Albo "cytrynowe niemożliwium", jak zaczęłam je nazywać. Ot tak, bo ładniej to brzmi, pasuje do ciasta, a poza tym przypomina mi całkiem fajny film "Jądro ziemi" ("The Core"), w którym ekipa zdesperowanych ludzi udaje się do wnętrza ziemi, poruszyć eksplozją nuklearną jej jądro, pojazdem uczynionym z materiału, który nie ma prawa istnieć, a jednak istnieje. I działa. I to jak!
Ciasto co prawda nie ma nic wspólnego (poza podprowadzoną nazwą) z maszynerią umożliwiającą powstrzymanie kataklizmu ziemi, ale jest równie dzikim wymysłem kogoś za wielką wodą, który tak po prawdzie, udać się nie powinien. No bo niby jak może nam się udać tarta, której surowa forma jest płynna jak mleko, nie robi jej się spodu, nie robi jej się wierzchu, tylko wylewa w foremkę na tartę wyścieloną papierem do pieczenia i czeka na cud? A cud się dzieje po około 40 minutach, a ty, niedowiarku, padaj na kolana i bij czołem przed piekarnikiem.
Ciasto "niemożliwe" samo, podczas pieczenia, wytwarza sobie spód - cieniuteńki, kruchuteńki, nawet nie zdajesz sobie sprawy, że tam jest, póki ci nagle nie zacznie chrupać w zębach. Samo wytwarza sobie warstwę wierzchnią, nawet bardziej chrupiącą niż spód, a środek jego pozostaje gładkim, przyjemnym, chłodnym (rzecz jasna po ochłodzeniu upieczonego ciasta) rodzajem budyniu, którego zwyczajnie nie ma się dość.
Starczy powiedzieć, że jak u mnie w domu długość życia nowego wypieku to około 1,5-2 dni, tak cytrynowe "niemożliwium" zniknęło w kilka godzin.
Jak podpowiadają przepisy, ciasto tego typu należy do kategorii "custard". Czyli jest to ciasto jajeczne o konsystencji utwardzonego budyniu. Tyle, że nie ugotowanego, a upieczonego. Cięższe składniki mieszanki, typu mąka, cukier podczas pieczenia opadają na dno, tworząc spód, a lżejsze górę ciasta. Można dodatkowo tę górę jeszcze powiększyć, dodając utartego kokosa albo wiórków migdałowych. One też polecą w górę i podczas pieczenia pogrubią i zrobią bardziej chrupką warstwę wierzchnią.
Ile jednak smaków, tyle będzie ciast "niemożliwium". Ja akurat za kokosem nie przepadam, a migdałów nie miałam w domu, więc dokonałam całkowicie podstawowej wersji ciasta "niemożliwego", dosmaczając je jedynie cytryną.
No i wyszło ciekawie. Perfekcyjnie jako baza do dalszego rozwoju. Spójrzcie na zdjęcia. A na samym dole przepisu, podam kilka swoich pomysłów na rozbudowę niemożliwium, by z bazy zrobiło się szaleństwem smakowym.
Zapraszam.
Przepis wzięty stąd. Zmodyfikowany.
Składniki:
2 szklanki mleka
4 jajka
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
1/2 szklanki mąki
5 łyżek stopionego masła
3/4 szklanki cukru
sok wyciśnięty z jednej cytryny
skórka otarta z 1 cytryny
Wykonanie:
Nastawić piekarnik na 180 stopni Celsjusza.
Blaszkę do tarty wyścielić papierem do pieczenia aż do samej góry. Nawet niech wystają uszy. Musimy zabezpieczyć ciasto przed wylaniem się.
Wszystkie składniki miksujemy razem.
Ciasto arcy-ostrożnie przelewamy do wyścielonej papierem formy (można to robić nawet już w piekarniku, gdy wstawiliśmy tam blachę; w ten sposób unikniemy rozchlapania się płynnej zawartości blaszki podczas przenosin do piekarnika).
Pieczemy przez 45 minut. Ciasto najpierw urośnie nam tak, że zajdzie niebezpieczeństwo iż się wyleje (dlatego aż taki zapas papieru pozostawiliśmy wystający z formy). Po wyłączeniu piekarnika opadnie do normalnej, płaskiej wysokości. Gotowe będzie już po 45 minutach, gdy środek będzie jeszcze miękki.
Ciasto wyciągamy z piekarnika, ochładzamy w temperaturze pokojowej, a potem na co najmniej 3 godziny (lub i na całą noc) wkładamy do lodówki. Wcześniej lepiej nie kroić, bo zupełnie się rozleje. Niemożliwium musi mieć czas, by ładnie stężeć.
A teraz kwestia zjadania.
Jak widać takie całkiem podstawowe, prezentuje się skromnie. Może dla niektórych zbyt prosto. Dlatego sądzę, że dobrze jest uważać to za ciasto-bazę. Podstawę do dalszych kombinacji już z upieczonym i ochłodzonym. Ale możemy spokojnie jeść i takie. Naprawdę jest pyszne.
Natomiast poniżej prezentuję wam kilka wariantów, jakie można zastosować w przypadku tego ciasta. Wszystkie dodatki i ozdóbki zewnętrzne dokładamy po całonocnym pobycie ciasta w lodówce:
Wariant I: Z kokosem
Do wymienionych składników dosypujemy 1 szklankę rozdrobnionego kokosu (wiórków na przykład).
Reszta przepisu idzie dokładnie tak samo, jak baza. Różnicę dostrzeżemy w grubszej, kokosowej warstwie wierzchniej. Będzie też wyglądać bardziej dekoracyjnie. Jest to właściwie najbardziej rozpowszechniona forma ciasta "niemożliwego", z tym kokosem. Jednak, jak wspominałam, ani nie miałam w domu, ani nie miałam ochoty.
Wariant II: Z mieszanką orzechów, migdałów, innego, rozdrobnionego dobra
Generalnie ta sama zasada co przy kokosie, tylko wiórki kokosowe zastępujemy innym składnikiem. Ponownie wylądują na górze i utworzą puchaty, chrupiący wierzch.
Wariant III: Z owocami lub bitą śmietaną
Najprościej: bierzemy na przykład puszkę z pokrojonym ananasem (owoc dowolny, ale fajnie, by był żółty lub pomarańczowy, by nam pasował do cytrynowego "niemożliwium") i odsączywszy zawartość wysypujemy kawałeczki owoców na wierzch zimnego ciasta. Lub też robimy bitą śmietanę z aromatem cytrynowym (ubijamy na sztywno śmietankę 30%, potem dodajemy cukier wedle smaku i sok z cytryny) i z niej pierzynkę dla ciasta (jak w przypadku Key Lime Pie).