Oto Rhiannon z rodu Óir, obdarzona wilczym imieniem "Stąpającej po Krawędzi". Ragabash z plemienia Fianna, pochodząca z watahy "Synów Świtu", strzegącej Caernu Czterech Wiatrów na Eire. Samica w randze Adren. Obecnie przebywa z watahą Ataku Znikąd w San Francisco, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, dowodzoną przez Wulfgara Hrothgerssona, Alfę szczepu.
Rhiannon jest Celtką. Jest ruda, zielonooka i charakterna.
Jest wilkołakiem.
Sam ten opis (oraz karta postaci i grafika pod linkiem powyżej) powinny już wam dawać pewną wizję tej postaci, jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, jakie mogłyby być wilkołaki pochodzące od Celtów, gdyby istniały naprawdę. Bardzo często takie jak ona. Żywiołowe, artystyczne duchy, robiące dokładnie to, co im każą instynkty, ale jednocześnie niezwykle mocno strzegące tradycji wilczej rasy. Właściwie, gdy tak sobie pomyślę, Celtom bardzo niewiele brakowałoby do wilkołaków. To, że byli ludźmi, a nie wilczymi ludźmi można by uznać za drobne przeoczenie, jeden chromosom za mało, o którym zapomniała natura. Bowiem wszystko inne pasuje do obrazu jakoby Zieloną Wyspę od zarania dziejów zamieszkiwali zmiennokształtni.
Przejdźmy jednak do samego początku, bowiem mam wrażenie, że parę osób już czuje się zagubionych.
Ten link powyżej zawiera kartę postaci do gry role-play "Wilkołak: Apokalipsa", należącej do uniwersum Świat Mroku (World of Darkness) - najsłynniejszego mrocznego, paranormalnego systemu wśród gier RPG. Pozycji wręcz kultowej, której nie wypada nie znać, jeżeli się ma za gracza RPG z prawdziwego zdarzenia. W jego skład, oprócz uniwersum wilkołaczego, wchodzi także świat wampirów, magów, upiorów, mumii i pół tuzina innych, kultowych postaci, jakie na pewno kojarzycie z horrorów i fantasy.
Okres świetności WoD i Wilkołaka przypada na lata 90te, kiedy na całym świecie niemal bezustannie tłuczono w którąś z jego odsłon, do czasu aż przestały wychodzić dodatki, i powstawać zaczęły coraz to nowe uniwersa do gry na role. Wszystko czasem się przykrzy, prawda? Tak też WoD zachował swą pozycję kultowej gry, ale teraz to przede wszystkim starzy wyjadacze i weterani nadal nurzają się w jego mrocznych odmętach. Nowi gracze zaczynają od lżejszego fantasy, które nie wydaje się im tak bardzo passe, napiętnowane "sparkleniem" ze Zmierzchu i indiańskiej krwi wilkołakami, latającymi w podartym gatkach. Lub od ciężkiego sf. Umówmy się: WoD to pozycja, której musi spróbować każdy szanujący się gracz RPG, ale której czasy świetności już przeminęły.
To jednak, że korona mu z głowy już spadła nie znaczy, że wszyscy już o nim zapomnieli. Tu i tam nadal są ekipy, które z rozkoszą grają w tym systemie. Ja mam szczęście być w jednej z takich grup, składającej się z zapalonych graczy, którzy swoje lata grania liczą już nie miarą kalendarzową, a ilością zdekompletowanych setów kości, pogubionych podczas emocjonujących rozgrywek, posiadającej doskonałego MG i przede wszystkim - uważającej świat Wilkołaka, za najwspanialszy na świecie.
"Wilkołak: Apokalipsa" to, najkrócej rzecz ujmując, system gry, gdzie prowadzi się postać wilkołaka - jednego z dwunastu plemion wilczych ludzi, jakie zamieszkują Ziemię - Gaję, strzegąc jej przed złem. Jednakże przegrywają, wobec postępu i zatrucia środowiska, o czym mówi już sama nazwa systemu. Apokalipsa - koniec świata, gdzie resztek broni już tylko garstka Kłów i Pazurów Gai - Garou. Można by powiedzieć, że toczą ostatnią, przegraną walkę, bowiem postępu zatrzymać się już nie da. Czy aby na pewno? Nooo... wampirzy body-count u nas na sesjach daje nieco optymistyczniejszą wizję tej Apokalipsy, świadczy o tym, że jeszcze nie upadliśmy, jeszcze wilki się stroszą i kąsają, ale nie uprzedzajmy faktów, bo mój MG, czytający zapewne tę notatkę, zaraz się rozsierdzi i przysięgnie sobie, że "on nam zaraz pokaże Apokalipsę jak należy", skoro w nią upieram się nie wierzyć:D
Wilkołak właściwie jest jedynym systemem, o jakim wiem, tak bardzo podkreślającym temat ochrony Gai, a więc i środowiska naturalnego, tak nafaszerowanym duchowością i rytuałami, że najmniejsze osiągnięcie postaci wilkołaczej (awans w grupie, utworzenie watahy, nie mówiąc już o zdobyciu jakiegoś totemu lub przewodnika) zasługuje na osobną celebrację. Walki walkami, rozrywanie wampirów i innego żmijostwa (Żmij - największy przeciwnik Garou w systemie, a wampierze są jego najwyraźniej widocznym stronnikiem), odprężającym rozrywaniem i szaberkiem, ale dzięki temu naciskowi na umiłowanie ginącej na tury przez wilczych ludzi, jest tak niezwykłym, niespotykanie mamiącym środowiskiem.
No, nie każdy to lubi. Większość graczy, jakich znam chętnie gra w heroic fantasy z mordowaniem dziewic, ratowaniem smoków i gromadzeniem skarbów, albo strzela z broni laserowej do wszystkiego co się rusza, jednak mnie akurat bardzo podoba się klimat tej gry. I wilczy Celtowie. Zawsze... zawsze Celtowie.
Już na pewno wiecie, że do Celtów, Szkotów i Irlandczyków mam stosunek pełen zachwytu. Uwielbiam te klimaty, kulturę celtycką kocham, kiedyś na pewno na Wyspy Brytyjskie się wybiorę i chyba nie było bardziej nieszczęśliwej Polki, gdy referendum Szkotów o niepodległość od Brytoli zakończyło się fiaskiem. Cóż więc w tym dziwnego, że skoro w systemie o mej ulubionej rasie jest możliwość zagrania celtyckim wilkołakiem, natychmiast go wybieram, a towarzystwo zna mnie do tego stopnia, że swoich postaci nie mieli jeszcze zrobionych, a już wiedzieli, że Fianna, czyli celtycka wilcza dusza będzie w watasze, w związku z czym mają nastawić się na przedziwne gadki w gaeliku, zaczepki i rozmaite numery, jakie, w ramach energicznej rozrywki, będę im wykręcać. Bo plemię Fianna to Celci do szpiku kości, nawet i bardziej. Są najstarszym plemieniem Garou, wręcz twórcami wilczej mowy, bajarzami i pieśniarzami, a legendy o wielkich dokonaniach rasy są naszpikowane tym czy tamtym rudym, wymalowanym na niebiesko wilkiem, którego czyny położyły podwaliny pod to, czym jest teraz ginący świat wilkołaków. A skoro wilki są celtami, to większość prawdziwej, celtyckiej kultury, którą tak kocham, jest z nimi bardzo ściśle związana. Czyli muzyka. Mowa. Wzornictwo. A także zachowanie i, najważniejsze dla mnie w tym momencie - zwyczaje żywieniowe.
Pierwsze i najważniejsze: jedynie właściwe wilkołaki, czyli te z WoD - nie jedzą ludzkiego mięsa. Mają zakaz z litanii - listy wilkołaczych praw, których złamanie ściąga im na głowy nie lada kłopoty. Nawet jeżeli są w formie innej niż ludzka, a tych do wyboru są jeszcze cztery. Potwornego Crinosa, postać bojową Garou, czyli pół ludzką, pół wilczą bestię znacie w tej lub innej formie z filmów i książek. Jest także normalny wilk - Lupus, i obie te formy lubują się w surowiźnie, ale nie w ludzinie. Poza nimi jest jeszcze wilk potworny, przerośnięty, maszynka do mordowania na czterech nogach - Hispo, oraz neandertalczyk - Glabro - bardzo włochaty, przerośnięty człowiek.
Skoro ludzkiego mięsa w diecie wilkołaczej nie ma - co jedzą? Ano, jako rasa właściwie prosta, nie przejmująca się konwenansami, wyobrażam sobie, że jedzą również nie przekombinowane rzeczy, najchętnie te, do których przywykli i którymi karmiono ich od maleńkości. A ponieważ w Wilcu niemal każde plemię ma swój odpowiednik wśród ludzkich ras (poza Celtami są też Wikingowie, Indiańce i Rosjanie) i oryginalne terytorium plemienia wychodzące z ziem, na których te rasy ludzkie żyją - jedzą to, co się je tam i to najbardziej lubią.
Fianna są celtyckim plemieniem wilkołaków, z Irlandii. Zaś Irlandia nigdy nie była zbyt bogatą wyspą, a jej surowy klimat nie dostarcza aż tak ogromne obfitości rodzajów jedzenia, jak każdy by chciał. Czyli właściwie większość potraw rodem z Eire składa się z rzeczy prostych, roślin niewymagających (a ponieważ wilki to mięsożercy, więc jeszcze w ich kuchni będzie mniej tego zielonego badziewia, niż u ludzi) i mięs tłustych. Żadnych diet dla Garou nie trzeba - byle było dużo, tłusto i smakowicie. Taka zresztą jest i kuchnia irlandzka sama w sobie. Dlatego bardzo łatwo było mi wyobrazić sobie to i owo danie, jakie wilkołaki by chciały przygotować dla swoich, bez zbytniego babrania się i kombinowania ze składnikami. Ot, wrzucić do garnka, doprawić i zostawić, by się samo gotowało, a potem, w przerwie między jedną akcją a drugą, przyjść i zjeść, rozkoszując się mocnym smakiem. Jeszcze i mój Mistrz Gry ułatwił mi sprawę, gdy jego NPC - Wulfgar, wspomniany wyżej, zabrał mą Rhiannon do irlandzkiej knajpy w fabule, gdzie zaserwowali właśnie to danie, które dzisiaj postanowiłam dla was odtworzyć, a mianowicie Dublin Coddle (który na potrzeby wilkołaczego tematu przemianowałam na Fianna Coddle).
Trudno o bardziej wilcze jedzenie: ziemniaki, kiełbaski, cebula, w postaci gorącej ni to zupy, ni to gulaszu, dużo, dużo, do tego tradycyjny chlebek irlandzki, podawane w towarzystwie irlandzkiego piwa Guinness. Człowiek napycha się połową głębokiej miski tego pachnącego pieczonymi kiełbaskami i natką pietruszki dania, a wilk po jego spożyciu pewnie w końcu poczułby się syty. Zaś zawiesina, w której wszelakie, smakowite dobra się nam unoszą - poezja to, a nie zupo-sos. Szczególnie, jeżeli macza się w niej cudownie absorbujący ją chlebek sodowy.
Coddle wykonałam tradycyjne, bazując na kilku przepisach, które połączyłam w jeden, wilczy. Bez dodatków warzyw, które poleca się w nowszej, obecnej wersji. Wyobrażam sobie, że właśnie takie woleliby jeść Fianna. Co prawda w polskich warunkach nie miałam jak położyć rąk na oryginalnych, irlandzkich kiełbaskach (i prawdę mówiąc, po rozbadaniu tematu, nie miałam ochoty na tę białą mieszaninę tłuszczu i wieprzowego mięsa, które trzeba mocno zesmażyć, by dało się wogóle je zjeść, szczególnie, że my dysponujemy znacznie smaczniejszymi kiełbaskami w Polsce; to jest jedyny wyłom w celtyckości potrawy), ale wygrzebałam informacje, jak smakują i do polskich kiełbasek podczas ich smażenia dodałam składnika, którym tam się je doprawia - szałwii. Myślę, że dzięki temu smak zyskał na oryginalności. Co zaś do chlebka sodowego, z jakim się je podaje - pamiętacie podkarpackie Proziaki, na które przepis już jest na Bantofelkach? Otóż dziś dostaniecie przepis na wielki proziak w kształcie chleba, bo tym właśnie jest tradycyjny, sodowy chlebek irlandzki. Smakuje wyśmienicie, sos wciąga jak złoto, i, prawdę mówiąc, nie wiem na ile wam starczy, bo u mnie cały bochenek poszedł przy okazji jedzenia Coddle i tylko ciepłe okruchy zostały, bo nie pozwolono mu nawet wystygnąć przed pożarciem:)
Powiadam wam, bardziej wilkołaczego dania niż bohater dzisiejszej felki nie ma, niezależnie od plemienia wilkołaka, który zostanie skonfrontowany z jego miską. A skoro tak... łapać przepis, wilki, robić i spożywać, nim Żmij siedzi w swojej norze i liże rany po ostatniej walce.
My się wzmocnić musimy, ku ochronie Gai i ginącego świata!
Please scroll below for the "red" recipe in english version:)
Składniki
Fianna Coddle:
1 i 1/2 kilograma ziemniaków (odmiana, która nie rozpada się po gotowaniu)
500g cienkich kiełbasek wieprzowych z dobrego mięsa (posiadający możliwość kupienia oryginalnych kiełbasek irlandzkich - jak najbardziej skorzystajcie z tej opcji)
500g grubo krojonego boczku wędzonego
2-3 cebule
szałwia (do smażenia z kiełbaskami)
majeranek (do doprawiania Coddle)
3 łyżki drobno pokrojonej, świeżej natki pietruszki
sól, pieprz
1-2 kostki bulionu z szynki (ew. z kurczaka)
Wilczy chlebek sodowy:
4 szklanki mąki
1 i 3/4 szklanki maślanki naturalnej
1 łyżeczka soli
2 łyżeczki sody oczyszczonej
Wykonanie:
Ziemniaki obieramy, kroimy w grube kawałki (większe najdrobniej na cztery części, małe zostawiamy w całości).
Pietruszkę kroimy drobniutko.
Cebulę kroimy w grube plastry.
Zagotowujemy 500ml wody i rozpuszczamy w niej 1 kostkę bulionową.
Na głębokiej patelni smażymy plastry boczku aż się wyzłocą i puszczą tłuszcz. Usmażone ściągamy z patelni i pozwalamy im ostygnąć. Chłodniejsze kroimy na centymetrowe kostki.
Na patelnię z tłuszczem z boczku wykładamy kiełbaski porwane na mniejsze części (na przykład na pół) i smażymy aż mocno zbrązowieją, a skórka zrobi się chrupiąca, obficie podsypując podczas odwracania na drugą stronę szałwią.
W dużym garnku zaczynamy układać składniki Coddle warstwami. Idąc od spodu garnka: plastry cebuli, kawałki boczku, usmażone kawałki kiełbasek, kawałki ziemniaków. Posypujemy natką pietruszki i pieprzymy i ponownie: cebula, boczek, kiełbaski, ziemniaki. Postępujemy w ten sposób aż do skończenia się składników, warstwy oddzielając od siebie pietruszką i pieprzem.
Warstwy Coddle zalewamy przygotowanym bulionem, a jeżeli nie przykrył nam składników, dolewamy wody tak by miały się jak gotować. Dodajemy dodatkową, pokruszoną kostkę bulionu oraz majeranek. Nic nie mieszamy.
Stawiamy na ogień i zagotowujemy całość, potem natychmiast przykrywamy garnek przykrywką, ustawiamy ogień na minimalny i gotujemy Coddle co najmniej godzinę (czas gotowania zależny jest od ilości składników, temperatury w jakiej gotujemy i tego, jak szybko zmiękną ziemniaki. Przy 1 i 1/2 kilograma, oraz zakryciu wodą i malutkim ogniu wystarczyło mi 90 minut. Przy większej ilości składników i mniejszej ilości wody czas ten rozciąga się i na 3-4 godziny).
Coddle będzie gotowe gdy ziemniaki będą już miękkie, wody będzie mniej więcej w połowie garnka, a smak wybitnie kiełbasiano- ziołowy.
W czasie, gdy Coddle będzie się nam gotował, robimy chlebek sodowy.
Mąkę, sól i sodę mieszamy razem w misce.
Stopniowo dolewamy maślanki, wyrabiając ciasto palcami do momentu aż składniki się skończą.
Wyrabiamy ciasto, podsypując mąką, aż tylko trochę będzie się nam lepić do palców.
Piekarnik nastawiamy na 220 stopni Celsjusza.
Blachę wyścielamy folią do pieczenia.
Na blachę wykładamy ciasto formując je w lekko spłaszczony bochenek.
Za pomocą noża wycinamy na górze glif Fianna na głębokość centymetra. O taki:
Rzecz jasna można i przeciąć chlebek innym glifem, albo po chrześcijańsku (zupełnie już nie po wilczemu, pffff...) na krzyż. Niemniej ozdobę-przecięcie, będące jednocześnie sposobem, by ciepło dostało się w głąb ciasta, posypujemy nie zmielonym kminkiem.
Chlebek przykrywamy tortownicą i blachę wkładamy do nagrzanego piekarnika.
Po 30 minutach pieczenia ściągamy tortownicę i dopiekamy jeszcze 10 minut lub do momentu aż chlebek przybierze złoto-brązową barwę skórki.
Wyciągamy i lekko studzimy.
Gotowe, gorące jeszcze Coddle nakładamy do głębokiej miski, mieszając wszystkie składniki i dolewając zupy tak, by było w czym maczać pieczywo. Posypujemy odrobiną natki pietruszki. Podajemy w towarzystwie grubych pajd chlebka sodowego, obowiązkowo w towarzystwie piwa Guinness.
Po zjedzonym posiłku wydajemy wilcze, dziękczynne wycie do księżyca, w podzięce Gai za to, że pozwoliła nam spożyć tak doskonały posiłek:)
Ith gu leòir! (Smacznego!)
---------------------------------------------------
Ingredients:
Fianna Coddle:
1 and 1/2kg potatoes
500g good quality thin pork sausages (if you can buy the original irish sausages - be my guest)
500g thick sliced bacon
2-3 onions
dried sage (for frying the sausages if it is not originally irish)
marjoram (to season Coddle)
3 tblspns of fresh, finely chopped parsley
salt, pepper
1-2 ham or chicken stock cubes
Irish werewolf soda bread:
4 cups of flour
1 and 3/4 cup of buttermilk
1 tspn of salt
2 tspns of baking soda
The making of:
Peel and chop the potatos into a large pieces (the bigger ones in 3-4 pieces, the smaller ones leave whole).
Chop finely fresh parsley.
Chop the onions into thick slices.
Boil 500ml of water and melt the bulion cube in it.
Fry the slices of bacon until golden brown on the skillet. Remove on the side, when ready, and let it cool, then dice on 1cm cubes. Leave the bacon fat on the pan.
On the same pan fry sausages torn on smaller parts, until browned and with a crunchy skin, adding the sage while frying.
In a big pot start layering the ingredients: onion slices, bacon, sausages, potato pieces. Season with fresh parsley and freshly ground pepper. Then again: onion, bacon, sausages, potatos, seasoning, until all ingredients are out.
Cover Coddle layers with a prepared stock. If the stock is not enough to cover the ingredients, pour some more water, so it could cook, and add additional stock cube. Do not mix the layers.
Let the Coddle boil, then imediatelly cover the pot and reduce the fire to minimum. Cook at least for an hour (the time of cooking depends on the amount of ingredients, the temperature of cooking and how quickly the potatos become soft. In my case it took about 90 minutes. If there is a bigger amount of ingredients and smaller amount of water - the cooking takes about 3-4 hours).
Your Coddle is ready when the potatos are soft, there is about half the pot of gravey and the dish tastes strongly with sausage and herbs.
While the Coddle is cooking, prepare the soda bread.
In a bowl mix together the flour, salt and baking soda.
Bit by bit add the buttermilk to the mix, working on a dough with your fingers, until you are out of ingredients.
Knead the dough a few times, adding some more flour, until it sticks to your fingers just a little bit.
Heat the oven to 425 degrees Fahrenheit.
Put a sheet of tin foil on a baking tin.
Form the dough into a ball then flat it a bit.
Cut the Fianna glyph on a top, 1cm deep. Looking like this:
You can cut some other sign or werewolf glyph if you wish. Or a cross. As as final touch pour some whole cumin seeds on your sign, to highlight it a bit.
Cover the bread with a baking pan and bake in the oven for 30 minutes. When the time passed, remove the pan and bake additional 10 minutes until the bread in golden brown.
Remove from the oven and let it cool a bit.
Pour your hot Coddle into the deep bowl, mixing now the ingredients and adding some soup from the bottom of pot, sprinkle with some fresh parsley and serve with a thick slices of Irish werewolf soda bread and definitely with an irish Guinness beer.
After you finish your dish, howl with your pack to the moon, thanking Gaia for letting you eat this delicious werewolfy meal:)
Ith gu leòir! (Eat plenty!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz