Golden Syrup to składnik deserów. Nie widziałam go, jako składnika, w niczym innym do tej pory, czy to anglosaskim, czy to niemiecki, czy innym, co nie byłoby jakimś deserem. W polskich przepisach, rzecz jasna nie uświadczymy tej rzeczy. Co zresztą wcale nie jest takie dziwne: polacy mają doskonały miód, więc coś takiego jak Złoty Syrop uważają za niepotrzebne. No i kto by się wziął za produkcję? Średnio opłacalne jest marnowanie cukru, wody i cytryny na coś, co kupi tylko co dziesiąty hobbysta gotowania i to tylko dlatego, że przepis o to krzyczy.
Stanęło więc na tym, że Golden Syrupu w normalnym sklepie "za rogiem" nie dostaniemy i basta. Musimy więc go zrobić sami, by zaspokoić naszą potrzebę na przykład na pół kilogramowy kawał marcepanu domowej roboty (jakże błędnie myślą ci, co uważają, że robi się go z migdałów i miodu!) po cenie 20 dekowej paczki mielonych migdałów.
Golden Syrup jako taki to ni mniej, ni więcej, tylko syrop cukrowy. Zrobiony ze zwykłego cukru białego i wody, oraz dodatku soku z cytryny. Nic więcej. Tylko tyle, że trzeba bardzo koło niego chodzić, jak się go przygotowuje. Albo aż tyle, jak ktoś nie ma cierpliwości.
Na Złoty Syrop natknęłam się w przepisie na domowy marcepan na genialnej stronie Moje Wypieki , którą bez wątpienia kojarzy masa ludzi. Na domowy marcepan też się tam natknęłam, a wszystko po to, by zrobić pewno duńskie, świąteczne ciasto, którego głównym składnikiem jest właśnie kawał marcepanu poddanego obróbce termicznej. Long story short: nie wyszło, a ja się póki co zniechęciłam, ale wszystko jeszcze przede mną. W końcu zrobię doskonałe Kransekakke i podzielę się z wami przepisem.
Generalnie, jak biorę czyjś przepis, to tak go zmieniam w trakcie produkcji dowolnej potrawy, że ciężko go uznać już potem za czyjś splagiatowany. Ale w przypadku przepisu zarówno na Golden Syrup, jak i Marcepan z powyższej strony - trzymałam się ich ściśle, a i tak pierwsza porcja Złotego mi nie wyszła.
Zrzucać to mogę jedynie na nieco zbyt skąpe wskazówki, bo chodziłam dookoła garnczka jak nioska wokół jajka, więc o moim zaniedbaniu mowy nie ma.
Dlatego też bez bicia przyznaję się: przepis, który znajdziecie poniżej, pochodzi z bloga Doroty, a skąd ona go wzięła, to już nie wnikam. Moim wkładem jest tutaj zrobienie Golden Syrupu według niego od podstaw, oraz nieco dokładniejsze wskazówki, co do zachowania się podczas, gdy cukier podczas macerowania ulega rozmaitym przemianom.
Jak smakuje i wygląda Golden Syrup?
Wyglądem bardzo przypomina syrop klonowy. Jest nieco mniej brązowy, bardziej złocisto-miedziany. Przelewany pod słońce lśni jak czyste złoto - stąd nazwa.
Gęstością również przypomina syrop klonowy, chociaż to już zależy od indywidualnego wykonania i tego, jak się go długo trzyma na ogniu, czy rozcieńcza lub podgrzewa potem, lub czy się nie zaczął zbrylać w butelce. Czasem się właśnie cukrzy, ale są na uratowanie go proste metody, o których potem. Jest gęsty, nie ciągnie się może jak krówka, ale na pewno jest gęstszy od naszych rozmaitych syropów owocowych.
W smaku jest bardzo słodki, ale nie tak mulący jak syrop klonowy. Zapewne dzięki sporej ilości soku z cytryny, którym się go dosmacza. Wymieszany z syropem klonowym na Pancakes'ach jest absolutnym, smakowym mistrzostwem świata w dziedzinie dodatków do słodkich potraw i przede wszystkim tam bym go polecała. Dodawałam go również eksperymentalnie do przepisu na sernik nowojorski, zamiast części cukru, ale nie specjalnie było go czuć, co jest zupełną potwarzą dla rewelacyjnego smaku syropu. Lepiej więc używać go jako coś do "podlania" potrawy, niż do środka, gdzie jego smak zupełnie zaginie.
Wykonanie Golden Syrupu nie jest w zasadzie trudne. Wymaga jedynie czujności i ciągłej obserwacji, by nie przegapić przykładowo momentu, gdy syrop zaczyna nam gęstnieć i ciemnieć.
Tym przepisem więc uroczyście otwieram dział Dodatków DIY - czyli Zrób To Sam, w którym znajdziecie wszelakie, domowej roboty zastępstwa dla niezbędnych w zagranicznych przepisach składników, które wypróbowałam i zatwierdzam, jako możliwe do wykonania i naprawdę przydatne.
Powodzenia:)
Składniki i wykonanie (na 1 szklankę Golden Syropu - wystarczy wam aż nadto do różnych rzeczy, wierzcie mi):
Etap 1:
50 gramów cukru
13 gramów wody
Cukier i wodę wrzucamy do niedużego garnuszka z grubym dnem. Nie może być za duży, bo nam się wszystko spali z kretesem, zanim w ogóle zacznie się topić. Zanim w ogóle włączymy średni ogień i postawimy na nim garnuszek z zawartością, dobrze jest wymieszać ten cukier z wodą starannie i na zimno, bo potem absolutnie odradzam choćby tykanie go łyżką.
Stawiamy garnuszek na ogień i... nic z nim nie robimy. Łyżki i szpachetki z daleka od garnka, możemy ewentualnie potrząsnąć nim raz na jakiś czas, ale nic więcej! Obserwujcie za to, co się tam dzieje.
Musi nam najpierw zacząć substancja bąbelkować, potem stopniowo przybierać złoty kolor. Nie bójcie się, jeśli garnuszek i ogień nie jest zbyt duży, to cukier faktycznie się stopi, a nie przypali lub zbryli.
Gotujemy, aż substancja w garnuszku zrobi się płynna, rzadka (jak ktoś kiedyś oglądał przygotowanie "zamajania" dla spirytusu, to bez problemu dostrzeże analogię) i pięknie złocista i ściągamy garnczek z palnika.
Etap 2:
250 gramów cukru
150 gramów wrzącej wody
1/2 szklanki soku z cytryny
Do gorącej bazy naszego Golden Syrupu wlewamy wrzątek, trzymając garnuszek z dala od siebie. Konieczne, bo nie dość że pójdzie ostry dym, to zaczątek karmelu może pryskać na wszystkie strony, a jest gorący jak piekło.
Wsypujemy cukier i dodajemy sok z cytryny.
TERAZ MOŻEMY WSZYSTKO ZAMIESZAĆ. RAZ!
Stawiamy garnuszek na malutki ogień i ponownie odrzucamy od siebie precz łyżkę. Zapomnijcie, że w ogóle istnieje - mieszanie jest i na tym etapie kompletnie zakazane. Obserwacja za to konieczna.
Pozwolimy syropowi gotować się w spokoju bez mieszania do momentu aż zacznie nam gęstnieć. Rozpoznacie to po ostrożnym poruszeniu garnuszkiem: to, że zgęstniał zauważycie od razu, tak samo jak i zmianę koloru.
Dorota podaje czas tego gotowania na około 45 minut. Szczerze, nie pamiętam ile mi to zajęło, ale patrzyłam przede wszystkim na kolor i cały czas wąchałam mieszaninę, by wychwycić ewentualny zapach spalenizny, w tworzącym się syropie. Jeśli tę spaleniznę wyczujecie - syrop do wyrzucenia, bo zrobi się gorzki. Ale wtedy będzie też o wiele za ciemny, więc zanim zacznie śmierdzieć, zdążycie zareagować.
Generalnie kucharze ślepi nie są - widać, że syrop ściemniał do barwy bursztynowej (jak na powyższym zdjęciu) i jest gęstszy.
W takim wypadku ściągamy go z ognia i pozwalamy mu ostygnąć. W tym czasie będzie gęstniał jeszcze bardziej.
Obserwujemy, ewentualnie próbujemy konsystencji łyżeczką, naciągając fakturę syropu. Jeśli zaczyna wyglądać jak twardy karmel i się ciągnąć, dolewamy po trochu gorącej wody, i mieszamy, aż uzyskamy właściwą konsystencję. Ma być niemal jak syrop klonowy, ale nieco gęstszy.
Jak nam gadzina mimo wszystko nie zgęstniała jak trzeba, a jeszcze nie jest zbyt ciemna, stawiamy ponownie garnuszek na ogień i jeszcze dajemy mu chwilkę.
Po uzyskaniu właściwej konsystencji i koloru, przelewamy syrop do naczynia. Sugeruję szklane, zamykane czymś szczelnym, by się wam nic pełzającego lub latającego przypadkiem do płynnej słodyczy nie dobrało.
Stawiamy do szafki albo na półkę i używamy do czego dusza zapragnie, lub przepis wymaga.
Golden Syrup można przechowywać długo, nie wymaga lodówki, nic mu się nawet i po pół roku nie stanie. Jeśli w tym czasie go nie używaliście i zaczął się cukrzyć - dolewamy doń gorącej wody i merdamy łyżką w naczyniu do czasu aż bryłki się nie rozpuszczą. Jednak taki problem nie powinien się nawet po takim czasie pojawić, jeśli Złoty Syrop został zrobiony właściwie.