"Dziś prawdziwych kurczaków już nie ma..." chciałoby się zawyć żałośliwie na widok półki z drobiem w sklepie mięsnym. Co prawda to już nie te czasy, gdzie w takim sklepie była tylko pani sprzedająca i ocet oraz towar "spod lady" - rozmaitych doczesnych części drobiu mamy na kopy. Co z tego jednak, skoro wiadomo z góry, że to nie są prawdziwe kurczaki, a na antybiotykach, jak twierdza moi teściowie. I konsekwentnie odmawiają jedzenia kurczaków ze sklepu, przedkładając nad niego indyka.
Ja w sumie mogłabym zrobić tak samo. Starczy obejrzeć sobie jak wygląda woda, gdy wrzucisz do niej kawałki piersi, skrzydełka albo nóżki i nieco pogotujesz. Ilość farfocli pływająca po powierzchni sprawia, że zawsze podczas odszumowywania zastanawiam się, czy nie lepiej było jednak kupić tego indyka. Ale jednak nie. Indycze mięso ma inny smak, niekoniecznie bardziej mi pasujący, a do niektórych potraw kurczak być musi i basta. Nawet ten "nieprawdziwy".
Oczywiście, najlepiej byłoby mieć babcię lub innego pociotka na wsi hodującego kury i oglądać sobie jak takie małe, żółte kulki całkiem naturalnym sposobem jedząc rozmaite ziarno na podwórku, grzebiąc tu i tam łapą, wyrastają sobie stopniowo na kurczaki i łażą gdzie chcą. To łażenie zawsze i tak kończy się w piekarniku, gdzie jego czcigodny zewłok pozbawiony łba składają na spoczynek wieczny... trwający zazwyczaj tylko tyle ile trzeba by mięso się upiekło. Ale jednak wiecie... to i tak lepszy los niż być kurczakiem pędzonym na sztucznych karmach, który widział tylko klatkę przez kilka tygodnie, a potem już tylko ubojnię. Przynajmniej taki kurczak zagrodowy sobie połaził, pogrzebał, a jeśli mu los dopisał, wyrósł na koguta i do granic obłędu strachu ganiał miastową dzieweczkę, pragnąc podziobać ją w różowe pięty (prawdziwa historia, moja. Do dzisiaj spoglądam niepewnym okiem na koguty na wolności, choć minęło ze trzydzieści lat od tego wydarzenia. One wiedzą i tylko czekają, by mi się dobrać do kończyn...). A gdy już zmusił ją do nawoływania płaczliwie babci z komórki, by uwolniła, bo "kogut!", łaził dumnie dookoła i stroszył ogon.
Zjadłam rosół z niego z prawdziwą satysfakcją...
Odbiegłam jednak od tematu. Kurczak i w ogóle drób, co łazi gdzie chce, ma pozwolenie na dorastanie w naturalny sposób i zjada to, co od tysięcy lat jadają ptaki domowe, w garnku jest delicją. Niestety, o ile nie mamy dostępu do takiego kurczaka na co dzień - musimy spożywać te sklepowe. Pozytyw z tego "nieprawdziwego" fileta, który już kupiliśmy jest taki, że nie drogi, smak ma prawie taki jak zagrodowy kurczak, i przede wszystkim znakomicie łączy się z innymi smakami, przez co da się zapomnieć skutecznie, co to za mięso.
Na przykład takie owoce. Świeże. Kurczak i kaczka bardzo je lubią. Mięso, znaczy się, przyjemnie z nimi współgra. Kaczkę z jabłkami albo w pomarańczach praktycznie każdy lubi. Nawet indyk nabiera charakteru, gdy go połączyć z jakimś świeżym owocem i nie zalatuje łapą (słowo daję, zawsze mi mięso indycze kończyną czuć, nie wiem dlaczego;)). Co prawda można i suszek użyć (przewałkowane tam i nazad schaby ze śliwką i suszoną morelą - hicior imieninowych imprez u starszego pokolenia...) ale nie ma to jak kawałek białego mięsa z posmakiem świeżego owocu.
Pomijając standardowe jabłka i pomarańcze, kilka lat temu szukając czegoś ciekawego na letni obiad, nie ciężkiego, ale sycącego, wpakowałam się na przepis, którego zmodyfikowaną wersję dzisiaj przedstawię. W przepisie tym w arcy ciekawy sposób połączył się smak kurczaka ze smakiem egzotycznego owocu mango, papryki zielonej i imbiru. Wychodzi z tego tak przedziwna mieszanina słodkich, słonych i pikantnych smaków, że człowiek je... i je... i w sumie nie wie, co w tym jest takiego, że nie chce przestać.
A przy tym, jeszcze nie spotkałam się z przypadkiem (a robię tę potrawę od dobrych ośmiu lat) by ktokolwiek się nią przejadł. Zawsze kończy się jedzenie z "lajtowym stopniem napchania". O ile, rzecz jasna, nie przesadzi się z makaronem, który robi tu za dodatek.
No dobra, warto jednak zapodać przepis na ten smaczny obiad, w sam raz na czerwcowy dzionek.
Składniki (na cztery porcje):
2/3 opakowania makaronu penne (rurki)
50 dkg piersi z kurczaka (zagrodowy byłby najlepszy, ale na upartego sklepowy filet też będzie dobry)
1 zielona papryka
1 duże mango (dojrzałe, a to oznacza, że powinno być miękkie, choć mieć gładką, nie pomarszczoną skórkę i kolor jak najbliższy czerwonemu i pomarańczowemu. Miąższ w środku żółty.)
1 średnia cebula
3 ząbki czosnku
2-3 łyżeczki świeżego, posiekanego imbiru (można go zastąpić sproszkowanym - przyprawą, ale danie traci wtedy na ostrości. No i trzeba dać go wtedy nieco więcej, by był wyczuwalny.)
1 kubeczek śmietany (ja zawsze używam "Śmietany z Trzebowniska", ale to ni mniej ni więcej tylko "osiemnastka", jaką dodaje się standardowo do zupy.)
sól, pieprz, Vegeta (można pominąć, ale w takim wypadku solidniej doprawić solą i pieprzem)
pęczek natki pietruszki
1/3 pęczka natki kolendry
oliwa (wasz wybór jaka, ja stosuję najchętniej z pestek winogron, bo nie dodaje własnego smaku potrawie)
sok z cytryny do doprawienia
parmezan do posypania
Wykonanie:
Pierś z kurczaka opłukać, pozbawić białych kawałków tłuszczu i błonek (nieestetycznie wyglądają po przysmażeniu i nie fajnie smakują, więc po co one), pokroić w kawałki (takie, jak zwykle kroimy robiąc gulasz).
Zieloną paprykę umyć, pozbawić ogonka i pestek, oraz białych części ze środka. Pokroić w paski.
Cebulę obrać, pokroić w cienkie krążki (jak do O-ringów).
Mango umyć, obrać ze skórki, pokroić najdrobniej jak się da w kosteczkę (przy okazji natkniecie się na sporą pestkę, którą trzeba okrawać dookoła, bo połączona z miąższem tak łatwo nie da się wyciągnąć.)
Ząbki czosnku pokroić drobniutko.
Imbir posiekać na drobną kostkę.
Zagotować makaron al dente (ani na miękko, ani na twardo, tak, by był sprężysty), wyrzucić na sitko, przelać zimną wodą, by się zahartował. Odstawić na bok. (ten krok można zrobić również po wykonaniu sosu.)
Na głęboką patelnię z rozgrzaną oliwą wrzucić pokrojonego kurczaka i obsmażać, aż całkowicie zbieleje z każdej strony, około 10 minut (ważne, nie dosmażone mięso drobiowe jest niezbyt bezpieczne dla zdrowia, dopilnujmy więc tego.). W międzyczasie doprawić go nieco solą i pieprzem, można też sypnąć troszkę Vegety. Obsmażone kawałki przełożyć do innego naczynia, zostawiając tłuszcz na patelni.Odstawić.
Na patelnię z oliwą po kurczaku wrzucić paprykę, podsmażyć ją nieco na małym ogniu, potem cebulę, i często mieszając doprowadzić obie do stanu szklistego i mięknącego. W międzyczasie trzeba będzie dolać oliwy, bo warzywa nie mogą się spalić.
Następnie do papryki i cebuli, już miękkich i pachnących, dodajemy imbir i czosnek. Całość mieszamy i smażymy jeszcze trochę, by smaki się połączyły, ale nic nadal nie spaliło. Na koniec do tych warzyw wrzucamy pokrojone drobno mango i często mieszając trzymamy tak długo na ogniu, aż kawałeczki owocu zaczną się rozpadać.
Po tym czasie stopniowo, łyżka po łyżce dodajemy cały kubeczek śmietany. Każda łyżka musi być starannie wmieszana w warzywa, by się nie zważyła. Nie musimy używać więc mąki. Gdy cała śmietana "wejdzie", dorzucamy kurczaka. Całość łączymy ze sobą, starannie mieszając, aby mięso dokładnie przeszło smakami, stale trzymając patelnię na średnim ogniu. Następnie doprawiamy solą, pieprzem, sokiem z cytryny, posiekaną pietruszką i kolendrą (zostawić kilka listków do dekoracji) i dopiero w momencie, gdy jesteśmy zadowoleni ze smaku, ściągamy patelnię z ognia.
Na koniec wyłożyć sos z kurczakiem na ugotowany makaron penne (można też wymieszać go z makaronem), posypać parmezanem, ozdobić listkami pietruszki lub kolendry i zajadać, aż się uszy trzęsą:)
Z moich uwag dodam tylko, że trzeba potrawę przyprawić mocniej, ale ostrożnie operować solą. To, co chcemy uzyskać, to wyraźny smak mango i imbiru (powinien lekko palić) oraz papryki na podkładzie z doprawionego mięsa kurczaka.
Pietruszkę można dodać do potrawy w sporej ilości, nawet i tę suszoną - przyprawę. Tylko podbije smak świeżością. Z kolendrą jednak nie szalejcie - lub przejmować smaki i może zepsuć efekt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz