czwartek, 11 sierpnia 2016

ChimiWiśnia a.k.a WiśnioChanga Pinkie Pie (My Little Pony)//Pinkie Pie's ChimiCherry a.k.a CherryChanga (My Little Pony)

Oglądam bajki z moim synkiem. Jest to fakt, którego nie ma nawet powodu się wstydzić, jako, że jest to naturalna kolej rzeczy po etapach:
1. Dziecko spotyka telewizor,
2. Dziecko odkrywa kanał z kreskówkami,
3. Dziecko nie ma ochoty na nic innego tylko na oglądanie kreskówek.
Niemożliwy do przeskoczenia po etapie trzecim jest etap czwarty: czyli wtedy, gdy dziecko chce dalej oglądać kreskówki i reagować radosnym piskiem, gdy trafia na swoją ulubioną, ale już nie samo. Musi być ktoś, kto tak jak ono będzie wlepiał oczka w podskakujące, dziwnie narysowane postacie, barwne kształty i postaci przekazujące w swych przygodach podstawy o byciu dobrym człowiekiem. Żeby jeszcze na to zwracał uwagę... a gdzie tam! Liczy się tylko kolorek, zabawna przygoda i ulubiony anthem na starcie, który radośnie się śpiewa nad talerzem nie tkniętej od dziesięciu minut kolacji, a morały niech sobie szanowni państwo wsadzą do kaszki z malinami.
W etapie czwartym zaraz po anthemie następuje "Mama, chodź oglądaj ze mną!". No i mama idzie oglądać Boba Budowniczego, Tomka the Pociąg, czy jak to się tam zwie. Przy czym oglądanie dzieje się w dużym cudzysłowiu, bo od kilku lat regularnie przysypiam na tych kreskówkach, albo lokuję myśli w Nothing-boxie, i tylko kątem oka śledzę, co tam skika po ekranie, by w odpowiednim czasie potwierdzić lub zaprzeczyć, gdy dziecię o coś zapyta. Mówię wam, lepszej kołysanki nie miałam nawet nad kserówkami do prawa cywilnego, gdy za dobrych, studenckich czasów zakuwałam przed kolokwiami:)
Stawiam dziesięć do jednego... nie ważne czego, może być i wyzwań na Bantofelki... że spora ilość rodziców uprawia sztukę oglądania bajek dla kilkulatków w ich towarzystwie właśnie w ten sposób. Albo przysypia, ale odlatuje myślami, zamyślając się bezmyślnie, a oczy nie widzą, co patrzą.

Jednakże któregoś dnia stało się coś dziwnego. Było to akurat wtedy, gdy na Mini Mini trafiła bajka o pastelowych konikach, a ja jeszcze dosyć aktywnie grałam na jednym TGFie, który obecnie zszedł na całkowite psy i róbta-co-chcetyzm, dlatego Jego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać, bo jeszcze się ktoś obrazi. Wbrew temu, że klimat to już dawno wówczas straciło i zabierałam od nich nogi za pas, miałam stamtąd i do dzisiaj mam strasznie fajnych znajomych, z których jeden jest złotym chłopakiem, najmilejszym kumplem, a drugi postrzelonym, ultra inteligentnym gadem w ludzkiej skórze. Obaj nimi są i teraz już wiedzą, że to o nich chodzi:) Otóż dwaj ci panowie należeli wówczas do kształtującej się grupy, o tajemniczej nazwie "Bronies" i któregoś dnia mnie oświecili, kto zacz.
W wielkim skrócie - "Bronies" jest to stado dorosłych ludzi, które ma kompletnego bzika na punkcie bajki o pastelowych kucykach, wspomnianej wyżej - czyli "My Little Pony". Jak to się tak stało, jaki jest związek przyczynowo skutkowy między bajką dla małych dziewczynek, a brodatymi, dorosłymi mężczyznami i pracującymi kobietami, z zapałem dyskutującymi w tym temacie między sobą, zbierającymi mini figurki i nawet robiącymi zloty innych takich jak oni - zapytajcie mnie, a ja was. Nazwa dobitnie świadczy o tym, że się tego nie wstydzą - ("Bro" czyli bracia, braterstwo i "ponies" - czyli kucyki, razem dają nam Kucykowych w wolnym, fajnym tłumaczeniu), a co ciekawsze, że to nie był wybryk jednorazowy. Ponoć po drugim sezonie tej bajki, przestała już być tylko dla małych dziewczynek i naszpikowano ją taką ilością nawiązań do popkultury, że z przyjemnością się to ogląda.
Podeszłam sceptycznie. No bo jak to tak: stara baba i kucyki Małego? Oglądać? Przeca zasnę jak na Kocurrach, Jake'ach i innych takich. No ale w końcu spróbowałam. Nie zasnęłam, o dziwo. I o dziwo... spodobało mi się.
Nie wiem jak, to jest taka sama dla mnie tajemnica, jak wszystko w tej ekipie "Bronies", ale no, okazało się to fajne, a wyszukiwanie w odcinkach rozmaitych easter eggs to niezła rozrywka.
Nie muszę chyba mówić, co się stało dalej?
Zupełnie jak reszta przyszłych Bronies, najpierw przestałam przysypiać, potem oglądałam równie ciekawie jak mój syn, Dominik, lat 6. Przełomowy moment nastąpił, gdy Młody, który gada przez sen, zapytał któregoś późnego wieczoru sennie: "Mama, a ile jest kucyków?", a mama, niemal już śpiąca odrzekła "Sześć, synku, w tym dwie księżniczki", po czym przez pół godziny zwijała się ze śmiechu, gdy zdała sobie sprawę, że zareagowała odruchowo, nawet nie myśląc, co gada.
Lawina poszła. Nadgoniłam wszystkie sezony My Little Pony, wybrałam se ulubionego kucyka - Rainbow Dash, gdyby ktoś był ciekawy, a teraz oboje z Młodym mamy po jednej minifigurce (on Pinkie Pie) plus jedna wspólna, a mój kochany Ślubny stuka się w czoło z rozbawieniem, patrząc na nas oboje, gdy oglądamy naszą ulubioną bajkę, ale chyłkiem zagląda przez drzwi i dopytuje się znienacka, czemu nie pokazują Discorda, "bo on jest najlepszy".
Cyrk na kółkach, powiadam wam, ale jaki fajny:D "Mój mały kucyk" wyrósł z bajki dla dziewczynek na jakiś fenomen popkulturowy i bodaj twórcy mieli pomysły na dalsze przygody pastelowych koników. Ja i Młody chętnie się zgłaszamy na widzów na wiki wikiw ament.

Jak to się często u mnie dzieje, gdy coś mnie zafascynuje, zaczynam w tym grzebać. A, że ostatnio , czyli jakoś od dwóch lat cierpię na solidną fascynację tym, co się jada w różnych moich ulubionych dziełach, zaczęłam pilnie patrzyć, co jadalnego fruwa w świecie kucyków. Niby w sumie... same słodycze. Masa cupcakes z kremem prawdopodobnie maślanym, apple pie pojawiło się wielokrotnie, dżemy jabłkowe, cydr (z przyczyny zapewne kojarzącej się z alkoholowym, polskim napitkiem przetłumaczony u nas na sok) z jabłek i inne takie. Donuty raz także były w postaci całego miasta-tortu wykonanego z nich. Wiecie, niby fajne, ale jakoś mnie żadna z tych rzeczy za nos nie pociągnęła. Aż w końcu w drugim sezonie natrafiłam na coś, przez co zaświeciły mi się oczy i aż się pochyliłam w przód, by dowiedzieć się więcej. Chimi Wiśnia, albo Wiśnio Changa, pozwolę sobie przytoczyć polskie tłumaczenie, mignęła w scenie z odcinka 14 tegoż sezonu, jako wymysł Pinkie Pie w temacie wiśni i popularnego, meksykańskiego dania ChimiChangi. A ponieważ lubię wiśnie ponad wszystko, a za ChimiChangi od dawna chciałam się wziąć, tylko brakowało mi triggera... no to się znalazł.
Skoro już pozwoliłam sobie przytoczyć polskie tłumaczenie, to jedynie słuszne byłoby teraz zapodanie oryginalnego tekstu, bo, jak w przypadku cydru przerobionego na sok, tłumacze ograbili ChimiWiśnię z podstawowego, oryginalnego składnika, placek tortilla nazywając "specjalnym naleśnikiem". Ja wiem, że dzieciom ani w głowie to sprawdzać, ale come on! Od dawna już nie tylko dzieciaki to oglądają, więc może przestano by nas traktować jak upośledzonych, i skoro w kinach wali się dennym dubbingiem, zżerającym całe żarty językowe i mielącym je na średnio śmieszne przysłowiowe "Twoja stara", to chociaż w TV by postarali się jednak co nieco z tego zachować... ehh... marzenia ściętej głowy...
Anyway, poniżej przedstawiam fragment w oryginale, w którym Pinkie w słowotoku przedstawia pomysł, jaki odpalił mi w głowie bombę wiśniochangową i w podskokach wysłał do kuchni, ledwie zaczął się sezon wiśniowy:

Chimicherry or cherrychanga?

Cóż więc tam mamy? Ano przede wszystkim, jak już wspomniałam, "specjalny naleśnik" stał się zgodnie z zamysłem i wiedzą mą na temat chimichang - plackiem pszennej tortilli wypełnionym obrobionymi wiśniami, który potem, zwinięty, smaży się w głębokim oleju. Tylko tyle i aż tyle. Różnica między oryginalną chimichangą, a tą polega na tym, że chimichanga wypełniona jest mięsem i warzywami. Coś jak nasz krokiet. Tylko nikt tego nie panieruje w bułce tartej. Natomiast to, co Pinkie Pie wymyśliła to najnormalniej w świecie deser, a nie danie obiadowe. I to w dodatku, na stan mej wiedzy przed dokonaniem tego przepisu - trochę podobny do ciastka z MacDonalda, które kocham tak bardzo, jak nie znoszę ich pseudo hamburgerów.
Wiśnie, deser, ciastko i dziecko skaczące wokół mego wewnętrznego dziecka, żądające ChimiWiśni od jego ulubionej Pinkie Pie w trybie ekspresowym, przesądziło sprawę. A skoro dokonałam analizy materiału źródłowego, przyszła pora na konkretniejszą wiedzę. Czyli co internety powiadają w kwestii WiśnioChangi.
Okazało się, że sporo. Tylko, oczywiście, nie dając mi do końca tego, czego szukałam. Ja chciałam prawdziwej WiśnioChangi, takiej, jaką różowy kucyk opisywał, a internauci wciskali mi pod tym pojęciem WiśnioChangi z wiśniami i serkiem kremowym. Gdzie, pytam się, u kucyków jakikolwiek serek kremowy?! Przecież jasno jest wyłożone piskliwym głosikiem: tortilla, wiśnie, smażenie w głębokim oleju. Albo więc sprawdza się fakt, że ludzie z wyboru nie umieją słuchać gadania z telepatrzydła, albo robią i tak wszystko po swojemu. Tylko czemu, wobec tego, nie nazywają rzeczy po imieniu... to na sto procent nie jest CherryChanga Pinkie Pie, tylko inspiracja tym pomysłem. Drugim koszmarkiem była zawartość większości przepisów. Wiśnie już przerobione z puszki! Tortille pszenne, kupne, gotowe! Góra smakowitych E, które wciśniemy dzieciakom, kosztem oszczędzenia sobie kilkunastu minut... kurde, oni i ich skróty!
Nie da się tak, nie ze mną te numery, Brunner i tak dalej, Bansheek kiedy nie musi, nie korzysta z półproduktów. Pewnie, oszczędzą czas (i bez wątpienia ściągną na dzieciaka w dłuższym okresie czasu jakąś alergię na chemię), ale gdzie tu zabawa z gotowaniem? Gdzie emocje, gdzie nauczenie się nowej rzeczy? Po co twierdzić, że się gotuje, skoro się używa mrożonek, puszek i gotowych tortilli?!
A zatem wojnę wydałam tym wszystkim przepisom, pozamykałam karty i jedyne co zachowałam, to przepis na domowe tortille pszenne (i tak zmodyfikowany solidnie), które okazały się ekstra łatwe do zrobienia i o wiele smaczniejsze niż kupne.

A więc oto macie. Najprawdziwsze ChimiWiśnie albo WiśnioChangi Pinkie Pie. Bez oszustw, półproduktów i sztuczności, robione od początku do końca samodzielnie. Podsuńcie to dzieciakom, szczególnie tym, które oglądają "My Little Pony", to nie będą mówić o niczym innym przez jakieś... 20 minut?:) I swoim kolegom "Bronie" - też będą zachwyceni. A jak nie macie ani jednego ani drugiego, to rozpieśćcie samych siebie i też będzie super. Bo w końcu nie tylko Przyjaźń, ale i Gotowanie to... Magia:)

Please scroll below for the "red" recipe in english version:)





Składniki:

Na tortille pszenne (8 sztuk):
 2 szklanki mąki
3 łyżki oliwy z pestek winogron
3/4 łyżeczki soli
2/3 szklanki ciepłej wody

Na nadzienie wiśniowe:
600-700 gramów wiśni, świeżych lub mrożonych, wypsetkowanych
8 lub więcej łyżek cukru (zależnie od tego, jak słodkie są wiśnie i jak słodkie preferujemy nadzienie)
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej

Olej do głębokiego smażenia
Wykałaczki
Cukier kryształ do obtaczania w nim usmażonych WiśnioChang

Wykonanie:

Najpierw szykujemy sobie nadzienie, ponieważ potem, przy świeżych tortillach nie będzie za wiele czasu na robienie czegokolwiek innego, poza nadziewaniem.

Wydrylowane wiśnie wrzucamy do garnka o grubym dnie, lekko zgniatamy za pomocą widelca lub tłuczka do ziemniaków i nastawiamy pod nimi ogień.

Na gazie trzymamy je do momentu aż puszczą sok. Wtedy wsypujemy do garnka cukier i mieszamy, aż się rozpuści w soku, cały czas wiśnie podgrzewając.

Owoce z cukrem gotujemy, mieszając co chwila, tak długo aż zaczynają się powoli rozpadać, sok nieco odparuje, a ten, który pozostał w garnku, zaczyna gęstnieć.

Próbujemy, czy wiśnie są dostatecznie słodkie. Jeśli jeszcze nie, dodajemy cukier po łyżce, za każdym razem próbując. U mnie skończyło się na 8 i pół, bo wiśnie miałam dosyć kwaśne. 

Gdy smak jest już taki, jak chcemy - nie za słodko, ale też nie za kwaśnie - dosypujemy mąkę ziemniaczaną do gotujących się owoców i starannie, dokładnie mieszamy wszystko razem, stale podgrzewając, aż owoce i sok zaczną przypominać konsystencją frużelinę.

Ściągamy z ognia, studzimy. Podczas chłodzenia się, nadzienie zgęstnieje nam jeszcze trochę.

Przystępujemy do robienia tortilli.

W misce łączymy ze sobą mąkę, olej i sól.

Miksując zawartość miski, po trochu dolewamy ciepłej wody, aż ciasto zacznie nam się łączyć.

Zakładamy na mikser mieszadła hakowe i miksujemy jeszcze trochę, wyrabiając w ten sposób ciasto. Zajmie nam to do 5 minut.

Następnie wyłączamy mikser, ciasto formujemy w kulę i zostawiamy ją, przykrytą ściereczką w misce na 20 minut.

Po tym czasie dzielimy ciasto na 8 równych części i zwijamy je w kulki.

Każdą kulkę rozwałkowujemy zupełnie cieniutko (jeśli usmażymy tortille grube, za nic nie dadzą nam się elastycznie składać z nadzieniem w środku i popękają; muszą być naprawdę cieniutkie!) w kształt okręgu.

Stawiamy na gaz patelnię, smarujemy ją oliwą (solidnie) i kładziemy na rozgrzaną, tortillę.

Smażymy ją przez ok. 1 minutę na jednej stronie, do momentu aż zaczną pojawiać się bąbelki. Potem odwracamy i przyciskając do patelni smażymy z drugiej strony. Proces powtarzamy z każdą kolejną kulką ciasta.

Usmażoną tortillę kładziemy na talerz i ledwie zrobi się zdatna do dotknięcia, zaczynamy nadziewać. Jest to ważne, bo tortilla im suchsza i chłodniejsza, tym mniej elastyczna, a wiśnie puszczają sok. Nie możemy pozwolić sobie na pękanie ciasta, jeżeli mają z niego powstać CherryChangi.

Na pojedynczą tortillę kładziemy 1 i 1/2 do 2 łyżek nadzienia wiśniowego pośrodku placka w pionie.

Następnie zaginamy naleśnik z prawej i lewej strony tak, by oba boki zeszły się nad nadzieniem i je zakryły.

Przytrzymując "skrzydła", zawijamy do środka dół tak, by zakrył zawinięte boki, a potem zawijamy górę jak kopertę tak, by górna część wylądowała na górze WiśnioChangi.

Bierzemy 2 wykałaczki i spinamy naszą "kopertę", by się nie rozwinęła, odkładamy gotową CherryChangę na bok, na czas robienia kolejnych.

Proces powtarzamy z każdym następnym plackiem i nadzieniem.

Gdy wszystkie tortille są już zawinięte, nagrzewamy w głębokiej patelni olej do smażenia. Gotowy będzie w momencie, gdy drobinka surowego ciasta wrzucona w niego z miejsca zacznie skwierczeć na powierzchni.

Przygotowujemy sobie talerz z cukrem, w który będziemy wrzucać usmażone "kopertki", oraz tacę wysłaną papierem, na której wylądują na chwilę po smażeniu, by odcieknąć.

Wkładamy WiśnioChangi po dwie sztuki na patelnię, smażymy aż zaczną się złocić od strony zanurzonej w oleju, po czym przewracamy na drugą stronę i również smażymy do zezłocenia.

Gotowe wyciągamy na papierowe ręczniki i ostrożnie wydobywamy z nich wykałaczki. Podczas smażenia tortille się zestalą i stwardnieją, więc będą się już same trzymać.

Jak najszybciej przekładamy WiśnioChangi na talerz z cukrem i obtaczamy je w nim dokładnie tak, by pokrył jak największą powierzchnię.

Gotowe możemy serwować same, lub, jeśli wola, z dodatkiem bitej śmietany i różnokolorowych posypek.

Smacznego!
----------------------------------------------------------------------------------------

Ingredients:

For wheat tortillas ( 8pcs):

2 cups of white whole wheat flour
3 tblspns of grape seed oil
3/4 tspns of salt
2/3 cup of warm water
 
For cherry filing:
600-700g of fresh or frozen pitted cherries
8 tblspns (or more, depending on your taste) of sugar
1 tspn of potato flour

Oil for deep frying
Toothpicks
White sugar for coating


The making of:

First prepare the filing, for there will be no time for this later, except for filing the tortillas with cherries and frying.

Pour pitted cherries into the heavy bottom pot, mash it a little bit with a fork, then start heating them.

When the juices flow, pour the sugar and mix it alltogether, until the sugar is dissolved.

Cook the fruits, stirring from time to time, until the fruits start to fall apart, some of the juice evaporates and the rest becomes thick.

Check the taste and if the cherries are to sour, add some more sugar, 1 tablespoon at a time. I ended with 8 and a half for exceptionally sour cherries.

When the taste is allright - not too sweet but not sour either - add the potato flour, mix it all and cook some more, until the fruits are in the medium pieces and the juices look like gel.

Remove the fruits from the fire, leave it to cool. While the filing starts to cool it becomes thick some more.

Now we can start making the tortillas.

In a bowl, mix together the flour, oil and salt.

Slowly add the warm water while stirring until a rough dough comes together. Add a little extra water if needed.

Attach the hook paddles onto the hand mixer and kneed it for about 5 minutes.

Turn the mixer off, form a ball of dough and let it rest for about 20 minutes.

Divide dough into 8 equal balls.

Roll each ball into a circle (you want them to be pretty thin, or the tortillas after cooking are too thick and break instead of elastically curve).

Heat a pan over medium high heat and grease it generously.

Drop one dough circle into the pan and cook until bubbles form - about 1 minute. Flip over and cook another minute, pressing down with a spatula if needed. Repeat with remaining dough.

As soon as the tortilla is cooked and possible to touch, start filing it with cherries. This is important, for the colder and drier the tortilla is, the bigger the chance it will break while putting the filing in. 

Put 1 and 1/2 - 2 tablespoons of filing vertically on the center of tortilla.

Curve the right and the left side of tortilla evenly, so it covered the filing in the center.

Then curve the down side of tortilla, covering the sides on the filing, and finally curve the upper side, creating a kind of envelope.

Secure the sides with 2 toothpicks, so our CherryChanga did not opened, and put it aside.

Repeat the proces with all the tortillas and filing.

When the CherryChangas are ready, heat the oil for deep frying. The oil is hot enough when a small piece of dough dropped inside, starts frying imediatelly on the surface.

Prepare the plate with sugar for coating our CherryChangas, and a plate covered with paper towels, where you put CherryChangas imediatelly after removing from hot oil, to drain a bit.



Fry 2 CherryChangas at a time until it gets golden on the first side, then flip it up and fry the second side the same.

When CherryChangas are ready, remove them from hot oil, put on the paper towels for a moment, and carefully remove the toothpicks.

Quickly put CherryChangas into the sugar and coat it nicelly.

You can serve it while still warm, or cold, just as it is or with a whipped cream and colorful sprinkles, as your kiddies (or  "Bronie" friends) wish:)

Cheers!



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz