wtorek, 29 listopada 2016

Cheysulski napitek miodowy (saga "Kroniki Cheysuli") / Cheysuli Honeybrew ("Chronicles of the Cheysuli" saga)

Please scroll below for the "red" English version of the post:)

Pod kilkoma względami post, który będziecie zaraz czytać jest absolutnie unikalny na skalę bantofelkową. Nie było jeszcze takiego, ale, kto wie, jeżeli taka forma spotka się z pozytywnym odzewem, może zechcę ją jednak wprowadzić na stałe. Chociaż, nie ukrywam, będzie to cholernie pracochłonne.
Niezwykłość tego posta leżeć będzie w dwóch podstawowych rzeczach. Po pierwsze: będzie od początku do końca dwujęzyczny, w języku polskim i angielskim, jak zresztą widzicie już po charakterystycznym zdaniu na samej górze, pisanym czerwoną czcionką. Jestem w stanie to zrobić całkiem sprawnie, przyznam nieskromnie, jednakże im dłuższa będzie felka, tym więcej polonizmów i wstydliwych byków wkraść się może, a tego chciałabym wszystkim oszczędzić. Dlatego też postaram się skrócić te dwujęzyczną felkę tak bardzo jak to tylko możliwe, zachowując jednak całość treści, jakie chcę w niej wam przekazać.
Drugi powód ściśle powiązany jest z pierwszym. Jak widzicie w tytule - napitek, który wam tym razem zaproponuję, pochodzi z serii książek "Kroniki Cheysuli" autorstwa amerykańskiej pisarki Jennifer Roberson. A ta seria to praktycznie jeden z dwóch  "kamieni z Rosetty" - podwalin pod moje umiłowanie fantasy. Jest też bezpośrednio odpowiedzialna za moje absolutne uwielbienie tematu ludzi zmieniających się w zwierzęta i rozmawiających z nimi w fantasy, zanim jeszcze dokopałam się do systemu RPG "Wilkołak: Apokalipsa" i oddałam mu serce. Rozumiecie: jedni najbardziej lubią czytać o magach, inni o barbarzyńcach; ja w ten sam sposób łapię się na ślepo za wszystko, co traktuje o zmiennokształtnych rasach.
"Kroniki Cheysuli" były pierwszymi, które zdobyły mnie tak do samego końca i absolutnie. Nawet "Światu Czarownic" Wielkiej Mistrzyni Andre Norton się to nie udało aż w takim stopniu. Ta niezwykła opowieść o magicznej rasie zmiennokształtnych wojowników i ich niezwykle inteligentnych zwierzętach zwanych lirami, z którymi dzielą umysły i dusze, o ich sojusznikach i zajadłym, magicznym wrogu, walce o spełnienie się starożytnego Proroctwa, zdradzie, prawości, polityce, wojnie i miłości (w rozsądnej dawce, w porównaniu z resztą wątków) jest moją ukochaną serią książek odkąd w 1996 roku przeczytałam "Zmiennokształtnych" dosłownie w kilka godzin i przez ten czas ani razu nawet nie pomyślałam, by strącić je z zaszczytnego pierwszego miejsca wśród najukochańszych na świecie książek. W ciągu 20 lat nie zjechały nigdy na drugie miejsce, o trzecim nie wspominając, gdzie spokojnie tasowały się przez lata historie o czarownicach Wielkiej Mistrzyni, opowieści o smokach z Pernu, Pani Smoków Anne MacCaffrey i anielska saga "Samaria" od Sharon Shinn. "Kroniki Cheysuli" są... moje. A ja jestem ich. I tego absolutnie żadna inna książka już nigdy nie zmieni.

Dlatego przepisowi z tej serii poświęciłam naprawdę wiele, wiele serca i wysiłku. Jakżebym też mogła chociażby gdybać na temat napitku cheysulskiego, który wybrałam sobie do powołania do życia na blogu, bez konsultacji z jego twórczynią, panią Roberson? Tak jest... jako do tej pory dzielnie męczyłam pytaniami Kubę Ćwieka i Anetę Jadowską o potrawy z ich książek, tak ośmieliłam się potuptać w ten sam sposób do tej, która... uczyniła mnie taką miłośniczką fantasy, jaką jestem teraz (inaczej się tego nie da określić) i z lekką tremą ośmieliłam się ją zapytać, czy rozważyłaby udzielenie paru informacji największej fance Cheysuli jaką ma w Polsce. Wiecie, że się zgodziła i cudownie ciepło i z entuzjazmem przyjęła moje pomysły odnośnie odtworzenia napitku? Oraz, że dostałam od niej tonę naprawdę przydatnych info, które mnie jednocześnie zachwyciły i sprawiły, że wyklinałam na polskich tłumaczy sagi w żywy kamień za kolejne przekłamania oryginału jeszcze bardziej niż dotychczas? Bo, kurcze to, jakich ludzie ten przeklęty Amber zatrudnił do tłumaczenia książki, to woła o pomstę do nieba. Nie dość, że wydali tylko połowę serii, swoim obrzydliwym zwyczajem olewając fakt, że w Polsce ktoś pragnie poznać te historie do końca, (ale nieee... kasa liczy się najbardziej!), to wzięli do tłumaczenia ludzi dla który cheysulskie nogawice - "Cheysuli leggings" - są tym samym co polskie skarpety! Którzy spowodowali kompletny zamęt w kwestii  charakterystycznej cheysulskiej ozdoby - złotych obręczy - bransolet z lirem, noszonych tuż pod bicepsem - tłumacząc "Lir arm-bands"  na naramienniki z lirem, które, kurwa mać, wybaczcie słownictwo, są zupełnie czym innym niż opisane ozdoby i gdzie indziej się je nosi! I którzy wreszcie najbardziej charakterystyczny napitek mojej uwielbianej rasy zmiennokształtnych Cheysuli, noszący oryginalnie dźwięczną nazwę "Cheysuli Honeybrew" - przetłumaczyli na Cheysulskie piwo miodowe, każąc każdemu w Polsce sądzić, że ta rasa spożywa chmielony napój z pianką na dwa palce. Włącznie ze mną.
Akurat to "honeybrew" i przetłumaczenie go jako piwo mogłabym wybaczyć i nie wkurzam się o to jak o poprzednie koszmarki translacyjne, ponieważ "brew" to faktycznie slangowa, stara nazwa piwa, ale też nie wyłącznie. Pod tą nazwą kryją się również wszelakie, robione domową metodą napoje alkoholowe, a tłumacz też nie siedział w głowie Jennifer, by się domyślić, czy chodzi o piwo czy inny napitek, więc wziął najprostszą formę i osiadł na laurach.

Jako się rzekło (nim się znowu rozpisałam, w swym słusznym gniewie grzmiąc na niedouczonych tłumaczy), przyjemnie pogawędziłam sobie e-mailowo z Jennifer Roberson, co zaowocowało wyjaśnieniem podstawowej kwestii, czyli tego czym jest, a czym nie jest "Cheysuli Honeybrew". Jest, jak się okazuje, cheysulskim napitkiem na bazie miodu pitnego, tylko mocniejszym, słodszym, ciemniejszym i bardziej korzennym, niż nasze zwykłe sklepowe lub pędzone w domu miody. Jako wyrób domowy, a raczej namiotowy:) nie zalatuje też spirytusem i siarczynami konserwującymi, bo cała jego moc idzie prosto z przefermentowanego miodu. Ze względu na moc, serwuje się go w niedużych, drewnianych kubkach, mniejszych niż typowa szklanka (powiedziałabym, że 200ml max.) najlepiej z grubymi ściankami, bo prawidłowa forma podania cheysulskiego napitku miodowego jest na ciepło, czy wręcz na parująco, by rozgrzać i wlać w kości podróżnego ciepło domowego ogniska i powitania. Rzecz jasna na zimno też można go podać i taki też Cheysuli i ich goście popijali w książkach, ale w mojej opinii ciepło dodaje mu kopa i sprawia, że te wszystkie przyprawy korzenne i miód, zawarty w napitku, parują najcudowniejszym na świecie, dzikim charakterem, z którego przecież słyną Cheysuli.

I właśnie z tego względu, że Jennifer wie, że napitek jest w produkcji, że to jest jej dzieło, które okazało się tak fantastyczne w smaku, że moi znajomi już żądają go ode mnie za każdym razem, gdy przyjdą z chłodnej, zimowej aury w odwiedziny i że z takim ciepłem przyjęła mój pomysł i że, do cholery, jest to jedyny sposób w jaki mogę jej podziękować za stworzenie sagi o Cheysuli - przetłumaczę cały ten post na angielski, by i ona mogła go zrozumieć i uśmiechnąć się na myśl jaką to die-hard fankę ma w tym kraju turów, po z górą 30 latach od stworzenia serii "Kroniki Cheysuli". A także, kto wie... może zechce spróbować dzieła swego umysłu i moich rąk i zasmakuje?

A skoro tak, należałoby się już zabrać do pracy z odtwarzaniem cheysulskiego, miodowego napitku, nie? Szczególnie, że tak właściwie to jest to niezwykle szybkie, jeżeli idzie się na skróty.

Miodowy napitek Cheysuli stworzyłam, zgodnie z informacjami od Jennifer, z domowego miodu pitnego, którego pierwszą, chwalebnego smaku partię nastawił mój własny mąż na początku tego roku. Miód odstał i przefermentował swoje, przeniósł się kilkakrotnie do różnych butli i praktycznie w tym momencie jeszcze miesiąc i będzie lądował w butelkach na leżakowanie. Im bowiem miód dłużej leży, tym lepszego nabiera smaku i mocy. Jak jednak widzicie - czeka się co najmniej pół roku  na bazę dla napoju. Jest to więc dłuższa ale i najlepsza możliwa smakowo wersja Honeybrew, jaką uzyskamy, jeżeli do poniższego przepisu użyjemy wyrobu domowego.
Niecierpliwi mogą pomodlić się do bogów o znajomych, którzy również sycą własne miody w domowym zaciszu i są skłonni poratować ich szklaneczką. Lub w ostateczności, zakupić sobie butelkę dobrego czwórniaka, trójniaka, lub dwójniaka i (o ile zapach siarczynów i spirytusu nie zepsuje im odbioru) już po kwadransie od powrotu z monopolowego, cieszyć się napitkiem. Ponieważ jedyne, co zrobimy tak naprawdę, to dosmaczymy nasz miód pitny prawdziwym miodem i przyprawami w ilościach, jakie po wielu próbach i degustacjach kolejnych wersji napoju (po których to testach solidnie kręciło się paru osobom w głowie:D) dobrałam tak, by wszystko w napitku idealnie było czuć: od kopa alkoholowego, po rozwijające się w cieple zapachy i aromaty przypraw korzennych, parujące z kubka, po cień aromatu anyżu na końcu języka, gdy napitek już przełkniemy.
Ważne jest również to, by za każdym razem tworzyć sobie świeżą porcję cheysulskiego napitku. Świeży wiadomo, najlepszy. Natomiast na chwilę obecną nie jestem w stanie przewidzieć, co się stanie, jeżeli miód zaprawiony cheysulsko, zapakujemy do butelki i pozwolimy mu stać. Czy nie skwaśnieje? Czy nie skorzysta z dodanej porcji cukrów, drożdże się nagle nie ruszą do życia i nie przefermentuje w ocet (bo i tak się stać może)? To jest kwestia testów... na które niestety nie bardzo możemy sobie z mężem pozwolić, bo po miód, jeszcze nie gotowy, już ustawia się kolejka chętnych, więc marnowanie go nie leży obecnie w naszej sferze zainteresowań:)

Biorę pod uwagę fakt, że jeżeli zechcecie wypróbować przepis już teraz, to na pewno nie zaczniecie od procesu sycenia miodu, by za rok doczekać się efektów, tylko zwyczajnie sięgniecie po gotowy miód pitny z dowolnego źródła. Dlatego przepis obecny zawierał będzie informację, że użyć powinniśmy jako bazy do napoju domowej produkcji miodu pitnego. Wskazówek teraz na tę produkcję nie podam. Nie w tym przepisie. Raz, bo jak napisałam wyżej, nikt czekał nie będzie rok na to, by go popróbować, jeżeli chce napitek zrobić teraz, a dwa, ponieważ mój ślubny mniejszą uwagę zwraca na proporcje składników niż ja, więc gdy go dziś dręczyłam o dokładne ilości drożdży i innych składników, jakie dodawał do miodu na początku sycenia, prawie rok temu, odpowiedział z niezmąconym spokojem (nie zwracając uwagi na moje sfrustrowane sapania): "nie pamiętam, ale jak będę kupował składniki na nową partię miodu, to się dowiem od winiarza i ci powiem".
Cóż więc zrobić: teraz nie wiem na tyle, by podać wam sprawdzony przepis na doskonały domowy czwórniak, jaki zrobiliśmy, co musicie mi wybaczyć. Ale tak czy siak, Bantofelki doczekają się przepisu na miód pitny, pewnie jeszcze w tym roku, to wam mogę obiecać.

A teraz, bez dalszych opóźnień, przystąpmy do stworzenia cheysulskiego napitku miodowego, by rozgrzać się w ten chłodny, wietrzny i śnieżny (przynajmniej w Polsce), listopadowy czas. A potem zalecam z kubkiem w dłoni zwinąć się w kłębek w ulubionym fotelu, okryć ciepłym kocykiem i sięgnąć po pierwszy tom "Kronik Cheysuli" Jennifer Roberson - "Zmiennokształtnych", by w pełni docenić niezrównane walory pierwszego i kolejnych tomów sagi i jakże tematycznego napoju, pasujące do siebie jak Lir i jego Wojownik, w idealnym sul'harai.

Cheysuli i'halla, shansu (Niech ogarnie was spokój Cheysuli)...


Składniki (na 1 kubek Cheysulskiego napitku miodowego):

240ml domowego miodu pitnego np. czwórniaka
2 goździki
1 łyżka naturalnego miodu gryczanego lub spadziowego (powinien być z gatunku ciemnych)
1 kora cynamonowa
szczypta(na koniec łyżeczki) sproszkowanego imbiru
1/3 łyżeczki gałki muszkatołowej
1 gwiazdka anyżu
1/3 łyżeczki zmielonego cynamonu

Wykonanie:

Miód przelać do garnuszka z grubym dnem, połączyć z łyżką miodu i resztą składników, poza sproszkowanym cynamonem.

Podgrzewać miksturę na niewielkim ogniu aż się zagotuje.

Wyłączyć ogień, dosypać sproszkowany cynamon, starannie wymieszać i raz jeszcze podgrzać, nie zagotowując tym razem.

Gdy napitek zacznie ponownie mocniej parować, ściągnąć z ognia i zostawić na moment w garnuszku, by aromaty sie przegryzły a temperatura napoju nieco spadła.

Przelać ostrożnie mocno ciepły cheysulski napitek miodowy do kubka o grubych ściankach, starając się zostawić przyprawy na dnie garnuszka (można i przez sitko) i spożywać z ogromnym zadowoleniem.

Smacznego!

-------------------------------------------


The following post is a really unique one on this blog. There has never been one like this before on Bantofelki, but, who knows, if you like it and request more in the new fashion I am presenting now, maybe it is a beginning of something new and good and stays that way permanently. Though it will be really time consuming, I must say.
The difference between this and all the previous posts is relaying mainly on two things.
One: it will be bilingual from the top to the bottom, in Polish as well as in English, as you might have already noticed, reading the red note on the top of the text. In my humble opinion, having all the translating experience throughout the years of studying English, I am capable of doing this without many problems. Although the longer the original colie is ("colie" - short from "column", which I obviously cannot write yet. But "colies" - a small columns - indeed I do:) "Felka" is the polish translation for "colie"; shortage from "Felieton"), the more possibilities I may have to make stupid grammar mistakes and polonisms, which, of course, should not appeare in any released text if the author wants to be treated seriously. That is why I will try to make it not as long as I usually do, but still conclude all the information I feel are necesarry, in it.
The second reason, which makes this colie so special, is closely connected with the first one, although at first it may not seem this way. As you can see in the title of the post - the beverage which is the main hero of this colie appeared for the very first time and thus was created for "The Chronicles of the Cheysuli" - a fantasy book series of an American author Jennifer Roberson. And this book series is practically one of the two most important "Rosetta stones" in my career as a fantasy fangirl - a basics which made fantasy my main bookwormy love interest. And The Cheysuli series is definitely the one which conquered me for the topic of humans shapechanging into animal form and having with them telepathic contact to the point it became my most favourite thing in all the fantasy verses, long before I became familiar with "Werewolf: The Apocalypse" role-playing game. Are you getting my point? There are the ones that love to read everything they put their hands on  about mages or barbarians or vampires; For me - it is the shapechangers and everything connected with them.
"The Chronicles of the Cheysuli" series was the first one that owned me to the very core of myself. This never happened before, even with "The Witchworld" series by The Grand Mistress Andre Norton, which I also love dearly and read a year earlier. This amazing tale about the magical race of the Cheysuli - shapechanging warriors, and lir - the animals connected with them on a level of spirit and mind, their allies and lethal, magical enemy, the fight to fullfill the ancient Prophecy of the Firstborn, betrayal, righteousness, politics, war and love (in a reasonable amount in comparison to the rest of the story threads) is my beloved book series from the memorable year 1996, when I read for the first time "The Shapechangers" - the first book of this 8-part-saga. In a matter of a few, short, delightful hours spent on reading it I imediatelly put it on the very TOP THREE of my favourite book series and, while the years have passed by, not even once thought about changing their position. The Cheysuli saga was always on the first place, never gone down to a second or the third position, which belonged interchangeably throughout these 20 years to the witch stories of the Grand Mistress, tales about the dragons of Pern created by The Dragon Queen Anne McCaffrey, and angelic saga "Samaria" by Sharon Shinn. "The Chronicles of the Cheysuli" are... mine. And I am theirs. And there is no changing of them or me, like ever.

Therefore I put a lot of work and heart into the recipe which was based on a beverage from my beloved series. Following this, how could I even think about recreating the traditional Cheysuli beverage without consulting with the author, Ms. Roberson? That is right... till this moment, only the Polish authors: Jakub Ćwiek and Aneta Jadowska had the "pleasure":P to meet with my hurricane of questions concerning the foods and drinks from their books. So, to make it all right and just how it should be, I fought my shyness and allowed myself to contact with the one author who's stories made me... well, me, as fangirly as I am now (there is no other way to describe it) and ask humbly if she would be so kind and answer some Cheysuli based questions to the biggest Cheysuli fan in Poland she has. Can you imagine my wonder when she actually said yes, and approached to the idea of me recreating the Cheysuli beverage in a real life with kind and warm interest? And thanks to Jennifer I got a lot of incredibly important information which, at the same time made me fiery mad for Polish translators! Again! For it is unbearable to read some parts of the Cheysuli saga they translated not paying any attention to what kind of book they translate and even what time period is the whole saga embed if you compared it to the real life history. So, thanks to Amber publishing house it hired them (not to mention about releasing only four of the total eight books of the whole series... how typical for Amber!), we could read in a Polish edition about "Cheysuli leggings" which were translated as "socks", we were misslead that the traditional Cheysuli adornment - "Lir arm-bands" - golden bracelets honouring the lir, worn directly under the biceps by the Cheysulis, are the "Cheysuli pauldrons" - what is a completelly different thing worn in a different part of a body! And who, finally translated the most characteristic Cheysuli beverage called originaly "Cheysuli Honeybrew" as Cheysuli honey beer", making all of us in Poland reading this, including me, to think about this beverage as a typical hop beer with foam, tasting like honey!
Well, ok, in case of  a "honeybrew" I am able not to loose my temper as much as with the other translation mutants they created, for the "brew" is actually an old, slang name for a beer, but not only for a beer. As I researched the topic recently, I found out that the name was used to describe most of home-made alcoholic drinks in the past, not only for a beer, but also for a mead, wine, tincture and so on. Also the translator probably wasn't too interested in explaining this ambiguity with an author, didn't know what kind of drink it was, and what was on Jennifer's mind when she was writing about the honeybrew, so he took the easiest way, translated it as a beer, and closed the case. How typical...

Anyway, as I wrote previously (before I caught fire and started throwing thunders in a direction of those sloppy translators), I shared a pleasant e-mail conversation with Jennifer Roberson, who explained to me what the "Cheysuli Honeybrew" is exactly and what it is not.
It is, as the author explained, the beverage which base is a home-made mead. However it should be sweeter, more powerful, darker and more spicy then the mead we can buy in a shop, or make it at home by ourselves. As a home-made, or a tent-made:) product it also shouldn't have even a hint of added spirit or sulfurs as a preservatives, for all the alcoholic power and the taste of this beverage comes from fermented honey. Also, according to Jennifer and what we can actually read in a books, the Honeybrew should be served in a small cups, wooden preferably, smaller then typical 250ml (200ml is just enough I would say), or in a thick glass cup because of the high percentage of the alcohol. The reason for this is that honeybrew best tastes served warm or even hot, to warm up the guests in a proper way and when you heat up the alcohol it becomes even more powerful so it would be better to serve it in a small amounts at the time, not to drunk a guest with just a one cup. You can also serve it cold, and as far as I remember it was also drunk like that in a books from time to time, but in my opinion, serving it hot makes all the aroma from spices, honey and alcohol vapour straight into your very core and after just one sip, this amazing beverage bites you as wildly as the Cheysuli drink should be capable of.
So there you have it... the reason. The main reason for it all to be translated. Jennifer knows that the Honeybrew was recreated, she was excited about the topic and expressed her interest in trying it out, and it came out so unbelivably great tasting, that my friends are asking every now and then for a cup, especially when they come to visit us from a cold weather, desiring the warm up. And, damn, this is really a good way to express once again my gratitude to Herself for creating this amazing saga, and this real-life Cheysuli Honeybrew makes a great tribute for Jennifer Roberson, thus I translate it all to English, to allow her to read it and understand. Maybe smile a little bit at the die-hard Cheysuli fan she has in Poland still loyal after decades from the moment "The Chronicles of the Cheysuli" was relesed. And who knows... maybe she will actually make for herself the recreated Cheysuli Honeybrew and declares it tasty and just as she imagined?

Then, there is nothing more I can add here, except encourage all of you reading this text, to make yourself a cup of Cheysuli Honeybrew. Especially because it is as easy and quick as one-two-three. And add bits and pieces of useful information about recreating it, so it came out great.

I made my Cheysuli Honeybrew following Jennifer's information, out of a batch of home-made mead, that my husband started making about a year ago. The mead was fermented a few times, it was poured to a different bottles a few times to clear it up and it needs probably another month to achieve the full potential of the taste, though it is possible to drink after the second change of a bottle, about a 7 months after starting the production. Then it should lie some more, bottled, in the dark shelves, like a wine. For the longer you let it rest, the tastier it becomes. So, as you can see - you have to wait at least 6 months for a base of a beverage to be ready. This is probably the longest way of making it right, but also ensuring the best taste results.
However, if you are unpatient, you do not have to wait so long for the mead. If you have a friend that is making his/her own mead - ask nicelly about a cup of this drink, and there you have the necesarry base. Or you can just buy the mead in a supermarket (just choose it carefully, for it should be the best possible quality to achieve the best results) and about 15 minutes after coming home with it, you can sip your own glass of Cheysuli Honeybrew. Because the only thing that you will be doing with it is seasoning it with a real honey, and spices that I carefully selected and measured the amount and after a lot of taste checkes (which resulted sometimes in a, well... a small hangover:P) decided that everything is tasting perfectly in it: you can smell the rising aroma of honey and spices while the hot honeybrew is vapouring and feel the power of alcohol burning in your stomach and warming you at the same time after just one sip. It is also important to make a fresh batch every time for the sake of the best taste, but also because I am not sure now what will happend if you make more then just one cup, bottle the Honeybrew and let it rest. It may become even better, or become a vinegar. I guess it is the matter of time... and more mead to tests, which we do not have as much as we would like now, therefore this kind of tests will take place some time in a future, when there is enough bottles of mead in a cupboard:)
Now, as you supposedly will not start making the Chesyuli Honeybrew creating the home-made mead for the base, and you just grab a cup of this alcohol bough or offered from your friend, I will only hint you in a recipe about the mead base, necesarry to make this beverage. However I will not give you the recipe for creating it, not yet at least. It will appeare on the blog for sure, but as it is not critically necesarry now (and my husband just do not remembers a proper amounts of ingredients that he mixed like a year ago and never wrote it down), you will have to wait patiently for it till the moment my hubby starts making another batch of home-made mead. And this time I will write down the recipe for you as well as for us, for the future use.

So... there you go. Here is a recreated Cheysuli Honeybrew, which you can made from a good quality mead and a mix of spices and honey, and while there is now snowy, cold and winter weather here in Poland, grab a cup of this fantasy beverage, cover yourself with a warm blanket, and drink it while reading the "Shapechangers" by Jennifer Roberson to fully understand why I loosed my mind over it so completelly and to appreciate the story together with a warm beverage matching it so perfectly like a Warrior and his Lir in a union almost like a sul'harai...

Cheysuli i'halla, shansu (May the peace of Cheysuli lie upon you)...


Ingredients (for 1 cup of a Cheysuli Honeybrew): 

240ml of home-made mead (or the best quality store-bough one)
2 cloves
1 tblspn of a natural buckwheat or honeydew honey (it should have a dark brown colour)
1 pce of a cinnamon bark
a pinch (tip of a tspn) of powdered ginger
1/3 tspn of nutmeg
1 anise star
1/3 tspn of a ground cinnamon


The making of:

In a small, heavy pot mix together the mead with a honey and spices, all except ground cinnamon.

Start heating the mixture on a small fire until it starts boiling.

Remove the pot from a fire, add ground cinnamon, mix it all up, and heat it up once again, this time only till it starts simmering. Do not boil it again.

When it start vapouring heavily, giving up the greatest aroma, remove it from fire and leave it to cool a bit for all the tastes to mixed properly.

While still very warm, carefully pour the Honeybrew into the small cup, trying to leave all the spices in a bottom of a pot (you can use a small strainer for this step) and serve it to your guests or to yourself enjoying the amazing taste of this fantastic beverage.

Cheers!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz