Będzie więc jak zwykle bez-dietowo, geekowo, smacznie i pachnąco, a także w dużej ilości i prosto - bo akurat to jest wspólna cecha wszystkim wilkołakom, bez względu na uniwersum, w jakim występują. Ważne, by brzuch był pełny, by była satysfakcja z przeżuwania, a dekoracyjne porcje degustacyjne, rodem z Atelier Amaro, ozdobione kwiatkiem, które wilkołakowi tylko by żołądek wkurwiły - zostawmy może miłośnikom wampirów. Oooo... oni zdecydowanie w tym będą gustować, popijając kielichem krwi i piłując pazurki.
A teraz, skoro wszystkie te, zgromadzone już i częściowo gotowe do zapodawania w formie felek żarełka, wyją mi wilczo i przeciągle, głosząc: "Daj nam zaistnieć, siostro księżycowa!" - ulegam z wdziękiem i na pierwszy rzut zapodaję wam danie wyłuskane z serialu "Bitten" czyli wilkołaczą kanapkę z sałatką z kurczaka Claya.
Auuuuuu... znaczy, zaczynamy świętowanie wilkołaczego Halloween w towarzystwie Bantofelków! Do dzieła!
Tak się niestety składa, że wszelakie fantasy woli wampiry. Nie wiem, czemu się tak uczepili tego tematu, ale akurat z ras paranormalnych w tym temacie znajdziecie najwięcej książek i filmów. Ostatnio także uwzięli się na anioły, szczególnie, jeśli można anioła wpakować w upadnięcie i śmiertelne, bezsensowne zakochanie się w człowieku. Albo w wampirze! Z jednej strony mnie, miłośniczkę wilków, frustruje to, że się tak fascynują martwiakami, a z drugiej rozumiem: romans kupi co druga nastoletnia siksa, a jeszcze jak ma on powiew rozwiewającej się już na szczęście mody przyniesionej przez jakościowo pożałowania godny "Zmierzch", otoczki tajemnicy i marzenia o niezwykłym, martwym opiekunie, który (obowiązkowo zabójczo przystojny) nie widzi poza bohaterką świata - to tylko iść w to przy wtórze "Ka Ching" mamony, wpadającej z konta panienek zafascynowanych wampirami, do kieszeni przedsiębiorczego twórcy.
Niemniej, gdyby wyłączyć z tego całego cyrku wampiry, mam wrażenie, że umiejętnie wpasowany w setting wilkołak - istota równie tajemnicza i na pewno mniej idiotyczna niż mieniący się brokatem koleś, nadto tragicznie (chociaż zależy też od spojrzenia na lykantropię) obdarowana przez los mocą zmiany postaci ludzkiej w zwierzęcą - stworzyć by potrafiła znacznie lepszą historię.
Spójrzmy chociażby na serial "Bitten". Scentrowany właśnie na wilkołaczej watasze, relacjach wilkołaków między sobą i tak właściwie wojnie z całym światem, jest bodajże pierwszym tego typu widowiskiem, które mnie przyciągnęło do siebie, nie odrzucając jak jakieś romantyczne "Teen Wolfy", gdzie jest tylko jeden taki koleś, w dodatku nastolatek, problemy szkoły średniej, oh, ah, eh... fuj!
No dobra, w "Bitten" też się zaplątało trochę romansu, jako, że bazowany jest na pierwszym tomie serii książek Kelley Armstrong o tytule "Women of the Otherworld", która jak nic traktowana być powinna jako paranormal romance, niemniej kobietka postawiła nie na romanse, jako temat przewodni przygód bohaterów, ale właśnie na fantastycznie przekazany świat wilkołaczy. I właśnie dla tego klimatu, dla zmieniających się w wilki facetów i kobiet, dla brutalności i wilczej polityki, dla cudownych relacji w watasze, w której z rozkoszą ja, miłośniczka jedynie słusznego systemu RPG "Wilkołak: Apokalipsa", odnajdywałam coraz to odniesienia do rozmaitych plemion jednie słusznej wilkołaczej gry, wsiąknęłam na trzy sezony, wciągnęłam w to swoje wilkołaki grające ze mną na realu w Werewolfa i z całego serca polecam. Pierwszy sezon na pewno. Drugi nieco się popsuł - bez sensu skupili się na czarownicach, ale trzeci, ostatni, z przytupem wrócił do tematu watah i wilkołaków. Co prawda zmaszczono zakończenie, a drugi i trzeci sezon praktycznie nic nie miał wspólnego z drugim i trzecim tomem serii książek - ale wilcza wataha została. I mnie to wystarczyło.
W wielkim skrócie, o co chodzi w "Bitten", by wam za bardzo nie spoilerować.
Główną bohaterką jest Elena Michaels - młoda kobieta, która zrządzeniem losu i przypadkiem (który potem, w miarę rozwoju akcji okaże się celowym działaniem), została ugryziona przez jednego z wilkołaków z watahy Jeremy Denversa - wilków, których terytorium stanowi Ameryka Północna, a dom watahy to posiadłość Stonehaven w miasteczku Bear Valley, w stanie Nowy York. No i w sumie wszystko byłoby ok, bo wilkołaki i w ten sposób powiększają swoją liczebność w tym uniwersum, gdyby nie to, że Elena jest JEDYNĄ wilkołaczką, ponieważ do tej pory żadna ludzka kobieta nie przeżyła ukąszenia i pełnej przemiany w wilkołaka. Nie narodziła się też taka z ojca wilkołaka, która miałaby zmianę w wilka w genach. Kobiety zwyczajnie nie mogą stać się wilczycami, koniec, kropka. Rodzić wilkołaki - jasne. Synów, których potem ojciec - wilkołak zabiera od matki i wraz z potomkiem znika, by chronić sekret ich istnienia. U córek gen wilkołactwa najwyraźniej występuje jako recesywny. Przekazać dziecku - przekażą, ale same nigdy do księżyca nie zawyją. I tu mamy kolejny wspólny element we wszystkich settingach, gdzie pojawiają się wilkołaki - wielki sekret istnienia.
Wróćmy jednak do Eleny. Serial skupia się w pierwszym sezonie na niej i jej porąbanych relacjach z watahą, do której z ugryzienia należy. Czemu się popsuły i jaka jest jej historia - dowiadujemy się w trakcie rozwijania się akcji. W trakcie też poznajemy watahę, na czele z ich alfą Jeremym, byłym facetem Eleny, adoptowanym synem Jeremy'ego, który jest również bezlitosnym wykonawcą woli swego lidera) - Clayem, oraz przecudownymi, wilkołaczymi zwyczajami.
Skracając sytuację jeszcze bardziej - problemy Eleny z facetem-wilkołakiem, byłym, który koniecznie chce ją odzyskać, ale przy tym nadal być tak bardzo wilczy, męski i nie do ruszenia, mimo, że ma bzika na jej punkcie, które odpowiadają za zakwalifikowanie książki do rodzaju paranormal romance, ustępują jednak brutalnej walce o władzę i terytorium, gdy wataha Jeremy'ego nagle staje się obiektem ataku. I w tym momencie Elena musi sobie zadać pytanie: durne próby bycia człowiekiem, mimo, że to dawno już za nią, czy lojalność wobec swoich i akceptacja wilczej natury?
O, proszę państwa i w momencie, jak zaczyna się lać pierwsza krew, poznajemy pierwsze zwyczaje wilkołaków tego świata - serial robi się naprawdę interesujący...
Pozwolę sobie więc go polecić z pełną odpowiedzialnością miłośniczki "Wilkołaka: Apokalipsy". Kiedy już przebolejecie romansowe i traumatyczne ludzkie problemy - wilcze tło w pierwszym sezonie zwyczajnie was zachwyci.
Do tego tła właśnie teraz nawiążemy. Relacjami w tej watasze ja i Azrael - mój kumpel-maniak Wilca, zachwycamy się od dawna. Szczególnie zwyczajami watahy przy tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Jedzą w watasze w swoim towarzystwie przede wszystkim dopiero gdy alfa weźmie pierwszy kęs (zupełnie jak u normalnych wilków - prawo do łupu i najlepszego mięsa ma przede wszystkim alfa), za to kolosalne ilości jedzenia, jak na normalnej wielkości facetów i filigranową kobietkę. Gdzie to znika? A cholera wie, przypuszczam, że w całości idzie w wilka pod skórą i jego umiejętności, a ich ciała gdzieś to magazynują, póki nie spalą do ostatniej kalorii, właśnie na przemianę i podtrzymanie tego wilka przy życiu. Z tego by wynikało, że powinni być przy kości. Nic z tych rzeczy. Może aktywny tryb życia? Anyway, wilkołaki jedzą dużo i to nie tylko tu, w świecie "Otherworld", ale w każdym innym, posiadającym wilkołaki. I z tego co widzę - jedzą też prosto. Kalorycznie. Mięso, warzyw raczej niewiele, pieczywo, jeszcze więcej mięsa, bekon smażony tonami, jajka... ah... powiem wam, że ta kuchnia to mi się szalenie podoba. Zero ograniczeń. No i nie certolą się z tym, by wyglądało ślicznie. Ma być gryźliwie i smacznie, ot co.
Jedną z takich właśnie potraw widzimy dokładnie w trzecim odcinku 3 sezonu - "Right behind you", gdy, w wyniku rozmaitych dziwnych wydarzeń, w Stonehaven pojawia się przyrodni brat Eleny - Alexei. Koleś jest młodzikiem, tuż przed pierwszą przemianą, naładowanym buntem i hormonami i, jak łatwo przypuścić, cały czas jest głodny, gdy ciało przygotowuje się do pierwszego przeistoczenia. Clay, obecnie narzeczony Eleny (ta jest, dogadali się w ciągu trzech lat:P), podsuwa mu więc, widząc, że koleś zaraz się zacznie wgryzać w ściany, kanapkę. Sądząc po wyglądzie - sam ją zrobił, zdecydowanie niechlujnie, niemniej Alexei wgryza się w kanapkę bez dyskusji, przeżuwa z satysfakcją i tylko pyta o ketchup. Czyli, myśli sobie taka Banshee, oglądając scenkę po raz pierwszy, to coś musi być dobre, szybkie, sycące i proste, by facet, którego wstępnie zakwalifikowała jako Pomiot Fenrisa (gdyby myśleć o Clay'u w kategoriach wilkołaków WoDowych), mógł to zrobić sobie lub komuś, nie przemęczając mózgownicy tak trywialną sprawą, jak nakarmienie prawie-wilkołaka, zapychając mu tym czymś skutecznie wór bez dna, omyłkowo zwany żołądkiem.
Gdybym miała pod ręką gifa z tego odcinka z ową kanapką, pokazałabym ją wam. Ale, że nie mam, starczy tylko rzec, że między dwoma kawałkami przekrojonej pajdy chleba widać tam białą mieszaninę mięsno-sosową, bez śladu zieleniny (jakże po wilkowemu!), rzuconą na talerzu niemal na stół gestem "masz, żryj, dobre". A gdy dzieciak domaga się ketchupu, który dodaje wszędzie, Clay patrzy na niego jak na idiotę, wyjaśniając, że to jest sałatka z kurczaka. Do tego ketchupu się nie dodaje. I słusznie! Królicze żarcie to w kojcu królików, trafiłeś do kuchni wilkołaka, młody, więc jedz, co należy.
Tak prosta, ludzie, rzecz. Chleb, w którego kawałki wetknięto to coś,o tajemniczej nazwie "sałatki z kurczaka". Co tajemnicze przestało być dosyć szybko, gdy już wygooglałam, co to jest. Po czym z tajemniczego stało się zaskakujące, ponieważ kanapka z sałatką z kurczaka zbiera takie recenzje na internetach, wbrew (a może dzięki) swej prostocie, że niech się najlepsze dania restauracyjne schowają. Pyszne! Proste! Comfort food - a to już jest najwyższa pochwała. W końcu o ilu rzeczach można powiedzieć, że spożycie ich koi schetane nerwy? Ten i ów pisał, że tak tęsknił za smakiem tej kanapki, tak za nim chodziła, że potrafił specjalnie po mięso kurczaka iść do sklepu w nocy i zrobić sobie kanapkę z sałatką, bo nie mógł bez niej żyć!
No to, kurka, poległam po tym, a że akurat szukałam potraw do halloweenowego projektu "Wilkołacza kuchnia" na Bantofelkach, który to właśnie zaczynamy dzisiejszą felką, logicznym się wydaje, że kanapka z sałatką z kurczaka w wykonaniu Claya, musiała tu trafić.
Zrobiłam więc absolutnie klasyczną, wilkołaczą wersję, trzymając się tego, co widziałam w odcinku "Bitten", a nie setek przepisów podsuwanych mi przez internety, bazując jedynie na ich składnikach stałych i wiecie - to był strzał w dziesiątkę. Moje testujące "łaki" - sztuk trzy - dostały dziś tę kanapkę do testów na sesji i chociaż ja osobiście widziałabym ją z dodatkiem kiszonego ogóreczka albo grzybka marynowanego, to dwaj pozostali oświadczyli, żeby absolutnie nic nie dodawać. Idealna kanapka dla wilkołaka ma być właśnie taka, prosta, zajebiście dobra i koniec!
A zatem ulegam demokratycznej decyzji mej watahy i w ręce wasze oddaję wilkołaczą kanapkę z sałatką z kurczaka, którą z rozkoszą spożywać możecie nawet i wtedy, jeśli wolicie tę drugą, bardziej martwą i krwiopijną stronę paranormalu z zębami. Oni niech siorbią krew, wam nikt nie każe tego robić. A na pusty żołądek będzie idealna. Kto zaś wie, co się potem stanie przy pełni...
Please scroll below for the "red" recipe in english version:)
Składniki (na miskę sałatki lub ok. 12 kanapek - 6 podwójnych pajd):
12 kromek chleba
1 udo kurczaka
1 podwójna pierś kurczaka
1 marchewka
1 cebula
1 kostka rosołowa drobiowa
2 łyżki majonezu
1 łyżka śmietany
1 łyżka musztardy
1 łyżeczka soku z cytryny
sól, pieprz, majeranek
Wykonanie:
Mięso kurczaka myjemy, wkładamy do garnka (nie skórujemy! - skórka dodaje smaku), dorzucamy obraną marchewkę przekrojoną na pół, obraną cebulę przekrojoną na pół, zalewamy całość wodą, aż przykryje mięso i stawiamy na ogień.
Gdy woda zacznie buzować, szumujemy potencjalną pianę z powierzchni i dorzucamy kostkę rosołową. Gotujemy do miękkości mięsa.
Wywar mięsny odlewamy (można taki bulion zachować i zamrozić na później), mięso chłodzimy, a gdy wystygnie, obieramy z kości, drobiąc na małe kawałki.
Mięso wrzucamy do miski, dodajemy majonez, śmietanę i musztardę, mieszamy.
Testujemy smak, doprawiamy solą, pieprzem i majerankiem. Ponownie testujemy. Jeżeli potrzeba, dodajemy jeszcze majonezu i musztardy, pamiętając jednak, że sałatka ma nam iść potem do kanapki, więc sosu ma być tylko tyle, by łączył mięso ze sobą, nadawał smak, ale nie ciekł.
Gdy smak zupełnie nam już odpowiada, uklepujemy w misce, zakrywamy folią i wstawiamy do lodówki na kilkanaście minut, by smaki się przegryzły.
Gotową sałatkę z kurczaka umieszczamy między przygotowanymi pajdami chleba, smarując chleb grubą, hojną warstwą i serwujemy swoim prywatnym głodomorom o każdej porze dnia i nocy.
Można do sałatki zawsze podać z boku, na talerzyku, ogórek kiszony, albo grzybki marynowane. Doskonale też smakuje, jeśli warstwę sałatki w kanapce posypiemy świeżą rzeżuchą. Jednakże, jako, że jest to kanapka wilkołacza - nie szalejcie z zieleniną, bo mięsożercy za nią nie przepadają.
W przypadku jeżeli zostało nam mięso po gotowaniu rosołu, albo kawałki pieczonego kurczaka, z którymi nie ma co zrobić - można spokojnie zastosować je do tego przepisu, pomijając część o gotowaniu mięsa i podążając za przepisem od 4 akapitu włącznie.
Smacznego!:)
----------------------------------------------------
Ingredients (for a bowl of salad or 12 sandwiches - 6 double slices of bread):
12 slices of white bread
1 chicken leg with skin
1 big chicken breast
1 carrot
1 onion
1 chicken broth cube
2 tblspns of mayo
1 tblspn of sour cream 18%
1 tblspn of mustard
1 tspn of lemon juice
salt, pepper, marjoram
The making of:
Put washed chicken leg and breast, with skin, into a pot. Add a carrot - cut in half, onion - cut in half and pour the water inside, so it covered the meat. Start cooking.
When the water starts to boil, remove possible foams from the water surface and add chicken broth cube. Cook the meat until it is soft.
Remove the meat from broth (the broth you should save for something else, so freeze it, do not waste it), cool it completelly and remove the meat of the bones, dividing in a small pieces.
Pour the meat into the bowl, add mayo, cream, mustard, lemon juice, mix it all together.
Check the taste, then add, according to your taste, appropriate amounts of salt, pepper and marjoram. Taste again. If it is necesarry, add some more mayo, lemon juice or mustard, however remember that the salad will go between the pieces of bread. The amount of sauce should be just enough to feel it, and to stick the meat together, not to drip out.
When the taste is as you wish, cover the bowl with a tin foil and put into the fridge to cool it a bit and let the tastes mix.
When the salad is ready, smear it generously on one piece of bread, cover with the other and serve your hungry werewolves at every hour of day at night.
This it the most basic version of a werewolf chicken salad sandwich. But you can serve it with a pickled cucumber or a pickled mushrooms at the side. It also tastes great if you put some fresh watercress on the surface of chicken salad, before you cover it with a second piece of bread. Anyway - this is the werewolf sandwich. Remember about it for they are a meat lovers not a rabbits to feed them with veggies:D
If you have any leftovers after cooking or baking chicken - you may easily use them for this recipe, omitting the part about meat cooking, following the recipe from its fourth paragraph.
Cheers!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz