Początek grudnia nadszedł! Jak powiada kalendarz adwentowy mego Młodego, jeszcze tylko dwadzieścia dwa czekoladowe króliczki do Wielkiego Bum!. W końcu, zapowiadany pseudo-promocjami w supermarketach, nieodłącznym "Last Christmas" Wham! i przebojem Mariah Carey oraz ka-ching! w kasach bogacących się producentów zabawek, sezon świąteczny zbliża się wielkimi krokami. Potem Sylwester, potem znowu ferie, a w otoczeniu tego wszystkiego pichcenie smakołyków, jakich się w ciągu roku zwykle nie jada i radocha eksperymentowania... nie ma co, bardzo lubię Boże Narodzenie. I jak zwykle czekam na nie z niecierpliwością.
Gdyby chociaż w TV było tak radośnie jak w kuchni u mnie będzie przez najbliższe trzy tygodnie... marne szanse. Znowu zapodadzą "Kevina..." jak od z górą dwudziestu lat, bo "tradycja". Nosz kurde... jak tradycja, jak się aż smutno robi, że przez kutwienie kasy przez sieci telewizyjne, które przez tyle lat z rzędu zapewne dla oszczędności puszczały ten film na licencji za marne grosze, że się Polacy przyzwyczaili, zrobili z nas psy Pawłowa. I teraz słysząc coraz bardziej wkurzający zwrot "Nie ma Kevina, nie ma Świąt", mam ochotę drzeć włosy z głowy. Przecież tyle fajnych filmów mogliby puszczać, tyle wspaniałych seriali zamiast kolejnej powtórki tego samego badziewia... to nie... Ale koledzy Amerykanie też nie są lepsi. Oni z kolei od jakiegoś czasu kultywują zwyczaj urywania seriali przed Świętami i reaktywacji w lutym. Jak było to do zniesienia jeszcze parę lat temu, gdy dotyczyło niewielkiej ich liczby, tak teraz niemal każdy jest urywany w grudniu, tradycyjnie już planuje się tzw. mid-season finale - jakiś odcinek końcowy na półmetek ze wstrząsającą zawiechą akcji i niech sobie ludzie czekają na resztę.
Właściwie to nawet nie wiem z jakiej przyczyny tak się robi. Wiem natomiast, że mnie to wkurza. Właśnie przez to, że nie ma alternatywy, bo u nas w kółko "Kevin...".
I tak doskonały "Westworld" - nowy blockbuster HBO - ostatni odcinek pierwszego sezonu puszczają w najbliższą niedzielę, aczkolwiek nie jestem teraz pewna, czy to nie właśnie tymczas przez przerwą świąteczną. Coraz nudniejsze "Once Upon a Time", które oglądam już tylko z przyzwyczajenia, tradycyjnie urwie się w połowie. Rekordy bije serial "Vikings", którego przerwa świąteczna wynosi ponad rok! Masakra! Co ma zrobić człowiek, który obejrzał już wszystko, a nowych odcinków nie ma, bo Święta? Niby jest odpowiedź... powtórki od początku, ale na dłuższą metę to nudne. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowi bajka "My Little Pony: Przyjaźń to magia", którą mój synek namiętnie ogląda, a ja wraz z nim.
Nie zamierzam się tego wstydzić absolutnie. Społeczność takich jak ja, "brony", czyli dorosłych miłośników kucyków, jest już tak znacząco duża, że wszelkim kpiarzom zamyka się dosyć szybko ryjki na widok tej liczby. Żyjemy wśród was od tysięcy lat... zaraz, zaraz, to nie "Nieśmiertelny", żeby go cytować. Niemniej fakt pozostaje faktem... oglądanie kucyków się nie nudzi.
Jak doszło do tego, że i ja zostałam "brony", poczytać możecie w felcie poświęconej Chimiwiśni Pinkie Pie, nie ma więc sensu wracać ponownie do tego faktu. Natomiast moje i młodego zainteresowanie rozciągnęło się ostatnio i na filmy kucykowe z cyklu "Equestria Girls", czyli jak Młody powiada "filmy o kucykach z nogami". Skoro skończył się 6 sezon bajki, a siódmy dopiero dynda gdzieś na horyzoncie, nadrobiliśmy zaległości i w tym i w zagubionych odcinkach z poprzednich sezonów. A poza tym zaczęliśmy kolekcjonować mini-figurki, jesteśmy nimi zachwyceni, a z tego bagna nie ma już dla nas wyjścia.
Co takiego jest w tej bajce, że tak fascynuje dorosłych? To tylko moja subiektywna opinia, ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie akcja. Akcja, której przesłaniem jest szerzenie przyjaźni i naukowanie dzieciaków o podstawach kontaktów międzyludzkich, trafia tylko do dzieciaków. Ja jej nawet nie śledzę na tyle, by cytować z pamięci co się kiedy stało. Natomiast namiętnie uprawiam grę "w szukanego" na każdym odcinku, posuwając się nawet do powtórnego obejrzenia, jeżeli mam wrażenie, że coś mi umknęło. Ponieważ ta "bajka dla małych dziewczynek" w ciągu ostatnich sezonów tak została napakowana "Easter Eggami" dla dorosłych, odniesieniami do popkultury i obecnych czasów, że poszukiwanie właśnie ich tak cholernie wciąga i raduje.
W samym 6 sezonie, to jest ostatnim, pojawiły się na przykład kucykowe wersje Patricka Swayze i Jennifer Gray z "Dirty Dancing" w słynnej scenie z podnoszeniem, Sherlock Holmes i Doctor Watson na kopytach brali udział w odcinku z akcją żywcem przeniesioną z "Opowieści Wigilijnej" Charlesa Dickensa, a w jednym z dalszych odcinków końska wersja J. Jonah Jamesona, który miłośnikom Spider-Mana kojarzy się bez wątpienia jako wydawca w "Daily Buggle", gazety dla której Peter Parker cyka fotki, przeprowadza wywiad z kucykami. Pozwólcie mi jeszcze wspomnieć, że jest cały odcinek poświęcony konwentom fantasy, i tak cudownie nawiązujący do podziału fanów danego franchisu na tych co wielbią "oryginalny cykl" i tych co lubią wszystko, włącznie z rebootami, że słysząc kucykowe pogwarki w tym temacie, czuję się jakbym widziała nasz rodzimy fandom Star Wars i ciągłe kłótnie o to, co jest lepsze, a co nie powinno wogóle zaistnieć (na stos z "nową" trylogią!):D Jest również cały odcinek poświęcony grom role play, tak konkretnie Dungeons & Dragons (o innej nazwie, zrozumiałej z powodu praw autorskich, ale i tak kto ma skapować o co chodzi, to skapuje), który w sposób świetny zachęca dzieciaki do zapoznania się z grami na role. No i jeszcze typowe dla amerykanów, wszechzrozumiałe dla nich części składowe codzienności jak choćby Halloween, zaadoptowane do świata kucy. Czy też popularna w kręgach skautowskich w stanach akcja sprzedaży ciastek na cele dobroczynne? Też są! Tytuły odcinków bez wątpienia stanowią creme de la creme tej całej zabawy. W co najmniej połowie z nich jest nawiązanie do jakiegoś znanego filmu lub książki. "Hobbit: Czyli tam i z powrotem" ma swoją kucykową wersję, nie inaczej jest z "28 dni później", "Gwiazd naszych wina" czy też nazwą kultowego kawałka ZZ Top "Viva Las Vegas" przerobioną na sposób kucykowy.
Wiecie, że nawet i zombie udało im się włączyć w "My Little Pony"? Powiem wam tyle... Lauren Faust, odpowiedzialna za najnowszą odsłonę MLP to geniuszka w przemawianiu zarówno do młodszej, jak i starszej publiczności. Dzieciaki cieszą się jednym, dorośli drugim, a franchise rośnie w siłę.
Wróćmy jednak do tematyki, która nas najbardziej interesuje. Jedzenie w tej bajce jest, a jakże, odzwierciedleniem codziennych diet amerykańskich. Czyli bez wątpienia wszędzie tam zobaczymy apple pie, donuty i hamburgery, spokojnie wspomina się o quesadillas czy tortillach. Karmelowe jabłka widzimy w ilości mnogiej w odcinku halloweenowym i nie tylko. Dziwniejsze od tego, że kucyk zjada lody byłoby jedynie, gdyby serial tak napakowany mrugnięciami realowymi w stronę widza, w ogóle ich nie zawierał. Chociaż w sumie, Polak nie zawsze wyłapie to, co dla Amerykańca jest typowe. Taka na przykład wspomniana wyżej kwesta skautek ze sprzedażą ciastek. Ci z nas, obcykani w rozmaitych serialach amerykańskich, skojarzą od razu kucyki przebrane w mundurki, pukające do drzwi obcych ludzi i oferujące pudełka z ciastkami, z amerykańskimi skautkami robiącymi w filmach fabularnych dokładnie to samo. Nie obce będą im również nazwy ciastek, bo o tych też słyszymy: Thin Mints czyli czekoladowo miętowe, którymi opychała się na przykład Monica z "Przyjaciół", czy też Samoas - kokosowo-karmelowo-czekoladowe z dziurką, które od dawna stanowiły przedmiot mego zainteresowania. Są też i inne rodzaje, znane prawdopodobnie wszystkim amerykanom, jednakże ja zapamiętałam tylko te dwie nazwy, prawdopodobnie dlatego, że są najpopularniejsze.
Samoas lub też Caramel DeLights trafiły pod mój celownik już za czasów oglądania "Friends", gdy pokazano nam przelotem jedno z tych ciasteczek: okrągłe, malutkie, z dziurką, najeżone kawałkami kokosa unurzanego w karmelu, z czekoladą na spodzie i charakterystycznym, czekoladowym zygzakiem na górze... ah, mniam! Już wtedy dopadłam obiecujący przepis i gdzieś go zapisałam, by zgubićw powodzi innych linków, zaginionych po formacie komputera. Ale dopiero, gdy całkiem niedawno przed me oczy trafił odcinek MLP o wiele mówiącym tytule "28 pranks later" w którym trafia się akcja z zombie-kucami (już po tym większość z was powinna zakojarzyć odniesienie do filmu o zombie "28 dni później"), to coś, odpowiedzialne za nagły napływ potrzeby zrobienia potrawy oglądanej w filmie, nagle zaczęło iskrzyć.
Pozwólcie, że w ogromnym skrócie przedstawię o co chodzi w odcinku. Jako jedyny poświęcony jest właśnie akcji ze sprzedażą ciastek przez kucykowe skautki, nazywane tam kucykami-przewodniczkami (w tej roli trójca ze Znaczkowej Ligi). Koniki przebrane w zielone mundurki sprzedają ciastka, które już na pierwszy rzut oka skojarzyłam jako ichnią wersję Samoasów. Co prawda nie miały dziurki w środku, ale wszystko inne zdawało się zgadzać. Obczajcie link. Zresztą sądzę, że tak czy siak nie mogłyby żywcem wyglądać jak ciastka Samoas, bo ktoś w Stanach na pewno ma prawa autorskie do tych ciach. Ale i tak wyglądają tak charakterystycznie, że nie poznać i być jednocześnie amerykańskim dzieckiem (lub namiętnym widzem amerykańskich seriali), byłoby hańbą:) A ponieważ mój ulubiony kuc - Rainbow Dash - właśnie cierpi na napad jednego z ataków robienia wszystkim dowcipów, postanawia zamienić przewodniczkom ciastka na wersję dowcipną, barwiącą pyszczki kucy na tęczowo. Sęk w tym, że wszyscy mają już dość wkręcającej ich Dash i dla odmiany postanawiają wkręcić ją.... Jak to zrobili, przekonacie się sami, oglądając ten odcinek. Mnie co prawda spoilery nigdy nie przeszkadzały, zachęcając tylko do obejrzenia filmu lub serialu, inni mają na ten temat jednak odmienne zdanie, które uszanuję.
Niemniej temat tych ciastek, Samoasów w wersji kucowej, tak utkwił mi w głowie, że opędzić się nie dałam rady. Od syna też, który zaczął za mną chodzić, ledwie usłyszał o planie zrobienia "kucykowych ciastek" i mękolił. Krótko dosyć. Banshee do eksperymentów kulinarnych namawiać nie trzeba za długo, i choćby dlatego, że zawsze chciałam spróbować ciastek skautowskich Samoas, a nie miałam nigdy jak, zakasałam rękawy i wzięłam się za szukanie przepisu na wersję domową.
Kucykowe czy nie, ciastka Samoas a.k.a Caramel DeLight składają się zawsze, jak głosi większość przepisów, z podstawy z typowego, szkockiego ciasta shortbread, na które wykłada się drobinki kokosa unurzane w domowym karmelu. Następnie dół ciastka zanurza się w roztopionej czekoladzie, a górę zdobi charakterystycznym zygzakiem. Tak też i ja zrobiłam, pomijając fragment o wycinaniu dziurki. W końcu te Samoas to ma być wersja kucykowa, więc trzymamy się wyglądu. Nawet i nad pudełkiem popracowałam, co zobaczycie zapewne na zdjęciach.
Co do smaku... słodkie! I to bardzo. Od razu się na to przygotujcie, ponieważ wersji light na te ciastka nie ma. Jednakże ta słodycz jest taka fajna. Niby ciężkie, ale nie zamulają, chrupią, ale się nie kruszą w rękach. Proporcje wszystkich składników są na tyle fajnie dobrane, że mimo słodyczy, spożywa się te ciastka z przyjemnością i wcale już nie dziwi fakt, że ci w Stanach, co kupili sobie pudełka od skautek, nie zjadają ich wszystkich naraz i zostawiają z bólem na później, gdy sezon na ich sprzedaż się skończy. Właściwie to wiele bym dała, by spróbować oryginalnego Samoasa sprzedawanego przez skautki w Stanach, dla porównania smaku, ale autorka przepisu, z którego skorzystałam, twierdzi, że są nawet lepsze niż maszynowo robione. Zaufam bo przecież nie mam innego wyjścia. A te ciastka, na dosłownie jeden lub dwa gryzy zdecydowanie jeszcze będę robić.
Tak więc, bez dalszych przeciągań tematu, przedstawiam ciasteczka kucyków-przewodniczek a.k.a kucykowe Samoas w wersji domowej.
Przepis wzięty stąd. Modyfikowany.
Please scroll below for the "red" recipe in English:)
Składniki (na ok. 36 ciastek):
Spód ciastek:
220g masła w temperaturze pokojowej
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki domowego ekstraktu z wanilii
1/2 szklanki cukru
1/2 łyżeczki soli
2 szklanki mąki
2 łyżki mleka
Karmelowo-kokosowy wierzch:
200g wiórków kokosowych (szczęśliwcy, mając dostęp do kokosa rozdrobnionego, o kawałkach większych niż wiórki tzw. shredded coconut powinni użyć właśnie jego. Wiórki jednak także ujdą)
2 tabliczki czekolady
1 szklanka śmietany kremówki 36%
1 i 1/2 szklanki cukru
5 łyżek masła
1/4 szklanki domowego syropu złocistego
1/4 szklanki wody
Wykonanie:
Na początek robimy spody do ciastek.
W misce od miksera miksujemy razem cukier z masłem aż utworzą puszystą masę.
Mąkę, proszek do pieczenia i sól mieszamy razem, a następnie dodajemy do ubitego masła z cukrem na trzy razy, starannie miksując po każdym dodaniu, od czasu do czasu skrobiąc dno i boki miski.
Dodajemy mleko i ekstrakt z wanilii i miksujemy wszystko razem do momentu aż luźne ciasto zacznie się zbrylać w większe kawałki.
Następie ciasto dzielimy na dwie części, podsypując lekko mąką formujemy je na kształt dwóch dysków i owijamy każdy dysk w folię aluminiową. Pakujemy do lodówki na co najmniej godzinę.
Nastawiamy piekarnik na 176 stopni Celsjusza.
Blachę wyścielamy papierem do pieczenia.
Wyjmujemy z lodówki najpierw jeden dysk ciasta, rozwałkowujemy na ok. 1,5cm grubości, a następnie za pomocą szklanki (lub wycinacza do ciastek) o średnicy 5-6cm (nie większej! Ciastka muszą być małe) wycinamy kółka, które układamy na blasze. Tak samo postępujemy z drugą częścią ciasta.
Ciastka wkładamy do piekarnika i pieczemy ok 10-15 minut, po około 7 wyjmując blachę i wsadzając ją tyłem na przód, by wszystkie ciastka upiekły się równomiernie. Upieczone będą bardzo jasne z delikatną, złotawą obwódką dookoła. Należy ich pilnować, bo łatwo można przegapić moment gotowości wypieku.
Gotowe ciastka wyciągamy z piekarnika i przekładamy na kratkę by zupełnie ostygły.
Wiórki wysypujemy na blachę wysłaną papierem do pieczenia i wsadzamy do piekarnika na około 10 minut, by się wyzłociły. Trzeba ich bardzo pilnować, by się nie przypaliły. Gotowe, wyciągamy z piekarnika i pozwalamy im przestygnąć.
Teraz przygotowujemy karmelowo-kokosowy wierzch.
W garnuszku mieszamy śmietanę i masło, stawiamy na ogień i doprowadzamy do zmieszania składników i wrzenia. Potem ściągamy z ognia i odstawiamy na bok.
W drugim garnuszku mieszamy cukier, syrop złocisty i wodę. Stawiamy na średni ogień i doprowadzamy do wrzenia, obracając garnkiem co jakiś czas by mikstura gotowała się równomiernie. Doprowadzamy do stanu aż będzie złoto brązowego, karmelowego koloru. Nie mieszamy!
Ostrożnie dolewamy miksturę maślano-śmietankową do karmelu, tym razem mieszamy porządnie, do dna i gotujemy dalej przez około 12 minut, mieszając od czasu do czasu. Gotowość sprawdzamy patrząc na konsystencję karmelu na łyżce. Jeżeli po 12 minutach jest gęsta i przejawia chęć do zastygania - karmel jest gotowy.
Ściągamy garnek z ognia i wsypujemy do niego przypieczone wiórki kokosowe. Mieszamy bardzo dokładnie by absolutnie każda drobina kokosu była oblepiona karmelem.
Następnie bierzemy wystudzone ciastka i nakładamy gorącą, plastyczną masę karmelowo-kokosową na wierzch, przyciskając do spodu. Ważne jest by była plastyczna i lepka, by się trzymać ciastek. Jeśli wystygnie i zacznie twardnieć, dolewamy łyżkę lub dwie mleka do garnka, stawiamy ponownie na ogień i podgrzewamy mieszając, a następnie ponawiamy nakładanie ponownie ciepłej masy na ciastka.
Ciastka już udekorowane, kładziemy na płachtę papieru do pieczenia by karmel z kokosem ostygł i zesztywniał.
W międzyczasie w kąpieli wodnej topimy połamaną na kawałki czekoladę.
Następnie bierzemy każde ciastko po kolei, zanurzamy spodem w czekoladę tak, by oblepiła dno i boki i okładamy ponownie na papier do wyschnięcia czekolady. Bez obawy, potem ciastka dadzą się odlepić bez najmniejszego problemu wraz z czekoladą. Proces powtarzamy dla wszystkich ciastek.
Resztką czekolady rysujemy esy-floresy na ciastkach, by przypominały kucykowe ciastka i zostawiamy do całkowitego ostygnięcia w temperaturze pokojowej. Potem doradzam włożyć je jeszcze do lodówki na parę godzin, by stężały mocniej.
Spożywamy, ciesząc się, że jedyne, czym się usmarujemy to czekolada, a nie kucykowe tęcze:)
Wszystkiego kucykowego!
----------------------------------------------------
Ingredients (for about 36 cookies):
Cookies:
220g of butter, room temperature
1/4 tspn of baking powder
1/2 tspn of homemade vanilla extract
1/2 cup od sugar
1/2 tspn of salt
2 cups of flour
2 tblspns of milk
Coconut-caramel topping:
200g of shredded coconut
2 bars(200g) of chocolate
1 cup of heavy cream 36%
1 and 1/2 cup of sugar
5 tblspns of butter
1/4 cup of homemade golden syrup
1/4 cup of water
The making of:
First prepare a cookies.
In a bowl of standing mixer cream together butter and sugar until light and fluffy.
Mix together flour, baking powder and salt, and add in three increments to a butter-sugar mix mixing between each addition and scraping down the sides of the bowl as necessary.
Add milk and vanilla extract and mix it all together until the dough begins to come together into a larger pieces.
Divide the dough on two parts, and form each part in a disk. Wrap every disk in a tin foil and put into the fridge for at least 1 hour.
Preheat the oven to 350 degrees Fahrenheit.
Put a sheet of baking paper on a baking tin.
After the hour passes, remove the first dough disk from the fridge, roll it until it is 1/8 inch thick. Using a cup or cookie cutter cut the circles not larger then 2-3 inches (the cookies have to be small), then put the raw cookies on the baking tin. Repeat the proces with the secon dough disk.
Put the cookies into the oven and bake about 10-15 minutes, rotating the baking tin half-way through. They are ready when stil pale but with a delicate golden circle around the edge. It is better to be careful with the, though.
When the cookies are ready, remove from the oven and let the cool completelly on a wire rack.
Pour the shredded coconut onto another tin and put into the oven to bake it till golden, around 10 minutes. Be careful with them, they like to burn. When the coconut is baked is it is desired, remove the tin from the oven, and let it cool.
Now prepare the coconut-caramel topping.
Combine heavy cream and butter in a small pot, start heating it and let it boil. Then remove it from the fire and set aside.
In the other pot combine sugar, golden syrup and water. Start heating it on a medium fire and boil, swirling from time to time, until it is golden brown. Do not stir it.
Carefull pour the cream-butter mixture into the caramel, stir it throughly and continue cooking for another 12 minutes, stirring from time to time. Check if the caramel is ready, lurkin at the spoon you were stirring it. If after 12 minutes of cooking the caramel is thick and starts to harden after a few minutes - it is ready.
Remove the pot from fire and add the coconut to a caramel. Mix it, so every bit of coconut was covered in caramel.
On every cooled cookie put a heaped spoon of cocnut-caramel mixture, cover the whole top, and press it gently so the topping sticked to the cookie. If the mixture starts to harden too quickly, just add a tablespoon or two of milk and heat it a little. This should loosen it a bit a make plastic again.
When you are out of topping and the cookies are covered with it, put the cookies on a sheet of baking paper and let the topping to harden.
In a meantime, melt the chocolate in a double-boiler or microwave.
Dip every cookies downside (without the topping) in the chocolate then put it again on a baking sheet to harden. When the chocolates dries you will easily remove the cookies out of a paper, so no worries. Repeat the proces with all the cookies.
Draw a swirly pattern on a top of cookies with the rest of a chocolate, so it looked like a filly-guide cookies and leave it to harden in a room temperature. Then I suggest to put it to the fridge for couple of hours for better consistence.
It it all up, glad, that all you may smear yourself is a chocolate and not a pony rainbows:)
Cheers, every pony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz