Rudym więc, jak widać, nigdy łatwo nie było. Ani kiedyś, ani teraz, gdy wiadomo już, że gen odpowiadający za ogniste barwy na głowie zanika i za jakieś pięćdziesiąt, sto lat rudych już nie będzie. Ogromna to szkoda, bo wygadując te wszystkie bzdury o naturalnych rudzielcach (naturalnych, to należy podkreślić, bo farbowanych lisic to teraz na pęczki na ulicach), nie dodaje się również, że rudzielce są genetycznymi potomkami Celtów i Wikingów lub też jeszcze starszej nacji, która osiedliła się na Wyspach Brytyjskich dawno, dawno temu, a co za tym idzie są to osoby o niezwykle barwnej osobowości, energiczne i równie ogniste z charakteru, jak ich głowy. Cholerycy, bardzo często, ale równie często artyści. Rudzi są po prostu pełni niespodzianek i jeśli o mnie chodzi, bardzo takie osoby cenię, ponieważ nie można się z nimi nudzić.
A zresztą, opinio publiczna, głosząca te tezy swym dzieciom, tak jak wam głosili je wasi rodzice, koledzy i przodkowie: jeśli rude jest takie złe i fałszywe - czemu sami się tak farbujecie? Aaaaa... dlatego, że rudy człowiek jest bardziej interesujący niż burofutry, a o rudych kobietach powiada się, że są petardami w łóżku. Czyli jednak nie samo zło i fałsz, skoro z taką lubością panie (i nie tylko) używają tej wiedźmiej barwy w setce odcieni... przede wszystkim odróżnienie się od tłumu, w który z taką pasją tłum usiłuje nas z powrotem wcisnąć.
I bardzo słusznie. Niech rude łby błyskają coraz częściej pośród masy czerni i szarości, bo wtedy nadal istnieć będzie nadzieja, że świat do reszty nie pogrążył się w konsumpcjonizmie i pogoni tylko za chlebem powszednim. Te przebłyski ognia, nawet nienaturalnego dają nadzieję, na to, że następny wschód słońca nadal kogoś zachwyci tylko i wyłącznie tym, że nastąpił i to w pięknych, tycjanowskich odcieniach. Rudych, a jakże. Rudzi rządzą i zmieniają świat, który bez nich byłby... jak książka bez iskrzącego jak iskra w mroku, bohatera.
Jak seria o Dorze Wilk, bez Dory.
Wspominam tę bohaterkę nie bez powodu, ponieważ od niej wywodzi się bohater dzisiejszej felki, czyli jej ulubiony drink. Dora jest bohaterką hexalogii autorstwa Anety Jadowskiej, wiedźmą i jest też ogniście ruda, co jednak z byciem wiedźmą w świecie stworzonym przez Anetę Jadowską wcale nie jest równoznaczne. Ona jest ruda z tego samego powodu, dla którego kłopoty bardzo ją kochają i wyłażą jej na spotkanie zza każdego kąta, niespodziewani przodkowie machając z przeszłości, objawiając się w najmniej odpowiednim momencie i obdarzając darem, który, a jakże, najpierw musi sprawić kupę problemów zanim stanie się użyteczny. Dlatego, że takie osoby, którym los nie szykuje spokojnego życia po prostu się czasem pojawiają. Na pewno nie zaznają spokoju, nim ich nie przeczołga przez dżungle kłopotów, oceany ambarasów, armie przeciwników, i na koniec oferuje małą chatkę na zadupiu w komplecie ze spokojem, na który rzucą się z utęsknieniem i nigdy więcej nie zechcą wracać do zbyt żywego świata, by ten świat znowu sobie o nich nie przypomniał.
Dora jest fajna. Bądź jak Dora...
Albo może nie bądź, bo tyle przygód, ile jej zgotowała jej twórczyni, to nie na barki przeciętnej dziewczyny, nawet policjantki z wykształcenia. Niemniej nawet jeśli nie dane ci będzie być Dorą, z chęciami ku temu lub i bez nich, każdy chciałby mieć w swojej okolicy "kąt" z napojami alkoholicznymi i czartem za barem, w którym czuje się bezpieczny jak w domu, serwują mu jego ulubiony napitek i zazwyczaj nie zawracają dupy, póki z tej knajpy nie wyjdzie. Mowa tu o "Szatańskim Pierwiosnku" - ulubionej knajpie naszej rudej wiedźmy, w której, mimo zdecydowanie uczynienia z niej sanktuarium spokoju i miejsca dla złapania oddechu, również, jak druhny na weselu, szczerzą zęby nadchodzące kłopoty, diabelnie przystojne diabły iskrzą aurą, a anioły stróże roztaczają Pełnię Majestatu...
Oszczędzę wam spoilerów... sami przeczytacie książki o Dorze, jeżeli uznacie, że moje słowa o rudej brzmią obiecująco. W hexalogii jest ich sześć i każda jedna przepełniona niezwykłymi wybrykami wiedźmy, diabła i anioła, oraz rozmaitych ich sprzymierzeńców i wrogów w alternatywnej, paranormalnej wersji Torunia, zwanego Thornem. Mimo, że generalnie zwykle ciągnie mnie bardziej do postaci twardych wojowniczek i już teraz należę do "Team Nikita" (nowa książka Jadowskiej - "Dziewczyna z Dzielnicy Cudów" z wyżej wspomnianą Nikitą porywa tak, że kapcie spadają z wrażenia i na sto procent jeszcze o niej na Bantofelkach usłyszycie. Dziewczyna pochłania 4000 kalorii dziennie i to nie w postaci powietrza... tak, tak, już wiecie, co to oznacza...:D). Do Dory się ciągle przekonuję, niemniej od razu mówię, że nie da się o niej zapomnieć i wcisnąć w szeregi czarownic i wiedźm, łażących tłumnie po wielu światach fantasy. Bo to Wilk. W dodatku Rudy. A Rudy Wilk nie wpasowuje się w żadne ramki. Robi sobie własne i to one muszą dopasować się do niego.
Skoro zaś mowa o dopasowaniu się, nie do wyobrażenia jest, by taka bohaterka sączyła w swej ulubionej knajpie wódkę. Albo zwykłą whisky. Ba, Tequilla Sunrise, który już jest bardziej buzernym koktajlem, bardzo pasującym do umaszczenia Dory, nadal nie jest tym czymś, czym dziewczyna się raczy, a co z miejsca przykuło moją uwagę w pierwszym tomie jej przygód. Bowiem wbrew podejrzeniom, nie pija ona byczej ani demoniej krwi, wina, ani ciężkich alkoholi, przez które umysł idzie spać, albo się wyłącza, dostawszy pałą alkoholową do pary z i tak męczącymi go nadprzyrodzonymi problemami. Dora pija drinka, który jednocześnie wydaje się być jej całkowitym przeciwieństwem i idealnie do niej pasować.
Spójrzmy jednak na to, co nam książka o nim powiada, a co sprawiło, że chwyciłam za długopis i wpisałam go na listę planów bantofelkowych, nie zastanawiając się nawet nad tym, kiedy znajdę na niego czas. Jak widać znalazł się, ale uwierzcie, "Smok" jest wart wciskania go w rozmaite, niewygodne miejsca...
...
Dobra... to ja lepiej będę już cytować, zanim ktoś tu zacznie mieć zbereźne myśli na temat szklanek z drinkiem trzymanych przez wiedźmę-joginkę samymi mięśniami Kegla... wrrrróć!:) Cytat:
"Dopiłam drinka. Byłam chyba jedyną osobą, która zamawiała Smoka: wódka, sok z kaktusa i limonki, plaster ogórka na lodzie. Zielony, orzeźwiający, bez wyczuwalnego smaku alkoholu,
idealny. Podejrzewałam, że Leon specjalnie dla mnie zawsze ma pod ladą karton soku kaktusowego, nie używa go do innych drinków. To było miłe."
Złodziej dusz - Aneta Jadowska
Na chłopski rozum, jeszcze bez testów, doszłam do wniosku, że Smok albo Jadeith, jak go nazwą od tomu drugiego - jest więc orzeźwiającym połączeniem soku z kaktusa (powiedzmy... jak ten skład produktu na opakowaniu soku potrafi odzierać z nadziei...), limonki, soku, którym ocieka plasterek ogórka na lodzie i naprawdę tak małej ilości wódki, że czuje się jedynie jej leciutkie wierzgnięcie spomiędzy tych chłodnych kwaskowatości. Jest to taki drink, który właściwie można pić jak sok, wiedząc przy tym, że to nie jest sok, bo alkohol wyczujesz, jeśli sobie przypomnisz, że tam jest. Subtelny, przyjemny i dziwnie niepopularny, sądząc po opisie. A także chyba... smaczny. I to mówię ja, która od lat z repertuaru drinków oferowanych przez rozmaite knajpy, konsekwentnie wybieram klasyczną Margaritę, Long Island Ice Tea, albo Lemmy'ego (czyli Johny Walkera z colą), czyli raczej takie, w których da się wyczuć alkohol i cukier.
Ale to tak łatwo nigdy nie jest, że starczy mi lista składników do dania/napitku, które pojawiło się w interesującej postaci w jakiejś historii i zaczęło mnie nawiedzać, co wybitnie świadczy o tym, że ŻYCZY sobie być odtworzone. Udałam się na wywiad do Anety i tak długo zadawałam dziwne pytania, poczynając od składników i ich ilości w "Smoku", a kończąc na rodzaju szklanki, w której jest serwowany w "Pierwiosnku", aż byłam usatysfakcjonowana wiedzą, jaką zdobyłam. Autorka nie posłała mnie, o dziwo, do wszystkich Mironów, co tylko świadczy o jej odporności w kontaktach z ludźmi zadającymi dziwne pytania. Bardzo, bardzo użyteczna umiejętność. Za to podała mi co i jak i oto pewnego pięknego wieczora, tuż przed sesją RPG w "Wilkołaka: Apokalipsę", stworzyłam ten drink, obfotografowałam z każdej strony, a potem szklanki z nim podsunęłam swoim chłopakom, by testowali. I wiecie co? Wataha składająca się z dorosłych mężczyzn, z czego każdy o innych upodobaniach alkoholicznych, wysiorbała Jadeithy tak szybko i z takim mlaskaniem, że opływając w samozadowolenie z powodu dobrze wykonanego napitku Dory Wilk, mogę się przyczepić tylko do jednego: albo Dora wcale nie ma aż tak nietypowego smaku, jako jedna z niewielu gustując w Jadeicie, bo może chowają go przed innymi, albo moje chłopaki z watahy wraz ze mną, są jak Dora. Z jednej strony to super, a z drugiej... wszyscy bogowie, brońcie nas, bo dziś szykuje się budzenie caernu i wobec ich wyraźnie widocznego stopnia dziwności umysłu, nie wiem czy nie skończy się na wielkiej wojnie z Fomorami, albo Gają, tak zirytowaną naszymi wariactwami, że zamiast udzielić łaski i obdarzyć bezpiecznym dla wilkołaków miejscem, pośle nas do wszystkich czartów świata Anety Jadowskiej (bo Telluria to za mało)!:D
Podsumowując, na wypadek gdyby ktoś się nie dał rady przedrzeć przez moje pisanie i nie znalazł słów zadowolenia, "Smok" smaczny jest. Śliczny, zieloniutki, orzeźwiający, a ten ogórek na lodzie dodaje naprawdę kapitalnego aromatu. Pewnie, małą ilość alkoholu w nim zawsze można zwiększyć, w zależności od preferencji pijącego, ale, bądźmy szczerzy, wtedy to już nie będzie oryginalny drink Dory Wilk, ale jego wolna interpretacja. No i za dużo alkoholu raczej zepsułoby tę frywolną lekkość smaku. Jest to drink wprost idealny dla każdego, kto ma naturę bardziej niż mniej, że tak się wyrażę, rudowłosą. Dla tych, którzy wierzą w magię i to nie pojmowaną jako machanie łapkami i szeptanie magicznych formuł, ale którzy widzą ją w tęczy, promyku słońca zamkniętym w kropli rosy i cieszą się przez tydzień najmniejszą przyjemnością. Drink optymistyczny.
A jeśli będąc pesymistami lub realistami znajdziecie jego smak mimo wszystko zdecydowanie fajnym, to może jednak świat nie jest aż tak strasznie czarno-biały i poważny, jak wam się wydaje i wciąż jest dla was nadzieja na optymistyczne ogłupienie.
To mówiłem ja, Jarząbek, trener trzeciej klasy...:D
A teraz pogalopujmy do tego, na co spora ilość z was zawsze czeka, lub do czego od razu scrolluje, nie zawracając sobie głowy felką, czyli do przepisu na Smoka (chociaż mam cichą nadzieję, że jednak ktoś to wszystko czyta; głupio by było pisać tylko dla siebie, skoro robię to ku szerszemu gronu:))
Please scroll below for the "red" recipe in english version:)
Składniki (na 2-3 szklanki napitku):
1 litr soku kaktusowego (użyłam "Owoce Świata" Tymbarku, z braku czego innego na rynku)
100ml wódki (niezbyt mocno dającej alkoholem po nosie; Stock albo Krupnik bez dodatków smakowych spełniają zadanie)
sok wyciśnięty z 2 limonek
kruszony lód
plastry świeżego ogórka
Wykonanie:
Do wysokiego naczynia przelewamy schłodzony sok kaktusowy, dodajemy sok wyciśnięty z limonek, dolewamy alkohol.
Mieszamy wszystko razem za pomocą łyżki o długiej rączce tak, by składniki połączyły się porządnie ze sobą. Jeżeli mamy odpowiednio duży shaker, możemy rzecz jasna mieszanie zastąpić potrząsaniem. Na jedno wyjdzie.
Do szklanki z grubego szkła nasypujemy kruszonego lodu do 1/4 wysokości, w lód ten wtykamy plaster ogórka i po łyżce, powoli, nalewamy mieszankę soku kaktusowo-limonkowego z alkoholem tak, by lód jak najwolniej nam podrygiwał, a ogórek poruszał się wraz z nim (to, by ogórek pozostał z lodem jest ważne dla smaku, o wiele lepszego, niż gdyby ogórek miał pływać w drinku bez lodu).
Wtykamy do "Smoka" grubą rurkę, wystarczającą by wciągnąć nią kruszony lód i serwujemy od razu.
Smacznego:)!
------------------------------------------
Ingredients (for 2-3 high glasses):
1 litre of cactus juice
100ml of vodka (not too fragrant)
freshly squeezed juice of 2 limes
crushed ice
thick slices of fresh cucumber
The making of:
Pour cooled cactus juice into the high jug, add squeezed lime juice and alcohol.
Mix it, using a spoon with a long handle, so the ingredients mixed nicely. You can also mix them in a shaker if you have it big enough.
Pour the crushed ice into a drink glass so it reached about 1/4 of its height, put a slice of cucumber just between the slights of crushed ice, and slowly pour the drink into the glass, using a tablespoon, so the ice and cucumber stayed together as long as it is possible on the bottom, and finally flowed up together (that is a necesarry procedure, for the cucumber with ice tastes much better then without it).
Put a thick straw into the drink (so you could also get to the crushed ice with it) and serve imediatelly after making.
Cheers!