi książek o tej tematyce. Być może oglądał bowiem film... mało opowiadań mistrza zekranizowano? Może chociażby jest graczem RPG i kiedyś natknął się na sławny "Zew Cthulhu"? Ale jeśli myślicie, że to koniec, to jesteście w błędzie. Gry! Planszówki, gry komputerowe... ba, sądzę, że nawet i puzzle Cthulhu są, skoro stworzono maskotkę tego kultowego monstrum, a także trafił jako temat przewodni arcyzabawnej gierki "Munchkin", gdzie trafiają tylko prawdziwe monstra popkulturowe naszego świata. Żyć w nim i nie spotkać się z Cthulhu, chociażby z widzenia, nie zagłębiając się w tematykę jest niemożliwością. Nic więc dziwnego, że trafił i w ostatnie miejsce, w jakim się spodziewała go zobaczyć, to jest do kuchni. I to nie w postaci macek smażonych na masełku.<br />
A sam Cthulhu pojawia się po raz pierwszy w serii opowiadań wspomnianego wyżej Lovecrafta, posiadając wiele imion, poza Wielkim Przedwiecznym, a to, że świat jeszcze istnieje zawdzięczamy temu, że śpi na dnie Pacyfiku, w cyklopowym mieście R'lyeh i tylko przez sny nawiedza swych kultystów i pojedynczych wybrańców, nie dając światu zapomnieć, że ten czas jakie teraz mają, jest tylko pożyczony. Potworna ośmiornica na nietoperzych skrzydłach jeszcze powróci i obejmie to, co jej należne we władanie...<br />
<br />
Ależ się zrobiło mrocznie i Halloweenowo, nie? I nawet posępne wycie wilkołaków w tle skłaczonego bloga nie poprawia nastroju, gdy padł na niego cień Set-Hulha. Zabawa przednia, idealnie na Halloween!:D Wróćmy jednak z dna Pacyfiku na ziemię. A tak konkretniej do przepisu.<br />
<br />
Odpowiedzialną za Ciasto Cthulhu, którego zdjęcie jest obecnie niezwykle znanym memem, tym bardziej popularnym obecnie im bliżej do Halloween, jest niejaka Sandy Yoo, której potomek, zaczytując się w Lovecrafcie, poprosił pewnego dnia o ciasto ze swym ulubionym Przedwiecznym. No i wiecie... matka Amerykanka, a więc stawiająca na skróty, artystka, więc czuje bluesa w momencie, gdy natrafia na ciekawy temat... myślę, że nie zajęło jej więcej niż pół godziny obmyślenie przysmaku, o którym od kilku lat ciągle jest głośno. Bo tak po prawdzie, ciężko, żeby było cicho. To monstrum zagina przestrzeń i mackami zżera światy. Myśleć o wypieku z Cthulhu w kategoriach innych niż "megatonalnie wielki" byłoby dużym niedopowiedzeniem. Nawet jeśli jest to tylko proste pie.<br />
<br />
Sandy Yoo nie zajęło ono dużo czasu. Główka pracuje, a idąc na skróty, sporo składników miała dosłownie pod ręką. Szczerze, nie mam pojęcia w jakim okresie czasu robiła pierwszy raz to ciasto i czy tam są świeże owoce przez cały rok, ale ja musiałam się nieźle nakombinować nad jej wypiekiem, ponieważ w końcówce października w Polsce nie ma co liczyć na świeże, czerwone lub czarne owoce. Trzeba było użyć mrożonych, a skoro już uparłam się na Ciasto Cthulhu na Halloween, to byle jaka trudność mnie nie zwiedzie. A także i kolejna trudność, bo Sandy użyła mrożonego ciasta gotowego, jakiego w polskim sklepie ni dudu. Oraz następną... i jeszcze jedną... kurde, jak na tak proste ciasto, to Polka może dosłownie wyjść z siebie i zawyć w pewnym momencie jak wilkołak z frustracji - co również uczyniłam!<br />
<br />
Bez obaw jednak. Skoro oddaję felkę w wasze ręce, a wraz z felką - przepis, znaczy to, że bez najmniejszych wątpliwości udało mi się pokonać logistyczno-pogodowe przeciwności i ciasto potworne zrobiłam. Wy już aż tak kombinować nie będziecie musieli i dla was faktycznie będzie to czysta zabawa. Bo właściwie, czemu by nie? Gotowanie to strasznie fajna czynność, a jeśli jeszcze wykonujemy portret naszego ulubionego potwora, z ciasta i na koniec będziemy mogli pożreć Wszechpożeracza, mlaskając donośnie, a triumfalnie - amen, alleluja i masło orzechowe, jak powiada mój kumpel:)<br />
<br />
Problemy z tym arcyprostym ciastem, jakie napotkałam leżały przede wszystkim w tym, że nie miałam jak użyć zalecanego, mrożonego spodu do tarty/pie. Ponieważ w większości polskich sklepów, (nie wiem, czy warszawskie sklepy też tutaj zaliczać, bo może z racji bycia stolicą, w tym mieście mają coś więcej), jedyne mrożone ciasto, jakie dostaniemy to ciasto francuskie. Bomba! Idealne do wszystkiego, tylko nie do pie, gdzie zachowanie kształtu i nie nasiąkanie sokiem akurat ma znaczenie. Z ciasta francuskiego Cthulhu nie zrobię, to wiedziałam już na początku. A ponieważ innego nie miałam, zabawa pajem dla mnie zaczęła się nie od przygotowywania nadzienia i wycinania kształtu, a żmudnego rozkminiania, jakiego typu ciasto pudełkowe autorka używa na swym filmiku (nota bene, jest to jedyne, zapisane źródło przepisu i nawet tam nie ma podanego typu ciasta na pie; możliwe, że dla nich oczywistością jest, że ciasto na pie to takie i takie, nikt nie musi znać nazwy, każdy kupuje w sklepie "ciasto na pie"... kurwa mać...). Marka Pillsbury, jak się okazało. Ale i to nie ułatwiło roboty, bo na zidentyfikowanym pudełku TEŻ nie było nazwy, więc musiałabym na oślep wybierać z co najmniej dziesięciu rodzajów rozmaitych, domowej roboty spodów do pie, jakich się używa powszechnie. Ale ja nie chadzam na oślep, o nie. Więc grzebałam kolejną godzinę tym razem patrząc po zdjęciach i w pamięci mając wskazówkę, że nie może zanadto rosnąć, a ciasto mrożone Sandy lekko się napusza podczas podpiekania. Na ostatniej prostej miałam już tylko jeden typ - a mianowicie tajemnicze ciasto typu "flaky". Listkujące, o którym wspominałam przy okazji Apple Pie. Ale to ciasto, nie mające polskiego odpowiednika (również się listkuje, jak francuskie, ale mniej), musiało mniej rosnąć, nie stracić kształtu. I szukaj, pani, kolejną godzinę, tym razem przepisu na cięższy "flaky crust"... miałam już dosyć, szczerze. Tak to jest jak człowiek się na coś uprze i pokonuje go nie pech w kuchni, a zwykłe przeszkody logistyczne. Jednakże wtedy ponownie przypomniałam sobie <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/klasyczne-apple-pie-z-kratka-classic.html">Apple Pie</a></b>, gdzie miałam niemal tę samą jazdę. Potupało się zatem na kilka przepisów obiecujących, a następnie otworzyło swoje ciasto z jabłkami i absolutnie ulubionym spodem do pie. I wiecie co się okazało? Że to całe, cholerne szukanie było psu na buty, bo poszukiwany spód do ciasta Cthulhu miałam na własnym blogu! Inne przepisy różniły się co prawda minimalnie od tego, ale to było bez wątpienia to.<br />
<br />
Zabawa, tak?! No to i zrobiłam sobie zabawę, szczerze. Skoro ciasto było, nadzienie właściwie było tylko minimalną przeszkodą. Świeże borówki Sandy zastąpiłam mrożonymi wiśniami o morderczo krwawym kolorze, a ponieważ mowa była o tym, by ciasto nie nasiąkało zanadto sokiem, a z mrożonych będzie go od cholery - do owoców z cukrem dodałam nieco mąki ziemniaczanej, zagęszczając strukturę całego nadzienia. Smak został, objętość również, a dodatkowy efekt, jakoby Cthulhu z wierzchu siedział na krwawym, lśniącym łożu z oślizgłego... nie wiadomo czego, tylko podbił mi walory artystyczne. I jakże pasuje do Przedwiecznego, który straszył bohaterów z lat dwudziestych Lovecrafta do tego stopnia, że starczyło na Cthulhu spojrzeć raz, by stracić rozum.<br />
<br />
Niemniej z ciastem Cthulhu jedyna strata jaka wam grozi, to strata głowy na jego punkcie, bo po pokonaniu tych kilku trudności faktycznie, absolutnie prosto się je robi, nadzienie smakuje cudownie, a poszukiwaczom przygód w lovecraftańskim świecie na pewno posmakuje macka, albo paszcza Cthulhu na jego wiśniowo-krwawym łożu, zaś ten, który dotrwa do końca rozgrywki (na przykład jeśli będziecie akurat grać w "Posiadłość Szaleństwa" - strasznie fajna planszówka, polecam), żywy i w miarę nie szalony - dostanie głowę potwora na srebrnej misie:D I jaki klimat, poza walorami smakowymi, och, ach!:D H. P. Lovecraft zdecydowanie by pochwalił.<br />
<br />
A my, korzystając z tego, że Halloween już w poniedziałek, łapiemy za przyrządy i składniki i składamy naszego Przedwiecznego do kupy.<br />
<br />
<br />
Przepis wzięty z <b><a href="https://youtu.be/sMrrKXrOSvs">oryginalnego filmiku Sandy Yoo</a></b>. Został jednak na tyle mocno zmieniony, by Polka mogła go wykonać, że...hmmm... nie sugerujcie się nim poza fragmentem, w którym pokazywane jest składanie Cthulhu do kupy z wyciętych z ciasta części, jakoś tak w 8 minucie, 56 sekund.<br />
<br />
<i>Cthulhu Fhtagn!</i><br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in English version:) </span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizrA6NlawMw4LYz4L-No0tx8vMXxJFGGQMBLR26uXYal6aoZ4Sth4MKkxCbNoCEZ_zGKrqZwoHwT-tBKXh2jlaJsWEd3a14kAYAzfIDE-cpvjs115gz4QAJuYUUmRMAc86pAShQ5Yx4PQ/s1600/IMG_1566.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizrA6NlawMw4LYz4L-No0tx8vMXxJFGGQMBLR26uXYal6aoZ4Sth4MKkxCbNoCEZ_zGKrqZwoHwT-tBKXh2jlaJsWEd3a14kAYAzfIDE-cpvjs115gz4QAJuYUUmRMAc86pAShQ5Yx4PQ/s320/IMG_1566.JPG" width="273" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdm0eC1WhSwtk4YQREIhCeDhME22HXHtTTQpGzDRS9Tzh2IHE9J5RHZ2eok5EnPYuc-RtPz9l-1Y33rLF_-trxwtHbr6xPW3kvlkSKvgS9AUrEfke5HuzTFfiMTdkFj_Ghf3xgdR5Dwzc/s1600/IMG_1563.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="289" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdm0eC1WhSwtk4YQREIhCeDhME22HXHtTTQpGzDRS9Tzh2IHE9J5RHZ2eok5EnPYuc-RtPz9l-1Y33rLF_-trxwtHbr6xPW3kvlkSKvgS9AUrEfke5HuzTFfiMTdkFj_Ghf3xgdR5Dwzc/s320/IMG_1563.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u><br />
<br />
<i>Spód i wierzch:</i><br />
Wykonujemy ciasto według<b> <a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/klasyczne-apple-pie-z-kratka-classic.html">przepisu na spód z Apple Pie, znajdującego się pod tym linkiem</a></b>. (Mieszkańcy UK/USA mogą, jeżeli tak im wygodniej, spokojnie użyć gotowego spodu do ciasta "Pillsbury Pie Crusts" - sztuk dwie w opakowaniu, dla 9 calowej blaszki na pie, chociaż zdecydowanie polecam ciasto domowej roboty z podanego przepisu).<br />
<br />
<i>Nadzienie:</i><br />
<br />
750g mrożonych wiśni, wypestkowanych<br />
1 i 1/2 szklanki cukru<br />
1 łyżka <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/domowy-cukier-waniliowy-homemade.html">domowego cukru waniliowego</a></b><br />
1 łyżka mąki ziemniaczanej<br />
<br />
<i>Smarowidło z jajka:</i><br />
1 żółtko<br />
1/2 łyżeczki wody<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Wykonujemy ciasto według podanego przepisu.<br />
<br />
Dzielimy na dwie, równe części, każdą spłaszczamy w dysk i wstawiamy do lodówki, zawinięte w folię na co najmniej godzinę.<br />
<br />
W tym czasie przygotowujemy nadzienie.<br />
<br />
<br />
Wiśnie, pozbawione pestek (wszystkie, za wyjątkiem dwóch, jednakowego kształtu, z których zrobimy oczy) wrzucamy do garnka. Jeżeli nie są wypestkowane, będziemy musieli wyjmować pestki na bieżąco, w trakcie gotowania i rozgniatania 2/3 z nich.<br />
<br />
Dwie zachowane wiśnie ostrożnie odkładamy na sitko i pozwalamy im się odmrażać w swoim tempie. Ważne, by zachowały okrągły kształt, więc one akurat powinny mieć pestkę w środku. <br />
<br />
Podgrzewamy aż puszczą sok. Dosypujemy cukry i mieszając co jakiś czas, zagotowujemy.<br />
<br />
Do wiśni z sokiem dosypujemy łyżkę mąki ziemniaczanej, starannie mieszamy aż nadzienie zacznie nam gęstnieć.<br />
<br />
Gotowe, o konsystencji kisielu z dużą ilością owoców, ściągamy z gazu i bezwzględnie studzimy aż będzie zimne. Gorącego nie wolno nam przekładać na ciasto, bo będzie klops.<br />
<br />
W czasie, gdy nadzienie nam stygnie, wyciągamy ciasto z lodówki. Najpierw część, jaką przeznaczymy na spód. Rozwałkowujemy ją na okrągło na płachcie folii na wielkość odpowiadającą podstawie formy do pieczenia tarty, plus kawałek na rant. Czyli ok 22-24 cm.<br />
<br />
Formę do pieczenia (szklaną albo metalową), o średnicy spodu 20 cm (lub 8 cali), starannie smarujemy masłem.<br />
<br />
Piekarnik nastawiamy na 200 stopni.<br />
<br />
Rozbełtujemy żółtko z wodą w małym naczyniu, robiąc smarowidło jajeczne do ciasta. <br />
<br />
Rozwałkowany na folii spód odwracamy wraz z folią do góry nogami nad formą i ściągamy folię.<br />
<br />
Dopasowujemy spód do formy, przyciskając delikatnie ciasto do spodu i brzegów. Zwisające boki odcinamy za pomocą radełka z falistym kółkiem tuż na obrzeżach blachy.<br />
<br />
Smarujemy ciasto dokładnie jajecznym smarowidłem na spodzie i bokach. Podpieczone, zrobi nam rodzaj membrany, by nadmiar soku nie wsiąkł w ciasto.<br />
<br />
Wkładamy spód na 10 minut do rozgrzanego piekarnika i podpiekamy do delikatnie złotego koloru i upieczonej warstewki jajecznej na wierzchu.<br />
<br />
Pozwalamy mu ostygnąć. W tym czasie na folii rozwałkowujemy drugą część ciasta. Tym razem można prostokątnie.<br />
<br />
Z ciasta wycinamy najpierw głowę Cthulhu, część macek, skrzydła i oczy, resztę macek i detale (zajrzyjcie na podany wyżej fragment filmiku Sandy, w którym ten proces jest pokazany). Każdą kolejną, wyciętą część oddzielamy od ciasta i odkładamy na talerz do lodówki, by się zbytnio nie rozgrzało.<br />
<br />
Gdy nadzienie jest już zimne, a spód da się dotknąć, wykładamy je na ciasto. Następnie z wyciętych kawałków ciasta formujemy na nadzieniu naszego Cthulhu, zaczynając od skrzydeł, potem wykładając fantazyjnie macki, na wierzch kładąc na nieco wyższy stosik nadzienia - głowę. W rozcięcia wyciętych oczu, wkładamy zachowane wiśnie i również umieszczamy na głowie, starannie przyklejając oczy do głowy. Wykładamy resztę detali (również podpatrzcie w filmiku).<br />
<br />
Potwora smarujemy pozostałym smarowidłem i wkładamy ciasto do rozgrzanego piekarnika na 30-35 minut.<br />
<br />
Po tym czasie wyjmujemy, studzimy w temperaturze pokojowej i wkładamy do lodówki, by zupełnie ostygł i zestalił się.<br />
<br />
Serwujemy po czasie chłodzenia, krojąc w każdy, morderczy sposób, na jaki mamy ochotę.<br />
<br />
Wesołego Halloween!:)<br />
<br />
-------------------------------------------------------<br />
<br />
<span style="color: red;"><u> Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Crust:</i></span><br />
<span style="color: red;">Make a homemade crust <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/klasyczne-apple-pie-z-kratka-classic.html">according to the crust recipe for Apple Pie in this post</a></b>.<br />(UK/USA readers may also, if they wish, use bought, frozen pie crust - "Pillsbury Pie Crusts", 2pcs in a pckg, for 9'' dish, although I still reccomend making a homemade crust, from the above recipe).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Filling:</i></span><br />
<span style="color: red;">750g of pitted, frozen cherries</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 cup of sugar</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/10/domowy-cukier-waniliowy-homemade.html">homemade vanilla sugar</a></b></span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of potato flour </span><br />
<span style="color: red;"><b><br /></b></span>
<span style="color: red;"><i>Eggwash:</i></span><br />
<span style="color: red;">1 egg yolk</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of water</span><br />
<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Make a crust according tho the instructions in the given recipe.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Divide the ball of dough in two halves, flat both to the disk form, cover with a tin foil and put the into the fridge for at least 1 hour.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Make a filling.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour frozen, pitted cherries (all but 2 fruits, about the same size, which will be necesarry to make Cthulhu's eyes), into the pot. If the stones were not removed before frozing the fruits, we remove them while cooking and mashing 2/3rd of them, while making the filling. </span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put those 2 saved cherries into a little strainer and let them defrost in its own time. They should hold a round shape so it would be nice if they still had stones inside.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cook the cherries in the pot until they drain juices. Add the sugars, mix from time to time, and boil them.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Add potato flour and mix it alltogether until the filling starts to become thick.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Remove the filling from the cooker and cool it until it is cold. Do not pour warm filling on the pre-baked crust.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">While the filling is cooling down, remove the crust for the bottom part of Cthulhu pie from the fridge. Roll it on a sheet of a tin foil into the circle, matching the size of your baking dish, plus the sides, around 9-9,5''.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Butter 8'' glass baking dish.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Heat the oven to 392 degrees Fahrenheit.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Mix egg yolk with water, creating your egg wash.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Take rolled on a tin foil circle of dough and flip it above the baking dish, fashioning it to fit the rims. Carefully remove the foil.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Press the dough to the bottom and sides of a dish. Cut the excess parts with a zigzag pastry wheel.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Smear the egg wash on the bottom and sides of the crust. Prebaked, it will create a shield for the crust, so it did not become too soggy of the cherry juice.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the baking dish into the oven and bake for about 10 minutes, until light golden colour, and baked egg wash on the surface.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove it from the oven and cool a bit. At the same time roll the other part of the dough. Rectangular if you wish.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cut the head of Cthulhu of the rolled dough, then part of tentacles, wings and eyes, the rest of the tentacles and some details (check how to do it on Sandy's video, in the mentioned above timing). Each part that you cut off, remove from the rest of the dough, and put to the plate in the fridge, so it was cold.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">When the filling is cold, and the pre-baked crust possible to touch, fill the crust with the filling. Then create your Cthulhu out of the parts that you cut off the dough, on the surface of a filling, starting with a wings, then a tentacles, curved fantastically, then the head put on a slightly bigger pile of a filling. Put 2 saved cherries into the slits made in the Cthulhu's eyes and fit them on the monsters head. Fashion the rest of the details on the pie (also check how to do it nicely on Sandy's video above).</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Smear the rest of an egg wash on a monster, and put the pie into the hot oven for 30-35 minutes.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Remove the baked pie from the oven, cool it in a room temperature until it is just slightly worm, and put it to the fridge for at least 1 hour.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Serve it, after chilling, cutting the Cthulhu Pie in every, morderus way, you might thing of:)</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Happy Halloween, you guys!:D</span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-88944644813409402042016-10-26T02:19:00.000+02:002016-10-26T02:30:32.870+02:00Kanapka z sałatką z kurczaka Clay'a (jak w serialu "Bitten") / Clay's chicken salad sandwich (as in "Bitten" TV Show)Już za chwileczkę, już za momencik nadejdzie anglosaskie święto potworów i koszmarów wszelakich - Halloween. W zeszłym roku uczciłam je bardziej tradycyjnym Pumpkin pie, ale w tym postanowiłam zaszaleć i faktycznie na ten okres końca października i początku listopada, spotworzę Bantofelki. A właściwie zwilkołaczę. Skłaczę! Blog będzie przez kilka nadchodzących postów wył przy pełni księżyca, z zacięciem polował na wampierze i rzecz jasna podtykał wam wszelakie, kłaczaste żarcia - jedno po drugim, z etykietką czegoś, co z rozkoszą zjadłby zmiennokształtny. Doświadczycie wszystkiego wilkowego, co stworzyła moja wyobraźnia (parafrazując jakże znany tekst z początku serialu "Twilight Zone"), a raczej co ta wyobraźnia sobie przypomniała, i gdzie ją skierowała pamięć, w poszukiwaniu książek i filmów, a także internetów, w których wilkołaki coś spożywały.<br />
Będzie więc jak zwykle bez-dietowo, geekowo, smacznie i pachnąco, a także w dużej ilości i prosto - bo akurat to jest wspólna cecha wszystkim wilkołakom, bez względu na uniwersum, w jakim występują. Ważne, by brzuch był pełny, by była satysfakcja z przeżuwania, a dekoracyjne porcje degustacyjne, rodem z Atelier Amaro, ozdobione kwiatkiem, które wilkołakowi tylko by żołądek wkurwiły - zostawmy może miłośnikom wampirów. Oooo... oni zdecydowanie w tym będą gustować, popijając kielichem krwi i piłując pazurki.<br />
<br />
A teraz, skoro wszystkie te, zgromadzone już i częściowo gotowe do zapodawania w formie felek żarełka, wyją mi wilczo i przeciągle, głosząc: "Daj nam zaistnieć, siostro księżycowa!" - ulegam z wdziękiem i na pierwszy rzut zapodaję wam danie wyłuskane z serialu "Bitten" czyli wilkołaczą kanapkę z sałatką z kurczaka Claya.<br />
<br />
Auuuuuu... znaczy, zaczynamy świętowanie wilkołaczego Halloween w towarzystwie Bantofelków! Do dzieła!<br />
<br />
Tak się niestety składa, że wszelakie fantasy woli wampiry. Nie wiem, czemu się tak uczepili tego tematu, ale akurat z ras paranormalnych w tym temacie znajdziecie najwięcej książek i filmów. Ostatnio także uwzięli się na anioły, szczególnie, jeśli można anioła wpakować w upadnięcie i śmiertelne, bezsensowne zakochanie się w człowieku. Albo w wampirze! Z jednej strony mnie, miłośniczkę wilków, frustruje to, że się tak fascynują martwiakami, a z drugiej rozumiem: romans kupi co druga nastoletnia siksa, a jeszcze jak ma on powiew rozwiewającej się już na szczęście mody przyniesionej przez jakościowo pożałowania godny "Zmierzch", otoczki tajemnicy i marzenia o niezwykłym, martwym opiekunie, który (obowiązkowo zabójczo przystojny) nie widzi poza bohaterką świata - to tylko iść w to przy wtórze "Ka Ching" mamony, wpadającej z konta panienek zafascynowanych wampirami, do kieszeni przedsiębiorczego twórcy.<br />
Niemniej, gdyby wyłączyć z tego całego cyrku wampiry, mam wrażenie, że umiejętnie wpasowany w setting wilkołak - istota równie tajemnicza i na pewno mniej idiotyczna niż mieniący się brokatem koleś, nadto tragicznie (chociaż zależy też od spojrzenia na lykantropię) obdarowana przez los mocą zmiany postaci ludzkiej w zwierzęcą - stworzyć by potrafiła znacznie lepszą historię.<br />
<br />
Spójrzmy chociażby na serial "Bitten". Scentrowany właśnie na wilkołaczej watasze, relacjach wilkołaków między sobą i tak właściwie wojnie z całym światem, jest bodajże pierwszym tego typu widowiskiem, które mnie przyciągnęło do siebie, nie odrzucając jak jakieś romantyczne "Teen Wolfy", gdzie jest tylko jeden taki koleś, w dodatku nastolatek, problemy szkoły średniej, oh, ah, eh... fuj!<br />
No dobra, w "Bitten" też się zaplątało trochę romansu, jako, że bazowany jest na pierwszym tomie serii książek Kelley Armstrong o tytule "Women of the Otherworld", która jak nic traktowana być powinna jako paranormal romance, niemniej kobietka postawiła nie na romanse, jako temat przewodni przygód bohaterów, ale właśnie na fantastycznie przekazany świat wilkołaczy. I właśnie dla tego klimatu, dla zmieniających się w wilki facetów i kobiet, dla brutalności i wilczej polityki, dla cudownych relacji w watasze, w której z rozkoszą ja, miłośniczka jedynie słusznego systemu RPG "Wilkołak: Apokalipsa", odnajdywałam coraz to odniesienia do rozmaitych plemion jednie słusznej wilkołaczej gry, wsiąknęłam na trzy sezony, wciągnęłam w to swoje wilkołaki grające ze mną na realu w Werewolfa i z całego serca polecam. Pierwszy sezon na pewno. Drugi nieco się popsuł - bez sensu skupili się na czarownicach, ale trzeci, ostatni, z przytupem wrócił do tematu watah i wilkołaków. Co prawda zmaszczono zakończenie, a drugi i trzeci sezon praktycznie nic nie miał wspólnego z drugim i trzecim tomem serii książek - ale wilcza wataha została. I mnie to wystarczyło.<br />
<br />
W wielkim skrócie, o co chodzi w "Bitten", by wam za bardzo nie spoilerować.<br />
Główną bohaterką jest Elena Michaels - młoda kobieta, która zrządzeniem losu i przypadkiem (który potem, w miarę rozwoju akcji okaże się celowym działaniem), została ugryziona przez jednego z wilkołaków z watahy Jeremy Denversa - wilków, których terytorium stanowi Ameryka Północna, a dom watahy to posiadłość Stonehaven w miasteczku Bear Valley, w stanie Nowy York. No i w sumie wszystko byłoby ok, bo wilkołaki i w ten sposób powiększają swoją liczebność w tym uniwersum, gdyby nie to, że Elena jest JEDYNĄ wilkołaczką, ponieważ do tej pory żadna ludzka kobieta nie przeżyła ukąszenia i pełnej przemiany w wilkołaka. Nie narodziła się też taka z ojca wilkołaka, która miałaby zmianę w wilka w genach. Kobiety zwyczajnie nie mogą stać się wilczycami, koniec, kropka. Rodzić wilkołaki - jasne. Synów, których potem ojciec - wilkołak zabiera od matki i wraz z potomkiem znika, by chronić sekret ich istnienia. U córek gen wilkołactwa najwyraźniej występuje jako recesywny. Przekazać dziecku - przekażą, ale same nigdy do księżyca nie zawyją. I tu mamy kolejny wspólny element we wszystkich settingach, gdzie pojawiają się wilkołaki - wielki sekret istnienia.<br />
Wróćmy jednak do Eleny. Serial skupia się w pierwszym sezonie na niej i jej porąbanych relacjach z watahą, do której z ugryzienia należy. Czemu się popsuły i jaka jest jej historia - dowiadujemy się w trakcie rozwijania się akcji. W trakcie też poznajemy watahę, na czele z ich alfą Jeremym, byłym facetem Eleny, adoptowanym synem Jeremy'ego, który jest również bezlitosnym wykonawcą woli swego lidera) - Clayem, oraz przecudownymi, wilkołaczymi zwyczajami.<br />
Skracając sytuację jeszcze bardziej - problemy Eleny z facetem-wilkołakiem, byłym, który koniecznie chce ją odzyskać, ale przy tym nadal być tak bardzo wilczy, męski i nie do ruszenia, mimo, że ma bzika na jej punkcie, które odpowiadają za zakwalifikowanie książki do rodzaju paranormal romance, ustępują jednak brutalnej walce o władzę i terytorium, gdy wataha Jeremy'ego nagle staje się obiektem ataku. I w tym momencie Elena musi sobie zadać pytanie: durne próby bycia człowiekiem, mimo, że to dawno już za nią, czy lojalność wobec swoich i akceptacja wilczej natury?<br />
O, proszę państwa i w momencie, jak zaczyna się lać pierwsza krew, poznajemy pierwsze zwyczaje wilkołaków tego świata - serial robi się naprawdę interesujący...<br />
<br />
Pozwolę sobie więc go polecić z pełną odpowiedzialnością miłośniczki "Wilkołaka: Apokalipsy". Kiedy już przebolejecie romansowe i traumatyczne ludzkie problemy - wilcze tło w pierwszym sezonie zwyczajnie was zachwyci.<br />
<br />
Do tego tła właśnie teraz nawiążemy. Relacjami w tej watasze ja i Azrael - mój kumpel-maniak Wilca, zachwycamy się od dawna. Szczególnie zwyczajami watahy przy tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Jedzą w watasze w swoim towarzystwie przede wszystkim dopiero gdy alfa weźmie pierwszy kęs (zupełnie jak u normalnych wilków - prawo do łupu i najlepszego mięsa ma przede wszystkim alfa), za to kolosalne ilości jedzenia, jak na normalnej wielkości facetów i filigranową kobietkę. Gdzie to znika? A cholera wie, przypuszczam, że w całości idzie w wilka pod skórą i jego umiejętności, a ich ciała gdzieś to magazynują, póki nie spalą do ostatniej kalorii, właśnie na przemianę i podtrzymanie tego wilka przy życiu. Z tego by wynikało, że powinni być przy kości. Nic z tych rzeczy. Może aktywny tryb życia? Anyway, wilkołaki jedzą dużo i to nie tylko tu, w świecie "Otherworld", ale w każdym innym, posiadającym wilkołaki. I z tego co widzę - jedzą też prosto. Kalorycznie. Mięso, warzyw raczej niewiele, pieczywo, jeszcze więcej mięsa, bekon smażony tonami, jajka... ah... powiem wam, że ta kuchnia to mi się szalenie podoba. Zero ograniczeń. No i nie certolą się z tym, by wyglądało ślicznie. Ma być gryźliwie i smacznie, ot co.<br />
<br />
Jedną z takich właśnie potraw widzimy dokładnie w trzecim odcinku 3 sezonu - "Right behind you", gdy, w wyniku rozmaitych dziwnych wydarzeń, w Stonehaven pojawia się przyrodni brat Eleny - Alexei. Koleś jest młodzikiem, tuż przed pierwszą przemianą, naładowanym buntem i hormonami i, jak łatwo przypuścić, cały czas jest głodny, gdy ciało przygotowuje się do pierwszego przeistoczenia. Clay, obecnie narzeczony Eleny (ta jest, dogadali się w ciągu trzech lat:P), podsuwa mu więc, widząc, że koleś zaraz się zacznie wgryzać w ściany, kanapkę. Sądząc po wyglądzie - sam ją zrobił, zdecydowanie niechlujnie, niemniej Alexei wgryza się w kanapkę bez dyskusji, przeżuwa z satysfakcją i tylko pyta o ketchup. Czyli, myśli sobie taka Banshee, oglądając scenkę po raz pierwszy, to coś musi być dobre, szybkie, sycące i proste, by facet, którego wstępnie zakwalifikowała jako Pomiot Fenrisa (gdyby myśleć o Clay'u w kategoriach wilkołaków WoDowych), mógł to zrobić sobie lub komuś, nie przemęczając mózgownicy tak trywialną sprawą, jak nakarmienie prawie-wilkołaka, zapychając mu tym czymś skutecznie wór bez dna, omyłkowo zwany żołądkiem.<br />
Gdybym miała pod ręką gifa z tego odcinka z ową kanapką, pokazałabym ją wam. Ale, że nie mam, starczy tylko rzec, że między dwoma kawałkami przekrojonej pajdy chleba widać tam białą mieszaninę mięsno-sosową, bez śladu zieleniny (jakże po wilkowemu!), rzuconą na talerzu niemal na stół gestem "masz, żryj, dobre". A gdy dzieciak domaga się ketchupu, który dodaje wszędzie, Clay patrzy na niego jak na idiotę, wyjaśniając, że to jest sałatka z kurczaka. Do tego ketchupu się nie dodaje. I słusznie! Królicze żarcie to w kojcu królików, trafiłeś do kuchni wilkołaka, młody, więc jedz, co należy.<br />
<br />
Tak prosta, ludzie, rzecz. Chleb, w którego kawałki wetknięto to coś,o tajemniczej nazwie "sałatki z kurczaka". Co tajemnicze przestało być dosyć szybko, gdy już wygooglałam, co to jest. Po czym z tajemniczego stało się zaskakujące, ponieważ kanapka z sałatką z kurczaka zbiera takie recenzje na internetach, wbrew (a może dzięki) swej prostocie, że niech się najlepsze dania restauracyjne schowają. Pyszne! Proste! Comfort food - a to już jest najwyższa pochwała. W końcu o ilu rzeczach można powiedzieć, że spożycie ich koi schetane nerwy? Ten i ów pisał, że tak tęsknił za smakiem tej kanapki, tak za nim chodziła, że potrafił specjalnie po mięso kurczaka iść do sklepu w nocy i zrobić sobie kanapkę z sałatką, bo nie mógł bez niej żyć!<br />
<br />
No to, kurka, poległam po tym, a że akurat szukałam potraw do halloweenowego projektu "Wilkołacza kuchnia" na Bantofelkach, który to właśnie zaczynamy dzisiejszą felką, logicznym się wydaje, że kanapka z sałatką z kurczaka w wykonaniu Claya, musiała tu trafić.<br />
<br />
Zrobiłam więc absolutnie klasyczną, wilkołaczą wersję, trzymając się tego, co widziałam w odcinku "Bitten", a nie setek przepisów podsuwanych mi przez internety, bazując jedynie na ich składnikach stałych i wiecie - to był strzał w dziesiątkę. Moje testujące "łaki" - sztuk trzy - dostały dziś tę kanapkę do testów na sesji i chociaż ja osobiście widziałabym ją z dodatkiem kiszonego ogóreczka albo grzybka marynowanego, to dwaj pozostali oświadczyli, żeby absolutnie nic nie dodawać. Idealna kanapka dla wilkołaka ma być właśnie taka, prosta, zajebiście dobra i koniec!<br />
<br />
A zatem ulegam demokratycznej decyzji mej watahy i w ręce wasze oddaję wilkołaczą kanapkę z sałatką z kurczaka, którą z rozkoszą spożywać możecie nawet i wtedy, jeśli wolicie tę drugą, bardziej martwą i krwiopijną stronę paranormalu z zębami. Oni niech siorbią krew, wam nikt nie każe tego robić. A na pusty żołądek będzie idealna. Kto zaś wie, co się potem stanie przy pełni...<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCEdQfepv3vSFMmVj-gyzn5dh8aoMblERM_MYgyQ7yMzexnCyPhM8HGd0eGX_e6Iz2WuzleUYv613VHbHKWTNiUqWlMQ9HYMuhPklEXkYxrhLByyCEMh-QePoV6WiOlCapdVajm7W7wmM/s1600/IMG_1561.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="209" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCEdQfepv3vSFMmVj-gyzn5dh8aoMblERM_MYgyQ7yMzexnCyPhM8HGd0eGX_e6Iz2WuzleUYv613VHbHKWTNiUqWlMQ9HYMuhPklEXkYxrhLByyCEMh-QePoV6WiOlCapdVajm7W7wmM/s320/IMG_1561.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<u>Składniki (na miskę sałatki lub ok. 12 kanapek - 6 podwójnych pajd):</u><br />
<br />
12 kromek chleba<br />
1 udo kurczaka<br />
1 podwójna pierś kurczaka<br />
1 marchewka<br />
1 cebula<br />
1 kostka rosołowa drobiowa<br />
2 łyżki majonezu<br />
1 łyżka śmietany<br />
1 łyżka musztardy<br />
1 łyżeczka soku z cytryny <br />
sól, pieprz, majeranek<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Mięso kurczaka myjemy, wkładamy do garnka (nie skórujemy! - skórka dodaje smaku), dorzucamy obraną marchewkę przekrojoną na pół, obraną cebulę przekrojoną na pół, zalewamy całość wodą, aż przykryje mięso i stawiamy na ogień.<br />
<br />
Gdy woda zacznie buzować, szumujemy potencjalną pianę z powierzchni i dorzucamy kostkę rosołową. Gotujemy do miękkości mięsa.<br />
<br />
Wywar mięsny odlewamy (można taki bulion zachować i zamrozić na później), mięso chłodzimy, a gdy wystygnie, obieramy z kości, drobiąc na małe kawałki.<br />
<br />
Mięso wrzucamy do miski, dodajemy majonez, śmietanę i musztardę, mieszamy.<br />
<br />
Testujemy smak, doprawiamy solą, pieprzem i majerankiem. Ponownie testujemy. Jeżeli potrzeba, dodajemy jeszcze majonezu i musztardy, pamiętając jednak, że sałatka ma nam iść potem do kanapki, więc sosu ma być tylko tyle, by łączył mięso ze sobą, nadawał smak, ale nie ciekł.<br />
<br />
Gdy smak zupełnie nam już odpowiada, uklepujemy w misce, zakrywamy folią i wstawiamy do lodówki na kilkanaście minut, by smaki się przegryzły.<br />
<br />
Gotową sałatkę z kurczaka umieszczamy między przygotowanymi pajdami chleba, smarując chleb grubą, hojną warstwą i serwujemy swoim prywatnym głodomorom o każdej porze dnia i nocy.<br />
<br />
Można do sałatki zawsze podać z boku, na talerzyku, ogórek kiszony, albo grzybki marynowane. Doskonale też smakuje, jeśli warstwę sałatki w kanapce posypiemy świeżą rzeżuchą. Jednakże, jako, że jest to kanapka wilkołacza - nie szalejcie z zieleniną, bo mięsożercy za nią nie przepadają.<br />
<br />
W przypadku jeżeli zostało nam mięso po gotowaniu rosołu, albo kawałki pieczonego kurczaka, z którymi nie ma co zrobić - można spokojnie zastosować je do tego przepisu, pomijając część o gotowaniu mięsa i podążając za przepisem od 4 akapitu włącznie.<br />
<br />
Smacznego!:)<br />
----------------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-TukZNj3Vx5RviU2CjwfLQlqutIeKIMgmMt0waMjEv0r6THWa3OLDbzP-Rtz2EfkFbBd2K72zDVo_KXMmQDlmUWfz9XWfLKNLSYUkUPbR7ZJR6RYKzyDXlp-Ybc8lqVkDThqD-k5uuC4/s1600/IMG_1560.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-TukZNj3Vx5RviU2CjwfLQlqutIeKIMgmMt0waMjEv0r6THWa3OLDbzP-Rtz2EfkFbBd2K72zDVo_KXMmQDlmUWfz9XWfLKNLSYUkUPbR7ZJR6RYKzyDXlp-Ybc8lqVkDThqD-k5uuC4/s320/IMG_1560.JPG" width="320" /></a></div>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for a bowl of salad or 12 sandwiches - 6 double slices of bread):</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">12 slices of white bread</span><br />
<span style="color: red;">1 chicken leg with skin</span><br />
<span style="color: red;">1 big chicken breast</span><br />
<span style="color: red;">1 carrot</span><br />
<span style="color: red;">1 onion</span><br />
<span style="color: red;">1 chicken broth cube</span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of mayo</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of sour cream 18%</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of mustard</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of lemon juice </span><br />
<span style="color: red;">salt, pepper, marjoram</span><br />
<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;"> Put washed chicken leg and breast, with skin, into a pot. Add a carrot - cut in half, onion - cut in half and pour the water inside, so it covered the meat. Start cooking.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the water starts to boil, remove possible foams from the water surface and add chicken broth cube. Cook the meat until it is soft.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the meat from broth (the broth you should save for something else, so freeze it, do not waste it), cool it completelly and remove the meat of the bones, dividing in a small pieces.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour the meat into the bowl, add mayo, cream, mustard, lemon juice, mix it all together. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Check the taste, then add, according to your taste, appropriate amounts of salt, pepper and marjoram. Taste again. If it is necesarry, add some more mayo, lemon juice or mustard, however remember that the salad will go between the pieces of bread. The amount of sauce should be just enough to feel it, and to stick the meat together, not to drip out.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the taste is as you wish, cover the bowl with a tin foil and put into the fridge to cool it a bit and let the tastes mix.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the salad is ready, smear it generously on one piece of bread, cover with the other and serve your hungry werewolves at every hour of day at night.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">This it the most basic version of a werewolf chicken salad sandwich. But you can serve it with a pickled cucumber or a pickled mushrooms at the side. It also tastes great if you put some fresh watercress on the surface of chicken salad, before you cover it with a second piece of bread. Anyway - this is the werewolf sandwich. Remember about it for they are a meat lovers not a rabbits to feed them with veggies:D</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">If you have any leftovers after cooking or baking chicken - you may easily use them for this recipe, omitting the part about meat cooking, following the recipe from its fourth paragraph.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-55250050463311513242016-10-19T19:22:00.002+02:002016-10-19T19:22:58.220+02:00Domowy cukier waniliowy / Homemade vanilla sugar<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Jak zapewne zauważyliście, w większości moich przepisów od ponad roku nie ma praktycznie wogóle składnika, który jest zazwyczaj spotykany w większości ciast pieczonych przez Polki. Do pewnego momentu również ja używałam go masowo, a jakże, ale trafiłam na pewną informację, która mnie odstraszyła od niego tak skutecznie, że gdyby nie znacznie bardziej aromatyczny, domowy substytut, pewnie zupełnie bym z niego zrezygnowała.<br />
Mowa o cukrze waniliowym, a właściwie wanilinowym, który i tak z przyzwyczajenia nazywamy błędną nazwą. Ponieważ prawdziwej wanilii u większości producentów tego dosmaczacza nie ma - dawno już postawili na syntetyczną wanilinę i nie uznali za stosowne poinformować o tym nikogo, cichcem zmieniając nazwę na paczuszce. A ponieważ nikt się tego nie spodziewał i właściwie jest to tylko dodatkowe "n" w nazwie, łatwe do przeoczenia przez zmęczone oczy gospodyń domowych, pracujących jeszcze zawodowo - cukier wanilinowy cichcem zastąpił waniliowy w latach osiemdziesiątych i tak już zostało.<br />
Żadna kobitka zresztą nie zastanawiała się nawet nad tym, smak był praktycznie taki sam i dopiero kiedyś komuś rzuciło się to w oczy, ale właściwie to już na wszystko było za późno. Cukier wanilinowy od 20 producentów w każdym sklepie, więc po prostu machnęłyśmy ręką.<br />
<br />
Czemu o tym piszę? A to temu, że nie dość, że robią nas w balona, licząc, że z przyzwyczajenia dalej będziemy to samo kupować to jeszcze, na kanwie zmniejszania kosztów produkcji i ścinania cen towaru, nie dość, że prawdziwą wanilię ma teraz tylko cukier waniliowy (naprawdę o tej nazwie) Delecty, to jeszcze, ignorowana solidarnie przez społeczeństwo, krąży informacja o rewolucyjnym odkryciu Japończyków, za które otrzymali Nobla. Otóż panowie ci uzyskali syntetyczną etylowanilinę tańszym kosztem niż do tej pory. Z krowiego moczu. Informacja poszła w świat, a kobiety i tak kupują cukier wanilinowy. I biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to news z wczoraj, ani nawet sprzed roku czy dwóch - bardzo możliwe, że od dawna to są siki, które dodajecie do ciastek, że tak sparafrazuję sławną wypowiedź "Morfeusza z "Matrixa".<br />
Kurtyna! <br />
<br />
Pozwolę, by się to przyswoiło jeszcze przez minutkę.<br />
<br />
Przyswojone z odpowiednią odrazą?<br />
<br />
No to teraz powiem wam, że jest coś, co możecie zrobić, nie rezygnując z dosmaczania wypieków wanilią, przy okazji nie nabijać kabzy producentom, oszczędzić konkretnie i wiedzieć dokładnie, co dodajecie do ciast. A mianowicie możecie zrobić własny, domowy cukier waniliowy, na naturalnych składnikach i podobnie jak w przypadku ekstraktu waniliowego, ledwie zacznie się kończyć, uzupełniać, by dobro to nigdy się nie skończyło i nie być wystawionymi znowu na krowi mocz z etykietką waniliny na opakowaniu.<br />
<br />
Cukier taki robi się w 10 minut, wymaga tylko dwóch składników i słoika ze szczelnym zamknięciem. Oraz około 2-3 tygodni cierpliwości. W zamian otrzymamy dokładnie to, co chcielibyśmy kupować, a już nie możemy, aromat prawdziwej wanilii, a nie sztucznego niewiadomo czego i niekłamaną satysfakcję, że to jest "home-made", a nie sklepowe.<br />
<br />
Zanim jednak przejdę do przepisu, chciałabym tylko was uczulić: to, co czujecie po otwarciu cukru waniliowego lub co znacie jako zapach wanilii jedynie elementarnie przypomina zapach prawdziwej wanilii. Dlatego też należy być przygotowanym, że przed upływem 2 tygodni czekania, słoiczek z domowym cukrem waniliowym, po otwarciu wydawał będzie woń szafy z czymś lekko stęchłym w środku, ponieważ tak pachną schnące laski wanilii, z których będziemy wykonywać nasz cukier. Dopiero po tych dwóch czy trzech tygodniach czekania, w nos uderzy was woń podobna do tej znanej z torebek z cukrem wanilinowym, ale też nie identyczna. Krótko mówiąc - do zapachu prawdziwej wanilii nasze nosy, trute całe życie syntetykiem, będą się musiały przyzwyczaić.<br />
Jednakże smak waniliowy i aromat w wypiekach będzie tak absolutnie boski, że naprawdę zrezygnujecie z torebkowego na rzecz prawdziwego cukru waniliowego i nie będziecie go już kupować nigdy więcej.<br />
<br />
No to gotowi? Zaczynamy ręczną robotę!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnDgbIqCBJFCYnxKiuuti2dxRjK1u_zx25jZgzn1X40esm_KemQO8dGpCWwbmmgMbmOBe0mAlQVtdAQ0XhoilOoyatH0Ussd6KJYODyej9kUa91uYMYrQXQVUXOWn0vA7Ren1JlIDslJc/s1600/IMG_1548.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="222" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnDgbIqCBJFCYnxKiuuti2dxRjK1u_zx25jZgzn1X40esm_KemQO8dGpCWwbmmgMbmOBe0mAlQVtdAQ0XhoilOoyatH0Ussd6KJYODyej9kUa91uYMYrQXQVUXOWn0vA7Ren1JlIDslJc/s320/IMG_1548.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgP0PPaT6chzPnFWwXltONK1rZfbQtRawCsywLlSbDKlPtNygYgAp6tcA1cnq0s_zbvpTbVYEajkMtOo9gl05qSsiACV7h51nkinYhfpTkQBXeaPrv_EjHSvathK8PgkhJdSFfTLG-O64E/s1600/IMG_1546.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="205" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgP0PPaT6chzPnFWwXltONK1rZfbQtRawCsywLlSbDKlPtNygYgAp6tcA1cnq0s_zbvpTbVYEajkMtOo9gl05qSsiACV7h51nkinYhfpTkQBXeaPrv_EjHSvathK8PgkhJdSFfTLG-O64E/s320/IMG_1546.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<u>Składniki(na słoiczek cukru waniliowego):</u><br />
<br />
1 szklanka drobnego cukru do wypieków<br />
3 laski prawdziwej wanilii<br />
szklany słoik ze szczelnym zamknięciem<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Do umytego i starannie wysuszonego słoiczka wsypujemy 1/3 szklanki cukru do wypieków.<br />
<br />
Laskę wanilii przekrawany wzdłuż, końcem noża wydobywamy ze środka nasionka z ciemnym mazidłem, jakie znajduje się w środku laski wanilii i wrzucamy do słoiczka. Mieszamy z cukrem.<br />
<br />
Wybebeszoną laskę wanilii kroimy na około 1/2 cm kawałeczki i wrzucamy do cukru.<br />
<br />
Zasypujemy kolejną porcją cukru.<br />
<br />
Wydobywamy miąższ z kolejnej laski wanilii, ponownie wrzucamy do cukru, mieszamy i wrzucamy resztki laski pokrojone na kawałeczki.<br />
<br />
Proces powtarzamy aż wsypiemy do słoiczka cała szklankę cukru i wkroimy wanilię.<br />
<br />
Mieszamy ostrożnie wszystko razem, by wanilia była w całej zawartości cukru, zamykamy i nie używamy przez następne dwa do trzech tygodni, z wyjątkiem otwarcia na chwilkę co jakiś czas, przemieszania delikatnie zastałego cukru z wanilią, by aromat równo się rozchodził i ponownego zamknięcia.<br />
<br />
Cukier waniliowy będzie gotowy do użycia i o właściwym aromacie dopiero po czasie oczekiwania. Wcześniej woń nas nie zachwyci, dlatego radzę uzbroić się w cierpliwość.<br />
<br />
Powodzenia!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFcOHmBe9CiYGTc5hIRtenm6jmPPq0MNWcor4oYaoFVVljSybjFlmYdAiK2FF6rf_jpsRye_O6X4gQErXlqF0MY13n_l-9NvaxtDonD8NUPPTE4UvdjvBdVBXG1w380o5ZgZg68RbUPTs/s1600/IMG_1544.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="182" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFcOHmBe9CiYGTc5hIRtenm6jmPPq0MNWcor4oYaoFVVljSybjFlmYdAiK2FF6rf_jpsRye_O6X4gQErXlqF0MY13n_l-9NvaxtDonD8NUPPTE4UvdjvBdVBXG1w380o5ZgZg68RbUPTs/s320/IMG_1544.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">-------------------------------------------------------------- </span><u><br /></u></span><br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for 1 small mason jar):</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">1 cup of superfine sugar</span><br />
<span style="color: red;">3 whole vanilla beans</span><br />
<span style="color: red;">glass mason jar</span><br />
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour 1/3 cup of superfine sugar into the mason jar.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cut along one of vanilla beans, then using a tip of the knife remove the beans and dark insights and add to the sugar. Mix it.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cut what is left of vanilla bean in 1/2cm pieces and add to the sugar.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour another 1/3 of sugar.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the insights of another vanilla bean, add to sugar, mix with it, add the pieces.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Repeat the process untill you are out of sugar and vanilla beans.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix the whole mixture carefully once again, so vanilla was everywhere in the sugar, close the mason jar and do not use the sugar for another 2-3 weeks, opening the jar just once or twice within that time to mix a bit a sugar and spread the aroma.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Homemade vanilla sugar will be ready to use after 2 or 3 weeks passes. When used before that time, the aroma is not what it should be, so you have to wait patiently to receive the best results.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Good luck!</span><br />
<br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-9261419133401941042016-10-13T21:31:00.000+02:002016-10-13T21:31:32.497+02:00Nuka Cola Quantum (Fallout 3)"War... war never changes..."<br />
Czy jest na świecie jakikolwiek gracz, który nie kojarzyłby tego hasła? Nawet taki weekendowy, nie posiadający wypasionej maszyny z przeznaczeniem na gry komputerowe? Stawiam dziesięć do jednego, że nawet, jeśli nie grał w grę, dla której to hasło jest niejako sloganem reklamowym, to na sto procent każdy wie, że chodzi o "Fallout" - najsłynniejszy, postapokaliptyczny cRPG wszechczasów. Absolutny klasyk, nie do pomylenia z niczym innym, tak jak Super Mario Bros, Tetris czy Mortal Kombat lub Tomb Raider sprzed kilku dekad. I tak jak te gry, "Fallout" doczekał się kilku sequeli, z których tylko jeden ogólnie jest nazywany gniotem - trójka, jakby kto nie był pewien - i niezliczonej liczby klonów. Ponieważ większość gier post-apo, jaka powstała po "Falloucie", jest budowana na jego sukcesie.<br />
Należę niestety do tych, których kompy nawet przed 2000 rokiem nie mogły za wiele udźwignąć, więc grałam tylko przelotnie w "jedynkę". W "dwójkę" wsiąkłam za to koncertowo, i mimo mnóstwa bugów i zwiech gry w najmniej odpowiednim momencie, "Fallout 2" była tą, w którą, poza równie ukochaną serią "Heroes of Might and Magic" grałam do końca przez długie tygodnie. Ewenement, słuchajcie, bo zwykle gry mnie nudzą albo odrzucają przez to, że albo wymagają za dużo od mego dziadka-kompa, albo zamiast rozrywki dają frustrację i nerwy, bo "coś". Nie mam w zwyczaju poddawać się przez byle co, ale nie da się ukryć, że czasami gra, mimo pięknej grafiki, miodności i grywalności wyśrubowanej na maksa, serii interesujących questów zwyczajnie nie podchodzi.<br />
Ze mną i "Falloutami" sprawa przedstawia się tak, że spośród niewielu gier, do niej mam ochotę wrócić. Hell, gdybym miała jeszcze płytę z grywalną, nie zawieszającą się "dwójką", pewnie już bym ją instalowała na dysku.<br />
<br />
Pomyślicie sobie pewnie: co ze mnie za uwsteczniona istota, skoro zatrzymałam się na etapie "dwójki", jako, że tylko o niej gadam, a przecież niedawno wyszła fantastyczna "czwórka", zbierająca tak doskonałe recenzje, jak złe zbierała jej poprzedniczka? No, taka, jak tylko kobitka posiadająca rodzinę, trzydziestkę plus na karku i zero czasu na siedzenie godzinami przed monitorem średniej jakości kompa, mieć może. Jestem stara! Straszne! Ale, chociaż nie rozumiem sporej ilości memów internetowych i nie widzę niczego kultowego w haśle "yolo", doskonale pamiętam ciary na karku, gdy słyszałam pierwsze słowa z intro "Fallouta", wypowiedziane głosem mego ulubionego aktora Rona Perlmana (od początku zaangażowanego w ten projekt) i słyszałam nawiedzone tło muzyczne gry. Czy jest to aż tak różne od tego, co wy odczuwacie teraz, będąc w tym radosnym, studenckim wieku, jeszcze przed zanurkowaniem w życie rodzinne, gdy można imprezować i/lub grać do rana, patrzycie na wypasioną grafikę "Wiedźmina" i gracie w niezwykłym świecie stworzonym przez Sapkowskiego? Właśnie, nie. Mimo tylu lat, jakie dzielą mnie, jako aktywnego gracza, od was, tnących w gry teraz, podczas gdy w czasie gdy ja to robiłam, budowaliście z klocków Lego, wrażenia są te same. Zachwyt podobnego kalibru, chociaż mnie do szczęścia nie była potrzebna płynna, filmowa niemal grafika, pikseloza nie przeszkadzała... liczyły się przede wszystkim wrażenia i to, że nie mogłam ruszyć tyłka od kompa, bo "jeszcze ten quest skończę...". A potem 3 rano za oknem, zmrużone zmęczeniem, przekrwione oczy, w których malowało się zdumienie, że to już "dzień dobry", a nie "dobranoc" należałoby powiedzieć i za kilka godzin będę musiała wstawać, a jeszcze się nie położyłam!<br />
Tamten stary Fallout to miał. I mam dziwne wrażenie, że "czwórka" też by to miała, też by mnie tak przykuła do kompa - gdyby tylko był, łaskawca, w stanie nie blue-screenować się, gdy zadania, jakie mu zlecam, go przerastają:)<br />
<br />
Nie grałam więc w czwórkę. Trudno, może jeszcze zagram. Mam jednak za sobą i jedynkę i dwójkę i trójkę - nie aż tak kompleksowo, jak mą ukochaną część, ale też przeglądałam, prychając z urazą, bo to już "nie to, co za moich czasów...". Nie to. Ale... zawsze "Fallout", nadal głos Perlmana i z tej przyczyny szacunek dla jednego z ulubionych tytułów się należy.<br />
<br />
W wielkim skrócie: wszystkie części gry dzieją się dekady po wielkiej wojnie nuklearnej z 2077 roku, podczas której w ciągu dwóch godzin ludzka cywilizacja obróciła się w perzynę i zamarzła w wichrach nuklearnej zimy na całe dziesięciolecia. Ci, którym udało się uciec przed atakiem nuklearnym, schronili się w Schronach (Vaultach) i tam kontynuowali egzystencję do czasu, aż opadł radioaktywny pył i można było wrócić do świata. Kto jednak powiedział, że ten świat chętnie ich przyjmie, a zniszczona ziemia nadal oferuje to, do czego przywykli lub czego się spodziewali? Ci, którzy nie zdążyli do schronów, ale jakoś przetrwali, stworzyli prymitywne społeczności na ruinach dawnej cywilizacji, żyjąc z jej resztek i, jeśli mieli szczęście, tylko egzystencja im dokopuje. Inni na wskutek promieniowania dawno stracili miano ludzi. Roślin niemal nie ma. Zwierzęta zmutowały, nieraz dwa gatunki łącząc w jeden, a miejsca, gdzie częściej promieniuje radiacja niż słoneczko, są częściej spotykane niż się by mogło zdawać.<br />
I tam żyje wasz bohater, czy to poznając nowy świat, tuż po opuszczeniu Vault'u, pomagając rodzinnej wiosce nie obrócić się w perzynę, szukając zaginionego członka rodziny i wsiąkając w to całe post-apokaliptyczne zło tamtego świata, które dla ciebie, gracza, jest wielkim, miodnym, wciągającym dobrem.<br />
<br />
Jak już wspomniałam wcześniej, w zależności od tego, kiedy dana część gry była wydana i jak kto do tego podchodził, graficznie albo zachwycała, albo odrzucała, ale nie to było ważne. Najważniejsza była złożoność świata gry i zadbanie o detale. Wiadomo, czego należałoby oczekiwać po takim świecie. Ruiny, dość jednorodna kolorystyka, mnóstwo różnych stworów i broni, którymi się je kosi dookoła... starczy tylko zacząć się rozglądać i grzebać w kupach szmelcu. A taki szaberek i dropienie itemów z przeciwników jest, było i będzie fajną, zabawną rzeczą.<br />
<br />
Jednym z fantów, na który trafiłam podczas swojej krótkiej przygody z trzecią odsłoną serii "Fallout", była ciekawa, jarząca się, niebieska butelka, na którą wlazłam przypadkiem eksplorując świat, leżącą gdzieś luzem. Po bliższym przyjrzeniu się, butelka okazała się być rzeczą, którą można wykorzystać do podniesienia sobie uszczuplonego paska zdrowia, co bardzo było mi potrzebne, jako, że ledwie zipiałam. Ale przy tym... czemu mi pasek radiacji nagle skoczył? Czemu do cholery umieram! Pomocy, gdzie jest Rad-away! Nie mam, kurwa! Nie..... nie, zasejwowałam! NIEEEEEEE! <br />
Czy życzysz sobie zacząć grę od ostatniego zapisu? - zapytuje mnie komputer, podczas gdy morderczo patrzę na postać wykończoną za pomocą... napoju...<br />
<br />
Tak jest... tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Nuka-Colą Quantum. Zabiła mnie radiacją, i nawet podwójna wartość regeneracyjna, jaką dawać miała, nie zdążyła nic dobrego zrobić!:D Nie dlatego, że była dobrem konsumpcyjnym, szczególnie szkodliwym, ale dlatego, że trafiłam na nią tuż po walce z czymś, co ściągnęło mi sporo zdrowia i bardzo nieładnie napromieniowało, a nic nie miałam innego do poratowania się. Co nas uczy już na wstępie: nie jedz żółtego śniegu! Nie, to nie to... nie pij podejrzanie wyglądających, świecących butelek w grze, gdy nie jesteś do końca zdrowy.<br />
Ale ta butelka to mnie zaintrygowała...<br />
<br />
Po latach nie grania i na nowo obudzonym zaciekawieniu Falloutem, w związku z pojawieniem się części czwartej, a także, jakżeby inaczej, przyglądaniem się wielu tytułom pod kątem zjadliwości bohaterów tła, przypomniała mi się i ta flaszeczka, a myśl "a gdyby tak spróbować to odtworzyć?" była nieuniknioną konsekwencją powyższego wnioskowania.<br />
Jak należałoby się spodziewać, po Quantum nastąpiła prawdziwa lawina odnajdywanych i odkrywanych na nowo innych, smacznych rzeczy z tych gier, które, poczynając od zapamiętanego do tej chwili pierwszego dobra konsumpcyjnego, znalezionego w "dwójce" - meat jerky, a kończąc na Mississippi Quantum Pie, przetłumaczonym u nas jako Kwantowy Placek z zawartością Quantum, rzecz jasna i pewna, trafią na Bantofelki.<br />
<br />
Skupmy się wpierw jednak na tym pierwszym dobrze, które wytrygowało moją chęć na dłubanie w temacie Quantum i falloutowych dóbr konsumpcyjnych. Jak zwykle na początek dokonałam researchu. Co to, jak to opisują i tak dalej. Bo poza wyglądem płynu do płukania ust Listerine w butelce po Coca Coli, na pierwszy rzut oka nie wiadomo nic.<br />
<br />
Otóż, wszelakie wiki dostarczają nam następujących informacji (pozwólcie, że zacytuję tradera Milo, z "trójki" i dodam własne tłumaczenie):<br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><i>"- This
product is the pinnacle of taste sensation. Seventeen fruit flavors and
that signature cola taste blend to form the perfect refreshing soft
drink. With its new Strontium additive, it's got that unique kick to
keep you on your toes."</i> <span style="font-size: x-small;">(Ten produkt to szczyt doznań smakowych. Połączenie smaku siedemnastu owoców i coli daje w rezultacie doskonały, odświeżający napój bezalkoholowy. To, co w nim jest innowacyjnego to dodatek izotopu Stronium, który jest tym przysłowiowym kopem smakowym, wyrzucającym cię na orbitę.)</span></span></span></span><br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Jeśli chodzi o skład, Nuka Cola Quantum składać się miała z:</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"> - wody gazowanej</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- barwnika karmelowego</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- aspartamu</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- kwasu fosforowego</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- benzoesanu potasu</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- naturalnych aromatów (17 + jeden dodatkowy)</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- kwasku cytrynowego</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- kofeiny</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">- izotopu radioaktywnego Stronium</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Yummy! Ile sztucznych pyszności:D<br /> </span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Tylko teraz co zrobić, by to wszystko z gry przenieść na real?</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"> Bardzo prosto wyjaśniono, co powinno się znaleźć w smaku tego napitku. Smak owocowy i cola (po nazwie). Oraz niewątpliwie kolor niebieski, charakterystyczny dla Quantum. Jest to do osiągnięcia, tak sobie pomyślałam, ale raczej własnym sposobem, ponieważ internety bardzo nędznie nas informują w kwestii, z czego inni próbowali osiągnąć Quantum. Nie podobały mi się te przepisy</span>,<span style="font-size: small;"> już na pierwszy rzut oka nie zapewniały smaku jak należy, uznałam więc, że amerykańcy, własną metodą idą na łatwiznę i postawią tylko na kolor, bo któż to by zechciał pić? Albo przeleją energetyka do szklanej butelki i podświetlą żarówką LEDową. No, w niektórych przypadkach, faktycznie tak robiono. Ale ja uparłam się, że nie tylko zrobię to niebieskie, o smaku coli i owoców, to jeszcze smaczne!</span></span></span></span></span><br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"> O matulu... wczoraj dostałam tym przepisem w czaszkę, bo nic, NIC, nie chciało wyjść jak zaplanowałam. Początkowa próba z multiwitaminą Tymbarku (15 z 17 smaków owocowych, wyliczonych w składzie na pudełku) i coca-colą, dała może i dobry smak. Ale kolor, jaki uzyskałam po użyciu dwóch łyżeczek barwnika niebieskiego na tej miksturze, nawet rozwodnionej, w najlepszym wypadku wychodził zielony, na dodatek tak mętny, że światło przez niego się nie przebijało i należałoby zapomnieć o iluminacji (którą też zamiarowałam osiągnąć). Z wielkim bólem serca musiałam więc odstawić sok owocowy i zmniejszyć ilość coli w stosunku do wody gazowanej, ale za to uzyskiwać zaczęłam dobry kolor. </span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">I tak, po trzech próbach, podchodząc od dupy strony do przepisu, rozpaczliwie pilnując koloru, podczas gdy smak podkręcałam po odrobinie tego i owego, zgarnianego z półek, w końcu osiągnęłam, co chciałam.</span></span></span></span></span><br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Moja wilkołacza ekipa testowa, pod przewodem Azraela, (który czekał na Quantum domowej produkcji, jak na zbawienie, jako autentyczny fan Fallout i klimatów post-apo), spróbowała z wahaniem zawartości 200ml buteleczki z niebieską zawartością i nalepką Quantum, ale i z zaufaniem... w końcu dokarmiam ich podczas sesji od ponad roku wszelakimi swoimi pomysłami i jeszcze się nie przekręcili. Wiecie, że nie dość, że przeżyli testy, to jeszcze stwierdzili, że dobre? Już niby poddawałam w wątpliwość ich poczytalność, za co mnie niezmiernie kochają, ale do tej pory, jakieś 20 godzin od testu nie słyszałam, by któryś się struł moim Quantumem, sikał na niebiesko, albo ział ogniem...chyba przetrwali:)</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">A skoro erpegowe świnki doświadczalne (dostanie mi się, oj!:P) mówią "Si", oznacza to, że produkt dopuszczony został do konsumpcji i nawet może się spodobać. A zdjęcia jakie mi wyszły! Ohohoooo!</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Od razu tylko rozwiążę kwestię świecenia: radioaktywnego izotopu nie kupimy nigdzie, a spożywanie takiego, nawet jeśli by się nam udało go dostać, to kompletna głupota. Więc napój niestety nie świeci sam z siebie. Ale sprytne ustawienie go przed źródłem światła i zapewnienie odpowiedniej przezroczystości, robi swoje. Popatrzcie i podążając za sloganem reklamowym z gry, szykujcie własne butelki Quantum na kolejne zarwane z Falloutem nocki: </span></span></span></span></span><br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><i>"Take the leap... enjoy a Quantum!"</i> </span></span></span></span></span><br />
<br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Zaczynamy!</span></span></span></span></span><br />
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><br /></span></span></span>
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><span style="font-size: small;"><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span> </span></span></span></span></span></span>
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></span></span></span>
<span class="va-quotation-body"><span class="va-quotation-quote"><span class="va-quotation-text"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"></span></span></span></span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEita_dn2VL9zmm5gLnFR6gItxGJderaYijyG4TcLrdoKAYrz-piqnvKb-8tVxqspQVX7izx0advAo8ZMFnVnpV-UUH4eW08oVc4KVSOcmCislxu8K9jPFt1glWZQGpSggWRkkaCSsqlgSo/s1600/IMG_1529.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEita_dn2VL9zmm5gLnFR6gItxGJderaYijyG4TcLrdoKAYrz-piqnvKb-8tVxqspQVX7izx0advAo8ZMFnVnpV-UUH4eW08oVc4KVSOcmCislxu8K9jPFt1glWZQGpSggWRkkaCSsqlgSo/s400/IMG_1529.JPG" width="126" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiFQryhBo3heH8-wjLRxpe5LtmRnVo7jwv8Qd6qyPXXQ7pC0L7x745BcZMhEeH0UoR7GWNBfXnh-hRLFRDPGvQPiPPtKaEzaBxjqA0x6sde5l8EpSNCzUtqGanxuD6hDYGPPKueTuKsNw/s1600/IMG_1521.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="234" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiiFQryhBo3heH8-wjLRxpe5LtmRnVo7jwv8Qd6qyPXXQ7pC0L7x745BcZMhEeH0UoR7GWNBfXnh-hRLFRDPGvQPiPPtKaEzaBxjqA0x6sde5l8EpSNCzUtqGanxuD6hDYGPPKueTuKsNw/s320/IMG_1521.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<u><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Składniki (na 200ml butelkę):</span></span></u></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">175ml wody mocno gazowanej</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">25ml coli</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">4 kopiate łyżeczki cukru pudru</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">1 łyżeczka spożywczego barwnika niebieskiego (żelowego)</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">5 kropel olejku lub aromatu pomarańczowego</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">1/2 łyżeczki soku z cytryny (lub szczypta kwasku cytrynowego)</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<u><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Wykonanie:</span></span></u></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Do naczynia z miarką wlewamy najpierw wodę, potem barwnik i mieszając dążymy do uzyskania właściwego odcienia niebieskiego koloru.</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Następnie dolewamy colę, dosypujemy cukier, dolewamy aromat i sok z cytryny i wszystko razem mieszamy, starając się zrobić to na tyle szybko, by zanadto się nie wygazowało.</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Testujemy smak ile razy będzie trzeba i sprawdzamy kolor pod mocne światło za każdym razem, gdy dosmaczamy. </span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Pasujące nam smakowo i kolorystycznie Quantum przelewamy do przygotowanej wcześniej buteleczki po 200ml Coca Coli, zamykamy przy pomocy kapsla, który potem trzeba będzie mocno zacisnąć, by napój się nie wygazował, naklejamy na butelkę quantumową nalepkę i przechowujemy w lodówce, do czasu podania.</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Żeby zrobić odpowiednie wrażenie luminescencji, właściwe falloutowemu Quantum, butelkę z napojem stawiamy przed mocnym źródłem światła lub na nim i cieszymy się "radioaktywnym" blaskiem Nuka Cola Quantum.</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">---------------------------------</span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjikJoPtUu8PfIC1H8Nii00Nnmd6lOHEYQlLhpZKGVEPtVB6_M5Po0AAIVhoynwbXuaAHzpLqJudnDYg-RYFBsRwBeWoHt68uZYnhV9Lk7b-Xi6rxp4KeReKxDSATLQ6jijU0nOev0m-LY/s1600/qu1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjikJoPtUu8PfIC1H8Nii00Nnmd6lOHEYQlLhpZKGVEPtVB6_M5Po0AAIVhoynwbXuaAHzpLqJudnDYg-RYFBsRwBeWoHt68uZYnhV9Lk7b-Xi6rxp4KeReKxDSATLQ6jijU0nOev0m-LY/s320/qu1.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><u><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Ingredients:</span></span></u></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">175ml of carbonated water</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">25ml of coke (or pepsi, any you prefer)</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">4 tspns of caster sugar</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">1 tspn od blue food colour (gel)</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">5 drops of orange oil or extract</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">1/2 tspn of lemon juice (or a pinch of citric acid)</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><u><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">The making of:</span></span></u></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Pour the carbonated water into the measuring cup, add the food colour and mix until you receive the desired colour.</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Add coke, sugar, orange extract and lemon juice and quickly mix it alltogether, so the drink didn't flat.</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">Make a taste check as many times as you need, adding additional pinches of the ingredients if necesarry, but with every addition check the colour of the liquid, lighting it with a strong light source.</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">If the taste and the colour are ok, pour our homemade Quantum into 200ml glass Coke bottle, close it up using a cap, which then has to be pressed tightly, so the bubbles didn't run away. Put an appropriate Quantum sticker on the bottle and put it in the fridge till the time for serving comes.</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;"><span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;">To make Quantum luminescent, simply put a bottle at the front or on the strong light source (black light would be perfect), and enjoy the tasty radiation of Nuka Cola Quantum.</span></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div>
<span style="font-size: x-small;"> </span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-57821583512520567512016-10-11T19:28:00.000+02:002016-10-11T19:28:05.017+02:00Portugalskie ciasto pomarańczowe /Portugese orange cakeMam niezwykłą słabość do słowa "Przepowiednia". A już szczególnie do zwrotu "Proroctwo". Niby jedno i to samo, ale to drugie ma jakiś taki oddźwięk fantasy, magiczny, tajemniczy. Właściwie to, patrząc na to, co czytam i czym się fascynuję, to, że wszelakie proroctwa zapowiadane w treści są dla mnie magnesem przyciągającym do dzieła pisanego, tak samo jak obecność dowolnej konweniencji zmiennokształtnego (ze wskazaniem najsilniejszym na wilkołaki i kotołaki) bohatera, jest zupełnie normalne. Pasują do siebie tajemniczością, zapowiedzią zmiany, hintem, że ta przyszłość, którą uważamy za produkt wyłącznie własnych działań, mogłaby już być ustalona i stanie się, bez względu na to, cokolwiek zrobimy, chociaż dziwnie, niewiele jest książek, w których te dwa elementy łączy się ze sobą. Moja ukochana to seria "Kroniki Cheysuli" Jennifer Roberson, gdzie są i zmiennokształtni i wielkie Proroctwo i tak cudowna, wciągająca akcja, że książka ta nieodmiennie od ponad dwudziestu lat zajmuje miejsce w mojej biblioteczce na honorowym miejscu, uzupełniona o dosłownie wszystko, co wydano w tym świecie, włącznie z opowiadaniami.<br />
Pomijając jednak zmiennokształtność, wszystko, co ma gdzieś tam zapowiedź jakiejś przepowiedni, przyciąga moje zainteresowanie. Nie tylko w fantasy. Swego czasu bardzo poważnie interesowałam się przepowiedniami Nostradamusa, i kombinowałam, czy jest jakiś sposób, by dopaść "Centurie" wieszcza bez komentarzy, po polsku, by samej sobie interpretować, a nie polegać na innych. Niestety, na stan mej wiedzy sprzed dziesięciu lat, takiego tłumaczenia nie było, więc jakoś to zainteresowanie z lekka przybladło. Przypuszczam, że teraz, gdyby się uparł, pewnie bym je znalazła po angielsku (w Stanach jest dość świrów, którzy mogliby stanowić target docelowy, dzięki któremu taka książka by się sprzedała), ale właściwie... nie dostąpiłyby "czytania z miejsca", a wylądowania na stosiku "to-read", który bardzo powoli, chociaż sukcesywnie, zmniejsza się. Nie jest to dobre miejsce dla takiej książki, więc właściwie to myślę, że jeszcze pozwolę tej myśli podojrzewać, zanim ponownie wrócę do aktywnego zainteresowania przepowiedniami.<br />
<br />
Zapytacie pewnie do czego zmierzam, zaczynając felkę o cieście pomarańczowym, zupełnie nie pasującym do niej wstępem o przepowiedniach. Gdzie tu jest jakiekolwiek powiązanie? Jest, jest. Dziwne zapewne, ale związane z obecną pogodą za oknami. Jesień w pełni, kurtka zimowa w użyciu chociaż jeszcze miesiąc temu chodziłam w krótkim rękawie przy 26 stopniach. Ta pogoda właśnie jest łącznikiem między dwoma, z pozoru kompletnie nie związanymi tematami.<br />
Moje zainteresowanie przepowiedniami Nostradamusa rozciągnęło się kiedyś na inne przepowiednie, w tym i na takie, w których powiadał, bodajże Ojciec Klimuszko, że nadejdzie taki czas, że Polska stanie się krajem tropikalnym. Kiedy i za sprawą czego - nie wiadomo. Stawiam na przebiegunowanie. W sumie tak dużo przepowiedni akurat tę tezę głosiło, potwierdzonych przy tym i przez kilka naukowych głów, wedle których ta zmiana nastąpi, tyle, że w bardzo długim okresie czasu, że z czytania i słuchania o nich, jak o kolejnej sensacji wieku dwudziestego plus, przeszłam do zaciekawionego myślenia "A może jednak?". Szczególnie, że właśnie ostatnich kilka jesieni wygląda tak, jakby się nam sierpień przesunął o dwa tygodnie na wrzesień z temperaturą, a wiosna wcale nie chciała nadejść wtedy kiedy trzeba. Żeby na Wielkanoc leżał śnieg jak cztery lata temu...<br />
I to, moi państwo, jest ten trigger, który sprawił, że ponownie zaczęłam się zastanawiać, czy aby w tych przepowiedniach nie ma czegoś konkretnego, poza fascynującym dreszczykiem emocji, gdy się je czyta. Zapewne ja Polski o klimacie tropikalnym nie doczekam, ponieważ taka zmiana klimatu zajmie o wiele więcej lat, niż mi przeznaczono, może dopiero moje wnuki doświadczą letniej pogody w grudniu, ale strasznie podoba mi się myśl o otwieraniu okna i zrywaniu pomarańcz z drzewa tak, jak teraz moglibyśmy zbierać jabłka.<br />
Myśl ta szczególnie jest miła, gdy za oknami mamy standardową jesień, owoców sezonowych i ciepełka coraz mniej, za to sklepowe owoce tropikalne zaczynają nabierać smaku na półkach sklepowych. Pomarańcze są coraz smaczniejsze, wkrótce pojawią się klementynki, ceny spadną w dół z hukiem i Święta pojawią się na horyzoncie zapowiadane czekoladowymi Mikołajami na półkach supermarketów, ledwie obsługa sprzątnie z nich znicze ze Wszystkich Świętych.<br />
<br />
Jako, że mamy teraz okres przejściowy, ludzie zdążyli się stęsknić za tropikiem lata (nawet alergicy jakoś tęskniej kichają), okiem łaskawy i głodnym spogląda się na te pomarańcze świecące niemal w witrynach sklepowych, jak malutkie, złote słoneczka, a ci, którym zmysł kulinarny zaczyna szeptać cicho, że co tam, surowe... weź i upiecz sobie co dobrego z pomarańcz, jako wspomnienie lata, mają przej...hmmm... kukane:) Bo z tych pomarańcz można zrobić tyle fajnych rzeczy!<br />
<br />
Mnie akurat wraz z chęcią na coś maksymalnie pomarańczowego towarzyszyła myśl, by było to ciasto typu "gryźliwego i mięskiego". Ten i ów, który czytał felki w <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/02/paczki-z-roza-loco-jedyne-suszne.html">Pączkach Loco</a></b> i <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/06/donuty-lokiego-lokis-donuts.html">Donutach Lokiego</a></b>, zwrot ten rozpozna. Dotyczy on bowiem ciasta, które nie rozpływa się w ustach od razu po kontakcie ze śliną, ma intensywny smak i zwyczajnie samiec jest z niego zadowolony, bo zanim przełknie, zdąży poczuć, że ugryzł ciasto, a nie powietrze. Czyli ciasto jest mięsiste, męskie i smakowicie... no, gryźliwe. Takie są najlepsze. A jeżeli towarzyszy takiemu ciastu również i fakt posiadania aromatu, który za nami chodzi... szykujcie się na arcy przyjemny powrót do przeszłości, bowiem lato wróci nam po pierwszym gryzie i wcale nie będziemy chcieli się nim za bardzo dzielić z rodziną (bez obaw i tak zeżrą wszystko, ledwie się odwrócicie:D).<br />
<br />
Ustaliwszy sobie priorytety, na moment odwróciłam spojrzenie, zafascynowane ostatnimi czasy rozmaitymi pie i zerknęłam na typowe ciasta, ale właśnie bardzo aromatyczne, cięższe i biszkoptowate. Takie, którym do szczęścia wystarczy tylko porządne wymieszanie składników i wysoka temperatura, by się upiekły. Takie właśnie, jak portugalskie ciasto pomarańczowe, z jakim dziś przyjdzie się wam zapoznać.<br />
<br />
Trudno naprawdę o prostszy wypiek. Bo tylko mieszamy w nim składniki i nie dodajemy nic poza nimi po upieczeniu. Możemy machnąć cukrem pudrem z wierzchu, ale i bez niego będzie super. Cała atrakcja ciasta i tak tkwi w tym, że jest cudownie gryźliwe, aromat prawdziwych pomarańcz, którym jest napakowane po brzegi, czuć w całym mieszkaniu ledwie zaczyna się piec, a człowiek od razu czuje się lepiej, postawiony przed obliczem kawałka tej pysznej, doskonałej dobroci.<br />
Ciężko zakwalifikować je do kategorii biszkoptów, ponieważ nie do końca jest takim, do którego przywykliśmy. Nie opada. Rośnie duuuże, ale przy tym zachowuje swoją zbitą, ciężką strukturę, której tak bardzo poszukujemy w ciastach jesiennych, do pary z aromatem. Powiedziałabym, że jest to biszkopt, ale soczysty, wilgotny, mający nieco wspólnego z konsystencją<a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/09/ciasto-marchewkowe-z-hogwartu-harry.html"> <b>ciasta marchewkowego</b></a>, jakie już wam wcześniej proponowałam na Bantofelkach. Ale przy tym jakimś dziwnym trafem nie jest ciężkie. Można je jeść i jeść i wcale nie ma się dość. Czysta, pomarańczowa, smakowita magia, która co prawda przemija, gdy blaszka jest już pusta, ale w momencie, gdy sobie o tym cieście przypomnimy - zaczyna nas nawiedzać. Tak jak przepowiednie. Gdzieś tam się czai na horyzoncie i grozi, że jeszcze nadejdzie. Jeszcze położy na nas łapy. Teraz je co prawda jedynie zwęszamy, mając świadomość, że jest, ale daleko, ale kiedyś to "daleko", zmieni się na "blisko" lub teraz. A wtedy pozostanie nam tylko poddać się z wdziękiem zmianom, jakie nadeszły lub... dać sobie spokój z mrocznymi prorokowaniem Banshee i skupić wyłącznie na tym, że za góra dwie godziny można będzie wbić zęby w ten pomarańczowy przysmak, pozwalając przyszłości nadal się wieszczyć daleko na horyzoncie. Ciasto będzie na talerzyku przed tobą już teraz. Czy jest sens potrzebować więcej w tej konkretnej chwili? Niech tylko kto skoczy jeszcze po mocną, czarną herbatę i, na bogów, dajcie mi kota mruczącego do boku mego, bowiem ta trójca zapewni mi całą przyjemność z beztroskiego odczuwania teraźniejszości, jakiej będę potrzebować!<br />
<br />
Herbatę zapewnicie sobie sami. Kota też (jak jaki szczęściarz ma). A ja z prorokowania wracam do świata żywych i zapraszam do stworzenia sobie ostatniego składnika na pyszną chwilę "tu i teraz", z poniższego przepisu. Oto przed wami portugalskie ciasto pomarańczowe.<br />
A przyszłość?<br />
Poczeka.<br />
Przepis wzięty <b><a href="http://foodess.com/recipes/portuguese-orange-cake/">stąd</a></b>.<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version.</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnopym41srsvLGl_ahpOFAfOFqaXiExaUy5pfoBMex4DwOmcjEDPpcb1GsDdINPokIaEmvS-9hFtYvmWGZuhK0n6AKGltNaR-LReINk7yaLkAfK78uHQVMmtPdPS3l2iafDU4HtZreKyI/s1600/WP_20160818_004.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="178" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgnopym41srsvLGl_ahpOFAfOFqaXiExaUy5pfoBMex4DwOmcjEDPpcb1GsDdINPokIaEmvS-9hFtYvmWGZuhK0n6AKGltNaR-LReINk7yaLkAfK78uHQVMmtPdPS3l2iafDU4HtZreKyI/s320/WP_20160818_004.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u><br />
<br />
150g miękkiego masła<br />
250g cukru<br />
4 jajka, osobno żółtka i białka<br />
3 duże pomarańcze<br />
2 szklanki mąki<br />
1 łyżeczka proszku do pieczenia<br />
cukier puder do posypania wierzchu<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza.<br />
<br />
Blachę 20x20cm wykładamy papierem do pieczenia.<br />
<br />
Masło z cukrem wkładamy do miski i miksujemy, aż będą puszyste.<br />
<br />
Dodajemy po jednym żółtku, dobrze ubijając po każdym.<br />
<br />
Z pomarańcz wyciskamy sok i ścieramy skórkę. Jedno i drugie dodajemy do masy, cały czas ubijając. Masa wyjdzie nam trochę wodnista, ale tak ma być. Miksujemy cały czas, od czasu do czasu skrobiąc boki i dno, by wszystkie składniki się połączyły.<br />
<br />
Do miksowanej masy dosypujemy mąkę i proszek do pieczenia i miksujemy do czasu aż wszystkie składniki razem utworzą gładką całość.<br />
<br />
W osobnej misce ubijamy na sztywno białka ze szczyptą soli. Ubitą pianę łyżka po łyżce mieszamy delikatnie z masą.<br />
<br />
Masę na ciasto przelewamy do przygotowanej blaszki i wkładamy do piekarnika na 35-40 minut, do czasu aż wierzch, naciśnięty lekko, ugina się jak gąbka, a patyczek wetknięty w ciasto wychodzi suchy.<br />
<br />
Wyciągamy ciasto z piekarnika i pozwalamy się mu ostudzić.<br />
<br />
Wierzch posypujemy cukrem pudrem, kroimy na kwadraty i serwujemy jeszcze ciepłe z filiżanką herbaty. <br />
<br />
Smacznego!<br />
-----------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM0-gd5D9QVwRyJjgbqRtWv6xD1l7ek_j2_78jNkE0Ute6yyprk-wMlQlIAk-Ub5ldINQbtcFuI9pCX-56kj3sIukLnZwsYU0wxuE5-N8ZNzdfH9Xd6AUbl2_VYsz7Ah-tb1B-ghxqWqQ/s1600/WP_20160818_002.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="246" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM0-gd5D9QVwRyJjgbqRtWv6xD1l7ek_j2_78jNkE0Ute6yyprk-wMlQlIAk-Ub5ldINQbtcFuI9pCX-56kj3sIukLnZwsYU0wxuE5-N8ZNzdfH9Xd6AUbl2_VYsz7Ah-tb1B-ghxqWqQ/s320/WP_20160818_002.jpg" width="320" /></a></div>
<u><br /></u>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u><br /><br />150g of butter, softened<br />250g of sugar<br />4 large eggs, separated<br />3 large oranges<br />2 cups of all purpose flour<br />1 tsp baking powder<br />caster sugar for sprinking </span><br />
<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Preheat the oven to 350 degrees Fahrenheit.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Line the baking dish 8x8" with a baking paper.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cream together butter with sugar until light and fluffy.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Add the eggs, one a the time, mixing well after each.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Add the juice squeezed of oranges and the zest and do not worry if the mixture appears curdled - that is how it should look like.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Mix it all until the mixture comes together, scraping the sides of the dish from time to time.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Add dry ingredients to the mixture, and mix until it reaches a smooth texture.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">In a seperate bowl beat the egg whites with a pinch of salt until stiff peaks. Spoon the beaten egg whites to the mixture, and carefully mix it alltogether.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Pour the mixture into the prepared dish, put it into the oven and bake for 35-40 minutes, until the top feels springy when pressed, and the toothpick comes out clean. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the cake from the oven and cool it a bit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Sprinkle the top with a caster sugar, cut it squares and serve with a mug of hot tea.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Enjoy! </span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-22751149480105370822016-10-05T16:23:00.002+02:002016-10-05T16:23:48.772+02:00Smok a.k.a Jadeith - ulubiony drink Dory Wilk (Seria o Dorze Wilk) /Dragon a.k.a Jadeith - Dora Wolf's alcoholic drink (Dora Wolf hexalogy) Od lat wkłada się nam do głów prawdę, powszechnie znaną, że co rude, to wredne. Ale to oczywiście nie wszystko. Rude też jest fałszywe. Rude na głowie oznacza wiedźmę. Nie chcę nawet myśleć ile rudowłosych kobiet posiadających koty i dziedzictwo po przodku w postaci recesywnego genu MC1R, który ubarwił im głowy na kolor płomienia, za mrocznych czasów średniowiecza z miejsca było uznawanych za czarownice, tylko dlatego, że znały się na ziołach i były wolnomyślicielkami. Bo rude! Rude na dodatek są piegowate, a w latach 90tych, gdy sama byłam małą dziewczynką, rude piętnowano, nazywając wiewiórkami lub marchewkami i nie dając im spokoju w podstawówce. Wiadomo, co inne od całego stada wron jednej, burej barwy: zadziobać! Rozszarpać na strzępy! Nie pozwolić się wychylać, bo a nuż pomyśli, że jest lepsze. A, to jeszcze udowodnimy, że jest gorsze od nas bo jest rude. I dalej dręczyć nieszczęsnego rudzielca, doprowadzając do łez, aż się to nie znudziło. Dzieciaki są okrutne, póki im samym los nie da w dupę...<br />
Rudym więc, jak widać, nigdy łatwo nie było. Ani kiedyś, ani teraz, gdy wiadomo już, że gen odpowiadający za ogniste barwy na głowie zanika i za jakieś pięćdziesiąt, sto lat rudych już nie będzie. Ogromna to szkoda, bo wygadując te wszystkie bzdury o naturalnych rudzielcach (naturalnych, to należy podkreślić, bo farbowanych lisic to teraz na pęczki na ulicach), nie dodaje się również, że rudzielce są genetycznymi potomkami Celtów i Wikingów lub też jeszcze starszej nacji, która osiedliła się na Wyspach Brytyjskich dawno, dawno temu, a co za tym idzie są to osoby o niezwykle barwnej osobowości, energiczne i równie ogniste z charakteru, jak ich głowy. Cholerycy, bardzo często, ale równie często artyści. Rudzi są po prostu pełni niespodzianek i jeśli o mnie chodzi, bardzo takie osoby cenię, ponieważ nie można się z nimi nudzić.<br />
A zresztą, opinio publiczna, głosząca te tezy swym dzieciom, tak jak wam głosili je wasi rodzice, koledzy i przodkowie: jeśli rude jest takie złe i fałszywe - czemu sami się tak farbujecie? Aaaaa... dlatego, że rudy człowiek jest bardziej interesujący niż burofutry, a o rudych kobietach powiada się, że są petardami w łóżku. Czyli jednak nie samo zło i fałsz, skoro z taką lubością panie (i nie tylko) używają tej wiedźmiej barwy w setce odcieni... przede wszystkim odróżnienie się od tłumu, w który z taką pasją tłum usiłuje nas z powrotem wcisnąć.<br />
I bardzo słusznie. Niech rude łby błyskają coraz częściej pośród masy czerni i szarości, bo wtedy nadal istnieć będzie nadzieja, że świat do reszty nie pogrążył się w konsumpcjonizmie i pogoni tylko za chlebem powszednim. Te przebłyski ognia, nawet nienaturalnego dają nadzieję, na to, że następny wschód słońca nadal kogoś zachwyci tylko i wyłącznie tym, że nastąpił i to w pięknych, tycjanowskich odcieniach. Rudych, a jakże. Rudzi rządzą i zmieniają świat, który bez nich byłby... jak książka bez iskrzącego jak iskra w mroku, bohatera.<br />
Jak seria o Dorze Wilk, bez Dory.<br />
<br />
Wspominam tę bohaterkę nie bez powodu, ponieważ od niej wywodzi się bohater dzisiejszej felki, czyli jej ulubiony drink. Dora jest bohaterką hexalogii autorstwa Anety Jadowskiej, wiedźmą i jest też ogniście ruda, co jednak z byciem wiedźmą w świecie stworzonym przez Anetę Jadowską wcale nie jest równoznaczne. Ona jest ruda z tego samego powodu, dla którego kłopoty bardzo ją kochają i wyłażą jej na spotkanie zza każdego kąta, niespodziewani przodkowie machając z przeszłości, objawiając się w najmniej odpowiednim momencie i obdarzając darem, który, a jakże, najpierw musi sprawić kupę problemów zanim stanie się użyteczny. Dlatego, że takie osoby, którym los nie szykuje spokojnego życia po prostu się czasem pojawiają. Na pewno nie zaznają spokoju, nim ich nie przeczołga przez dżungle kłopotów, oceany ambarasów, armie przeciwników, i na koniec oferuje małą chatkę na zadupiu w komplecie ze spokojem, na który rzucą się z utęsknieniem i nigdy więcej nie zechcą wracać do zbyt żywego świata, by ten świat znowu sobie o nich nie przypomniał.<br />
Dora jest fajna. Bądź jak Dora...<br />
Albo może nie bądź, bo tyle przygód, ile jej zgotowała jej twórczyni, to nie na barki przeciętnej dziewczyny, nawet policjantki z wykształcenia. Niemniej nawet jeśli nie dane ci będzie być Dorą, z chęciami ku temu lub i bez nich, każdy chciałby mieć w swojej okolicy "kąt" z napojami alkoholicznymi i czartem za barem, w którym czuje się bezpieczny jak w domu, serwują mu jego ulubiony napitek i zazwyczaj nie zawracają dupy, póki z tej knajpy nie wyjdzie. Mowa tu o "Szatańskim Pierwiosnku" - ulubionej knajpie naszej rudej wiedźmy, w której, mimo zdecydowanie uczynienia z niej sanktuarium spokoju i miejsca dla złapania oddechu, również, jak druhny na weselu, szczerzą zęby nadchodzące kłopoty, diabelnie przystojne diabły iskrzą aurą, a anioły stróże roztaczają Pełnię Majestatu...<br />
<br />
Oszczędzę wam spoilerów... sami przeczytacie książki o Dorze, jeżeli uznacie, że moje słowa o rudej brzmią obiecująco. W hexalogii jest ich sześć i każda jedna przepełniona niezwykłymi wybrykami wiedźmy, diabła i anioła, oraz rozmaitych ich sprzymierzeńców i wrogów w alternatywnej, paranormalnej wersji Torunia, zwanego Thornem. Mimo, że generalnie zwykle ciągnie mnie bardziej do postaci twardych wojowniczek i już teraz należę do "Team Nikita" (nowa książka Jadowskiej - "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" z wyżej wspomnianą Nikitą porywa tak, że kapcie spadają z wrażenia i na sto procent jeszcze o niej na Bantofelkach usłyszycie. Dziewczyna pochłania 4000 kalorii dziennie i to nie w postaci powietrza... tak, tak, już wiecie, co to oznacza...:D). Do Dory się ciągle przekonuję, niemniej od razu mówię, że nie da się o niej zapomnieć i wcisnąć w szeregi czarownic i wiedźm, łażących tłumnie po wielu światach fantasy. Bo to Wilk. W dodatku Rudy. A Rudy Wilk nie wpasowuje się w żadne ramki. Robi sobie własne i to one muszą dopasować się do niego.<br />
<br />
Skoro zaś mowa o dopasowaniu się, nie do wyobrażenia jest, by taka bohaterka sączyła w swej ulubionej knajpie wódkę. Albo zwykłą whisky. Ba, Tequilla Sunrise, który już jest bardziej buzernym koktajlem, bardzo pasującym do umaszczenia Dory, nadal nie jest tym czymś, czym dziewczyna się raczy, a co z miejsca przykuło moją uwagę w pierwszym tomie jej przygód. Bowiem wbrew podejrzeniom, nie pija ona byczej ani demoniej krwi, wina, ani ciężkich alkoholi, przez które umysł idzie spać, albo się wyłącza, dostawszy pałą alkoholową do pary z i tak męczącymi go nadprzyrodzonymi problemami. Dora pija drinka, który jednocześnie wydaje się być jej całkowitym przeciwieństwem i idealnie do niej pasować.<br />
Spójrzmy jednak na to, co nam książka o nim powiada, a co sprawiło, że chwyciłam za długopis i wpisałam go na listę planów bantofelkowych, nie zastanawiając się nawet nad tym, kiedy znajdę na niego czas. Jak widać znalazł się, ale uwierzcie, "Smok" jest wart wciskania go w rozmaite, niewygodne miejsca...<br />
...<br />
Dobra... to ja lepiej będę już cytować, zanim ktoś tu zacznie mieć zbereźne myśli na temat szklanek z drinkiem trzymanych przez wiedźmę-joginkę samymi mięśniami Kegla... wrrrróć!:) Cytat:<br />
<br />
<i>"Dopiłam drinka. Byłam chyba jedyną osobą, która zamawiała Smoka: wódka, sok z kaktusa i limonki, plaster ogórka na lodzie. Zielony, orzeźwiający, bez wyczuwalnego smaku alkoholu,<br />idealny. Podejrzewałam, że Leon specjalnie dla mnie zawsze ma pod ladą karton soku kaktusowego, nie używa go do innych drinków. To było miłe."</i><br />
<div style="text-align: right;">
<span style="font-size: x-small;">Złodziej dusz - Aneta Jadowska</span></div>
<br />
Na chłopski rozum, jeszcze bez testów, doszłam do wniosku, że Smok albo Jadeith, jak go nazwą od tomu drugiego - jest więc orzeźwiającym połączeniem soku z kaktusa (powiedzmy... jak ten skład produktu na opakowaniu soku potrafi odzierać z nadziei...), limonki, soku, którym ocieka plasterek ogórka na lodzie i naprawdę tak małej ilości wódki, że czuje się jedynie jej leciutkie wierzgnięcie spomiędzy tych chłodnych kwaskowatości. Jest to taki drink, który właściwie można pić jak sok, wiedząc przy tym, że to nie jest sok, bo alkohol wyczujesz, jeśli sobie przypomnisz, że tam jest. Subtelny, przyjemny i dziwnie niepopularny, sądząc po opisie. A także chyba... smaczny. I to mówię ja, która od lat z repertuaru drinków oferowanych przez rozmaite knajpy, konsekwentnie wybieram klasyczną Margaritę, Long Island Ice Tea, albo Lemmy'ego (czyli Johny Walkera z colą), czyli raczej takie, w których da się wyczuć alkohol i cukier.<br />
Ale to tak łatwo nigdy nie jest, że starczy mi lista składników do dania/napitku, które pojawiło się w interesującej postaci w jakiejś historii i zaczęło mnie nawiedzać, co wybitnie świadczy o tym, że ŻYCZY sobie być odtworzone. Udałam się na wywiad do Anety i tak długo zadawałam dziwne pytania, poczynając od składników i ich ilości w "Smoku", a kończąc na rodzaju szklanki, w której jest serwowany w "Pierwiosnku", aż byłam usatysfakcjonowana wiedzą, jaką zdobyłam. Autorka nie posłała mnie, o dziwo, do wszystkich Mironów, co tylko świadczy o jej odporności w kontaktach z ludźmi zadającymi dziwne pytania. Bardzo, bardzo użyteczna umiejętność. Za to podała mi co i jak i oto pewnego pięknego wieczora, tuż przed sesją RPG w "Wilkołaka: Apokalipsę", stworzyłam ten drink, obfotografowałam z każdej strony, a potem szklanki z nim podsunęłam swoim chłopakom, by testowali. I wiecie co? Wataha składająca się z dorosłych mężczyzn, z czego każdy o innych upodobaniach alkoholicznych, wysiorbała Jadeithy tak szybko i z takim mlaskaniem, że opływając w samozadowolenie z powodu dobrze wykonanego napitku Dory Wilk, mogę się przyczepić tylko do jednego: albo Dora wcale nie ma aż tak nietypowego smaku, jako jedna z niewielu gustując w Jadeicie, bo może chowają go przed innymi, albo moje chłopaki z watahy wraz ze mną, są jak Dora. Z jednej strony to super, a z drugiej... wszyscy bogowie, brońcie nas, bo dziś szykuje się budzenie caernu i wobec ich wyraźnie widocznego stopnia dziwności umysłu, nie wiem czy nie skończy się na wielkiej wojnie z Fomorami, albo Gają, tak zirytowaną naszymi wariactwami, że zamiast udzielić łaski i obdarzyć bezpiecznym dla wilkołaków miejscem, pośle nas do wszystkich czartów świata Anety Jadowskiej (bo Telluria to za mało)!:D<br />
<br />
Podsumowując, na wypadek gdyby ktoś się nie dał rady przedrzeć przez moje pisanie i nie znalazł słów zadowolenia, "Smok" smaczny jest. Śliczny, zieloniutki, orzeźwiający, a ten ogórek na lodzie dodaje naprawdę kapitalnego aromatu. Pewnie, małą ilość alkoholu w nim zawsze można zwiększyć, w zależności od preferencji pijącego, ale, bądźmy szczerzy, wtedy to już nie będzie oryginalny drink Dory Wilk, ale jego wolna interpretacja. No i za dużo alkoholu raczej zepsułoby tę frywolną lekkość smaku. Jest to drink wprost idealny dla każdego, kto ma naturę bardziej niż mniej, że tak się wyrażę, rudowłosą. Dla tych, którzy wierzą w magię i to nie pojmowaną jako machanie łapkami i szeptanie magicznych formuł, ale którzy widzą ją w tęczy, promyku słońca zamkniętym w kropli rosy i cieszą się przez tydzień najmniejszą przyjemnością. Drink optymistyczny.<br />
A jeśli będąc pesymistami lub realistami znajdziecie jego smak mimo wszystko zdecydowanie fajnym, to może jednak świat nie jest aż tak strasznie czarno-biały i poważny, jak wam się wydaje i wciąż jest dla was nadzieja na optymistyczne ogłupienie.<br />
<br />
To mówiłem ja, Jarząbek, trener trzeciej klasy...:D<br />
<br />
A teraz pogalopujmy do tego, na co spora ilość z was zawsze czeka, lub do czego od razu scrolluje, nie zawracając sobie głowy felką, czyli do przepisu na Smoka (chociaż mam cichą nadzieję, że jednak ktoś to wszystko czyta; głupio by było pisać tylko dla siebie, skoro robię to ku szerszemu gronu:))<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbMQB6isdmFlETgzVHG8vdFfDCKBrdPayh9y2dp-p1weBj5P7z2zBMFXQKpRm7t89w6XkHguzED7y06DBAgI2ZfK18tfxmOInlsFWDjQVGaqZmRjfu0Xg4712M1in1HTv7PdbiK6awCOg/s1600/drin.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbMQB6isdmFlETgzVHG8vdFfDCKBrdPayh9y2dp-p1weBj5P7z2zBMFXQKpRm7t89w6XkHguzED7y06DBAgI2ZfK18tfxmOInlsFWDjQVGaqZmRjfu0Xg4712M1in1HTv7PdbiK6awCOg/s320/drin.jpg" width="197" /></a></div>
<br />
<u>Składniki (na 2-3 szklanki napitku):</u><br />
<br />
1 litr soku kaktusowego (użyłam "Owoce Świata" Tymbarku, z braku czego innego na rynku)<br />
100ml wódki (niezbyt mocno dającej alkoholem po nosie; Stock albo Krupnik bez dodatków smakowych spełniają zadanie)<br />
sok wyciśnięty z 2 limonek<br />
kruszony lód<br />
plastry świeżego ogórka<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Do wysokiego naczynia przelewamy schłodzony sok kaktusowy, dodajemy sok wyciśnięty z limonek, dolewamy alkohol.<br />
<br />
Mieszamy wszystko razem za pomocą łyżki o długiej rączce tak, by składniki połączyły się porządnie ze sobą. Jeżeli mamy odpowiednio duży shaker, możemy rzecz jasna mieszanie zastąpić potrząsaniem. Na jedno wyjdzie.<br />
<br />
Do szklanki z grubego szkła nasypujemy kruszonego lodu do 1/4 wysokości, w lód ten wtykamy plaster ogórka i po łyżce, powoli, nalewamy mieszankę soku kaktusowo-limonkowego z alkoholem tak, by lód jak najwolniej nam podrygiwał, a ogórek poruszał się wraz z nim (to, by ogórek pozostał z lodem jest ważne dla smaku, o wiele lepszego, niż gdyby ogórek miał pływać w drinku bez lodu).<br />
<br />
Wtykamy do "Smoka" grubą rurkę, wystarczającą by wciągnąć nią kruszony lód i serwujemy od razu.<br />
<br />
Smacznego:)!<br />
<br />
------------------------------------------<br />
<u><br /></u>
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for 2-3 high glasses):</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">1 litre of cactus juice</span><br />
<span style="color: red;">100ml of vodka (not too fragrant)</span><br />
<span style="color: red;">freshly squeezed juice of 2 limes</span><br />
<span style="color: red;">crushed ice</span><br />
<span style="color: red;">thick slices of fresh cucumber</span><br />
<span style="color: red;"><u><br /></u></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour cooled cactus juice into the high jug, add squeezed lime juice and alcohol.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix it, using a spoon with a long handle, so the ingredients mixed nicely. You can also mix them in a shaker if you have it big enough.</span><br />
<br />
<span style="color: red;"> Pour the crushed ice into a drink glass so it reached about 1/4 of its height, put a slice of cucumber just between the slights of crushed ice, and slowly pour the drink into the glass, using a tablespoon, so the ice and cucumber stayed together as long as it is possible on the bottom, and finally flowed up together (that is a necesarry procedure, for the cucumber with ice tastes much better then without it).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a thick straw into the drink (so you could also get to the crushed ice with it) and serve imediatelly after making.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-49284493270538441422016-10-02T01:21:00.000+02:002016-10-05T11:29:15.901+02:00Klasyczne Apple Pie "z kratką"/ Classic Lattice-top Apple PieCzy istnieje bardziej jesienny owoc niż jabłko? Raczej nie spodziewałabym się, by na przykład na takie pytanie w "Familiadzie" ktoś w odpowiedzi pchnął odruchowo śliwkę Strasburgerowi w konferansjerskie oblicze. Albo jarzębinę. Zawsze jabłko, jako pierwsze wstrzela się na myśl, gdy nas zapytają o jesień i owoce. Jabłko zielono, żółto, czerwone, chrupiące i słodkie, twarde, lub wręcz przeciwnie miękkie, rozpływające się w ustach. Jabłko, które lubi praktycznie każdy. Często w jesiennej parze z jeżem, który je nosi na grzbiecie na obrazkach dla dzieci, sugerując, że jeż te je jada. Nic bardziej mylnego... jak jeż przypadkiem ma jabłko nabite na kolce, to nie jako ruchoma spiżarnia, albo jedzenie na wynos, a z powodu soku owocowego, który spływając mu z kolców na skórę, zwalcza pasożyty. Mało poetyczna wizja, ale tak to wygląda. Dzieciakom pozwólcie jednak wierzyć, że jeżyk niesie jabłko, które potem sobie zje w norce w ciszy i spokoju. Obecny świat jest tak porąbany i coraz mniej normalny, że taka przyjazna, przytulaśna wiedza daje to, co nam odbierają politycy swymi nieludzkimi decyzjami.<br />
Nie będę tu wyjeżdżać teraz o polityce. Nie mam siły na to, nie mam też chęci psuć sobie i wam smacznego, jabłkowego nastroju wspomnieniami tego, co się dzieje w ostatnim czasie i do czego państwo rządzący usiłują zredukować kobiety. Nie... wróćmy lepiej do jabłek.<br />
<br />
A zatem jabłka. Spożyjecie na surowo - bomba witaminowa i uśmiech na ryjku, szybka przekąska w dosłownie każdym miejscu i sytuacji (pod ławką w szkole też; sama zżerałam cichcem jabłka, gdy przerwa była za daleko, a żołądek stanowczo za pusty, chrupiąc dyskretnie i udając niewinną, gdy mnie łapano z pełnym ryjkiem i kazano interpretować wiersz Szymborskiej. Moja mina ponoć była epicka..:)) Ale przecież nie samą surowizną człowiek żyje. Umówmy się: jabłko surowe jest smaczne. Ale jeżeli jabłko surowe połączymy z czymś jeszcze, to nie tylko nie straci aromatu. Podgrzane albo upieczone z dodatkiem, polepszy smak produktu towarzyszącego, a samo nadal pozostanie świetnie wyczuwalną osobowością. Dlatego tak idealnie pasuje do wszelakich potraw z każdej dziedziny. Używa się je wszędzie, od deserów po zagęszczanie nim gulaszu zamiast mąki, czy to w Polsze, czy w Afryce. Bez jabłka nie byłoby kuchni, tak mi się zdaje, chociaż i kobieta miała tu jakiś wkład. A zatem, spokojnie rzec można, że prawdziwa kariera jabłek zaczęła się nie w rajskim ogrodzie, choć poprzednie zdanie zupełnie ciekawie wpasowuje się w ten pogląd, a w kuchni przedsiębiorczej gosposi, która sobie pomyślała pewnie któregoś dnia parę setek lat temu: "a gdybym tak na tym podpłomyku położyła kawałek jabłka i przykryła go drugim podpłomykiem, a potem upiekła na kamieniu?". Kto zaręczy, że tak się nie zaczęła kariera wszystkich ciast owocowych z jabłkami? Nikt. Ale od tego mamy wyobraźnię, by właśnie teraz widzieć tę kobitkę w gieźle, jak kombinuje nad jabłkiem i ciastem.<br />
<br />
Jesień kojarzy się z jabłkiem. A ciasto z jabłkiem? Polakom z szarlotką. Z miejsca. Natomiast wszelakim anglosasom i pochodzącym od nich - z Apple Pie. Wiąże się to przede wszystkim z tym, że u nich sztandarowe pie to taki wypiek z dwóch cienkich kawałków ciasta i zamkniętego między nimi nadzienia, które czyni to nadzienie głównym bohaterem. U nas niemal zawsze tym bohaterem jest puchata góra ciasta, w którym owoce to tylko dodatek. Szkoda wielka, ale tak już się to utarło. Jednakże nie oznacza wcale, że wyrastając w jednej tradycji, wszystkie inne musimy pro-polsko, odpychać od siebie, bo nie nasze. A takiego... jak chcę ciasta z owocami, to sięgam po takie, które jest pełne owoców, a nie tylko nafaszerowane nimi tu i tam, albo maźnięte czymś w rodzaju konfitury z cienkiej warstwy posiekanych na drobnicę, co się jeszcze rozpłynęły w gorącu piekarnika. Ja chcę owoców, które niemal z niego wypływają, tak ich dużo.<br />
I właśnie takich wrażeń dostarcza mi absolutnie klasyczne Apple Pie.<br />
<br />
Apple pie, znane też jako tarta z jabłkami (nie podam tu również określenia ciasto z jabłkami, bo Apple Cake też istnieje i ma swój odpowiednik w polskich ciastach jabłkowych), które pojawia się bardzo wcześnie w angielskich, starych przepisach - już w czternastym wieku, wyobraźcie sobie - stało się tak niesłychanie popularne na świecie (w końcu proste i z dostępnego wszędzie owocu, więc dlaczego by nie), że praktycznie każdy, europejski kraj ma swoją jego wersję. Wspomnę teraz jedynie najsłynniejsze, za które już się brałam lub wezmę się w niedalekiej przyszłości, darząc wszelakie jabłkowe pie i szarlotki, ciasta z jabłkami rozmaitego typu, nieprzemijającym, wielkim uczuciem: Anglosasi i pochodzący od nich Amerykanie - Apple Pie. Ci ostatni zrobili sobie nawet z niego narodowy, wszechamerykański wypiek i przemianowali na American Pie. Polska - szarlotkę. Francuzi mają niesamowitą Tarta Tatin, która dosłownie stoi na głowie, a Niemcy - <span class="st">Apfelkuchen, który właściwie jest ciastem z rozrzuconymi na nim jabłkami. No i strudel wiedeński też mają, ale to, mimo, że z jabłkiem, zupełnie inne, chociaż absolutnie kultowe ciasto. Ogólnie, co kraj, to inna wariacja, ale z tego co zauważyłam, we wszystkich tych wypiekach jabłkowych z całego świata powtarzają się dwie rzeczy: jabłka muszą być z gatunku twardawych, by się nie rozciapały podczas obróbki termicznej, oraz muszą być połączone z cynamonem i innymi, korzennymi przyprawami, które wybijają jabłkowy aromat do stratosfery. Także i cukier lub miód być musi do posłodzenia nadzienia, bo jabłka twarde zazwyczaj są kwaśne i nikt by w sumie nie za bardzo polubił ciasto z kwaśnym nadzieniem. Aczkolwiek, jeżeli absolutnie nie chcecie cukru, nasi przodkowe też wymyślili na to sposób. Cukier był drogi i zamorski, ale gruszki z kolei - słodkie i dostępne równie powszechnie jak jabłka. Temu Apple Pie doprawiano właśnie sokiem z gruszek tam, gdzie było cienko z cukrem. Albo wspomnianym wcześniej miodem. </span><br />
<span class="st">Na szczęście my nie musimy aż tak bardzo się dostosowywać, więc spokojnie sypniemy sobie białą śmiercią do jabłek i skracając sobie życie o kilka dodatkowych sekund - spożyjemy Apple Pie z absolutną rozkoszą.</span><br />
<br />
<span class="st">Lubię, jak mój kolejny wypiek ma jakieś umocowanie w geek-kuchni, ale w przypadku Apple Pie opadły mi ręce. Ono jest wszędzie! Pojawia się dosłownie w każdym serialu, większości filmów, grach (w RuneScape - grze retro typu MMO wręcz mamy questa, by je zrobić, w Guild Wars 2 - kolejnym MMO, również występuje i to w dwóch wersjach, ale o nich poczytacie dokładniej w innym artykule na<b> <a href="http://www.portalmmo.pl/">Portalu MMO</a></b>, do którego przyłożyłam rękę:)), i nawet nie wspominajcie mi o książkach, w których też co kartka to Apple Pie. Ćwiekowy "Kłamca" ma je w trzech formach i to tylko w jednym cyklu u Lokim! Wiem, bo sprawdzałam pilnie, a to tylko ten jeden cykl. Wiecie, że siedzi i w innych jego książkach, co zdecydowanie, jak na moje oko czyni Kubę miłośnikiem Apple Pie?:) W "Lyonesse" Jacka Vance'a spożywane jest na uczcie, "Żelazny Druid" Kevina Hearne też je zjada. Nie dam za to głowy, bo dawno czytałam, ale w cyklu "Kobra" Timothy Zahna również było. I w "Pernie" Anne McCaffrey! Powiedzcie mi zatem, czy jest ciasto bardziej epickie i bardziej ukochane przez twórców wszelakich? Bardziej popkulturowe niż to? No, nie ma. Apple Pie musiało więc trafić na Bantofelki i trafi jeszcze na pewno co najmniej raz. W nieco innej wersji, na którą już się czaję, ale najpierw zapoznajcie się z klasykiem. Od klasyki zaczyna się bowiem wszystko: i indoktrynację fantasy Tolkienem młodego umysłu dziecka <złowrogi śmiech:P> i wariacje kuchenne w temacie rozmaitych, niepolskich wypieków.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Jak zwykle, zabierając się za nowy produkt (chociaż Apple Pie robiłam już kilkakrotnie w ostatnich latach, więc tak właściwe to wcale nowy dla mnie nie jest, ale tym razem na bloga chciałam odrobić zadanie jak trzeba), zrobiłam sobie research, poczytałam kilka przepisów i zdecydowałam się na klasyka, ALE z tradycyjną, chociaż nietypową górą dla pie. Czyli z kratką. Co prawda pobawimy się z nią nieco dłużej niż ze zwyczajną górą do pie w postaci nakładanego na wierzch płatu ciasta, ale efekt naprawdę jest nie dość, że dekoracyjny i zgodny z najlepszymi tradycjami, to smakuje fantastycznie.</span><br />
<span class="st">Skoro klasyk, to klasyk. Trzymamy się właściwie podstawowych dodatków, które w klasyku być muszą. A zatem w nadzieniu jabłka. Twardawe, jak już wspomniałam, ale nie będzie źle, jeżeli między te twarde trafi nam jedno lub dwa miękkie, takie które się szybko rozlecą. Zrobią nam w ten sposób sos jak marzenie i nawet wody nie będziemy musieli dodawać. Cukier, rzecz jasna. Cynamon, gałka muszkatołowa, imbir - musowo. Kardamon dodałam również, bo aromat ma cudowny, świetnie grający z resztą. Rodzynki trafiły do ciasta tradycyjnie. Nie zawsze się je dodaje, ale Ciotka Wiki podpowiada, że tradycyjnie i one lądowały w klasycznych Apple Pie.</span><br />
<span class="st">Natomiast ciasto stanowiło wyzwanie. Nie sposób znaleźć, jakie było to tradycyjne, najczęściej używane dawniej, szczególnie, że każda gosposia ambitnie będzie wskazywać swoje, jako jedynie słuszne i tradycyjne. Gro przepisów w jakie się zagłębiałam, proponowało zrobienie ciasta o zastanawiającej nazwie "flaky". Jest to odmiana ciasta francuskiego, którego warstwy oddzielają się od siebie, "listkują" w czasie pieczenia. Jednakże nie pasowało mi ono zupełnie ani do tradycyjnego spojrzenia na Apple Pie - gdzie tam czternastowieczna gosposia będzie wymyślała ciasto listkujące - ani moich preferencji smakowych, co do spodu do pie. Ciasto listkujące chętnie widuję w ciastkach kruchych i drożdżówkach, a nie pełnych nadzienia, dużych ciastach, które się kroi i nie da się rady zjeść w całości tak, by nadzienie nam nie poszło w diabły bokami.</span><br />
<span class="st">Dlatego też spokojnie ominęłam szalejące, listkujące przepisy i skierowałam spojrzenie na prosto, maślanie wyglądający spód, którego sposób wykonania już dawno sama stosuję. Z tą różnicą, że w jego skład weszły tym razem i żółtka oraz cukier, dzięki którym ciasto zyskało przecudowną elastyczność.</span><br />
<span class="st">A krateczka na górze, jak już wspomniałam wcześniej, jest zarówno dekoracyjna jak i klasyczna. Pasuje do kultowego, jesiennego przysmaku, na jaki za chwilę dostaniecie przepis.</span><br />
<br />
<span class="st">Wpierw jednak poświęćmy chwilę na napawanie się pięknym widokiem ze zdjęć, które aż pachną jabłkami, przyprawami i jesienią k'nam i tak ładnie polecają Apple Pie jako polepszacz jesiennej aury, że wstydem byłoby teraz go nie zrobić...</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span class="st"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfhxqrAD7ih1fYiBTueSQI_oFBZKc7YiKISRM7Y7L3nTlXT8mMT5fXzbdqx8fPJ4nxbe3ah-T7AiZLV_29hN8O-50osrdVxV3NPExVMKpydRzv3aVpk-CyB24TXXI8BnOjQZsDp4hyphenhyphenTuw/s1600/IMG_1492.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="208" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfhxqrAD7ih1fYiBTueSQI_oFBZKc7YiKISRM7Y7L3nTlXT8mMT5fXzbdqx8fPJ4nxbe3ah-T7AiZLV_29hN8O-50osrdVxV3NPExVMKpydRzv3aVpk-CyB24TXXI8BnOjQZsDp4hyphenhyphenTuw/s320/IMG_1492.JPG" width="320" /></a></span></div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span class="st"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIWNQqnQlds7QR2XwJY3pbgbC3i6oTbwcOy5TgkyI57R8nQqyJjZ-LAhBjG9ZxYEKYgoJH1NqRLQ1X4uPcQUlUUwY304I8wptZDJndTqnR0ljLd_3-YSceDFPAdgKnt_Dh6QVy6NUT03w/s1600/IMG_1488.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="214" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiIWNQqnQlds7QR2XwJY3pbgbC3i6oTbwcOy5TgkyI57R8nQqyJjZ-LAhBjG9ZxYEKYgoJH1NqRLQ1X4uPcQUlUUwY304I8wptZDJndTqnR0ljLd_3-YSceDFPAdgKnt_Dh6QVy6NUT03w/s320/IMG_1488.JPG" width="320" /></a></span></div>
<br />
<br />
<span class="st">Ponapawani?</span><br />
<span class="st">No to łapiemy się za jabłka i czynimy rzeczywistość jesienną bardziej obłaskawioną, bo unurzaną w cudowne wonie klasycznego Apple Pie - króla ciast jesiennych, udzielnego księcia sadów i postać trzecioplanową co drugiej produkcji kinowo-growo-książkowej realnego świata. Przepis pochodzi z <b><a href="http://www.butterbaking.com/2011/11/15/traditional-apple-pie/">tej</a></b> strony. Mocno zmodyfikowałam.</span><br />
<br />
<span class="st"><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span></span><br />
<br />
<span class="st"><u>Składniki:</u><br /><i>Ciasto:</i><br />3 szklanki mąki<br />1/2 szklanki cukru pudru<br />250g zimnego masła pokrojonego w kostki<br />2 żółtka<br />4 łyżki zimnej wody<br />1 łyżeczka ekstraktu z wanilii<br />cukier puder do posypania "kratki"<br /><br /><i>Nadzienie:</i><br />8-10 średnich jabłek, w większości typu twardego i kwaśnawego jak szara reneta (1 lub 2 mogą być miękkie i słodsze; pomogą w utworzeniu części płynnej nadzienia)<br />1/4 szklanki cukru (lub więcej, zależnie od kwaśności jabłek)<br />2 łyżeczki cynamonu<br />1/2 łyżeczki imbiru<br />1/2 łyżeczki zmielonych goździków<br />1/2 łyżeczki zmielonego anyżu<br />1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej<br />1/2 łyżeczki kardamonu<br />2 garście rodzynek<br />1 łyżka mąki ziemniaczanej lub 1/4 opakowania galaretki pomarańczowej<br /><br /><br /><u>Wykonanie:</u><br /><br />Najpierw robimy nadzienie.<br /><br />Jabłka myjemy, kroimy w ćwierć plasterki, wrzucamy do garnka.<br /><br />Dosypujemy cukier, mieszamy i podłączamy pod nimi gaz, by się macerowały do momentu aż puszczą sok, a te miększe zaczęły się rozpadać.<br /><br />Dosypujemy przyprawy i rodzynki, mieszamy i pozwalamy im się gotować jeszcze dłuższą chwilę, mieszając dosyć często, by nie dopuścić do przypalenia się. Jeżeli mamy jabłka, które zawierają mało soku, można dolać parę łyżek wody.<br /><br />Jabłka trzymamy na ogniu do momentu, aż będą mieć sos - czyli te miększe się już rozleciały, ale nadal w większości będzie sporo kawałków tych twardszych jabłek. Nie chcemy osiągnąć konsystencji konfitury, a po prostu poddusić je we własnym sosie z przyprawami.<br /><br />Dokonujemy próby smaku. Założenie smakowe w Apple Pie jest takie, by przede wszystkim było czuć jabłka, ale podbite wyraźnie aromatem przypraw. Jeżeli więc podane ilości wam nie wystarczą, zwiększcie ilość przypraw, ale, zaklinam, ostrożnie, by przyprawy nie przejęły jabłek. W przypadku, jeśli "sypnie się" nam czegoś za dużo, możemy sytuację ratować dodając cukru, soku z cytryny lub wody do nadzienia i pozwalając się ostrzejszemu smakowi trochę w tej dodatkowej ilości rozejść.<br /><br />Na koniec dosypujemy dla zagęszczenia nadzienia mąkę ziemniaczaną lub galaretkę, mieszamy do rozpuszczenia w nadzieniu i jeśli smak po spróbowaniu jest dokładnie taki, jak nam odpowiada, ściągamy jabłka z gazu i pozwalamy nadzieniu ostygnąć.<br /><br />Następnie wykonujemy ciasto.<br /><br />Do miski wsypujemy mąkę i cukier, mieszamy razem.<br /><br />Następnie wrzucamy do nich zimne masło w kostkach i za pomocą dłoni rozcieramy je z mąką i cukrem tak, by otrzymać masę o konsystencji kruszonki.<br /><br />Dodajemy żółtka, wodę i ekstrakt z wanilii i szybko, starannie zagniatamy w misce ciasto.<br /><br />Kulę otrzymanego ciasta dzielimy na większą i mniejszą część. Mniejsza - ok. 1/3 ciasta - będzie nam potem służyć do stworzenia "kratki" na wierzch. Z większej - 2/3 ciasta - utworzymy spód.<br /><br />Obie części formujemy w osobne, spłaszczone dyski i zawinięte w folię wkładamy do lodówki na co najmniej godzinę, w trakcie której możemy przygotować sobie nadzienie, jeżeli nie zrobiliśmy tego wcześniej.<br /><br />Nagrzewamy piekarnik na 180 stopni Celsjusza.<br /><br />Formę na tartę wykładamy folią aluminiową lub smarujemy masłem, aby spód nie przywarł nam do formy.<br /><br />Wyciągamy większy dysk schłodzonego ciasta z lodówki i na arkuszu folii aluminiowej rozwałkowujemy go tak, by ciasto miało średnicę naszej formy na tartę oraz brzegów i jeszcze coś zostało.<br /><br />Następnie bierzemy folię z rozwałkowanym dyskiem, zręcznie odwracamy nad foremką do góry nogami tak, by ciasto ją przykryło i ściągamy ostrożnie folię, a ciasto dopasowujemy do spodu i boków formy aż po same brzegi. Naddatek odcinamy.<br /><br />Napełniamy po brzegi nadzieniem jabłkowym.<br /><br />Wyciągamy z lodówki mniejszy dysk i rozwałkowujemy tak jak poprzedni kawałek, na folii aluminiowej, by pasował wielkością do średnicy ciasta.<br /><br />Tniemy go na równe paski 1 i 1/2 lub 2 cm szerokości, w takiej ilości, w jakiej pasuje nam mieć szeroką kratkę na cieście, należy jednak pamiętać, że odstępy między paskami powinny być na tyle duże, by nadzienie miało jak "oddychać".<br /><br />Następnie tworzymy krateczkę na cieście, w następujący sposób:<br /><br />1. układamy kilka pasków poziomo na cieście w równych odległościach od siebie i zaginamy do połowy co drugi.<br />2. układamy 1 pasek pionowo wzdłuż tych zagiętych, zagięte odginamy z powrotem tak, by spoczęły na pasku pionowym. Zaginamy do połowy te, które wcześniej pozostały nie zagięte, czyli ponownie, co drugi.<br />3. układamy kolejny pionowy pasek tuż przy linii zagięcia zagiętych obecnie pasków, prostujemy je na pasku pionowym. Zaginamy ponownie co drugie.<br />4. kładziemy kolejny pasek pionowo przy zagiętych, powtarzając cały proces do momentu aż otrzymamy przeplataną krateczkę.<br /><br />Kratkę lekko zwilżamy wodą i posypujemy cukrem pudrem, po czym wkładamy Apple Pie do nagrzanego piekarnika.<br /><br />Pieczemy przez 45 minut lub do momentu aż krateczka będzie złoto-brązowa, a nadzienie zacznie bąbelkować.<br /><br />Wyciągamy z piekarnika i pozwalamy ciastu ostygnąć.<br /><br />Serwujemy ciepłe lub na zimno, samo lub z lodami albo bitą śmietaną.<br /><br />Smacznego!:)</span><br />
<br />
<br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;"><span style="color: black;"><span style="font-family: inherit;">--------------------------------------- </span> </span></span></span></span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCTZWP_iI0fhMqN7S74Obl50OcrDN149497y0r_1_luW7mGkkdcQqSDeXWX49LS-qSzmUud5_fwiaj7Q5hqQ2_DpFMi6HpPJy05nnn0ic35lUEQd6hF8_bCyAwWOdONEIti3Vdg3M4Za8/s1600/IMG_1494.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="204" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCTZWP_iI0fhMqN7S74Obl50OcrDN149497y0r_1_luW7mGkkdcQqSDeXWX49LS-qSzmUud5_fwiaj7Q5hqQ2_DpFMi6HpPJy05nnn0ic35lUEQd6hF8_bCyAwWOdONEIti3Vdg3M4Za8/s320/IMG_1494.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span style="color: red;"><u><span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Ingredients:</span></span></span></u></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><i><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Pastry:</span></span></i></span><br />
<span style="color: red;">3 cups of flour</span><br />
<span style="color: red;">1/2 cup of caster sugar<br />250g of butter, cold and cubed<br />2 egg yolks<br />4 tblspns of cold water<br />1 tspn of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">vanilla extract</a></b></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">caster sugar for lattice sprinkling</span></span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Apple filling:</span></span></i></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">8-10 medium sized apples, mostly hard and sour like Granny Smith (1 or 2 might be softer and sweeter. It will help to create an apple sauce in the filling.)</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/4 cup of sugar (or more, depending on the sourness of your apples)</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">2 tspns of cinnamon</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 tspn of ginger</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 tspn of ground cloves</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 tspn of ground anise</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 tspn of nutmeg</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 tspn of cardamom</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">2 handfulls of raisins </span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1 tblspn of potato flour</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><u><span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">The making of:</span></span></span></u></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">First, prepare a filling (or you can make it while the pastry is in the refridgerator):</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wash and peel the apples, cut them into the quarter slices, and put into the pot.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Mix with a sugar and start cooking until the softer ones start to fall apart and first juices appear.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Add the spices<span style="font-family: inherit;"> and</span> raisin<span style="font-family: inherit;">s,</span> mix with the apples nicely and cook some more, stirring from time to time, not to let them burn. If the apples happen to be less juicy, add some tblspns of water.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">The apples should have a good filling consistence, when there is an apple sauce inside, and still a lot of hard apple pieces. We do not need for them to become a marmelade, just to cook them with spices.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Now it is time for a taste check. We need to have the filling still tasting like apples, but with a clear aroma of spices with it. The amount of spices given in the recipe should be just enough to achieve that, but if you wish to feel more or less of this or that spice, feel free to experiment, just, be careful for the spices not to take over all the apple flavour of the filling.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">If something happends and one or more of spices is too much, you can still save the taste, by adding some sugar, or water or lemon juice and mix it vigoriously until the taste is again fine.</span></span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Add the potato flour at the end to harden the filling, mix it with the filling until it dissolves, check the taste once again and if everything seems to be ok, put the pot with a filling aside to cool a bit.</span></span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Start preparing the pastry. </span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Mix a flour and sugar in the bowl.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Add cold, cubed butter and work it with your hands until you receive a crumbly mixture.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Add the egg yolks, water and vanilla extract and work it until the dough forms.</span></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<span style="color: red;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Divide the dough into two pieces. </span></span>Take a third of the dough, shape it into a disc and wrap in plastic
wrap. This will be your lattice. Form a disc with the remaining dough
and wrap it in plastic wrap. This will be your crust. Refrigerate for at
least an hour.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Preheat the oven to 350 degrees Fahrenheit.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Put a sheet of aluminium foil on a pie dish or butter it nicely, so the crust didn't clinged to the dish during baking. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the larger disc from a fridge. On a lightly floured surface, or between two sheets of baking paper,
roll out the dough until it is big enough to line your pie dish.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Flip the baking paper with a sheet of rolled pastry above the pied dish, cover with it, and gently remove the paper, then fashion the pastry to the bottom and sides of the baking dish. Cut of the extras of pastry.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Fill the pie shell with an apple filling.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Remove the second piece of pastry from the fridge and roll is as same as you did with the first one.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cut the dough into 1.5 - 2 cm wide strips. Arrange them in a lattice over the apples. </span><br />
<br />
<span style="color: red;">The method of making the lattice:<br />1. Arrange strips of pastry horizontally across the pie. Fold back every second strip halfway.<br />2. Place
a strip of pastry vertically along the folded strips. Unfold the
horizontal strips over the pastry. Fold back the other every second
horizontal strip halfway.<br />3. Place
another strip of pastry vertically. Unfold the folded strips. Fold back
the originally unfolded strips. </span><br />
<span style="color: red;">4. Place another strip vertically and
continue with this process until you have a lattice.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Brush a lattice with a little bit of water, sprinkle it with caster sugar, then put the Apple Pie into the oven.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Bake for 45 minutes or till the moment the top will be golden-brown, and the filling starts to bubble. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the pie from the oven and cool it a bit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Serve it warm or cold with icecream or whiped cream on top.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!:)</span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-19257503107935967032016-09-22T10:25:00.000+02:002016-09-22T10:25:02.289+02:00Ciasto marchewkowe z Hogwartu (Harry Potter i kamień filozoficzny - film) // Hogwart's Carrot cake (Harry Potter and the Philosopher's stone - movie)- Mama! Mama, patrz! Marchewka? Ciasto z Marchewką! Harry je ciasto z marchewkami! Zrobisz? Błaaagam...<br />
<br />
I w ten sposób, moi państwo, rodzi się spora część chęci na wykonywanie dań, które odwlekamy w czasie. Bo niby chcemy, ale zawsze coś innego wyskakuje, coś ciekawszego jest do zrobienia, nie ma czasu albo składników, a, bo to, a, bo tamto. Starczy jednak by dziecię, które pierwszy raz z otwartą buzią ogląda najmniej straszną część Harry Pottera, zakwiliło na widok niezwykłego wypieku, który widać w filmie jedynie przelotnie (Domiś ma niesamowite oko, muszę przyznać), mobilizujemy się w tempie ekspresowym.<br />
<br />
Ten cytat powyżej to właśnie słowa mojej progenitury, która wprawdzie już jest przyzwyczajona do tego, że z maminej kuchni nie wyjeżdżają wyłącznie szarlotki i polskie serniki, częściej jakieś nieopisane, nietypowe szaleństwa, w które się z zaskoczonym mlaskaniem wgryza. Nigdy jednak Młody nie widział ciasta - ciasto z samej swej natury powinno być czymś słodkim - które ma jak byk marchewkę na wierzchu. Z marcepanu, że tak wam cicho zdradzę, ale marchewka to marchewka, sześciolatkowi wsio radno, czy to prawdziwa czy sztuczna, grunt, że sensacja, bo marchewka! Warzywo! Na placku! Tego to jeszcze nie było i tak się tym zafascynował, że uciekła mu połowa filmu, nim przestał gadać o ciastku z marchewką dla Królika Bugsa i upewniać się pięćdziesiąt razy, że mu takie zrobię.<br />
Prośby syna, dzielnie i z zafascynowaniem znoszącego indoktrynację fantasy i sf od najmłodszych lat (najpierw Star Wars, które uwielbił i tylko czeka aż będzie miał więcej lat, by móc obejrzeć Trylogię Jedynie Słuszną, Pierwszą Tego Imienia, potem Opowieści z Narni - wałkujemy obecnie "Podróż Wędrowca do Świtu" codziennie przed spaniem z mojego własnego, pierwszego polskiego wydania książeczki, teraz Harry Potter i wkrótce Hobbit... jestem złą, złą geek-matką, że mu nie podsunęłam wpierw "Tomka Wilmowskiego" i "Pana Samochodzika", a porządne klasyki fantasy i sf... albo raczej najlepszą możliwą. Pozwijcie mnie, jak was to razi:P) stanowią jednak tylko 40% całych chęci, które nagle narosły we mnie w kierunku ciasta marchewkowego. Za następne 40% odpowiada moja kumpelka Kagi, prowadząca zaprzyjaźnionego bloga z recenzjami książek <b><a href="http://kaginbox.blox.pl/html">Kag in the Books</a></b>, która zapłakała ostatnio, zrozpaczona o przepis na ciasto marchewkowe, które nie wyjdzie jej z zakalcem, ani suche, ani nie będzie zawierać ananasów i orzechów. Jak bowiem zrozumiałam, robiła do tej pory ciasto marchewkowe z przepisu z bardzo popularnego bloga kulinarnego i... no, dupa, mości państwo, to nie było to. A skoro ja prowadzę swą skromną działalność geeko-blogową i prośba do mnie dotarła... wiecie, ja dla fajnych, bliskich mi osób potrafię zrobić o wiele więcej niż przetestować i wycyzelować przepis na coś fajnego, więc to była czysta przyjemność.<br />
Mamy więc 80%. A co z resztą? Ano 10% to atak samolubnej ambicji i chęć pokonania własnej niechęci. Tak, tak, pierwsze moje zetknięcie z ciastem marchewkowym, było złe. Gdy zaserwowano mi je lata temu, nie smak marchewek się wybijał, nie jego konsystencja. Tych już absolutnie nie pamiętam. Pamiętam za to smak i zapach zjełczałej śmietany w polewie na cieście, który to był tak obrzydliwy, że skutecznie mnie od tego ciasta odgonił. Na dodatek sprawcą tego koszmaru była cukiernia, która chciała się wybić w Rzeszowie z przepisami z zagranicy. Knajpy, jak łatwo się domyślić, już nie ma od dawna, ale niechęć zaszczepiono głęboko w mej duszy i dopiero żywe chęci bliskich mi osób dały radę mnie zachęcić. No i ta ambicja, że knajpa spartoliła, ale JA dam radę - wspaniały emetyk na humory wszelakie.<br />
A ostatnie 10%? Harry Potter! Nic jeszcze nie robiłam jadalnego z tego uniwersum, chociaż twardo zachowałam resztki <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/12/sos-butterscotch.html">domowego sosu butterscotch</a></b> na Butterscotch Beer - sławne Piwo Kremowe (będzie, będzie, zapewniam, niech tylko dobiorę najwłaściwszy przepis), niemniej czy to nie jest znak od losu, gdy mniej więcej w tym samym czasie, gdy przychodzi prośba od Kag, mój młody ogląda film i wyczaja to ciasto z marchewką na czubku, czym informuje mnie podekscytowaną gadaniną? Nic, tylko machnąć ręką na dreszcze obrzydzenia w stosunku do śmierdzącego kremu ze śmietany, które uparcie towarzyszył każdej mej myśli o cieście marchewkowym, ucieszyć się, że akurat ciasto wpasowało się świetnie w fenomen popkulturowy jakim jest świat stworzony przez J.K. Rowling, a po to ten blog przecież jest - by takich fantastycznych, smacznych bohaterów drugiego planu i tła wyłapać i wysunąć na pierwszy plan - i spoglądając z zachwytem na jesień za oknami, stwierdzić, że czas na przełamywanie lodów i poważne podejście do tematu "ciasto marchewkowe" nie mógłby być lepszy.<br />
<br />
Skoro więc już się napaliłam jak szczerbaty na suchary, przyszedł czas by zaciągnąć cugle ekscytacji i zająć się na poważnie tematem - zaczęłam research nad ciastem marchewkowym. Najpierw w temacie, z czym tak właściwie mamy do czynienia i co to jest.<br />
Ano, ciasto marchewkowe pochodzi najprawdopodobniej ze Szwajcarii, chociaż koledzy amerykanie mają inne zdanie na ten temat. Jednakże w sporej ilości źródeł widnieje jego niemieckojęzyczna nazwa - "Rüeblitorte", więc i tym razem obejść muszą się smakiem. Jeśli chodzi o konsystencję, blisko mu troszeczkę do piernika. Troszeczkę do wilgotnych babek. Ledwo, ledwo do biszkoptu. Ogólnie carrot cake to trochę ma wspólnego z keksami, ale też nie do końca. Marchewki zmieniają konsystencję ciasta w taki sposób, że właściwie ciężko określić, czym ciasto marchewkowe jest. Z całą pewnością jednak nie jest ciastem typu pie. Żadnego nadzienia i osobno przygotowywanych spodów i wierzchów. Rośnie, ma jednolitą masę od spodu do samej góry i właściwie to nie jest za bardzo słodkie. Marchewki jako warzywo, nie zapewnią niezwykłych sensacji, bo same w sobie są... no, pospolite. Ale spróbujcie je połączyć z przyprawami korzennymi i obrobić termicznie... ulalaaaaa... mamy tu do czynienia z fenomenem, miśki, ponieważ ciasto marchewkowe to coś absolutnie jedynego w swoim rodzaju. O ile tylko przełamiemy swe opory przed zrobieniem ciasta z jarzyny.<br />
Jako tak niezwykły wypiek, szybko znalazło swych amatorów na całym świcie i ze Szwajcarii w Europie dotarło, a jakże, do Stanów. Stamtąd, niestety, przywlekł się zwyczaj ozdabiania go polewą z serka kremowego lub śmietany, który tak skaszanił sprawę przy moim pierwszym kontakcie z carrot cake. A zupełnie nie tak powinno być. Oryginalnie, europejska wersja prawdziwego carrot cake, jaką postanowiłam zrobić, posiadała śnieżnobiały lukier z cukru pudru i soku cytrynowego, albo jeszcze lepiej: z cukru i gorzkiej odmiany wiśniówki. Przyznam się, ta wiśniówka mnie kusiła, ale, kurczę, barek mam pusty, no i takiej właściwej bym nie dopadła u siebie w monopolowym. Wszystko tam chyba słodkie, a szwabskiej "Kirsch" to na internetach tylko szukać. A zatem, ponieważ za nic w świecie nie przełamałabym się, by walić polewą z sera lub śmietany na ciasto marchewkowe, pozostało mi zrobić lukier z aromatem cytrynowym. Tak, zupełnie niepewna, jak to zagra.<br />
Ulalalaaaaaa...<br />
Strzał w dziesiątkę, alleluja i masło orzechowe, jak powiada mój przyjaciel. A jeszcze ta marchewka z marcepanu (brońcie bogowie masa cukrowa... ja wiem, że to wygodniej, ale Kag, jeden ze zleceniodawców carrot cake'a, nie lubi jej, a to w końcu jej zamierzam czynić dobrze...(sic!)), która wygląda wprost ślicznie na białym tle... wiecie... dobrze jest jednak czasem przestać się bać.<br />
Kiedyś zjem pająka w panierce i zakrzyknę po tym posiłku, z pięścią, triumfalnie wzniesioną w górę: "Nie będzie pająk snuł nam w twarz!"<br />
Po czym się wyrzygam...<br />
<br />
Nie, nie! Nie sugeruję, że zwrócicie ciasto od razu po spróbowaniu. To była wolna dygresja w moim stylu na temat: pożryj to, czego się boisz lub co cię obrzydza, by zaprzestało. Nie cierpię pająków! A skoro przemogłam niechęć i odwlekanie w nieskończoność zrobienia tego ciasta, kto wie, czy nie uznam pajęczych kończyn za smaczne...<br />
<br />
Tfu!<br />
<br />
A zatem doszliśmy do tego, że ciasto marchewkowe będzie oryginałem. Klasykiem w swym wydaniu, czyli żadnych serów i śmietan na górze i żadnego przekładania tymże paskudztwem w postaci kremu w środku. Dodatki typu ananas, który z jakiejś przyczyny pasuje do marchewki, ale jest dodatkiem stricte amerykańskim, oraz orzechy - zapewne z tego samego źródła - również nie dostąpiły zaszczytu stania się częścią mego ciasta marchewkowego wersji oryginalno-europejskiej. Oryginał wprawdzie powinien być pieczony w blasze okrągłej, ale jedynie tu odeszłam od tematu, tym razem składając ukłon w stronę ciasta marchewkowego, które w filmie było jak nic w kwadratowych kawałkach. Więc blacha - standardowy prostokąt i tyle. Lepiej go kroić i o wiele korzystniej przedstawiają się kawałki ozdobione marchewką na górze, umieszczoną zgrabnie pośrodku pola idealnie gładkiego, klasycznego lukru.<br />
Zresztą filmowcy w "Harrym Potterze i Kamieniu Filozoficznym" również poszli w tę stronę i zaserwowali w filmie klasyk. Niestety w książce niezwykle ubogo wygląda opis uczty na Halloween, ciasto marchewkowe się tam nie pojawia, ale w filmie - owszem, chociaż, jak wspomniałam wyżej, trzeba mieć oko, by je wyczaić. Spójrzcie na ten filmik i dokładnie 13 sekundę z 4 minut i 26 sekund:<br />
<br />
<b><a href="https://www.youtube.com/watch?v=yxvhZ9h_IY4">Ciasto marchewkowe z Hogwartu</a></b><br />
<br />
Jest! Nieco rozmazane, ale bez wątpienia wyraźnie w kadrze godnie siedzi cała taca kwadratowych kawałków ciasta, wyrośniętych, nie muśniętych w środku kremami, z bielą lukru na górze i marchewką-gigantem na łbie:) Wygląda kozacko i nietypowo - nic dziwnego, że Młody się zainteresował. A co najważniejsze - wygląda dokładnie tak, jak chciałam je robić (minus wielkość marchewek, które ja zrobiłam mniejsze i zgrabniejsze). Nie ma się więc co dziwić, że wobec tak przytłaczających mrugnięć oka losu w moją stronę, musiałam się za to wziąć i to z ogromnymi chęciami. Nic bowiem, w jesiennej dobie nie woła tak bardzo o upieczenie, jak właśnie ciasto marchewkowe, jak stwierdzam po fakcie, ale już wyedukowana pierwszą i na pewno nie ostatnią w tym roku blachą tego placka. Nieco później, bliżej Halloween, na stołach będzie królować Pumpkin Pie - tarta dyniowa (której<b> <a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/10/pumpkin-pie-tarta-dyniowa.html">wersję Bantofelkową</a></b> mój ślubny uwielbia i gada o niej od miesiąca; wkrótce zapewne ulegnę jego prośbom i dokonam tego wypieku ponownie:)) i wszelakie muffinki z użyciem obu tych warzyw. Jednak umówmy się: 1 dzień jesieni już jutro - 23 września. Akurat będziecie mieć czas, by na cześć tej daty zrobić ciasto marchewkowe i uczcić koniec pory upałów i kataru siennego, a powitać bogatą w piękne barwy porę roku, ukochaną przez grzybiarzy, alergików (odroczenie kichających tortur do przyszłej wiosny!) i miłośników długich spacerów i zbierania kasztanów i liści. Tak jest, kocham jesień i zamierzam się nią cieszyć tak bardzo, jak to tylko jest możliwe.<br />
Tyle sposobów by ją uczcić, ale w końcu jedzenie ciasta marchewkowego to chyba najlepszy z nich.<br />
<br />
Oto więc ono: klasyczne ciasto marchewkowe, cudownie smaczne w swej prostocie, bez kombinowania i niepotrzebnym dodatków, wilgotne i absolutnie zakalco-odporne, o ile, rzecz jasna, będziecie się trzymać przepisu. Magiczne, jak przystało na coś, co podaje się na uczcie w szkole czarodziejów. Przepis zaś wzięłam <b><a href="http://happyhooligans.ca/carrot-cake-with-cream-cheese-icing/">stąd</a></b>, ale zmodyfikowałam co nieco. Teraz jest troszkę bardziej aromatyczne, bez mogącego je popsuć nabiału na górze i bardziej jesienne. Ładne? Zachęceni? No, to marchewki w dłoń i lecimy:)<br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span></span></span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfbQXSXZB5fd2BqWNdxpKivCwO3k5UKJGXtU5hGrQ9SVVu4AllXX6tE-5LaCedFgmXdc2fN8e_mzdFg20I4gIVl7NOhzMnW9DPsWaAwsUbVrmqHRyutnShU9KT_h1n5o5Bun6h0lYDXhE/s1600/IMG_1487.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfbQXSXZB5fd2BqWNdxpKivCwO3k5UKJGXtU5hGrQ9SVVu4AllXX6tE-5LaCedFgmXdc2fN8e_mzdFg20I4gIVl7NOhzMnW9DPsWaAwsUbVrmqHRyutnShU9KT_h1n5o5Bun6h0lYDXhE/s320/IMG_1487.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-PxWImpj0yVSnPavwBoCi0xaGdKD7x6uxOoV7BIlOXPS1cvy-NqHQz5ANCDVZu7lpeA3d_ICTwUp1UpBuFjXWjz3ssg1VPgEhdIZKsQ6t40q4Hl7sNTqdBPJceCOK7jzCd97g-atAd6Q/s1600/IMG_1482.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="251" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-PxWImpj0yVSnPavwBoCi0xaGdKD7x6uxOoV7BIlOXPS1cvy-NqHQz5ANCDVZu7lpeA3d_ICTwUp1UpBuFjXWjz3ssg1VPgEhdIZKsQ6t40q4Hl7sNTqdBPJceCOK7jzCd97g-atAd6Q/s320/IMG_1482.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki:</u><br />
<br />
<i>Ciasto: </i><br />
2 szklanki mąki (300g)<br />
1 i 1/2 szklanki cukru (290g)<br />
1 łyżeczka proszku do pieczenia<br />
1 łyżeczka sody oczyszczonej<br />
1 łyżeczka soli<br />
2 łyżeczki cynamonu<br />
1/2 łyżeczki imbiru<br />
1 łyżeczka gałki muszkatołowej<br />
1/2 łyżeczki kardamonu<br />
3 szklanki startych na średnich oczkach tarki marchewek (ok. 6 sztuk średnich, całych marchewek)<br />
1 szklanka oleju rzepakowego lub słonecznikowego<br />
4 jajka <br />
<br />
<i>Lukier:</i><br />
10 łyżek+ cukru pudru<br />
1-2 łyżeczki soku wyciśniętego z cytryny<br />
gorąca woda <br />
<br />
<i>Marcepanowe marchewki:</i><br />
100g<i> </i><b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/11/marcepan.html">domowego marcepanu</a></b> (albo kupnej masy marcepanowej)<br />
Cukier puder do podsypywania podczas ugniatania marcepanu<br />
Barwniki spożywcze: żółty, czerwony, zielony<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Standardową blachę na ciasto wykładamy papierem do pieczenia.<br />
<br />
Nastawiamy piekarnik na 162 stopnie Celsiusza.<br />
<br />
W misce mieszamy ze sobą wszystkie suche składniki.<br />
<br />
Do suchych składników dodajemy wszystkie mokre wraz z marchewkami (świeżo startymi; nie wolno dopuścić, by pod wiórkami zebrała się woda, gdyż za dużo wilgoci w cieście może nam spowodować później zakalec).<br />
<br />
Ręcznym mikserem ubijamy wszystko razem aż składniki się połączą.<br />
<br />
Masę przelewamy na blaszkę i wsadzamy do rozgrzanego piekarnika.<br />
<br />
Pieczemy ciasto ok. 50-60 minut, jednak jeżeli chcemy by było nie wysuszone, po 50 minutach testujemy patyczkiem gotowość. Jeżeli wychodzi ze środka suchy, wyciągamy ciasto z piekarnika.<br />
<br />
Pozwalamy ciastu marchewkowemu ostygnąć całkowicie, w tym czasie szykując marchewki marcepanowe i lukier.<br />
<br />
Kawałek marcepanu dzielimy na dwie części, z czego jedna powinna być nieco większa od drugiej.<br />
<br />
Na płaskiej powierzchni, lub w rękach, ugniatamy obie części masy, aż będą plastyczne, podsypując cukrem pudrem, jeśli marcepan zacznie się lepić do palców lub stolnicy.<br />
<br />
Do mniejszej kulki marcepanu dodajemy zielony barwnik w takiej ilości, jak intensywną pragniemy mieć barwę "naci marchewkowej"i zagniatamy tak, by ten kawałek marcepanu zabarwił się w całości na zielono.<br />
<br />
Do większej dodajemy czerwony i żółty barwnik, by w ten sam sposób zabarwić kawałek marcepanu na pomarańczowo.<br />
<br />
Od pomarańczowej kulki odrywamy kawałeczki marcepanu i robimy marchewki, w których na szerszym końcu nożem robimy dziurę na "nać". Z kawałków zielonej rolujemy nitki, które potem przycinamy tak, by otrzymać po 3 krótkie, równe kawałki. Zielone kawałeczki o równej długości sklejamy na jednym końcu i tym końcem pakujemy "natkę" w "marchewki", zalepiając potem ostrożnie wolną przestrzeń, by cała marchewka trzymała się razem. Końcem noża robimy na gotowych marchewkach krótkie nacięcia, imitujące te na powierzchni prawdziwych marchewek.<br />
<br />
Gotowe marchewki wkładamy do lodówki. Nie stwardnieją co prawda, ale też nie zmiękną bardziej, podczas gdy będziemy zajmować się lukrem.<br />
<br />
Do miski wsypujemy cukier puder, dolewamy sok z cytryny i tyle gorącej wody, by otrzymać biały lukier o gęstej konsystencji, jaka nam nie spłynie z ciasta.<br />
<br />
Obficie pokrywamy nim całą powierzchnię zimnego ciasta marchewkowego, a na wierzchu rozkładamy marcepanowe marchewki, jak mam ochotę. Możemy je rozłożyć równo, po jednej na kawałek, planując zawczasu, jak ciasto zostanie pocięte, możemy rozrzucić swobodnie po powierzchni. Polukrowane i ozdobione marchewkami ciasto wkładamy do lodówki, by lukier porządnie stężał.<br />
<br />
Serwujemy z gorącą herbatą, ciesząc się jesienną aurą za oknem.<br />
<br />
Smacznego!:)<br />
<br />
---------------------------------<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Cake:</i></span><br />
<span style="color: red;">2 cups of flour (300g)</span><br />
<span style="color: red;">1 and 1/2 cups of sugar (290g)</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of baking powder</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of baking soda</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of salt</span><br />
<span style="color: red;">2 tspns of ground cinnamon</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of ginger</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of nutmeg</span><br />
<span style="color: red;">1/2 tspn of cardamom</span><br />
<span style="color: red;">3 cups of grated on medium thick side carrots (about 6 whole medium carrots)</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of vegetable oil</span><br />
<span style="color: red;">4 eggs</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Icing:</i></span><br />
<span style="color: red;">10 tblspns (or more) of caster sugar</span><br />
<span style="color: red;">1-2 tspns of fresh lemon juice</span><br />
<span style="color: red;">hot water</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Marzipan carrots:</i></span><br />
<span style="color: red;">100g of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/11/marcepan.html">homemade marzipan</a></b> (or a piece of marzipan bar, bought in a shop)</span><br />
<span style="color: red;">Handfull of caster sugar necesarry for kneading</span><br />
<span style="color: red;">Food colouring: yellow, red and green</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a sheet of baking paper into a 9x13 baking dish.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Heat the oven to 325 degrees Fahrenheit (162 degrees Celcius).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Stir dry ingredients together in a bowl.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add all the wet ingredients, including grated carrots (they have to be freshly grated, without the juices that might gather on the bottom if grated carrots were left standing for too long; too much juices in the cake might result in sad layer during cake baking).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix it alltogether using a hand mixer.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the mixture into a baking dish and put it into the preheated oven.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Bake the cake for about 50-60 minutes, however if you want it moist, use a toothpick to check if it is ready after 50 minutes of baking. If the toothpick comes out clean - remove carrot cake from the oven.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Let the cake to cool completely in a room temperature, and in the meantime prepare marzipan carrots and icing.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Divide a piece of marzipan in two; one part should be bigger then the other.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Knead both parts in hands or on a flat surface until they are plastic. If marzipan is too sticky, dust the surface or your hands with caster sugar.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">To a smaller ball of marzipan add a green food colouring, as much as you want the "leaf stalks" green, and knead it again, so the whole piece had the same colour.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add red and yellow food colouring to the bigger piece of marzipan the same way as with the green one, so to have an orange piece of marzipan.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Now, rip small pieces of an orange piece od marzipan, and fashion them into small carrots, making a small hole on the wider end for "leafs" with a knife tip, as an ending touch. Create a long, thin threads of a green marzipan, and then cut them to achieve a small pieces of the same lenght. Stick together 3 short pieces on the one side, creating a small "leaf stalk", put it into a hole in a "carrot", and then carefully stick it together, so the marzipan carrot held together nicely. Finally, using a tip of a knife, make on the carrots some marks, similar to the one, the real carrots have.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put all the marzipan carrots you created this way into the fridge, while you prepare the icing. They will not become harder, but won't melt either.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put caster sugar into a bowl, add the lemon juice and as much hot water as you need to reach the approproate consistence of icing. Thick, and not to flowy, but still possible to smear on the cake surafce.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Smear the icing generously on the whole carrot cake surface, then put the marzipan carrots in the way you like the most. In the straight lines and equal distanced one from another, so after cutting the cake into the pieces, each have a small carrot on the center; or you can just throw them artisticaly on the cake. It will look nicely too. When the cake is ready, put it into the fridge, to allow the icing to harden.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Serve the carrot cake with a cup of hot tea, enjoying an autumn weather outside.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-84632514555375158492016-09-20T11:12:00.001+02:002016-09-20T11:26:24.677+02:00Pigułki z Suszonej Żaby (Świat Dysku)/ Dried Frog Pills (Terry Pratchett's Discworld)W 1983 roku pewien Anglik o ciętym poczuciu humoru, w jakie wyposażył swoje pióro i jedynym w swoim rodzaju zmyśle obserwacji świata i rozmaitych spraw toczących się wokół niego, oraz cudownej zdolności przekuwana tej, niekiedy nudnej i pospolitej rzeczywistości w iskrzącą dowcipem i pomysłami fikcję, stworzył pewną książkę. Książka ta traktowała o bohaterach fantastycznego świata, niesionego przez wszechświat na skorupie Wielkiego A'Tuina, który był żółwiem. Żółwicą, jak utrzymywali niektórzy, ale nikt płci sprawdzić nie dał rady. Osobiście sądzę, że była to baba, bo tylko baba, nawet żółwia, miałaby powód by latać bez celu przez kosmos ze światem na grzbiecie. I słoniami, które ten świat podtrzymują. Z czystej przekory, że może to zrobić i żaden zasmarkany samiec dowolnej rasy nie będzie jej udowadniał, że jej na to nie stać.<br />
Książka nosiła tytuł "Kolor Magii", a Anglik zwał się Terry Pratchett i z miejsca zyskał uwielbienie i miłość fanów, których ilość rosła z każdą kolejną książką z cyklu "Świat Dysku", jakie Kreator raczył nam dawać w prezencie. Zaś świat, dysk na żółwiu i słoniach bawił i zachwycał czytelników przez ponad dwadzieścia lat. Pratchett stał się Sir Pratchettem, co tylko podkreśliło jak ważną pełni rolę w świecie tych, którym za chleb powszedni literacki nie wystarczają Greye, codzienne gazety i Harlequiny, ale i ta jedyna w swoim rodzaju fantazja, która magicznym sposobem zabiera od ciebie całe zło nawet na ten krótki czas lektury.<br />
<br />
12 marca 2015 roku ten wielki człowiek, niezwykły pisarz odszedł, ze Śmiercią pod rękę, pogrążając fanów fantasy w żałobie. Pamiętam, że w ten dzień płakał cały fejsbook, płakał cały fandom, a każdy z moich znajomych wiedział co się stało. Ja sama miałam łzy w oczach i do tej pory mi się kręcą, gdy wspomnę, że Pratchetta już nie ma. Że "Pasterska Korona" - ostatnie jego dzieło, ostatnie spojrzenie na "Świat Dysku", jest pożegnaniem. I nigdy już, choćby stawano na rzęsach i pisano najlepsze rzeczy, nikt nie powtórzy tego, co ten białobrody osobnik z długim piórem na zabawnym kapeluszu, osiągnął. Nikt nie zdobędzie aż takiej miłości zupełnie mu obcych ludzi z całego świata i nie spowoduje takiej żałoby jak on. Z papieżami mi tu niech nikt nie wyjeżdża, bo to zupełnie inny temat, inna wariacja smutku i nie na aż tak globalną skalę. Zresztą mówimy tu teraz o Sir Terry'm, którego uważam za jednego ze ścisłej piątki mych ulubionych autorów literackich i chociaż tym razem jemu w hołdzie, spróbuję nie pętać się po zaułkach mej rozkrzewionej na wszystkie strony wyobraźni, dywagując na wszelkie możliwe tematy, chociażby pośrednio z nim związane.<br />
<br />
Terry Pratchett odszedł, zostawiając po sobie historie, które nigdy tak naprawdę nie dadzą o sobie zapomnieć. Dzięki którym będzie żył wiecznie. Za każdym razem gdy otworzymy jedną z jego książek i parskniemy śmiechem czytając przypis u dołu strony, albo jakiś nieprawdopodobny wątek nieludzko żywej postaci, wyglądającej zza literek - autor uśmiechnie się do nas przekornie po raz kolejny. A ja choć raz powiem "A nie mówiłam?" bez ponurej satysfakcji w głosie:) Bo wy to wiecie, wy wszyscy, którzy czytaliście cokolwiek ze "Świata Dysku". On żyje. I nawet jego nieskończona wyprawa w nieznane ze Śmiercią, Pimpusiem i Śmiercią Szczurów, jest tylko dalszym rozdziałem wielkiej opowieści, którego niestety nie dane będzie nam już przeczytać.<br />
<br />
Możemy się jednak inspirować nim w nieskończoność, tak przebogaty materiał pozostawił po sobie. 41 powieści samego Świata Dysku - jako jedynotwórca. A jeszcze te pisane z innymi autorami, których też wcale nie jest mało. Do tego historie z innych uniwersów, opowiadania publikowane w zbiorkach i czasopismach, filmy na podstawie jego książek, gry, słuchowiska, przedstawienia teatralne... przypuszczam, że sporo osób próbuje wzorować się na jego stylu pisząc własne, pierwsze opowiadania. I dobre to jest, chociaż to jak próbować sięgać gwiazd, łowiąc ich odbicie w jeziorze za pomocą sieci. Wszystko to jednak to fajny, naprawdę świetny hołd dla tego niezwykłego człowieka.<br />
<br />
I ja również chciałam dołożyć cegiełkę od siebie na swój pokręcony sposób. Piszę inaczej niż on, chociaż też dosyć zabawnie ale gdzie mi tam do jego stylu i pomysłowości. Robię jednak co innego, a mianowicie tworzę tego bloga. Już jeden przepis prosto z jego książki wylądował na nim, zresztą jako pierwszy, nieopierzony jeszcze, gdy nie do końca łapałam, jak chcę to wszystko zrobić. <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/06/kanapki-z-jajkiem-i-rzezucha.html">Kanapki z jajkiem i rzeżuchą Rincewinda</a></b>, gdyby ktoś był zaciekawiony, okazały się super smaczne i dały mi pomysł na to jak tworzyć kolejne zjadliwości wyczajone w książkach i nie tylko, by było to inne niż na pozostałych blogach. I choć długość tekstów, jakie towarzyszą obecnie większości przepisów na Bantofelkach, zapewne nie zdobywa mi nadmiaru zachwytów i czytelników - nadal jest to dokładnie tak, jak chcę to robić. Sir Terry'emu też ktoś kiedyś na pewno powiedział, że coś się ze Świata Dysku nie przyjmie, więc powinien pisać to inaczej i zapewne kazał się on mu szlachecko pier... no, robiąc dokładnie to, co uważał za właściwe. I wyszło mu to na dobre. Tedy i ja kontynuuję swoje dzieło. I dziś mam wam zamiar przedstawić jedno ze sławniejszych dań, choć nie jest to danie per se, jakie przewija się w praktycznie każdej książce ze "Świata Dysku", w której wspomina się o magach z Niewidocznego Uniwersytetu (w szczególności o Kwestorze) i ich kuriozalnym polatywaniu na falach magicznego oddechu Ankh-Morpork, jakie inni nazywają życiem.<br />
Miasto i Uniwersytet z zasady są dziwne, więc czemu i kadra magiczna miałaby być normalna? Wszyscy, od Nadrektora Ridcully, po maga Rincewinda zdrowo są szajbnięci, przeto taki doskonały lek (do pary z alkoholem) by rzeczywistość chociaż trochę była im bliższa niż zwykle, to jest Pigułki z Suszonej Żaby, idealnym są sposobem by na moment zdozować sobie ich świat. <br />
<br />
Emetyk ten cudowny został wynaleziony na Niewidocznym Uniwersytecie przez Myślaka Stibbonsa i stosowany jest jako lek na szaleństwo, po którym szaleniec ma halucynacje, że jest normalny. Zbzikowanemu Kwestorowi - głównemu użytkownikowi tych pigułek - do pewnego stopnia pomagają. O ile spożywa je w ilości liczonej na łyżki, a nie na pigułki.<br />
Wedle tego, co powiadają nam książki, pigułki te produkowane są z pewnej szczególnie trującej odmiany żab, hodowanych na NU. Gdy magowie zabierają się za ich produkcję, jedną z żab uszczęśliwiają do stopnia, w której jej dusza ulatuje do wielkiej dżungli na niebiesiech, natomiast szczątki doczesne są suszone i wraz z innymi składnikami ukręcane w małe pigułki. Niestety nie powiedziano nam, co robią tej żabie, ale skoro jest uszczęśliwiana...<br />
W sumie to chyba nie chcę wiedzieć...<br />
<br />
Wracając do pigułek. Całkiem dobrze opisuje je poniższy cytat z "Wiedźmikołaja" (tłumaczony własnołapnie z angielskiego, ponieważ nie mam pod ręką książki):<br />
<br />
<i>"- Tak czy siak wydaje się być bardzo szczęśliwy.</i><br />
<i>- To przez pigułki z suszonej żaby; spożywa je garściami. - oświadczył z lekceważeniem Pierwszy Prymus. - W sumie czemu nie miałby tego robić...</i><br />
<i>- Oh, mam nadzieję, że nie uzależniają.</i><br />
<i>- Jestem pewien, że nie jadłby ich w takiej ilości, gdyby były uzależniające. - powiedział Pierwszy Prymus."</i><br />
<div style="text-align: right;">
<span style="font-size: x-small;">Terry Pratchett - Wiedźmikołaj</span></div>
<br />
No, ja tam bym się kłóciła, ale w sumie jako czytelnik niewiele mam do powiedzenia.<br />
Jako geek-food blogerka jednakże powiem wam: zrobiłam, spróbowałam jedną i za tą jedną poleciały kolejne... uzależniają!<br />
<br />
Ale skoro już jestem przy tym, że zrobiłam, należy wyjaśnić pewną kwestię. Nie z żaby. Żaby są pod ochroną. Żadna żaba nie ucierpiała w wyniku moich eksperymentów z Pigułkami z Suszonej Żaby, co zresztą zaleca cudowna " Książka kucharska Niani Ogg", z której wzięłam humanitarny i bardzo smaczny przepis na nie. Nie jest zresztą jedynym, z jakim mam zamiar się zmierzyć, zawartym w tym dziele. Teraz jednak ponownie skupmy się na pigułkach, które przecież są głównym bohaterem tej felki.<br />
<br />
Ponieważ nie używamy żaby, trującej czy nie, należy pamiętać, że coś musi sprawiać, że pigułki te powinno się zjadać łyżkami. Muszą być smaczne, wręcz zaginające rzeczywistość swoją niezwykłością. I na szczęście takie są, zgodnie z przepisem zapodanym przez frywolną wiedźmę z Lancre. Ja go tylko nieco podrasowałam, bo pewne wartości z tekstu nie zgadzały się z rzeczywistością. Ale smak jest absolutnie autentyczny i jestem skłonna przyznać, że nawet jeśli spożycie Pigułek z Suszonej Żaby nie wyciągnie was z szaleństwa, ani nie wywoła halucynacji, że jesteście normalni (sic!), to na pewno poprawi wam humor.<br />
<br />
Kreator nie podał nam żadnego opisu wyglądu tych pigułek, poza tym, że są małe (no, skoro łyka się je garściami albo łyżkami, to wielkości jabłka by być nie mogły) i, zakładając, że inkryminowana Żaba, z której ją robiono, miała zielonkawą skórę - i one są zielonkawe. Suszenie żaby co prawda logicznie temat ujmując, powinno zieleni dodać odcienia brązu i taki mieszany kolor otrzymamy finalnie, dostosowując się do przepisu Niani Ogg.<br />
Zresztą co ja wam będę... zdjęcie, proszę ja was, mówi samo za siebie. Oto poniżej Pigułki z Suszonej Żaby. <br />
A także przepis na nie, który wzięłam z "Książki Kucharskiej Niani
Ogg" autorstwa Terry Pratchetta. Polecam tak nawiasem, przezabawny
dodatek do "Świata Dysku". Nie zawiera żab, jest w sumie bardzo prosty i
jedyne, czego wymaga to cierpliwość. A Pigułki zrobią się już same i
będą jednocześnie miękkie w środku i o twardawej, zewnętrznej skorupce, smakowo - poezja.
Czysta magia, powiedziałabym, gdyby nie był to pratchettowski lek na
magicznego świra, co chyba wymagałoby ulotki z przeciwwskazaniami:D Ni ma ale i tak jedziemy z przepisem. Świat jest pełen domniemanych szaleńców,
którym zdecydowanie się przydadzą.<br />
<br />
PS. Podziękowania dla Kuby "Arathiego" Nowosada, za podsunięcie mi tej, pełnej skarbów, książki:) Czuj się dumny i wyróżniony;)<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfMu13kvocFhjO9O4PuF0jQ7yqGQJnOYDPpc-r-pnV3kfW_Wo-IQy8tDZjtVJesk0MAOAmu6ZuyA-cO4P6m-tEVM7wEJRIN6Ec41pjstQm6EqJ40wU_4eo1vFSagAhk1_JbgWhw-YMnEY/s1600/IMG_1475.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="169" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfMu13kvocFhjO9O4PuF0jQ7yqGQJnOYDPpc-r-pnV3kfW_Wo-IQy8tDZjtVJesk0MAOAmu6ZuyA-cO4P6m-tEVM7wEJRIN6Ec41pjstQm6EqJ40wU_4eo1vFSagAhk1_JbgWhw-YMnEY/s320/IMG_1475.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span></span></span><br />
<br />
<u>Składniki:</u><br />
<br />
0 żab<br />
1 białko jajka<br />
30g + przesianego cukru pudru (zdecydowanie użyjecie więcej, to jest tylko na początek)<br />
1 czubata łyżeczka cynamonu<br />
1 łyżeczka olejku rumowego<br />
1 łyżeczka zielonego barwnika spożywczego<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Ostrożnie NIE bierzemy żadnej żaby i NIE suszymy jej. Zamiast tego:<br />
<br />
Ubijamy białko jajka mikserem na sztywno w głębokiej misce.<br />
<br />
Dosypujemy większość z 30g cukru pudru i mieszamy z białkiem za pomocą drewnianej łyżki.<br />
<br />
Dosypujemy cynamon i dolewamy olejek rumowy oraz barwnik zielony, mieszamy wszystko razem aż utworzy gładką masę o jednolitej buro-zielonej barwie.<br />
<br />
Dosypujemy resztę cukru pudru, mieszamy raz jeszcze.<br />
<br />
Następnie dosypujemy i mieszamy z miksturą taką ilość cukru pudru aż przestanie się ona lepić do palców. Ja zużyłam około 30 dodatkowych gramów, poza tymi wstępnymi, a masa i tak nadal lekko się lepiła. Jednak dała się już potem rolować, więc orientacyjnie trzeba mieć pod ręką całe opakowanie cukru pudru.<br />
Podczas dosypywania cukru i mieszania, smak również nam się lekko rozmyje, więc doradzam, w momencie gdy zaczniecie osiągać już odpowiednią gęstość mazidła - popróbować i w razie potrzeby dosypać jeszcze cynamonu i dolać olejku rumowego.<br />
<br />
Gdy osiągniemy odpowiednią konsystencję masy, o kolorze suszonej żaby (buro-zielona z przewagą zieleni) i właściwym, mocnym, cynamonowo - rumowym smaku, wyścielamy blachę papierem do pieczenia.<br />
<br />
Następnie zanurzamy obie dłonie w cukrze pudrze, odrywamy małe kawałeczki masy i rolujemy je w ucukrzonych dłoniach na kształt kulek wielkości ziarnka grochu. Każdą kolejną kulkę odkładamy na blachę z papierem. Zanurzanie będzie trzeba powtarzać co kilka rolowań, więc jak najbardziej warto mieć szeroko otwarte opakowanie, albo cukier wysypany na szeroki talerz. Kulki nie powinny się stykać ze sobą.<br />
<br />
Gdy zrolujemy w kulki całą masę, zostawiamy pigułki do wysuszenia na co najmniej 8 godzin (najlepiej 12 lub na cała noc) w temperaturze pokojowej, w miejscu możliwie mało wilgotnym. Będą musiały wyschnąć zanim zabierzemy się do jedzenia. Po około 5 godzinach można ostrożnie je poprzewracać na drugą stronę, by i tam <span style="font-family: "times" , "times new roman" , serif;">podeschły.</span><br />
<br />
Gotowe przesypujemy do pojemnika z przykrywką i spożywamy jedną (lub garście) za każdym razem gdy świat nam za bardzo dopieka, albo głosy w głowie nam to nakażą.<br />
<br />
Nie wsadzajcie ich do piekarnika, bo wyjdą wam kiepskie, zapadnięte makaroniki! Pigułki z Suszonej Żaby muszą schnąć na powietrzu. <br />
<br />
Smacznego:D<br />
<br />
-----------------------------------------------------<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBuR9FvwKjcA5fNiBmxDASaPcrE6FS2TP6gFPn7XNOvHIxuwdMZz54jM6IKdQloqnIdjE-Kas3mpmtTIdBu3Z9stggrh2eyuSGco4esv_m4FTecfiROt0vw_SXPPPc0-4VFNmBIN6nsLU/s1600/IMG_1476.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="221" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBuR9FvwKjcA5fNiBmxDASaPcrE6FS2TP6gFPn7XNOvHIxuwdMZz54jM6IKdQloqnIdjE-Kas3mpmtTIdBu3Z9stggrh2eyuSGco4esv_m4FTecfiROt0vw_SXPPPc0-4VFNmBIN6nsLU/s320/IMG_1476.JPG" width="320" /></a></div>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u><br /><br />0 frogs<br /><br />1 egg white<br /><br />30g and more of sifted icing sugar (you will need more, this amount is just for starters)<br /><br />1 heaped tspn of ground cinnamon<br /><br />1 tspn of rum flavouring<br /><br />1 tspn of green food colouring <br /><br /><br /><u>The making of:</u><br /><br /><br />Carefully take NO frogs and DO NOT dry them. Instead:<br /><br /><br />Whisk the egg white in a deep bowl until stiff.<br /><br /><br />Gradually beat in most of the 30g of sugar using a wooden spoon.<br /><br />Sift in the cinnamon, add the rum flavouring and the colouring and stir until well blended, until the consistence is smooth and has nice green-brown colour.<br /><br />Add the rest of icing sugar, mix once again.<br /><br />Add enough of the remaining sugar to form a mixture that doesn't stick to the fingers when patted. I used additional ca. 30g, besides the one mentioned in the ingredients, and the mixture still was a bit sticky. It was possible to roll, however, so be prepared and have a full package of icing sugar next to your work place.<br /><br />While adding the icing sugar, you have to check the taste and in case it gets blurry for all the additional sugar, add some more cinnamon or rum flavouring.<br /><br />When the mixture is ready, having supposedly the colour of dried frog (brown-green) and heavy, rum and cinnamon taste, put a sheet of baking paper on a baking tin.<br /><br />Then cover your hands totally in icing sugar and roll with it a small bits of mixture into a pea-sized balls. Each tiny ball put on a baking paper, remebering not to let them stick one to another. You will have to repeat covering your hands with the sugar, so all the pills could be easily rolled.<br /><br />Leave the tin with a pills to dry for at least 8 hours (or 12, even overnight) in a room temperature, in a dry place, possibly with the lowest moisture level. After 5 hours has passed, you can try carefully flip the, so the bottom side dried as well.<br /><br />When it is ready put them into a closed container. Or/and eat one (or a handful) everytime the world gets too much or when the voices tell you to.<br /><br />Do not dry them or bake them in the oven! Dried Frog Pills have to dry in a room temperature, or you get stupid looking, sad-layer macarons.<br /><br /><br />Cheers!:) </span><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-1679620882844458852016-09-15T00:42:00.001+02:002016-09-15T01:06:40.027+02:00Smażone batoniki Mars / Fried Mars barsBez wątpienia ten tytuł to nie podpucha. Ani też nie proponuję wam normalnym trybem robionych ciastek "od stadium mąki i proszku do pieczenia", które tylko wyglądają jak batonik, a nim nie są. Nawet tak nie smakują (nie, ci z was, którzy zechcą mi wmawiać, że ciasto "Twix", "Snickers" i "Rafaello" chociaż zbliżają się smakiem do batonów, niech nawet nie próbują. Wybryki te bowiem są polskiej produkcji i z polskiej konweniencji ciasta robione, a niestety biszkopcik używany choćby w Twixie, to shortbread i żadne biszkoptowe cuda "made in Poland" albo inne zmiażdżone Petit Beurre nie osiągną jego maślanego smaku i mięsistej chrupkości nie do porównania z niczym polskim. I nie kuście mnie nawet gotowanym mlekiem kondensowanym, udającym karmel. Sam zaś kokos albo orzechy oryginału nie czynią.), nawet nie wyglądają, lądując w grupie typowych, weselnych przekładańców. Bleh, nie. Tknęłam się za nie raz i podziękowałam już na zawsze po pierwszej porcji każdego z wymienionych. Podróbek nie znoszę i tępić będę po kres mych dni, ament.<br />
Wyraziwszy swą irytację i zapewnienie, że nie zamierzam was wpuszczać w maliny, od razu potwierdzę: mój smażony batonik Mars to najprawdziwszy batonik Mars zamknięty w cieście, usmażony na deep fry'u i tak niepospolicie smaczny w swej prostocie, że aż łeb odpada, jak to wogóle mogło mi nie przyjść do tej pory do głowy, by tak go zrobić! Ale, jak to powiadają - genialne pomysły są niemal zawsze dziełem przypadku. A także przypadkowo się je spotyka.<br />
<br />
Smażony Mars to nie mój własny pomysł. Źródeł jego pochodzenia należy szukać w jednym z barów rybnych w Szkocji, gdzie z lubością pitraszą fish'n'chips i gdzie w latach 90tych pewien dziennikarz natknął się przypadkiem w barze Haven na właściciela onego, smażącego batoniki Mars dla dzieciaków. Była to tak zadziwiająca rzecz, jaką można usmażyć na głębokim oleju, że dziennikarz ten puścił informację w artykule w obieg i się zaczęło. Smażony Mars rozpełzł się dosłownie po całym świecie i od 2002 roku można go dostać w niemal każdej szkockiej smażalni i wszędzie tam na świecie, gdzie robią cokolwiek w cieście, a słyszeli o tym przysmaku. Miałam nawet ostatnio z moim ślubnym dyskusję o tym, czy to prawda z tą Szkocją, bo on słyszał, że w latach 80tych w Norwegii ten pomysł się zrodził, ale w sumie... mieliśmy jeden batonik do podziału (drugi zeżarł w trzy sekundy Młody i łakomo patrzył na nasz), więc zrobiłam się na tę złą i podczas gdy mąż mi zacięcie udowadniał, że to Makłowicz, a nie internety mają rację, pochłonęłam podmiot dyskusji i pokazałam mu w uśmiech czarne od czekoladowej rozpusty zęby, tymczasowo zamykając ten rozdział dyskusyjny, gdy zamilkł z oburzeniem. Zaczynając po chwili jednak nowy o temacie przewodnim "Gosia, jak mogłaś!". Zacytuję w tym przypadku Joey'a z przyjaciół: "I am not even sorry!". No ale w zadośćuczynieniu kupiliśmy jeszcze jeden batonik smażony i wszyscy byli szczęśliwi.<br />
W tym momencie parę słów pełnych miłości chciałabym poświęcić food-truckowi z Lublina, handlującemu tym żarciem na dniach WSK w Rzeszowie. Nie pamiętam jak się zwaliście, ale dzięki wam doznałam oświecenia poznając ten smak, a moje dziecię kolejną, ulubioną słodkość. Resztę, w tym i sposób robienia w domu tego przysmaku, obskoczyłam już sama metodą prób i błędów.<br />
<br />
Było więc, czym jest ta słodycz, a także czym nie jest. Było skąd przylazła... ale zdecydowanie nie było informacji o cieście, w jakim się ją smaży. Jeżeli kiedykolwiek próbowaliście prawdziwej panierki do fish'n'chips, nie naleśnikowej, a takiej na piwie i nie wyłącznie na mące pszennej, jesteście w stanie wyobrazić sobie jednocześnie jej kruchość i gumiastość. Trochę tak jakbym jadła tempurę, ale bardziej mięsistą, chociaż równie cienką. Przy tym widać spod niej batonika, więc jest półprzejrzysta. Taki efekt zapewnia tylko jeden produkt - skrobia kukurydziana (zamiennie z mąką kukurydzianą, którą można w tym przypadku użyć spokojnie, jako, że ma tylko zagęścić panierkę i uczynić ją lekką, a nie budować ciasto.) Towar naturalnie bezglutenowy i sądzę, że gdyby zupełnie pominął mąkę pszenną i spróbował panierkę zrobić na samej skrobi - batonika mogliby jeść i bezglutenowcy. Popróbuję przy okazji i tego sposobu.<br />
Jest jeszcze, wedle internetów, drugi rodzaj ciasta, ale zdecydowanie zawiera więcej składników i sądząc z opisów i zdjęć - mamy tam regularnego pączka na patyku, gdzie Mars tonie w środku ciasta, a nie jest głównym jego bohaterem. Nijak się to ma zresztą do prostej panierki z kraju pochodzenia frytek i ryby w cieście, więc ten przepis, na podstawie którego udało mi się stworzyć smażone Marsy, uznaję za jedynie słuszny i zapewne często będę go wykorzystywać, by zobaczyć uśmiech na ustach dziecka. I dorosłego. Bo ten uśmiech, proszę ja was, pojawi się w rozmaitym natężeniu, ale jednak. Od skrzywienia ust ("boże jakie to słodkie!" to, do cholery nie jedz i oddawaj resztę!:D), do odczucia bliskiego orgazmowi w towarzystwie gwałtownej chęci na papierosa "po". Jeden aktor, Szkot zresztą i mój osobisty ulubieniec, spróbował w którymś, amerykańskim chyba programie z udziałem publiczności takiego batonika i efekty... cóż, zobaczycie na końcu tej felki, bo jego mina jest tak bezcenna, że musi tu trafić.<br />
<br />
Najpierw jednak pozwolę sobie zapodać wam zdjęcia i przepis, wraz ze wskazówkami, bo już widzę ten ślinotok, na samą myśl o smażonym w cieście batoniku Mars. Albo Snickers! Do diabła, Milkyway również się nada, a tym, co zdecydowanie odmówią batona, bo za tuczący, mogę swobodnie polecić banany i jabłka antonówki smażone w tej panierce. Niebo w gębie! Próbowałam, bo wyszło jej sporo, a szkoda było zmarnować takie dobro.<br />
<br />
To co, batony zakupione? Mąka kukurydziana w pogotowiu?<span style="font-size: small;"> <span style="font-family: inherit;">Gabh air!("Do ataku!" - gaelic)</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Źródło przepisu:<a href="http://www.food.com/recipe/deep-fried-mars-bars-43463"> <b>ta</b></a><b> </b>strona. Mocno zmodyfikowany. </span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span></span></span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_iURDt2U8nftXdYTQvbKfSfOSQ81J2oiW6j0ZqVpQ_Ky31YwosXoK5mbsXuycEdBOW6jQNKDO8bA7hMEVXZbXTMdnb8L9vs7yVHujwRsMRnlC9ksJdQOVU97laIbWV1PeTqXZUVTzE2E/s1600/IMG_1473.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_iURDt2U8nftXdYTQvbKfSfOSQ81J2oiW6j0ZqVpQ_Ky31YwosXoK5mbsXuycEdBOW6jQNKDO8bA7hMEVXZbXTMdnb8L9vs7yVHujwRsMRnlC9ksJdQOVU97laIbWV1PeTqXZUVTzE2E/s320/IMG_1473.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtwiAHwLQCH1MphHxVEjCBZmt9e81tiIBFkrRKg6chYGcXkuSSjBcqo-tb9qWaZx3GPyeDaLSCgtIZraj01pksm7ODB90q67Zg3DMjAg3HY47bXkpDTgDelmG3T4oKnUFcwTnbAgNJZCc/s1600/IMG_1458.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="256" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtwiAHwLQCH1MphHxVEjCBZmt9e81tiIBFkrRKg6chYGcXkuSSjBcqo-tb9qWaZx3GPyeDaLSCgtIZraj01pksm7ODB90q67Zg3DMjAg3HY47bXkpDTgDelmG3T4oKnUFcwTnbAgNJZCc/s320/IMG_1458.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<u><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Składniki:</span></span></u><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">4 (lub więcej) batony Mars (Snickers, MilkyWay, etc.)</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1 szklanka mąki</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1/2 szklanki skrobi kukurydzianej</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1 szczypta sody oczyszczonej</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">1 szklanka mleka</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">olej do głębokiego smażenia </span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<u><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wykonanie:</span></span></u><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Batoniki Mars wkładamy w papierku do lodówki na czas przygotowywania ciasta. Muszą być dobrze chłodne i nie otwarte.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">W misce mieszamy mąki i sodę oczyszczoną.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Dolewamy mleka i miksujemy wszystko razem aż do otrzymania konsystencji gęstej śmietany. U mnie wystarczyła szklanka, ale jeżeli po niej ciasto nadal będzie za gęste, dolewajcie po 1/3 aż do uzyskania właściwej konsystencji. Jeżeli zrobi się za rzadkie - należy dosypywać skrobi, by uratować sytuację. Rzadkie ciasto nie oblepi nam właściwie batonika i wszystko pójdzie na marne, bo czekolada się stopi zanim ciasto ją skutecznie zamknie podczas smażenia.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">W niedużym garnuszku (takim, by wrzucony batonik był przykryty i mógł swobodnie popływać, nie spoczywając na dnie), nagrzewamy olej do głębokiego smażenia do stopnia, w którym okruch chleba wrzucony na gorący olej, wyzłoci się w około 7 sekund (tak, liczyłam:)).</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wyciągamy batonika z lodówki, ściągamy z niego papier i wrzucamy go do ciasta, obtaczając bardzo, bardzo dokładnie. Ciasto musi wejść w każde zagłębienie i pokryć cał<span style="font-family: inherit;">ą</span> powierzchnię czekolady.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Przy pomocy łyżki delikatnie, jednym ruchem wsuwamy batona w olej i trzymamy w nim chwilkę aż się wyzłoci. Smażymy dla bezpieczeństwa po jednej sztuce naraz.</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Wyciągamy z oleju przy pomocy łopatki, pozwalamy odciec moment na papierowym ręczniku kuchennym a potem, gdy będzie już możliwy do dotknięcia, albo wtykamy w niego patyk (bardzo dobrze posłuży tu jedna z pałeczek do chińskiego żarcia), albo wykładamy na talerz, posypujemy cukrem pudrem, albo polewamy czekoladą. Serwujemy jeszcze ciepłe i jakkolwiek jest on tak pyszny, że od razu chce się więcej - zalecam ostrożność w jedzeniu. Przysmak jest naprawdę straszliwie kaloryczny, chociaż bez wątpienia jest to jedno z najlepszych, szybkich dań jakie jadłam w ostatnim dziesięcioleciu.</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Smacznego!</span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">PS. Gerard Butler potwierdza! </span></span><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">Oh... My... God!:D</span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/0d/06/45/0d064583a730eb7d9639d61e87893338.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/0d/06/45/0d064583a730eb7d9639d61e87893338.jpg" /></a></div>
<br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">------------------------------------------ </span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"></span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbJEzC_MahTtvEDgho7PJZnJBkdpsKWHAssq-2Vgl_vuCpqvq30ZpqNG7RtJH9fZpyhJECzw3pu1NamM7BQ-hk85a5_gUrh3a_ka0Z4x5bkAYfWUGeM0psD-rAg2qFNqWqBVosHPinCgY/s1600/IMG_1460.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="210" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbJEzC_MahTtvEDgho7PJZnJBkdpsKWHAssq-2Vgl_vuCpqvq30ZpqNG7RtJH9fZpyhJECzw3pu1NamM7BQ-hk85a5_gUrh3a_ka0Z4x5bkAYfWUGeM0psD-rAg2qFNqWqBVosHPinCgY/s320/IMG_1460.JPG" width="320" /></a></div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="color: red;"><u><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"> Ingredients:</span></span></u></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">4 (or more) Mars bars (or Snickers, MilkyWay, etc.)</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">1 cup of all purpose flour</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">1/2 cup of conrstarch</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">a pinch of baking soda</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">1 cup of milk</span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">oil for deep frying </span></span></span><br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;"><br /></span></span></span>
<br />
<span style="color: red;"><u><span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;">The making of:</span></span></u></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Chill the chocolate bar by keeping it in the fridge. They have to be cooled.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Mix the flours and baking soda together in a bowl.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Add milk and mix until you get a batter with the consistency of thick cream. 1 cup for me was just enough, but if the batter is still too hard, add some more milk, 1/3 a cup at a time. If the batter is too thin - add some more cornstarch. It cannot be too thin, for the batter has to stick to the whole surface of the bar, and cover each and everyone of the cracks. And do not drop too quickly, or the chocolate melts before the batter fries and preserves it.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">In a small, high pot (enough for the bar to be covered completely in oil, and still swim freely) heat the oil till the moment a crumb of bread fries to a light gold colour within 7 seconds after throwing in (yeah, I counted:)).</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Remove the bar from a fridge, remove the paper, and throw Mars into the batter, covering with it completely.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Using a spoon, gently slide a bar into the hot oil, let it fry in there for a few moments until it becomes light golden. For safety reasons, fry 1 bar at a time.</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Remove from the oil and let it cool a bit and drain the exceeds of oil on a paper towel. When it is possible to touch, but still warm, put a stick in one of ends of the bar (chopsticks for asian food are perfect for this action), or put it on a plate, <span style="font-family: inherit;">sprinkle</span> it with caster sugar or splash some chocolate syrup. Serve warm and however it is most delicious - be careful with eating more then one at <span style="font-family: inherit;">a time</span>. This treat is really, really calorific, though it is, without any doubt, one of the best junk, quick food I have had during last decade. </span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">Cheers!</span></span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;">PS: Gerard Butler approves! Oh.. My... God!:D</span></span></span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/0d/06/45/0d064583a730eb7d9639d61e87893338.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/0d/06/45/0d064583a730eb7d9639d61e87893338.jpg" /></a></div>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><span style="color: red;"> </span> </span></span><br />
<br />
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>
<span style="font-size: small;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-84928313199368177682016-09-11T01:01:00.001+02:002016-09-11T01:01:26.927+02:00Japoński marmurkowy sernik matcha z czarnym sezamem (Challenge No. 4)//Japanese marble matcha cheesecake with black sesame (Challenge No. 4)<span style="font-family: arial;"><span style="font-family: arial;"></span><span lang="JA">こんばんは!</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA"><br /></span></span>
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Powyższe krzaczki oznaczają słowo "konbanwa" czyli dobry wieczór w języku japońskim. Zwrot niezmiernie adekwatny, zarówno do zawartości felki, jej bohatera, jak i pory, w której ją piszę. Mamy bowiem sobotę, parę minut po 22, gdy zaczynam pisać tę felkę, więc standardowe "konnichiwa", czyli "dzień dobry", pasowałoby jak dżem poziomkowy do hot-doga z musztardą. Znaczy... ja wiem, że niektórzy uznają takie połączenie za ekscytującą nowość i podnietę dla kubków smakowych i im na przykład bardzo przypasuje po krótkim okresie testów, ale dziwność jest super, bez popadania w nadmierną przesadę, której o wiele za blisko to kiczu i maniery.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Tak więc skoro już się przywitaliśmy, należy od razu na wstępie rzec, że krzaczki w tej felce wcale nie będą jedynym wtrętem azjatyckim, jaki was ukąsi w zadki. Ten post będzie miał wyjątkowo skośne oczy, samurajski kucyk, ale ten prawdziwy, a nie to, co proponuje obecna uliczna męska moda, na co drugim facecie (serio, o co w tych wygolonych skroniach i potylicy, a także antence związanej z resztek na czubku głowy chodzi? Ani to ładne, na większości łbów wygląda jak wielki test przed fryzurą Małej Mi i przede wszystkim powielające się do znudzenia! Jakbym widziała armię klonów, mijając dziesiąte z kolei dziecko miłości upadłego samuraja i Ragnara z serialu "Vikings"...), a także ukrytą gdzieś katanę, kimono i aby nie było nam za starożytnie - wymachiwać będzie gameboyem Nintendo, na którego retro-ekraniku dinozaur Yoshi skacze sobie po pikselowatych platformach gry. Jednakże Sernik-san, którego zaraz wam przedstawię, w żaden sposób nie jest związany z grami, jak sugerowałyby słowa w poprzednim zdaniu. Nie odkryłam go w żadnej mandze, animcu, ani grze. Sernik marmurkowy, na który dziś dostaniecie przepis to efekt wyzwania od mego kumpla Szymona, który niebacznie wysłał mi filmik z "fajnym czymś", gdzie to ciasto robiono, bo pomyślał, że fajnie to wygląda.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Nie mylił się, ciasto jest faktycznie dekoracyjne, i na dodatek smakuje tak niezwykle, że będziecie po sobie spoglądać z zupełnym zaskoczeniem, kosztując tego małego cudeńka, ale jednak nie zdecydujecie się nie dokończyć porcji. Inny wcale nie znaczy gorszy.</span></span><br />
<br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">A zatem wyzwanie. Challenge na Bantofelkach oznacza, że staję na głowie, by osiągnąć pokazywany mi produkt końcowy własnymi sposobami, czy to dlatego, że kogoś lubię i skłonna jestem spełnić tęskną prośbę, coś komuś obiecałam, czy też dlatego, że sama czuję się zaintrygowana wyzwaniem. W przypadku Sernika-san (podoba mi się ta nazwa, powtórzę ją tu jeszcze wielokrotnie:P) zaskoczeń było naprawdę sporo. Na ten przykład: filmik nie miał dołączonego przepisu. A raczej miał. Po japońsku. Krzaczki wbudowane w klip i to w taki sposób, że po pierwszym obejrzeniu rozumiałam tylko liczby arabskie pojawiające się przy każdym kolejnym stadku japońskiego pisma. Co oni tam dodawali mogłam się domyślać tylko, ale ten problem nie przerósł mnie wcale. Wręcz przeciwnie. Dodatkowy fakt, że i po angielsku nigdzie nie ma tego sernika i wszelakie Pinteresty i Buzzfeedy milczą, podsuwając mi tylko oryginał, tylko podkręcił mi chęć wzięcia się za bary z tym sernikiem.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Pierwsze, co zakapowałam to to, że mamy tu do czynienia z sernikiem na zimno. Bez pieczenia. Znaczy... zakładając, że podkład macie już gotowy kupny, a nie pieczecie sami wcześniej. Serek do sernika był bez wątpienia kremowy - zrozumiałe, ponieważ obecna kultura japońska wyrosła na wzorcu amerykańskim jeszcze w czasach ostatnich samurajów, więc próżno szukać u nich serników z mielonego twarogu. A ten zielony proszek... matcha, proszę państwa. Zmielona na proszek zielona, samurajska herbata, którą nie tylko fajnie jest pić w japońskiej ceremonii herbacianej, ale ostatnio panuje moda na dodawanie jej do różnych fajnych wypieków. Przyznam, że matcha jako produkt cukierniczy średnio mnie przekonywała, ze względu na swój specyficzny aromat. Mocny i bezkompromisowy, sama kwintesencja tego, czym jest japońska herbata. Pomijając fakt, że jest bombą witaminową, bardzo łatwo matcha zabić smak całej reszty potrawy, więc do czegokolwiek dodajecie ten cudowny ekwiwalent zielonego barwnika żywności - czyńcie to z rozwagą.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA"><br /></span></span>
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Mieliśmy więc zidentyfikowany serek, crust, czyli spód z maślanego kruchego ciasta szkockiego i matcha. Ale co to za smołę dodawano dla uzyskania ciemnej barwy spodu i sera - za Chiny Ludowe zgadnąć nie mogłam. Dopiero po dokopaniu się do japońskiej strony z przepisem i przepuszczeniem jej przez translator, dowiedziałam się, że użyto tu ziaren czarnego sezamu (u nas najczęściej spotykanego jako ozdoba sushi) i pasty z tychże ziaren, bardzo popularnej ostatnio do wykonywania wypieków w Japonii. Zresztą u nich to żadna nowość, podczas gdy u nas... no ilu z was wie o czym piszę i wogóle miało kontakt z tym produktem? Założę się, że na tyle mało, że mamy teraz przed ekranami całe rzędy szeroko otwartych z zaciekawienia oczu. Chociaż w sumie mogliście ją jeść nawet, a nie wiecie o tym:) Pasty z czarnego sezamu nie dostaniemy w supermarkecie tak samo jak syropu złocistego z prawdziwego zdarzenia. Nawet i w sklepach z azjatycką kuchnią bywa problem. Można co prawda zrobić własnoręcznie, ale takiej gładkości i jedwabistości pyłu, jaka jest potrzebna by zgrała się nam z gładziutkim serkiem, nie uzyskamy w żadnym moździerzu. Może w food procesorze, który też jednak nie stanowi standardowego wyposażenia każdej kuchni... tylko w sumie po co się mordować, skoro całkiem tanio można ją zamówić przez internet?Szczególnie do jednego, testowego wypieku, by sprawdzić z czym to się je i jak farbuje. Robi na ciemno-szaro, ale za to smacznie:)</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">No, ale skoro mamy już czwarty składnik z tych tajemniczych, reszta wydawała się zupełnie do oswojenia. Cukier, ekstrakt z wanilii, śmietanka, mleko kondensowane... i gotowe. Niejaki problem mógłby się pojawić w przypadku wymaganych trzech nieokreślonej wielkości kawałków ciastka shortbread ( u nas w sklepach sprzedawanych jako małe ciasteczka deserowe, a nie coś, co można wrzucić na spód ciasta jak Petitki), ale umówmy się - zrobicie sobie blaszkę z mego przepisu na doskonały, prosty shortbread, użyjecie połowę, resztę i tak pochłonie zachwycona rodzina. Nie zmarnuje się absolutnie nic.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA"><br /></span></span>
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Pasta sezamowa, ciastko maślane, matcha... co za bomba smakowa z tego wychodzi? Jedno słodkie, drugie na wskroś szkockie, trzecie niemal ostre... ale jakimś dziwnym sposobem zgrało się ze sobą, chociaż musiałam już od początku zmieniać proporcje, bo pasta z czarnego sezamu w oryginalnym przepisie była inna niż moja, bardziej płynna i japońska niż to, co zakupiłam. Jednak w smaku zdecydowanie musiało być to samo. No i tortownicę miałam większą niż zalecana.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">Hell, tysiące rzeczy w tym przepisie mogły nie wyjść i bez bicia przyznam się, że dwa razy ratowałam się jak mogłam, gdy nagle mi coś nie wychodziło jak powinno, nie mając dosłownie żadnej podpory w komentarzach do tekstu, bo ich zwyczajnie nie było. Udało się! Wyzwanie przyjęłam, dokonałam i czuję się z tego powodu tak cholernie dumna i pewna siebie, że zacznę chyba zerkać łakomym okiem na kolejne, niezwykłe, japońskie połączenia smaków, które nie są dobrze już znanym sushi.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">A Sernik-san, jak smakuje? Nie jest przesadnie słodki. Niezwykle odświeżający, dzięki matcha, śliczny kolorystyczne, spód świetnie się trzyma razem dzięki paście i ziarnkom czarnego sezamu, a połączenie tych dwóch smaków też daje niezwykłe wrażenia. Gładkość serka i chrupkość spodu, wyskakujące niewiadomo skąd maślane wspomnienia shortbread'a, schowane w większych okruszkach w cieście...<br />Bajka. Japońska poezja, albo jeden z tych ich ślicznych obrazów jak mgłą malowanych. Takie odnoszę wrażenie, próbując serniczka na nowo za każdym razem. Tak więc jeśli szukacie czegoś, co zachwyci i zaskoczy jednocześnie - polecam Sernik-san. Pod warunkiem, że zjecie go do końca najpóźniej w dzień po pokrojeniu. Mgły też nie są wieczne, a i płatki kwiatów wiśnie nie spadają w czasie święta Hanami dłużej, niż jest im przeznaczone. Krótki lot, zachwyt... a potem wspominanie.</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA">I tak należy również potraktować ten japoński sernik marmurkowy. Zapraszam do zapoznania się z nim i bez obawy... zepsuć go, wbrew pozorom, naprawdę ciężko:)</span></span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA"><br /></span></span>
<br /><span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhe4nuQOT4pPGQ1OftbSWfAEHLq11PIkNirtvKj4y5nu0Gz8-WEjU5uhvT5vaXxrF1Q3WoAtkSW0E1jHb8YuBT2kZgd-gJFaI3v5G6TC4utUxEIbB5E3xwhikO9hkl4KQWAkKeDgJDoBnQ/s1600/japonczyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="289" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhe4nuQOT4pPGQ1OftbSWfAEHLq11PIkNirtvKj4y5nu0Gz8-WEjU5uhvT5vaXxrF1Q3WoAtkSW0E1jHb8YuBT2kZgd-gJFaI3v5G6TC4utUxEIbB5E3xwhikO9hkl4KQWAkKeDgJDoBnQ/s320/japonczyk.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<u><span style="color: red;"><span style="color: black;">Składniki (na tortownicę o średnicy 16cm):</span></span></u><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"><i>Spód: </i></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">180-200g kruchego ciasta typu shortbread (najlepiej zrobić je z <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/01/szkockie-tradycyjne-ciasto-kruche.html">tego przepisu</a></b>)</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">1 łyżka ziaren czarnego sezamu</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">2 i 1/2 łyżki pasty z czarnego sezamu (moja, kupna, była bardzo skoncentrowana i gęsta. Jeżeli macie nieco bardziej płynną, należy zacząć dodawanie jej od 1 łyżki i powiększać jej ilość dodawaną do pokruszonych kawałków ciastka do momentu uzyskania odpowiednio ciemnego koloru) </span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">1 łyżka stopionego masła</span></span><br />
<br />
<i><span style="color: red;"><span style="color: black;">Masa sernikowa:</span></span></i><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">170g serka kremowego (najtaniej będzie wam go zrobić z <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/09/domowy-serek-kremowyhomemade-cream.html">tego przepisu</a></b>)</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">280g słodzonego mleka kondensowanego</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">50ml śmietany kremówki 30%</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">1 łyżeczka <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">ekstraktu z wanilii</a></b></span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">2 łyżki proszku z zielonej herbaty - matcha </span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">2 łyżki pasty z czarnego sezamu</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">1 łyżeczka soku z cytryny</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Bita śmietana i listki mięty do dekoracji</span></span><br />
<br />
<u><span style="color: red;"><span style="color: black;">Wykonanie:</span></span></u><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"></span></span><br />
<span style="color: red;"></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Wypiekamy ciasto kruche shortbread,<b> <a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/01/szkockie-tradycyjne-ciasto-kruche.html">zgodnie z przepisem</a></b>. Studzimy całkowicie, odmierzamy potrzebną ilość i wrzucamy do miski.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"><span style="color: red;"><span style="color: black;">Do drugiej miski wsypujemy ziarno czarnego sezamu i rozcieramy go jak najdrobniej.</span></span> </span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Za pomocą tłuczka z kulką na końcu kruszymy ciastko do formy proszku, zostawiając i większe okruchy, by przyjemnie nam pochrupywały w cieście. Łączymy okruchy z rozdrobionym czarnym sezamem.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Dolewamy do masy stopione masło, starannie mieszamy.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Na koniec dodajemy pastę z czarnego sezamu i mieszamy wszystko razem do momentu aż spód nabierze ciemnej barwy, a pasta całkowicie połączy się z okruchami i masłem, nabierając konsystencji grubego, mokrego piasku.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Tortownicę o średnicy 16cm wykładamy folią aluminiową aż po brzegi.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Przesypujemy do niej kruchy spód sezamowym i ugniatamy przy użyciu łyżki, mocno przyciskając crust do spodu i profilując tak, by lekko zachodził na boki.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Tortownicę ze spodem odstawiamy na bok, przystępując do właściwej masy sernikowej.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Serek kremowy wrzucamy do miski i roztrzepujemy mikserem.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Po trochu dolewamy mleko kondensowane, cały czas miksując masę.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Dolewamy na koniec ekstrakt z wanilii i sok cytrynowy, raz jeszcze miksujemy.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Ubijamy śmietankę kremówkę z cukrem pudrem na sztywną pianę, dodajemy ją do masy serkowej, ostrożnie mieszamy wszystko razem przy pomocy łyżki.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Dzielimy masę sernikową w stosunku 2:1 czyli 1/3 przekładamy do jednej miski, w drugiej zostawiając 2/3.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Do jednej trzeciej dodajemy proszek matcha i starannie mieszamy.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Do pozostałego serka dodajemy pastę sezamową i również mieszamy starannie, do uzyskania gładkiej masy bez grudek.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Na gotowy spód nakładamy najpierw 4 łyżki zielonego serka w kształt kwadratu, nie rozcierając go, potem kładziemy 4 łyżki ciemno-szarego serka, uzupełniając dziury. Następnie kładziemy kolejno łyżki zielonego i szarego serka na przemian, tym sposobem wykładając całe nadzienie sernikowe na spód. Ostatnią łyżką wygładzamy wierzch sernika.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Sernik wkładamy do lodówki na co najmniej 6 godziny lub na całą noc, by porządnie stwardniał.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Gotowy, kroimy, przyozdabiając każdy kawałek tuż przed podaniem kleksem bitej śmietany, listkiem świeżej mięty i wiórkami zmiażdżonego czarnego sezamu lub ciemnej czekolady.</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"><span style="font-family: arial;"><span style="font-family: arial;"></span><span lang="JA">いただきます</span></span>!</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">(itadakimassu)</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">Smacznego!</span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;">--------------------------------------</span></span><br />
<br />
<span style="color: red;"> <u>Ingredients (for 16cm cake tin):</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>Crust:</i></span><br />
<span style="color: red;">180-200g of shortbread (please check <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/01/szkockie-tradycyjne-ciasto-kruche.html">this recipe for a homemade, easy shortbread</a></b>) </span><br />
<span style="color: red;">1tblspn of black sesame seeds</span><br />
<span style="color: red;">2 and 1/2 tblspn of black sesame paste (mine was really condensed and hard, but if you have somewhat softer or having a liquid form, you might want to start from 1tblspn, adding more to the crust depending of the colour you achieve with this amount)</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of melted butter</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Cheesecake filling:</i></span><br />
<span style="color: red;">170g of homemade cream cheese (from<b> <a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/09/domowy-serek-kremowyhomemade-cream.html">this recipe</a></b>)</span><br />
<span style="color: red;">280g of sweet condensed milk</span><br />
<span style="color: red;">50ml of heavy cream</span><br />
<span style="color: red;">1 tsnp of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">vanilla extract</a></b></span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of matcha powder</span><br />
<span style="color: red;">2 tblspns of black sesame paste</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of lemon juice</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Whipped cream and fresh mint leaves for decoration.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Bake a shortbread according to<b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/01/szkockie-tradycyjne-ciasto-kruche.html"> this recipe</a></b>. Cool it completely, measure the necesarry quantity and relocate it to a bowl. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the black sesame seeds into another bowl and crush it nicely.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Crush the shortbread as well, into the small pieces, leaving some bigger ones, so it crunched pleasantly while you eat the cheesecake. Then mix it with the crushed black sesame seeds.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add melted butter, mix it well.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add black sesame paste and mix it again so the crust becomes dark with it and the whole consistence become similar to the one that the wet sand has.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a sheet of aluminium foil into the cake tin from bottom to the rims.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the crust inside and preasure it, using the spoon, flattening to the bottom and some to the sides.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Set the cake tin aside, while you prepare the cheesecake filling now.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the creme cheese into a bowl and mix it with a hand mixer nicely.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the condensed milk little by little, while still mixing.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add vanilla extract and lemon juice, mixing it once again.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Prepare the whipped cream out of heavy cream and some confectionar's sugar. Add it to the cheesecake filling and gently mix, using a spoon, with the rest.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Divide the filling in proportion 2: 1. That means you have to put 1/3 of the filling in one bowl and leave 2/3 of the filling in the other one.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add matcha powder to the 1/3 of the filling and mix it profoundly.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the black sesame paste to the other part of the filling and also mix it nicely, so the filling was smooth.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">On the awaiting crust put first: 4 tblspns of matcha filling in the shape of a square, do not flatten them. Then put 4 tblspns od sesame cheesecake, filling the holes between the green ones in the bottom. Then, one by one, put sesame and matcha filling interchangeably until the tin is full and nothing of the fillig is left in the bowls. With the last spoon of the filling, smooth the top of cheesecake.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the cheesecake into the fridge for at least 6 hours or overnight, to harden it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When it is ready, serve it, decorating every individual piece just before serving it with a splash of whipped cream, fresh mint leaf and some of black sesame or dark chocolate shreds.</span><br />
<br />
<span style="color: red;"><span style="font-family: arial;"><span lang="JA">いただきます</span></span>!</span><br />
<span style="color: red;">(itadakimassu)</span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"><span style="color: red;">Cheers!</span> </span></span><br />
<span style="color: red;"><span style="color: black;"> </span> </span><br />
<span style="font-family: arial;"><span lang="JA"><br /></span></span>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-89416618892190435792016-09-04T00:56:00.001+02:002016-09-04T00:56:35.128+02:00Domowy serek kremowy/Homemade cream cheese<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Załapałam fazę na sernik jakieś dwa tygodnie temu. Nie w ten sposób, że śnił mi się co noc, czułam jego zapach dosłownie wszędzie i jak się to często dzieje w przypadku, gdy się na czymś mocno zafiksujesz, wszystko mi się z nim kojarzyło do tego stopnia, że niemal widziałam go na ulicy, wołającego z każdej witryny cukierni "Kup mnie!". Nie. To by była naturalna kolej rzeczy, że w końcu ulegam takiej długofalowej ciągocie z bez wątpienia przyrodzonym mi wdziękiem. Ja, jako dusza wybitnie rogata, jak zwykle zrobiłam to po swojemu. Któregoś wieczora po prostu mnie pierdzielnęła chęć na sernik. Jakikolwiek, chociaż tak w sumie to nie bardzo na polski. Akurat sobie przeglądałam opowiadania z cyklu "Chłopcy" i tam gdzieś mi się przewinął sernik, jaki jadła Dzwoneczek. Najprawdopodobniej ze Starbucks'a, ale akurat w to się nie miałam chęci zagłębiać. Ważniejszym od tego, jaki konkretnie to był sernik i z jakim wzorkiem na wierzchu, był fakt, że to sernik na serku kremowym, bo jak sieciówka amerykańska to przecież polskiego sernika nie będą podawać. Żadnych serów, nie ważne ile razy mielonych, zawsze będą zbyt ziarniste. Sernik rodem z hameryki. Następnie jedno doprowadziło do drugiego, zanim się obejrzałam miałam usta pełne śliny i już wiedziałam, że jakikolwiek wypiek powstanie w najbliższej przyszłości, będzie wymagał tego gładziutkiego serka. A więc będzie sernikiem w mniejszym lub większym stopniu i zaspokoi moje szurnięte pragnienie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Nie, nie jestem w ciąży, to nie jest zachciewajka. Po prostu strasznie zachciało mi się sernika typu nowojorskiego. Nie mówcie, że wam się coś takiego nie trafia, hm?</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
No, niby, żaden problem. Sernik wymaga serka i paru innych rzeczy. Pójdę do sklepu, kupię i zrobię. Niby nic. Ale, wiecie, mimo różnicy w konsystencji sera twarogowego i kremowego, ważą niemal tak samo. I jak na sernik polski kupowałabym jakiś kilogram za zwyczajną, serną cenę, to kupienie kilograma serka kremowego już by zabolało. Mało tego. Za liche 200g z których nie zrobimy pełnowielkościowego ciasta, trzeba zapłacić tyle, że w sumie niektórym przechodzą zachcianki na samą myśl o ok. 10 złotych wywalonych na sam ser, a gdzie, przepraszam reszta, inni się zadowalają zwykłym twarogiem i na tym się kończą różne egzotyczne chciejstwa. A przecież nie powinno tak być! Żyjemy w czasach, kiedy w sklepach nie mamy na półkach wyłącznie octu, a dobra luksusowe można dostać wyłącznie w Baltonie za ciężkie dolary. Jest więc i ten serek kremowy w lodówkach w każdym sklepie. Ale najwyraźniej producent uznaje, że Polak użyje go tylko do kanapek, a do kanapek 200g wystarczy. O tych, co ambitnie chcą pojechać dalej, raczej się nie myśli. Solidarnie będziemy, kurna, żreć wyłącznie rodzimy, polski produkt, a jak się komu chce nowości, to do restauracji, won. Albo za granicę. Takie coś, takie potężne śrubowanie cen morduje nie tylko chęci, ale i wenę dla wszystkich, którym nie tylko schabowy i nieśmiertelna szarlotka z lodami w głowie. Czasem potrzebują... sernika z serka kremowego, no!</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Ale za taką cenę...</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br />Za taką cenę, to ja, wkurzona, przypomniałam sobie, że rzucił mi się w oczy niedawno przepis na serek kremowy robiony domowym sposobem. Tańszy. Smaczniejszy, bo bez zagęszczaczy i polepszaczy smaku i tak absolutnie prosty, nie wymagający niczego, poza czasem. Czemu nadal się zastanawiam i pieklę na ceny, skoro po dokonaniu prostych obliczeń, wyjdę na plus z podwójną ilością serka robionego w domu, w porównaniu do mizernych dwustu ubitych na kamień maszynowo gramów ze sklepu i zdecydowanie o wiele mniej za to zapłacę, niż gdybym miała całość kupić w sklepie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Ominęłam więc dział serków kremowych, wyszukując przepis na internecie, zamarłam z zaskoczenia na widok listy składników i... chwyciłam wiaderko litrowego jogurtu. A potem w aptece - gazę.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Reszty domyślić się już łatwo. Ser się robił już po 10 minutach od powrotu do domu. Sam. A ja cała zadowolona czekałam na rezultaty, które, jak się okazało po 36 godzinach okazały się spektakularne.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Żadnej chemii. Żadnej soli, którą tak polscy producenci lubią dodawać do serka kanapkowego (przekonani, że każdy Polak weźmie go z zamiarem użycia na kanapce). Ba, żadnego miksera, masła, śmietan, dodatków... nic. Tylko lodówka. Tylko gaza, jogurt i grawitacja, która za ciebie wyciąga z jogurtu serwatkę, zostawiając w gazie dokładnie to, co znamy jako serek kremowy. Tak jest! Serek kremowy to jogurt pozbawiony serwatki. I za ten prostacko zwykły pomysł każą nam przepłacać? Nigdy więcej.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Szczególnie, że z 1 litra jogurtu wyszło mi prawie 400g serka. Przeliczając więc... nie, nie jestem dobra w matmie. Przejdźcie się do sklepu i dla rozrywki zobaczcie ile zapłacicie za litr jogurtu w porównaniu do cen serków typu Filadelfia i President. Rezultaty was zaskoczą i to bardzo pozytywnie:)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Serek, jak widać na poniższym zdjęciu, wychodzi śliczny. Bielutki. Tłuściutki. Mógłby być piękniejszy, gdybym nie robiła go z zamiarem przerobienia potem na sernik. Mógłby. W przepisie poniżej macie sposób, jak uczynić go małym, cudownie ukształtowanym dziełem sztuki. Ale ci, co im tylko serniki w głowie, wyrzucą zawartość gazy już po procesie produkcyjnym wprost na wagę, odważą właściwą ilość na ciasto, a resztę pożrą łyżkami błogosławiąc się za rozum i oszczędność. A smak? Poezja nie smak. Troszkę podobnie smakuje do Bielucha, ale lepiej. Bogatsza nuta, przyjemniejsza jedwabistość... jeśli nie zjecie w serniku, to zdecydowanie na chleb też się nie dostanie. Prosto z gazy do ryjka, słowo. O ile nie macie mocnego samozaparcia, znaczy się:)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Same plusy, miśki. Jeśli więc wasze chęci na serniki wytrzymają półtorej doby, to problem ceny serka kremowego zupełnie przestanie was dotyczyć. Pojawi się pewnie problem z dodatkowymi centymetrami w biodrach, ale, warto zaryzykować i raz na jakiś czas rozpieścić siebie samego. Ci, co dyktują ceny w sklepach wystarczająco dużo robią, by nam nadwątlić samopoczucie, ale, jak to się mówi, gdzie bogowie zamykają drzwi, gdzieś indziej otwierają okna. To akurat otwarło się na innowację.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
To co, wyłazimy?:) </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span> </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGhbZKvKLNGIeFkSESABdL9ueNnF5nEMAKXG1gRDtC9k5NnTMDD0zUz55nJda-R6JFdHASGI5CuMHfGRI7cnSqQcIYJcze3WWndSIkvxYRSkfOu_V_2iyxtGpuNwctREJYzOo-3sYcNa0/s1600/P_20160902_091655.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="255" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGhbZKvKLNGIeFkSESABdL9ueNnF5nEMAKXG1gRDtC9k5NnTMDD0zUz55nJda-R6JFdHASGI5CuMHfGRI7cnSqQcIYJcze3WWndSIkvxYRSkfOu_V_2iyxtGpuNwctREJYzOo-3sYcNa0/s320/P_20160902_091655.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki (na 350-400g serka):</u><br />
<br />
1 litr jogurtu naturalnego (ja wybrałam Jogurt Kuchmistrza z Mlekovity)<br />
gaza (zakupiłam 3 opakowania metrowe, najtańsze i było w porządku)<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Na durszlak wykładamy jedna po drugiej, 3 warstwy gazy. Każda rozłożona metrowa gaza składa się tak naprawdę z dwóch warstw, więc w sumie powinniśmy otrzymać izolację z 6 warstw gazy.<br />
<br />
Pod sito wkładamy garnek lub talerz, ponieważ niemal od razu serwatka zacznie przeciekać.<br />
<br />
Jogurt wylewamy na środek gazy.<br />
<br />
Zbieramy ostrożnie jej końce, zwisające dotąd po bokach z każdej strony sita i zbieramy je ze sobą u góry w taki sposób by jogurt w gazie utworzył kształt woreczka. Już w tym momencie serwatka z jogurtu zacznie wyciekać kroplami na sito i do naczynia pod spodem.<br />
<br />
Końce gazy związujemy mocno ze sobą przy pomocy długiego kawałka sznurka lub włóczki bezbarwnej. Następnie bierzemy wysokie naczynie (najlepiej gdyby miało ze dwa litry), oraz drewnianą łyżkę.<br />
<br />
Korzystając z tego, że sznurka do wiązania gazy zostało nam jeszcze sporo, przywiązujemy go mniej więcej pośrodku rączki łyżki tak wysoko jak tylko się da, po czym wkładamy gazę z zawartością ostrożnie do wysokiego naczynia i opieramy łyżkę o jego krawędzie. Musimy przy tym pamiętać, by między dnem naczynia, a końcem gazy z jogurtem była przestrzeń wolna, ponieważ aby serek się utworzył, serwatka musi wycieknąć, a pozostałość podeschnąć.<br />
<br />
Wysokie naczynie z gazą i łyżką wkładamy do lodówki na 24-36 godzin. Co jakiś czas należy kontrolować ilość serwatki na dnie i wylewać ją (najlepiej nie do zlewu, a do innego naczynia, by użyć do czego innego, ponieważ jest bardzo zdrowa), ponieważ tworzący się serek nie może w niej być zanurzony.<br />
<br />
Po 36 godzinach, gdy przy ostatnim wylewaniu serwatki było jej znacząco mało, przenosimy naszą gazę ponownie na sito. Odcinamy gazę ze sznurkiem i ostrożnie rozchylamy warstwy, zaczynając od najwyższej. Delikatnie odciągamy gazę z boków powstałego serka kremowego, a potem przenosimy go do naczynia, skąd będziemy go wybierać i używać.<br />
<br />
Ponieważ mój serek powstał z przeznaczeniem na użycie w serniku, nie dbałam zbytnio o wygląd zewnętrzny produktu i swobodnie wybierałam rozmaite kawałki powstałego serka z górnej warstwy, a potem z dolnej, gdzie jak się okazało, było go najwięcej i przekładałam do miski. Jeżeli zależy nam jednak na równiutkiej łezce albo kształcie babeczki lub równego kręgu, w dodatku z wzorkiem gazy na wierzchu, możemy wyścielić kokilkę ponownie dwoma warstwami gazy, starannie układając ją na dnie i po bokach, wyłożyć do środka serek, przyciskając go, by zawierał jak najmniej powietrza, następnie przykryć krążkiem wyciętym z folii o średnicy kokilki, docisnąć i włożyć ponownie do lodówki na kilka godzin.<br />
<br />
Po tym czasie zdjąć plastik, ostrożnie odwrócić kokilkę na talerz do góry dnem, wyjąć serek w gazie i ostrożnie ją ściągnąć. Otrzymamy serek z ozdobną, koronkową siateczką na wierzchu i w pożądanym kształcie, gotowy do zachwycania nim gości.<br />
<br />
Proponowany przepis służy do wykonania serka kremowego o naturalnym smaku. Zawsze jednak można go dosolić, dodać przypraw, szczególnie, jeżeli ma służyć do jedzenia z pieczywem, a nie do pieczenia sernika. Dosmaczamy go na etapie formowania, gdy pakujemy go do kokilki.<br />
<br />
Smacznego!<br />
<br />
-----------------------------<br />
<br />
<span style="color: red;"> <u>Ingredients (for about 350-400g of cream cheese):</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">1 litre of natural yoghurt</span><br />
<span style="color: red;">1 cheesecloth </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put 3 layers of cheesecloth on the collander. Each layer consists of 2 parts, so all in all you will have 6 layers of cheesecloth.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a dish under the collander, for the whey starts to drop throughout the cheesecloth almost imediatelly.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the whole yoghurt in the middle of cheesecloth layers.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Gather all the outside parts of cheesecloth and gather them together, creating a kind of sack, with a yoghurt inside. The wey should start to drop like now. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Tie the ends of cheesecloth with a twine. Then prepare a wooden spoon and a high dish (2litre for instance).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Tie the cheesecloth with the same twine to the wooden spoon, in the middle of a handle, then put the sack into the high dish and rest the spoon on the edges. Remember that there has to be a space left between the bottom and the end of sack, for if the cream cheese is ought to create, the whey must flow out and the remaining part of yoghurt dry and harden apart of it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the dish with cream cheese-to-be into the fridge for 24-36 hours. Check it from time to time to pour the whey into the separate dish (do not throw it away, it is good for your health), for the cream cheese cannot flow in it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">After 36 hours have passed, remove the dish from a fridge, and relocate the cheesecloth again into the collander. Cut out the top part of cheesecloth and carefully uncover the cream cheese. Remove it from your homemade cream cheese and put the cheese into the dish you will be using it of. </span><br />
<br />
<span style="color: red;">Now, I created my homemade cream cheese exclusively for a cheesecake, so I did not bother with its look, just the taste, so I removed it just because from its cheesecloth and put it into the bowl, and that was the end of a job. But if you want it to look nicely, and have a shape of a tear or like a little, even circle, with a lacey pattern on the surface, there are some more things to do.</span><br />
<span style="color: red;">In this case you should put like two clean layers of cheesecloth into the ramekin or any dish you want to shaped your cream cheese, then put the cream cheese inside, pressing it gently, so there was no air bubbles left. Then cover it with a foil circle having the same diameter as the dish, preasure it gently again, and put into the fridge for another couple of hours.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Then remove the foil circle, turn the dish upside down to remove the cream cheese together with cheesecloth, then peel it off gently. And there you have - a pretty, little homemade cream cheese, looking all fine and dandy.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Using this recipe you will get a cream cheese having the natural flavour. No salt, no seasoning. But you can always give it your desired flavour, especially when you want to eat it with bread, not use it to any cheesecake. In that case all the seasoning should be added during the process of putting the cream cheese into the dish of the desired shape, and you will receive a cream cheese with a flavour of your choice.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-51714202101063838832016-08-31T01:07:00.001+02:002016-08-31T01:07:30.434+02:00Domowy popcorn karmelowy/Homemade caramel cornZ czym wam się kojarzy kino? No, przede wszystkim filmy. To byłaby prawdopodobna odpowiedź 90% z was. 100% by tak odpowiedziało 20 lat temu, kiedy nie było jeszcze innych źródeł oglądania nowości z Fabryki Snów, potwornie spóźnionych, czasem o całe lata (macie pojęcie, że "Star Wars - Nowa Nadzieja" zadebiutowały w Polsce 2 lata po premierze w Stanach, czyli w 1979 roku, a plakat informujący o wyświetlaniu "Powrót Jedi" widziałam na własne oczy w jakimś 1986-87 roku w Rymanowie Zdroju jako 9-latka? Również 3 lata w plecy! Ale cóż się dziwić, Polska w tym czasie ledwie przestała traktować wszystko, co nie jest z bratniego ZSRR jako zło wcielone i nowe filmy dochodziły i do nas. Spóźnione jak czort, ale jednak.) Teraz mamy internety i wszystko, co ze sobą sprowadziły (nie tylko szeroki i łatwy dostęp do porno:P), więc i filmy, które gdzieś już wcześniej miały premierę, można, przy odrobinie wysiłku zobaczyć je wcześniej mało legalnie, a nie po kilku miesiącach w majestacie prawa. Co prawda ustrojone w polską flagę i nieśmiertelny głos Szyca, Adamczyka, Kożuchowskiej, albo ultrapopularnego Kota (najmniej winnego spośród wymienionych; uwielbiam jego Ryśka Riedla. Za "Skazanego na Bluesa" i "Bogowie" jestem mu w stanie wybaczyć naprawdę wiele). Rzecz ważka szczególnie dla tych, którzy fizycznie cierpią słysząc polski dubbing, i tęskniąc do anglojęzycznych żartów, jakie zarzyna ów już na wstępie, że tak przywołam wspomnianą już we wcześniejszych felkach przysłowiową "twoją starą" z któregoś nowego "Batmana".<br />
Nie ujmujmy jednak niczego polskim kinom obecnie, poza wzmiankowanym dubbingiem. Poza filmami, niektórym kojarzy się z ekscytującym obmacywaniem się w ostatnim rzędzie, innym z ucieczką od sprawdzianu w szkole, gdy przypadkiem wypadło jakieś święto i robi się wielki spęd na jakieś dzieło historyczne. Od parunastu lat kojarzy się również z popcornem. Kinowym żarciem, które niektórzy wciągają jak powietrze w płuca, nie myśląc nawet o tym, że to robią, pełnymi garściami, a potem macają dno pudełka i spoglądają w szoku najpierw na pustą tekturkę, a potem na ekran, gdzie minęła ledwie 1/3 filmu, z wyrzutem, jakby to ten tam, główny bohater zeżarł ci przekąskę. Taaa... popcorn też się kojarzy. Szybciej nawet niż seks w tylnym rzędzie i dwudziestominutowe reklamy, jako piekielnie irytująca gra wstępna.<br />
Kukurydza prażona, o niej to bowiem mowa, choć u nas dopiero stanowi rzeczywistość kinową (i super przepłaconą) od tych nastu lat, za wielką wodą siedzi w kinach, jako przekąska filmowa od wczesnych lat dwudziestych XX wieku. Ale tak naprawdę, jak większość amerykańskich przysmaków, przybyła z innego rejonu, by cieszyć zmanierowane podniebienia imigrantów na nowej ziemi, mających się za naród wybrany:) Pochodzi z Ameryki Południowej, gdzie jej ziarna znajdowano w trakcie wykopalisk archeologicznych, wśród pozostałości po kulturze inkaskiej i azteckiej. Jedzono ją ponoć na codzień, co w sumie nie dziwi, bo kukurydza to strasznie fajny wynalazek, jakkolwiek się ją przyrządzi.<br />
Koledzy Amerykanie zrobili jednak po swojemu. Najpierw co prawda i oni potraktowali popcorn śniadaniowo, ale potem ktoś wymyślił, by ją pomieszać z molasą i orzeszkami i podać ludziom wgapionym w srebrny ekran. I tak właśnie powstał Cracker Jack - praojciec dzisiejszego junk food. Jak łatwo sobie wyobrazić, następny krok w postaci oddzielenia kukurydzy i zmieszania jej z masłem i solą był tylko kwestią ulubionego amerykańskiego pędu do ułatwiania sobie życia. No i orzechów może nie lubić więcej ludzi. Kukurydzę kocha prawie każdy.<br />
Popcorn przylazł więc do kin i już tam został, przybierając rozmaite odmiany smakowe. Najpopularniejsza, w tym i u nas w kraju, to ta z solą i umaślona. Jednakże dosyć szybko ktoś doszedł do wniosku, że Cracker Jack bez orzechów, ale z samym dodatkiem słodyczy będzie ciekawy - i trafił w dziesiątkę, dodając do popcornu stopiony cukier i osiągając zupełnie nowy poziom przekąski.<br />
<br />
Ja bym temu komuś chętnie postawiła pomnik i maiła mu czoło listkami laurowymi do końca życia za umilenie mi mego, jako swemu bóstwu - na równi z tym, kto wymyślił brownie i pierwszy raz zmieszał zgniłe liście herbaciane z gorącą wodą, uzyskując mój ulubiony napój - herbatę. Popcorn karmelowy po raz pierwszy jadłam w towarzystwie swego obecnego męża trzynaście lat temu na nocce filmowej Władcy Pierścieni w Heliosie i pamiętam przede wszystkim swój zaskoczony zachwyt w temacie - jakie to dobre! To... i Viggo Mortensena... rozmarzenie, mode on:D<br />
<br />
Powiada się, że ten pierwszy raz zapamiętuje się na zawsze, jako najwspanialszy na świecie. W większości przypadków tak jest, przynajmniej jeśli chodzi o ulubione jedzenie i kultowe filmy lub książki, które zostają z nami do końca życia. Jednak ja to bestia, wredna i marudna, przynajmniej w kwestii wymogów co do tego, co daje mi energię do dalszego, optymistycznego spijania śmietanki z życia (nawet jeśli czasem z lekka ona kwaśnawa). Popcorn z karmelem wciągnęłam hurtowo, garściami, mlaszcząc i mrucząc jak kot nad indyczą wątróbką, ale do dzisiaj pamiętam ile się namarudziłam, że te ziarnka tak mało karmelowe. Że ledwie poświęcono kropelkę lub dwie, nie obtoczono żadnego fragmentu konkretnie. Nagrzebać się trzeba było w kubełku żeby dopaść jedno skarmelizowane zupełnie, a potem stoczyć na niby walkę z drugą połową, w temacie, kto będzie tym szczęśliwcem, który je zje. Nie zawsze wygrywałam, czasem charyzma i piękny uśmiech ustępują sile całusów i sprytowi samczemu... niemniej po tym pierwszym kubełku były kolejne, na kolejnych filmach, których z moim Dudkiem obejrzeliśmy wielką ilość przez te lata. I tak jak jakość kina sf z biegiem lat wcale się nie poprawiała, tak, ku memu smutkowi, cena popcornu karmelowego rosła odwrotnie proporcjonalnie do ilości karmelu w kukurydzy. Za mało tego dobra, raz nawet je przypalili, zmuszając mnie do zwrócenia kubełka i wymiany zawartości... no i w końcu powiedziałam "dość". No bo przecież, skoro za przekąski w kinie płacimy często tyle samo ile za sam bilet do kina, to mam chyba, kurna, prawo za tę cenę żądać właściwej jakości!<br />
Ale kina oszczędzają. Wolą dać mniej karmelu, ledwie maźnąć tu i tam, bo przecież Polak się nie upomni, tylko pokornie zje to, co mu dają. A możnaby otworzyć ryj, wznieść głos w proteście... a potem, widząc, że jest się samemu, machnąć ręką i ruszyć do kuchni. Skoro Multipleksy mają mnie w nosie jeśli chodzi o jakość, oferują bloczek reklamowy długości 1/3 filmu i pseudo-karmelowy popcorn na osłodę, to ja mogę mieć w nosie ich, zrobić sobie w nieprawdopodobnie krótkim czasie prawie kilo popcornu karmelowego lepszej jakości i o wiele tańszego... i tylko problem będzie z przemyceniem go na salę kinową, ale też się da.<br />
Wszystko się da, trza tylko mieć chęć i motywację! Powiem wam, że zostające w kieszeni 30 zeta naprawdę motywuje:) <br />
<br />
Nie szukałam długo. Już parę lat temu trochę tych przepisów kursowało po sieci o rozmaitym stopniu trudności. Wzięło się nieco z tego, nieco z tamtego, tu i ówdzie dodało własny twist i tym oto sposobem oferuję wam swój, sprawdzony przepis na domowy popcorn karmelowy, który udaje się zawsze - o ile tylko przestrzega się wskazówek przy gotowaniu karmelu - jest źródłem nieziemskiej satysfakcji, oszczędności, przy każdej wyprawie do kina, jeżeli, rzecz jasna, jesteśmy wielkim fanem tego przysmaku i pozwala zagrać na nosie oszczędnej ekipie przygotowującej przepłacone żarcie. Fuck the system! Do yourself! Make popcorn, not money! Yhmmm... dobra, to ostatnie to nie bardzo, ale pierdolenie systemu, jak najbardziej. Przy udziale kukurydzy, jako eksperyment, te pomysły, które przychodzą do głowy... wow, robię się świńska:)<br />
A zatem, zanim wkroczę na bagniste obszary BDSM przy użyciu gadżetów z produktów spożywczych, zapodaję wam przepis na popcorn karmelowy, łatwy i szybki do zrobienia w domu. Bez termometru cukierniczego i zbędnych dodatków, wyłącznie obserwując proces gotowania cukru.<br />
Ilość otrzymanego karmelu można regulować, rozprowadzić go sobie po kukurydzy, jak się chce. Dać mniej popcornu, więcej karmelu na mniejszą porcję i mieć dokładnie każde ziarnko utytłane w nim. Ja wolę jednak mieć proporcje pół na pół tak, by tę słodycz przegryźć raz po raz czymś wytrawnym.<br />
Każdy jednak dokona tak, jak lubi. To jest właśnie w tym przepisie piękne. Wy decydujecie ile, gdzie i w jakiej proporcji, a nie maszyna i oszczędność obsługi kina za was. I to o to przecież chodzi, nie? By się cieszyć tą przekąską w kinie i nie myśleć, że potwornie się przepłaciło za coś, co nie jest tego warte. Narzekajmy lepiej tylko na filmy, a skoro możemy wpłynąć na to, co pochrupujemy na sali kinowej, niech ten wybór będzie jak najbardziej właściwy. A zatem...<br />
<br />
Na miejsca, kamera, akcja!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9v9mO7n42c03DJVkzxlABGNTCFD7FUwuk4CsPdtZSaP5SjeoJWT691UGHRsg2S-Yj-ISoH5wS4wiU99afBzBZGszul47GsFb3nuCI8jvRfRAG4DzN1eLkEr4Xmtr3JWXXPSKJCZETx3k/s1600/WP_20160823_001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="179" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9v9mO7n42c03DJVkzxlABGNTCFD7FUwuk4CsPdtZSaP5SjeoJWT691UGHRsg2S-Yj-ISoH5wS4wiU99afBzBZGszul47GsFb3nuCI8jvRfRAG4DzN1eLkEr4Xmtr3JWXXPSKJCZETx3k/s320/WP_20160823_001.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<u>Składniki (porcja porównywalna wielkością do "średniej" w kinach):</u><br />
<br />
700g świeżo uprażonego popcornu (w surowych ziarnkach będzie to ok. 100-120g)<br />
1 szklanka cukru<br />
1/3 szklanki wody<br />
szczypta soli<br />
1 łyżka masła<br />
1 łyżeczka <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">ekstraktu z wanilii</a></b> <br />
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Popcorn prażymy zgodnie z instrukcją na opakowaniu, gotowy przesypujemy do głębokiej, natłuszczonej miski. Nie solimy.<br />
<br />
Cukier, sól, wodę, ekstrakt i masło rozpuszczamy w garnuszku o grubym dnie na małym ogniu, mieszając.<br />
<br />
Następnie odrzucamy łyżkę precz i zostawiamy masę w spokoju - będzie się gotować sama. Pod żadnym pozorem nie próbujcie jej tykać łyżką, póki nie będzie gotowa, bo karmel się gotów zcukrzyć lub przypalić! Nie mieszamy! Nie poganiamy! Nie sprawdzamy panicznie, czy nic nie przywiera, bo nie będzie przywierać! Jedyne, co wolno nam zrobić to zmieniać ustawienie garnka na gazie tak, aby masa równo się gotowała, czyli bąbelki obejmowały całą powierzchnię mieszaniny, a i to ostrożnymi ruchami.<br />
<br />
Etapy gotowania karmelu:<br />
1. rozpuszczone składniki zaczynają się podgrzewać<br />
2. pojawiają się pierwsze, drobniutkie, białe bąbelki tu i ówdzie, które ostatecznie w większej ilości grupują się w miejscach mocniej ogrzewanych. Ponieważ jednak chcemy by karmel zrobił się nam w całym garnku ze wszystkiego, a mieszać nie wolno, kręcimy garnkiem tak, by cały spód ostatecznie się równo nagrzewał i cała powierzchnia cieczy nam buzowała<br />
3. bąbelki, drobne i białe do tej pory, robią się coraz większe<br />
4. po czasie zależnym od tego, czy gotujemy karmel na małym czy na średnim ogniu (brońcie was bogowie przed dużym, bo się cukier spali, zamiast skarmelizować), tak na oko po upływie 10 minut do kwadransa, biała barwa bąbelków zacznie miejscowo robić się żółtawa. Od tego momentu nie spuszczamy z karmelu oka, ponieważ teraz to już kwestia minut, gdy jasny żółty pojawi się na niemal całej powierzchni, a potem nagle bąbelkująca masa otrzyma złotą barwę karmelu. W tym czasie zacznie również charakterystycznie pachnieć, więc należy czekać w pogotowiu z wyłączaniem gazu.<br />
<br />
Gdy otrzymamy już bąbelkujące, pachnące karmelowo złoto w garnku, ściągamy karmel z ognia, natychmiast dosypujemy sodę oczyszczoną i szybko mieszamy do dna, uważając jak cholera bo pryska. Zaraza jest strasznie gorąca i kontakt wrzącego karmelu ze skórą z miejsca skutkuje bąblem.<br />
<br />
Następnie pędem zalewamy karmelem popcorn w misce, łyżką rozprowadzając kukurydzę pod nim, by karmel jednolicie pokrył popcorn, aż do dna. Nie ma chwili do stracenia, ponieważ karmel zastyga tak szybko, że końcówka, którą zechcecie wydłubać z garnka, już będzie twarda.<br />
<br />
Popcorn z karmelem wyrzucamy szybko na blachę wysłaną papierem do pieczenia, rozkładamy równomiernie, korzystając z tego, że na kukurydzy jeszcze jest ciepły i plastyczny i pozwalamy mu stygnąć.<br />
<br />
Po jakichś 5-10 minutach, gdy jest już tylko ciepły, rozdzielamy zawartość blachy na pojedyncze ziarnka i popcorn karmelowy przesypujemy do miski, w której będziemy go serwować.<br />
<br />
Najlepiej zjadać go od razu tego samego dnia, ale jeżeli nie damy rady, należy zakryć miskę folią (na przykład reklamówką) by nie było dostępu wilgoci z powietrza i tym sposobem popcorn będzie następnego dnia tak samo świeży jak tuż po zrobieniu.<br />
<br />
Miłego seansu! <br />
<br />
----------------------------------------------------------<br />
<br />
<span style="color: red;"><u>Ingredients (equal to "medium" bucket of popcorn in the cinema):</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">700g of freshly made popcorn (100-120g of raw seeds)</span><br />
<span style="color: red;">1 cup of sugar</span><br />
<span style="color: red;">1/3 cup of water</span><br />
<span style="color: red;">a pinch of salt</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of butter</span><br />
<span style="color: red;">1 tspn of <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2015/08/ekstrakt-z-wanilii.html">vanilla extract</a></b></span><br />
<span style="color: red;">1/2 tsnp of baking soda</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Make a popcorn acc. to the instruction. Put it, freshly made into the deep, buttered bowl. Do not salt it.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Melt the sugar, water, salt, butter and vanilla extract in a small pot on a small fire, stirring until it is all mixed up. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the spoon down and do not touch it until the caramel is almost done. Do not rush the cooking, do not touch the mixed, cooking ingredients in a pot with it, and do not stir, for it all burns before caramelizing even begins! Just watch, how its making itself, without your help. All you are allowed to do is to shake delicately the pot once or twice in a while, so the caramel cooked evenly in the whole pot.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The stages of caramel cooking:</span><br />
<span style="color: red;">1. all the melted ingredients start to heat up</span><br />
<span style="color: red;">2. first, tiny, white bubbles appear here and there, grouping in a larger number where there is a hotter spot in a pot. We want it to appear on all the surface, but we cannot stir, so shake the pot a little bit, change its position on the stove, so all the pot bottom was heated up the same. </span><br />
<span style="color: red;">3. the tiny bubbles become bigger and buzz heavily</span><br />
<span style="color: red;">4. after approx. 10-15 minutes, depending on a fire you cook the caramel on, small or medium (do not cook it on a big fire, for you ruin the caramel before it event starts to cook!), the white bubbles start to become yellowish here and there. It is now only a minutes before the yellowish becomes really yellow on a whole surface, so watch it closely, until the caramel becomes golden and produces caramel fragrance.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the moment comes, remove the pot from a fire, instantly add baking soda and stir it deeply, being very careful. It is hot as hell!</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the caramel quickly into the bowl of freshly made popcorn, spreading it as evenly as you wish on a whole surface of corn. You must do it really fast, for the caramel congeals really quickly, and the leftovers from the bottom of the pot may already by hard, as you are almost done with spreading the caramel on the popcorn.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the caramel popcorn from a bowl to a baking tin with a sheet of baking paper on, and spread it on the surface evenly, so it cooled a bit.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">After 5-10 more minutes when the treat is just warm, divide the seeds of caramel popcorn apart and pour it all into the bucket, from which you will serve it (or eat).</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Caramel corn is best served the same day it was made, but if you wish to eat the part of it the next day, just cover the bucket with a sheet of foil (not to allow moisture from air have an influence on a dish), and the corn will stay as fresh as the day it was made.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Have a great show!</span><br />
<br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-596970029287690352016-08-27T03:16:00.001+02:002016-08-27T03:16:03.123+02:00Ekspresowy kremowy Mac'n'Cheese// Quick and easy creamy Mac&CheeseBohater tej felki ma wielu ojców. I całe stado matek. Tuziny braci i sióstr, mnóstwo źródeł pochodzenia jeśli chodzi o obecną popkulturę i doprawdy nie mam pojęcia od czego miałabym zacząć gdybym chciała poszukać jednego filmu, książki albo gry, w której go wypatrzyłam, bowiem jest praktycznie wszędzie tam, gdzie pojawia się bodaj jedna scenka rodzajowa z rodziną w tle i zachodzi prawdopodobieństwo, że rodzinka bazowana jest na amerykanach. Jest we "Friendsach", pożerają go też w "Desperate Houseviwes", jest filmy animowany, który ma stricte tę nazwę, nawet, cholera, "Kevin sam w domu" szykował sobie Mac'n'Cheese na świąteczny posiłek! Gdzie się nie obejrzy, makaron z serem pachnie nam z kątów, będąc niejako częścią ściśle składową doskonałego ogniska domowego wraz z kotem mruczącym na kolanach, kubkiem herbaty, książką i rodziną, która kręci się gdzieś i hałasuje na granicy słyszalności. Jest... wcielonym smacznym spokojem, którego każdy pragnie i szuka, do którego się zwraca, gdy życie mu dokopie.<br />
Macaroni and cheese - makaron z serem - czyli właśnie Mac'n'Cheese jest także jednym z tych dań, bez których człowiek nie jest sobie w stanie wyobrazić amerykańskiego stylu i kuchni. Jest tu zupełnie tak jak z hamburgerem. Jak z frytkami, bajglami i wszechamerykańskim hot-dogiem. Jest to jedno z tych dań, które z miejsca wyobrażamy sobie z dodatkiem patyczka, na którym powiewa charakterystyczna biało-niebiesko-czerwona pasiasta flaga z pięćdziesięcioma gwiazdkami. I tak jak większość, w którymś momencie króciutkiej historii USA, jego pradziadek został tam przywleczony przez imigrantów z innego kraju (bowiem koledzy amerykanie mimo szerokiego spreadu kulturowego i rasowego, nie mają praktycznie żadnej własnej potrawy w rodzaju choćby naszego bigosu. Wszystkie już gdzieś były i skądś zaadoptowali dla swego "najwspanialszego państwa na świecie". Trochę to smutne...). W tym przypadku z Włoch lub z Anglii, gdzie pierwsze wzmianki o tej potrawie pojawiły się już w czternastym wieku. Co prawda skład ówczesnego mac'n'cheese'a był o wiele, wiele prostszy niż obecnie, ale główne składniki - gotowany makaron i starty ser żółty - pozostały bez zmiany. W osiemnastym wieku przywlokło się toto do Stanów... i tam już pozostało, dochrapując się w dwudziestym wieku miana jednej z głównych "potraw pocieszających", tzw. comfort food - kalorycznych, smakowitych, prostych w przygotowaniu dań, uwielbianych przez rzesze ludzi, którzy wynieśli je z dzieciństwa i przetransponowali z kolei do własnych domów. Czegoś, co ci niemal z miejsca potrafi poprawić humor i ukoić, gdy źle. Bo przecież świat nie może być aż tak do dupy, jeśli w którymś momencie jego mieszkańcy wymyślili takie cudowne dobro jak Mac'n'Cheese.<br />
<br />
Od lat próbuję znaleźć doskonałą wersję tej potrawy, ale koledzy amerykanie nie ułatwiają mi roboty. Jak konkretna ilość ich potraw, wszędzie gdzie spojrzę - serial nie serial, film nie film - robią makaron z serem z pudełka albo wręcz odgrzewają gotowe danie sklepowe w mikrofali. Żeby sobie bez wątpienia jeszcze sprawę ułatwić. Wsypać proszek do wody, dodać makaron, wymieszać i voila! Jest mac'n'cheese, możemy konsumować.<br />
Nie lubię tak, więc nawet w przypadku tak ewidentnego hacku obiadowego - ponieważ to danie z miejsca przypisuję do tej kategorii ze względu na króciuteńki czas szykowania i absolutne nasycenie brzucha po jednej porcji. Pewnie, z pudełka byłoby na pewno szybciej, ale cholera wie jaki produkt sero-podobny sproszkowany tam jest dodany? Co za mleko w proszku! Jakie smakowite zagęstniki i glutaminiany sodu! A pfuj! Nawet kosztem tych kilku minut, wolę zrobić wszystko sama, zostając przy półproduktach wyłącznie tam, gdzie wiążemy potrawę z hackowaniem obiadu, a czas i nasycenie ma znaczenie.<br />
A więc nasz shakowany mac'n'cheese będzie robiony na podstawie kupnego makaronu, który potrzebuje czasu na ugotowanie się, około 10 minut. Reszta czasu będzie poświęcona na zrobienie sosu kremowo-serowego i po 15 minutach będziemy mieć cudowną porcyjkę, która nam na szybko zastąpi obiad i to wcale skuteczne.<br />
<br />
Większość przepisów, jakie przerobiłam podczas poszukiwania idealnego smaku makaronu z serem, zawierała niestety sos beszamelowy. Ten charakterystyczny, biały sosik robiony z mąki, masła i mleka, kojarzony jest u nas jako biała zasmażka, którym przekładamy lazanię. Na nieszczęście, ma on po dokonaniu tak charakterystyczny smak, że żadna ilość sera go nie zamaskuje. Wierzcie mi, próbowałam wszystkiego, miksując różne ilości składników w tym beszamelu, sera sypałam tony do ledwie minimalnej ilości sosu-bazy... zawsze ta biała cholera wypełzała smakiem ponad ser. Przy tym nie ma się co oszukiwać - sos beszamelowy potwornie zamula. Dodajcie do niego jeszcze ser i po trzech łyżkach nie zjecie ani odrobiny więcej, a nadal będziecie głodni.<br />
A zatem próbowałam i bez beszamelu z samym serem... również klapa. Brakowało składnika sero-nośnego. Ser co prawda ładnie się topił w gorącym makaronie, ale cóż z tego, skoro to był nadal makaron i ser, a nie makaron z serem. Ser nie stopił się na tyle, by stać się sosem. W jednym przypadku nawet mi się usmażył, a w innym rozwarstwił i zważył, a nie stopił do końca, gdy trzymałam go do oporu na ogniu, próbując stopić!:D<br />
<br />
Próby czynią jednak mistrza. Nie w tę i nie w tamtą... w końcu siadłam nad tym makaronem, serem, wyłączyłam wszystkie inne propozycje mac'n'cheese (z których bardzo niewielka ilość była bez beszamelu - za to z dodatkiem mleka w proszku! Makabra!) i poszłam w złoty środek. Dokładnie. I zrobiłam swoją własną wersję, biorąc trochę z jednej strony, czysto serowej, z drugiej, gdzie się rozsiadł tej przeklęty beszamel, no i w końcu mi się udało. Po tych większych lub mniejszych zapiekankach czy znowu kombinacjach gotowanych, długim myśleniu czego jest za dużo, za mało i małżonku stękającym, że on już nie będzie próbował, koniec kropka, bo on jest na diecie, jasna cholera! Dziś, w okolicach godziny szesnastej w końcu dopracowałam proporcje do perfekcji i oto daję wam najsmaczniejszy na świecie Mac'n'Cheese: serowy, nie zamulający, bez beszamelu, ale z cudowną, kremową bazą w której ser roztapia się jak złoto, łączy ze smakiem i tak bardzo rządzi, że mimo nasycenia się jedną porcją, już myślisz o tym, kiedy zrobisz sobie kolejną. Bez pudełek, bez mikrofalówek, ledwie z jednym garnczkiem do gotowania makaronu i patelnią. Kwadrans, miśki i przysięgam wam, że będziecie sobie robić to danie dzień w dzień, przez tydzień. Na ślepo, ponieważ składniki to raptem cztery rzeczy i to takie, które każdy ma na co dzień w domu. Bez mąki pszennej - bezglutenowcy będą się cieszyć, jeśli użyją przepisu na potrawę do makaronów bezglutenowych. Ale tak cudownie pełne smaku, że nie do uwierzenia, że ta potrawa to prosty makaron z serem.<br />
<br />
Zatem, bez dalszych konotacji - kolejny z serii obiad-hacków - Ekspresowy Mac'n'Cheese.<br />
Łapiemy za patelnię i gotujemy!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHBus322qB_MdDUAsDQzhtklG_hBewP98nKdndhJq1860YHbs5Zty7MUK-Vk6fbdwJLa74e_3ojXkukUgz9pGBQaBSUlCVP2m8NYbixrPbH-7mXoHbEneLiLF7z_rtyJNGBzs4QUGZjmg/s1600/WP_20160826_001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="176" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHBus322qB_MdDUAsDQzhtklG_hBewP98nKdndhJq1860YHbs5Zty7MUK-Vk6fbdwJLa74e_3ojXkukUgz9pGBQaBSUlCVP2m8NYbixrPbH-7mXoHbEneLiLF7z_rtyJNGBzs4QUGZjmg/s320/WP_20160826_001.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<u>Składniki (na porcję dla 1, średnio głodnej osoby):</u><br />
<br />
70g makaronu kolanka (mogą być również świderki, muszelki, rurki lub nitki, każdy, który podczas mieszania nie straci formy)<br />
1 łyżka masła<br />
2 ząbki czosnku<br />
1/2 kostki bulionowej warzywno-drobiowej lub wołowej<br />
3 łyżki kwaśnej śmietany lub 1/2 szklanki mleka<br />
50g i więcej sera żółtego o wyraźnym smaku, nie słodkawego (proponuję Ser Morski albo Salami) <br />
sól, pieprz<br />
<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Makaron gotujemy al dente, czyli tak by nie był rozgotowany, ale też nie za twardy, ponieważ będziemy go jeszcze potem obrabiać termicznie, a chcemy, by zachował kształt, zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu. Odcedzamy, odstawiamy w durszlaku na chwilę.<br />
W czasie, gdy będzie się gotował, doradzam robić sos, potrawa wyjdzie nam wtedy szybciej.<br />
<br />
Na głęboką, rozgrzaną patelnię wrzucamy masło i roztapiamy. Zdejmujemy z ognia na chwilę, gdy już jest roztopione, by się nam nie przypaliło.<br />
<br />
2 ząbki czosnku siekamy drobinutko, tak drobno, że bardziej to można już tylko wyciskać i wrzucamy na gorące masło, a patelnię ponownie stawiamy na ogień.<br />
<br />
Mieszając, smażymy czosnek do chwili aż zacznie pachnieć. Pilnujemy, by nie zbrązowiał. <br />
<br />
Na patelnię do masła z czosnkiem wrzucamy połówkę kostki rosołowej, mieszamy wszystko razem aż utworzy się lekka pasta.<br />
<br />
Do pasty wrzucamy ugotowany makaron i wszystko razem mieszamy starannie tak, by makaron był solidnie utytłany w zawartości patelni, cały czas podsmażając.<br />
<br />
Dodajemy śmietanę lub mleko, nieco zmniejszamy ogień na mały i mieszamy solidnie wszystko ze sobą, pilnując by śmietana weszła w skład sosu. Jeżeli dodajemy mleko, musimy dodatkowo pilnować, kiedy się zredukuje, zostawiając nam tylko gęstą bazę. Uważamy, by niczego nie przypalić, więc nie wolno zostawiać patelni z zawartością samopas nawet na chwilę!<br />
<br />
Gdy nabiał stanie się już integralną częścią gęstego sosu, zdejmujemy patelnię z ognia i ścieramy bezpośrednio na makaron - ser żółty. Zaczynamy od 50 gramów, ale można dodać zawsze więcej, jeżeli lubimy większą ilość sera. Należy jedynie pamiętać, by przy większej ilości dodać potem odrobinę mleka, by sos nie był za gęsty.<br />
<br />
Gdy dodaliśmy już tego sera, mieszamy całą potrawę raz jeszcze i stawiamy ponownie na mały ogień. Stale mieszając doprowadzamy ser do stanu w który się stopi, a następnie trzymamy nadal na ogniu, ciągle mieszając, aż stanie się płynny i połączy z sosem.<br />
<br />
W tym momencie należy patelnię zdjąć z ognia, spróbować danie i doprawić pieprzem, oraz, jeśli to konieczne - solą.<br />
<br />
Konsystencja jaką otrzymamy będzie nadal makaronem, ale w półpłynnym, gęstym sosie, w którym nie wygląda jak zupa, tylko solidnie gęstniej. Nadal jednak sos powinien być lekki, a ser doskonale rozpuszczony.<br />
<br />
Podajemy od razu, gorący, najlepiej w głębokiej misce.<br />
<br />
Smacznego!<br />
<br />
----------------------------------<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients (for 1 moderatelly hungry person):</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">70g of elbow macaroni (you can use also any short pasta such as fusilli, gnocchi, pene or filini)</span><br />
<span style="color: red;">1 tblspn of butter</span><br />
<span style="color: red;">2 garlic cloves</span><br />
<span style="color: red;">1/2 stock cube (vege-chicken or beef)</span><br />
<span style="color: red;">3 tblspns of sour cream or 1/2 cup of milk</span><br />
<span style="color: red;">50g and more of clear tasting cheese, not too sweet (Salami cheese would be just fine)</span><br />
<span style="color: red;">salt, pepper</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;">Cook the macaroni al dente - not too hard and not too soft, right in the middle. Strain it, and set aside, for the time necessary to prepare the sauce.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a butter into a deep pan and melt it. Remember not to overbrown it. Then temove from the fire.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Chop garlic cloves finely and put it on the butter in the pan. And start heating it again.</span><br />
<br />
<span style="color: red;">Mix it and cook until fragrant.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Then add 1/2 of cube stock and mix it alltogether so it created a smooth paste.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the macaroni into the pan and mix it with the paste, so it covered it nicely, cooking it the whole time.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Add the cream or milk, decrease the heat, and stirring constantly, mix it with the macaroni. If the milk was added, it has to be reduced a little, so it became a part of thick sauce. Be careful no to burn anything; you cannot leave the pan unattended even for a moment!</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When everything looks fine and saucy - remove the pan from fire and grate the cheese directly on it. 50g is for the starters, but if you wish, you can add more. However it has to be noted that more cheese = additional milk or cream, so the sauce kept its creamy consistence.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix it alltoghether once again and put on fire again, so the cheese started melting and then became one with the sauce. Stir from time to time, so nothing burned.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the sauce and cheese within are perfectly creamy, remove the pan from fire and taste it. Then add a pepper and if necesarry - salt.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Sreve right away, still hot, in a deep bowl.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Cheers!</span><br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5465031072935923668.post-48688844646897370542016-08-23T22:47:00.001+02:002016-08-23T23:37:00.270+02:00Pie truskawkowo-rabarbarowy z "Facetów w Czerni III""// Strawberry and rhubarb pie from "Men in Black III"Faktem pewnym i dokonanym jest to, że lubię fantasy i science-fiction w każdej postaci. Film, gra, książka, nawet muzyka i nic nie jest w stanie się przebić innego przez tą szczelną kurtynę. Romanse nie miały szans nigdy, książki Kinga, sporą, ale też nie podołały - za bardzo boję się horrorów, nawet genialnie napisanych:) Początek tej fiksacji sięga czasów dawniejszych niż przypuszczałam do tej pory. Nie do roku 1996 plus minus rok, dwa lata, gdy po raz pierwszy wzięłam do ręki książkę Wielkiej Mistrzyni Andre Norton i zakochałam się na amen w jej serii "Świat Czarownic", którą do dzisiaj uznaję, za jeden z niedoścignionych, najlepszych klasycznych cykli fantasy. Nie do czasu, gdy ojciec zabrał mnie na "Willow" - mój pierwszy prawdziwy film fantasy dla dorosłych, a miałam wtedy może trzynaście lat. Jeszcze wcześniej, lata wcześniej niż spotkanie ze "Star Wars", gdy miałam dziesięć lat i z otwartą buzią oglądałam na wakacyjnej świetlicy "Nową Nadzieję", stając się fanką SW na wiki wikiw.<br />
To sięga dalej, jak się okazało, do klasyka Clive Staplesa Lewisa. Do cyklu Narni, na którym uczyłam się czytać. Do dzisiaj mam to wydanie z osiemdziesiątego któregoś roku, z nieistniejącego już chyba wydawnictwa KAW. Posklejane, pogryzione przez moje papużki, z latającymi kartkami, ale zajmuje poczesne miejsce na półce z książkami i obecnie czytam je swemu synowi. To samo, stare, przesiąknięte moim dziecięcym zachwytem. Nie zhańbiłabym tego dzieła nowym wydaniem, które nie miałoby... duszy. Sądząc po zachwyconym milczeniu i chłonięciu każdego słowa jak gąbka wodę - indoktrynacja tym klasykiem fantasy idzie pełną parą:D Wcześniej tylko była Mary Poppins, ale nie wiem, czy ten cykl to fantasy tak do końca. Prędzej baśń. W "Lew, czarownica i stara szafa" pojawiają się pierwsze, charakterystyczne cechy gatunku, który mnie zawojował i zdobył na całe życie, pojawia się zło zakamuflowane magią i czarami, walczące z nim dobro i zupełnie dorosłe problemy, czego w Mary Poppins nie było. Dlatego to arcydzieło C.S. Lewisa, a nie żadne inne uznaję za początek tego wszystkiego, co prowadzi nas finalnie do momentu, w którym piszę tę felkę.<br />
I od niego, jak macki wielkiego Przedwiecznego z biegiem czasu, rozpełzły się zainteresowania najpierw w stronę filmów fantasy i sf (rozwijające się równiutko), potem w stronę gier komputerowych, finalnie lokując się w role-playu i planszówkach. I wiecie, uwiłam sobie gniazdo z tych macek, wciągam do niego coraz to nowe rzeczy, adaptuję, rozwijam... i dobrze mi w tym gniazdku jak nigdzie indziej. Jeśli potraficie powiedzieć, że wasze zainteresowanie stanowi integralną część waszego życia, waszego: jestem tym kim się sam stworzyłem, jesteście tak jak ja: szczęśliwym człowiekiem (mimo, a może przede wszystkim) dzięki kopniakom, jakie poza tym sprzedaje nam życie. Ma nas co podnosić i mamy to gniazdo, w którym możemy się bezpiecznie zwinąć i lizać rany, aż w końcu z niego wypełzniemy, by wziąć się z tym sukinsynem za bary.<br />
<br />
That being said... jestem fantastką pełną gębą i nie odmawiam sobie niczego w tematach fantasy i science fiction, oraz różnych ich krzyżówek z innymi dziedzinami, jakie zakwitły w kulturze. I, o ile sporo z moich znajomych siedzi, tak jak ja, po końce uszu w literaturze fantasy i sf, znacznie mniejsza ilość wyznaje również filmy z tego gatunku. Dlatego, że raz: nie są książkami i nie wyobraźnia, a ekran podsuwa nam bohaterów, będących na dodatek wizją jakiegoś reżysera, a nie autora i czytelnika. Dwa, jeśli są to ekranizacje książek, to w większości przyjmowane bardzo chłodno i na 90% przypadków - kompletnie pieprzą odbiór ukochanych klasyków. Trzy - powiedzmy sobie szczerze - filmy fantasy i sf są płytkie. W dobie CGI, gdzie każdą magię, każdy dryfujący w kosmosie statek obcych, każdego stwora można stworzyć komputerowo, całe, ogromne budżety wali się właśnie w to. Nie historia, która powinna być sednem opowieści na srebrnym ekranie, staje się ważna, ale to, jak ją pokażą, z jak ogromnymi wybuchami i błyskami, na myśl o których spora ilość epileptyków z miejsca dostaje drgawek. Te historie, które żyją w książkach, które przeżywamy z każdą, odwracaną stroną i suchością w ustach, myśląc dramatycznie "przeżyje, nie przeżyje... powstrzymam się przed poczytaniem ostatniej strony... o rany... a może jednak? To nie wygląda dobrze, może chociaż zerknę! Jest, Przeżył! Bodaj bym oślepła, teraz wiem jak się skończyło!". Któż z nas, fantastów, tego nie zna:D Te emocje są tak powalające, tak się czasem zżywamy z bohaterami, że sama myśl, że coś z naszych ukochanych, znanych na pamięć dzieł, będą ekranizować, aż boli i wywołuje prawdziwe shit-stormy na mediach społecznościowych, w dyskusjach nad piwem i wszędzie tam, gdzie fandom się gnieździ i nurza w swoim świecie, dymie fajkowym i dyskusjach, tak przez nas kochanych, łączących geeków lepiej niż T-Mobile, ludzi.<br />
Fantaści nie lubią ekranizacji fantasy i sf, ale i tak na nie chodzą, by się po raz kolejny przekonać, że Fabryka Snów nie umie tego robić za grosz (na polską fantastykę w kinie litościwie spuśćmy zasłonę milczenia i nie dodawajmy już ani jednego słowa.). No dobra, "Władca Pierścieni" to całkiem dobry wyjątek. "Star Wars" jedyna, oryginalna pierwsza trylogia - też, aczkolwiek SW było od początku pomyślane jako historia filmowa. Są to jednak nadal wyjątki. I mam przedziwne wrażenie, że filmy sf i fantasy w latach 90tych były... lepsze. Bardziej żywe, miały jednak więcej sensu niż to, co nam teraz w kinach oferują. To, czyli jeden wielki fajerwerk efektów specjalnych. Zdaje się, że CGI - pomyślane jako dźwignia dla urzeczywistnienia tych wszystkich filmów fantastycznych, zadziałało jak kamień młyński, ciągnący ten gatunek na dno, zostawiając niestety na powierzchni cały smród, jaki pozostał po kolejnym, zgwałconym arcydziele fantasy.<br />
<br />
Jest źle. Bez wątpienia, jako ktoś, kto od lat jara się całą tą tematyką, potwierdzam, że jest źle. Niedługo zostaną nam tylko książki i komiksy. Filmów nikt oglądał nie będzie, bo niszczą odbiór oryginalnego dzieła. Ludzie będą woleli - jeżeli technologia się rozwinie w tym kierunku - wpakować książkę w jakiś niezwykły czytnik, podłączyć go do fal mózgowych i trafić do ukochanego świata dokładnie takiego, jak on go widzi. I żadne kino nie będzie mu już potrzebne.<br />
<br />
W tej powodzi niezadowolenia pływają jednak, jak ostatnie deski po rozbitym statku flagowym "Her Majesty's Cinematic Fantasy", kołyszące się na falach, drobiazgi. Piękne, jak porzucony naszyjnik z diamentem. Błyskotki. Drobinki, które sprawiają, że jeszcze jest coś, dla czego warto pójść do kina na dane sf lub fantasy. Fakt, że to nasze ukochane dzieło będą teraz deflorować... naszym obowiązkiem jest cierpieć przy tym. Nazwisko reżysera. Ukochany aktor, odtwarzający postać, który, de facto, ratuje nam całość samym pojawieniem się na ekranie i tym, że stara się ze wszystkich sił. Muzyka filmowa... ooo... to osobny i zupełnie inny temat, chwała i gloria, trzymająca niektóre filmy do kupy tam, gdzie nie trzyma ich już nic. Detale typu dyskusje, pojedyncze scenki. Śmiech Harley Quinn i różowy kucyk Kapitana Boomeranga na tonącym okręcie, jakim był wyczekiwany z nadzieją Suicide Squad. Rozmowa o pie, którą, jako jedyną, zapamiętałam na długo z filmu Faceci w Czerni III... ta rozmowa, która jest właśnie powodem, dla którego tworzę tę felkę. Ten detal, który sprawia, że całość sequela nie jest tak strasznie głupia, że dziesięć minut po wyjściu z kina, nie pamiętasz o czym był film.<br />
A tak... "hej, oni tam gadali o pie... a wiesz, że to jest dobre? Czasami coś takiego faktycznie pozwala ci nabrać dystansu. Jeden gryz ulubionego ciastka, nie myślisz o tym i pozwalasz by pie ci pomogło.". I wiecie, czasem taki detal zostawia jednak przyjemny posmak na języku. Pamiętasz tą dobrą rzecz, a nie całe to bagno dookoła.<br />
MIB III był do dupy. Ale rozmowa o pie między agentami Smithem (nie pamiętam, kogo grał Smith, dla mnie zawsze gra siebie, kogokolwiek by nie grał) i K. granym przez Tommy Lee Jonesa, była tym czymś, co sprawiło, że film utkwił mi w pamięci. Zerknijcie na ten fragment (pomijając laskę z przodu, bo nie o tym mowa):)<br />
<br />
<a href="https://youtu.be/lz1AnLn6f04"><b>Pie</b></a><br />
<br />
oraz jeszcze na ten:<b> </b><br />
<br />
<a href="https://www.youtube.com/watch?v=fzEIHRbLotA"><b>Will Smith Pie (ten akurat dlatego, że mamy tu pokazanego bohatera felki, ale ważniejszy tekstowo jest właśnie tamten:))</b></a> <br />
<br />
<br />
Nie analizujesz... filmu na przykład. Pozwalasz by pie... na przykład, zrobiło za ciebie całą tą dobrą robotę. Ono tam jest i to generalnie wystarczy, by jednak coś ruszyło. Coś zapamiętać. I nie skończyć z minus pięcioma dychami w kieszeni i wrażeniem, że właśnie cię wyruchano w ulubioną serię.<br />
<br />
A teraz, skoro ta felka zaczyna znowu przekraczać granice normalnej długości, należałoby zająć się samym pie. Tych ciast amerykańskich kilka już mamy na Bantofelkach. Dlatego, że są strasznie dobre i szybkie do zrobienia. I tak inne od tego, do czego przywykliśmy w naszym słowiańskim kraju, opływającym w przekładane masami placki, na cieście o smaku i konsystencji tektury. Właściwie to jest cały <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/search/label/Pie">dział poświęcony Pie</a></b>. Jeżeli jesteście zainteresowani, to sobie tam zajrzyjcie, bo to dzisiejsze zdecydowanie nie jest ostatnim z nich.<br />
<br />
Jak każde pie, jest ono w największym skrócie nadzieniem zamkniętym w krucho-podobnym cieście z góry i dołu. Bardzo często ta góra ma wzorki, jest też czasem krateczką z ciasta, przez którą widać nadzienie. Czasem jest bezą. Często jej po prostu nie ma, a spód w wielkiej ilości wystaje po bokach, tworząc dekoracyjną barierkę dla nadzienia, by nam nie wypłynęło.<br />
Boki zazwyczaj są karbowane, ponieważ pie piecze się, każde bez wyjątku, w okrągłej foremce na tartę i podaje potem w formie trójkątów. Samo, posypane cukrem, z bitą śmietaną i lodami... tak czy siak, jest cudowne w smaku i nawet jeżeli nie rozwiązuje za nas problemów, to zdecydowanie po jednym kęsie ulubionego pie, człowiek od razu czuje się lepiej.<br />
<br />
Agent Smith, w podanym wyżej fragmencie, zamówił pie rabarbarowo-truskawkowe, a ponieważ powtórkę filmu obejrzałam akurat wtedy, gdy sezon na działkowy rabarbar jeszcze trwał, a truskawkowy był w pełni - trafiono w samo sedno, bo akurat szukałam czegoś do upieczenia z mego ulubionego podejrzanego warzywo-owocu, który miałam w lodówce w sporej ilości. Agent zamówił, a ja, podśmiewając się z tych ciastowych scenek, postanowiłam je zrobić.<br />
<br />
Niestety nie widzimy go za dokładnie. W drugim filmiku troszkę lepiej niż w pierwszym, chociaż to na apple pie agenta K. jest zbliżenie, ale też wystarczająco je widać. Smithowe pie ma zdecydowanie niechlujny kawałek kratki na górze. Nie wygląda to ani ładnie, ani smacznie, więc machnęłam na kratkę łapą i klasycznie dokonałam tego pie z truskawek i rabarbaru, zamykając je w smakowitej, kruchutkiej skorupce (której nie radzę tykać tuż po upieczeniu bo się wam skruszy, niech stwardnieje w lodówce jak należy... ja wiem, że bosko będzie pachnieć i kusić do krojenia ciepłego, ale wstrzymajcie się!) z góry i dołu.<br />
<br />
<br />
I oto ono. Niezwykłe, pomagające rozwiązywać problemy, pie truskawkowo-rabarbarowe, które nie ma w sobie części ciał obcych, ani chemicznych dodatków (co pewnie i tak byłoby tym samym, co noga obcego. O, albo paznokieć. Lub macka. I na pewno popsuło by smak.). A skoro lato się nam kończy i nawet jeśli nie mamy już świeżego rabarbaru i truskawek, to na pewno jest w lodówce zapas mrożonych owoców, z których zrobić można prościuteńkie nadzienie. Albo jeszcze lepiej - <b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/06/ekspresowa-konfitura-z-rabarbaru-i.html">konfitura z rabarbaru - ta ode mnie na przykład</a></b> - którą zwyczajnie, zmieszaną ze zmiażdżonymi truskawkami i podgrzaną, by smaki się zlały, przelejcie na spód pie - i wyjdzie wam przecudownie! Ja tak zresztą w tym przypadku zrobiłam eksperymentalnie. I przykład ten polecam, gdy akurat mamy konfitury, a owoców nie, lub nie chce się nam nadzienia robić.<br />
Samo ciasto, nadmieniam, słodkie nie jest wogóle, więc zadbajcie, by środek dostał dość słodyczy, a wierzch został posypany cukrem.<br />
<br />
No to jedziemy!<br />
<br />
<span style="color: red;">Please scroll below for the "red" recipe in english version:)</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhb4JaJb2oAoIqyXrT0zup7CzUqzlLppRFJbMItvG-nbjJ48PlI_M4vDNbHABna-XWm3pDSkHCJeCGxYOcck4zrt7urPlkgBGRNnDPLMix1HNdw9dvuf8a5eRSap3CZ73PthV3pRT0MCk/s1600/IMG_1450.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="208" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhb4JaJb2oAoIqyXrT0zup7CzUqzlLppRFJbMItvG-nbjJ48PlI_M4vDNbHABna-XWm3pDSkHCJeCGxYOcck4zrt7urPlkgBGRNnDPLMix1HNdw9dvuf8a5eRSap3CZ73PthV3pRT0MCk/s320/IMG_1450.JPG" width="320" /></a></div>
<u><br /></u>
<u>Składniki:</u><br />
<br />
<i>Ciasto na spód i wierzch pie:</i><br />
140g masła<br />
300g mąki tortowej<br />
szczypta soli<br />
3 łyżki lodowatej wody<br />
<br />
<i>Nadzienie:</i><br />
1 słoik domowej konfitury z rabarbaru wedle<b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/06/ekspresowa-konfitura-z-rabarbaru-i.html"> tego przepisu</a> </b>(ok. 1/2 litra)<br />
2 garście truskawek mrożonych lub świeżych pokrojonych w kawałki<br />
<br />
<u>Wykonanie:</u><br />
<br />
Wszystkie składniki suche muszą mieć temperaturę pokojową. Wszystkie składniki zimne - muszą być dodawane do ciasta zimne.<br />
<br />
<br />
Do miski wsypujemy mąkę, mieszamy z solą.<br />
<br />
Do tej masy wkrawamy masło w małych kawałeczkach, pamiętając, że musi być jak najzimniejsze.<br />
<br />
Następnie rozcieramy masło z mąką i solą tak długo, palcami lub widelcem, aż otrzymamy ciasto o konsystencji kruszonki, z malutkimi kawałeczkami masła.<br />
<br />
Do tego ciasta dolewamy bardzo zimną wodę i szybko, starannie zagniatamy ciasto, aby połączyło się ze sobą, tworząc zbitą kulę.<br />
<br />
Kulę przekrawamy na pół. Jedną część wkładamy od razu do lodówki, a nad drugą będziemy obecnie pracować.<br />
<br />
Na poziomej powierzchni rozkładamy płachtę folii aluminiowej, a następnie rozwałkowujemy na niej ciasto na kształt okręgu tak, by pasował wielkością do średnicy formy na tartę, dodając wysokość boków formy, czyli rant.<br />
<br />
Formę na tartę smarujemy masłem i posypujemy bułką tartą lub mąką.<br />
<br />
Na tę formę wykładamy rozwałkowane ciasto, zwyczajnie odwracając folię z nim do góry dnem nad foremką, potem ściągamy folię i dopasowujemy ciasto do formy, przyciskając je starannie do dna i boków. Należy pamiętać, by nie zrobić dziur, bo inaczej nadzienie nam wypłynie w czasie pieczenia, oraz by wykleić boki formy do samej góry.<br />
<br />
Formę z ciastem wkładamy do lodówki na 40-60 minut.<br />
<br />
Nastawiamy piekarnik na ok. 180-190 stopni Celsjusza. Blachę wykładamy folią aluminiową, na wypadek, gdyby nadzienie z ciasta zechciało nam wykipieć podczas pieczenia.<br />
<br />
W czasie, gdy będzie się chłodzić, przygotowujemy nadzienie.<br />
<br />
Konfiturę z rabarbaru przekładamy ze słoika do garnczka o grubym dnie.<br />
<br />
Wsypujemy do niego pokrojone truskawki, mieszamy i zaczynamy podgrzewać, co jakiś czas mieszając, by się nam mikstura nie przypaliła.<br />
<br />
Podczas podgrzewania i mieszania konfitura i rabarbar połączą się ładnie ze sobą tworząc spójne nadzienie. Należy wówczas je spróbować, by upewnić się, że ten smak nam pasuje. Jeżeli jest za słodko - nie odmawiamy sobie soku z cytryny, zaczynając od pół łyżeczki. Jeżeli za kwaśno - dosładzamy. Za mało truskawek - dodajemy nieco więcej. I tak aż nadzienie będzie nam idealnie smakowo pasować.<br />
<br />
Gotowe nadzienie ściągamy z ognia i zostawiamy do ostygnięcia.<br />
<br />
Gdy minie czas leżakowania formy z ciastem w lodówce, wyciągamy je, na ciasto nakładamy ostudzone nadzienie.<br />
<br />
Wyciągamy drugą część ciasta i rozwałkowujemy je tak samo jak pierwszą część - na kształt okręgu na folii aluminiowej. I tak samo nakładamy je, tym razem na wierzch ciasta, zakrywając nadzienie.<br />
<br />
Dociskamy mocno boki wierzchu do boków spodu, nadmiar odcinamy.<br />
<br />
Za pomocą widelca nakłuwamy ciasto w kilku miejscach, robiąc mu wentylację z góry.<br />
<br />
Wkładamy formę do nagrzanego piekarnika i pieczemy 30-50 minut, aż wierzch będzie złotawy.<br />
<br />
Ponieważ ciasto jest bardzo kruche - popęka na wierzchu podczas pieczenia. Nadzienie również nie za bardzo utrzyma się na miejscu w związku z tym i w którymś momencie pocieknie nam bokiem. Nie trzeba się tym przejmować, ponieważ po zakończeniu pieczenia, ciasto wyciągamy i studzimy w temperaturze pokojowej, a potem wstawiamy do lodówki na kilka godzin. Przez ten czas wszelakie pęknięcia ładnie się zejdą, a nadzienie zestali i pie będzie można spokojnie kroić.<br />
<br />
Gotowy, schłodzony pie posypujemy cukrem pudrem lub kryształem po wierzchu i podajemy samo, lub w towarzystwie kulki lodów waniliowych, lub bitej śmietany.<br />
<br />
Smacznego!<br />
<br />
-------------------------------------<br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><u>Ingredients:</u></span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;"><i>Pie dough:</i></span><br />
<span style="color: red;">140g of butter</span><br />
<span style="color: red;">300g of all purpose flour</span><br />
<span style="color: red;">a pinch of salt</span><br />
<span style="color: red;">3 tblspns of ice cold water</span><br />
<br />
<span style="color: red;"><i>Filing:</i></span><br />
<span style="color: red;">1 jar of home-made rhubarb jam acc. to<b><a href="http://bantofelki.blogspot.com/2016/06/ekspresowa-konfitura-z-rabarbaru-i.html"> this recipe</a></b> (approx. 1/2 litre of jam)</span><br />
<span style="color: red;">2 handfuls of fresh or frozen strawberries, cut into pieces</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<br />
<span style="color: red;"><u>The making of:</u></span><br />
<br />
<span style="color: red;"> All dry ingredients must be in a room temperature. All fridge ingredients - have to be cold.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix flour and salt in a bowl.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Chop finely cold butter and put it also in a bowl.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Using a fork or your own hands work the butter into the flour mix, until it all resembles crumbs with a visible little lumps of butter.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Mix it with a cold water and quickly squeeze it all together, receiving a ball of dough. Divide the ball into two halves. One, wrapped in a foil, put into the fridge. You will be working on the remaining one now. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a sheet of aluminium foil on a flat surface. Roll on the dough there in the shape of a circle, matching the size of your pie dish, plus a little extra for the sides.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Smear your pie dish with a butter and sprinkle it with flour.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put a circle of dough into the pie dish, flipping the aluminium foil with it upside down above the pie dish, then remove the foil and fit the dough to the pie dish nicely. Remember not to leave or make a holes in the dough cirlce, for the filing could flow outsides the pie through it.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the rough pie in a pie dish into the fridge for about 40-60 minutes.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Heat the oven to 356-374 Fahrenheit. Put a sheet of aluminium foil on the surface of a baking tin, in case the filing boiled out.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">While te rough pie is in the fridge, start preparing the filing.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Pour the rhubarb jam from a jar into a pot. </span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put there chopped strawberries, mix it all and start heating up, stirring from time to time.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">While heating up, the jam and strawberries should become one, smooth filing, which you should try now. If the taste suits you - remove it from the heat. If it is too sour - add some sugar. If too sweet - ad some lemon juice. Not enough strawberries - add some more.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">All in all, the filing, when ready, should be left to chill, before there comes the time to put it into a pie.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">When the time is right, remove the rough pie from the fridge and fill it with a filing.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Remove the second part of ball of dough and repeat the process of rolling as same as for the previous part. Put the circle of rolled dough in the top of pie with a filing.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Grip together the ends of the top cirlce with the sides of crust, cut off the extras.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Using a fork, make some ventilation holes in the top of pie.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Put the pie into the heated oven and bake for about 30-50 minutes until golden on a top.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The crust is very crispy and delicate, so it is highly possible, it will break during the baking, and some drips of the filing bubbles out. If this happends, do not fret, for when it bakes already, you should remove it and let it cool in a room temperature, and then put it into the frigde for couple of hours. And during this cold treatment ale the cracks go together nicely and the filing steadies, so the pie will be ready to cut and serve.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">The pie, cold and ready to serve should be sprinkled with caster or grated sugar and served with vanilla ice cream or whipped cream.</span><br />
<span style="color: red;"><br /></span>
<span style="color: red;">Enjoy!</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFIjsXaYK9U_d62GjREJk6c9od2Eeetfj6U2bHao0Z5sLptFXSADTe7jtFWK3oVVzOY-sTstGFeoi6LXVLK6hOwsCUcCNuKy2EOBku5PNHWOqLn8s_zrJbLBAz1UivjOYV_ExtLaTv6bY/s1600/WP_20160705_002.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="163" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFIjsXaYK9U_d62GjREJk6c9od2Eeetfj6U2bHao0Z5sLptFXSADTe7jtFWK3oVVzOY-sTstGFeoi6LXVLK6hOwsCUcCNuKy2EOBku5PNHWOqLn8s_zrJbLBAz1UivjOYV_ExtLaTv6bY/s320/WP_20160705_002.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07333028220024327614noreply@blogger.com0