Niektóre rzeczy się nie zmieniają: brunetka zawsze wraca do własnego koloru włosów po kilku latach eksperymentów z czerwieniami i błękitami, mężczyźni 90% czasu myślą o seksie, a pozostałe 10% - jak ten seks dostać (chociaż i tu zdania są podzielone: między seks, a jego osiągnięcie wkrada się ponoć też i jedzenie i sport. Nie od rzeczy jest też wspomnienie o sławetnym "nothing boxie", ale to już zupełnie z innej beczki), a "Friends" mimo upływu ponad dekady po zakończeniu serii - nadal są źródłem dobrego nastroju i, a jakże, inspiracji dla starych fanów i tych świeżynek, co jeszcze z nimi nie mieli do czynienia. Chociaż, czy ktoś taki jeszcze istnieje poniżej pięćdziesiątki, rzecz jasna?
Jeśli są, to dorosłe dzieci i wnuki szybko sprowadzą ich z błędnej ścieżki niewiedzy i zawleką w chaszcze serialu, by już nigdy nie odnaleźli drogi powrotnej.
O "Friends" pisałam przy okazji sernika nowojorskiego - odcinek o sernikach zainspirował mnie wreszcie do zrobienia tego ciasta i zachwycenia się nim z miejsca. Poza tym, powiem wam, spód do ciasta nigdy już nie będzie u mnie bezsmakowy, o konsystencji bułki tartej, suchy, taki jak kojarzymy z większości ciast przekładanych masami i cukiernianych. Zamierzam już wszędzie stosować ten cudowny crust z ciastek digestive albo własnołapnie uczyniony grahamowy. Życie i gotowanie od razu stanie się ciekawsze.
No, a skoro mówię ponownie o "Przyjaciołach" i inspiracji - po sernikach pojechałam dalej, obejrzałam sobie jak Ross i Rachel ponownie się schodzą i rozstają, aż w końcu nadszedł odcinek z zagubionym w autobusie przez "wujków" dzieciakiem Rossa.
W tymże odcinku pojawił się dzisiejszy bohater felki - czyli Key Lime Pie, wyrobu oczywiście, Moniki. Chociaż w sumie to nie tak do końca prawda... zresztą zerknijcie:
Friends i Kiwi Lime Pie
Pomijając cały cyrk z zagubionym dzieciakiem i alergią, w tym momencie mnie zastopowało. Key Lime Pie. Co to jest Key Lime? Takie było moje pierwsze zapytanie do Wujka Google. Następnym krokiem było odszukanie ciasta, które dostało taką nazwę, by ostatecznie wkopać się po swojemu w przepisy i odszukać coś smakowitego.
Ale, żeby nie było tak prosto: tam w odcinku składnikiem ciasta jest kiwi. Ja nie lubię kiwi. Kiwi z jakiegoś powodu mnie odrzuca, a poza tym zupełnie nie współpracuje z galaretkami - nic przy nich nie zastyga. Czuję do kiwi taką awersję, jakbym faktycznie była uczulona na ten owoc. Siłą rzeczy, raz kolejny przeglądając ten odcinek - bo, rzecz jasna, gdy podjęłam decyzję o stworzenia przysmaku, postanowiłam zrobić jak najdokładniej z tym ciastem, co tam jest - pozwoliłam sobie zapomnieć o kiwi i skupić się na key lime - czyli oryginalnym składniku ulubionego letniego pie amerykańców.
Key lime to limonka. Ale nie taka jak u nas w sklepach są. Nie jest zielona, tylko żółta. Mniejsza i podobno intensywniej smakuje. Jest też jednocześnie słodsza i ma mocniejszą goryczkę. Nie muszę chyba dodawać, że key lime's nie dostaniemy w naszych sklepach kompletnie?
Czyli, jak widać, zostałam zmuszona pójść na jedno odstępstwo i zamiast key lime zakupić zwykłe limonki, ale jak najbardziej żółte, samodzielnie kopnęłam drugie (kiwi do domu!), ale za spód wzięłam się już jak należy.
Spód do key lime pie, jak w wielu przypadkach ciast typu pie, robiony jest z pokruszonych ciastek. Rzecz tak smaczna i tak prosta, że się w głowie nie mieści, że u nas nadal pieką przypalone spody bez smaku i raczą je zjadać, a nie odrzucać ze wstrętem.
Jednakże każdy przepis na klasyczny key lime pie na który natrafiłam, krzyczał o spód z krakersów grahamowych. W Stanach - spoko - pójdzie babka do sklepu, kupi, pogniecie, voila. Ale u nas tylko ciastka pełnoziarniste albo nic?
A guzik. Ciasto rząda graham crackers, tym razem ciasto dostanie graham crackers.
Szczególnie, że w mojej polityce odtworzenia ciasta Moniki, wkopałam się w odcinek, i jej teksty, a potem raz jeszcze zerkałam w przepisy. Zauważcie, że w pewnym momencie wymienia ona składniki do ciasta takie jak jajka, masło, key lime, kiwi, mąka... chwiiilaaaa... na jakiego grzyba mąka w pie, które zupełnie mąki nie wymaga. Jedyna mączna rzecz według przepisów to te krakersy grahamowe, a te są kupowane gotowe. Chyba, że spód w cieście Moniki nie jest z gotowego crustu z ciastek kupnych, a robiony.
No to jesteśmy w domu.
Takim to sposobem zrobiłam konferencję z własnymi oczekiwaniami, możliwościami sklepowymi i czasowymi, oraz dziesięcioma lub dwunastoma przepisami na klasyczne key lime pie (by na pewno zrobić klasyk, a nie jaką wariację) i doszłam do wniosku, że:
- muszę zrobić własny, domowy grahamowy crust, o ile ma się to ciasto liczyć jako prawdziwy, friendowy "copy cat"
- kiwi do domu!
- key lime zastąpię zwykłymi limonkami i cytryną, by uzyskać nie zielony, a ładnie żółty kolor nadzienia (to się okazało niepotrzebne, bo limonki zielonkawą miały tylko skórkę. Sok był żółty)
- szykuje się dwudniowa robota, bo jest za gorąco, by się kilka godzin kisić w kuchni.
I tak oto dokonałam wpierw wypieku krakersa grahamowego (o nim jest specjalna felka z przepisem, to poczytacie dokładniej), zaprzęgłam męża do kruszenia go na spód dnia następnego, a sama zakasałam rękawy i dokonałam pierwszego w dziejach mej rodziny Key Lime Pie (bez Key, ale to się wytnie).
Ciasto wyszło genialne. Lekkie, kwaśno-słodkie limonkowe, żółte jak słoneczko nadzienie, puszysta bita śmietana na wierzchu, a ten spód... dość powiedzieć, że zwykłe "może być" mego małżonka, zmieniło się w jojczenie o kolejne kawałki przez cały czas istnienia ciasta (czyli do dziś popołudnia - niecałe 2 dni).
Już się w sumie nie dziwię, czemu jest to ulubiony, letni pie Ameryki.
Dziwię się sobie, że tyle czasu czekałam, nim w końcu je zrobiłam.
Gwoli praw autorskich: z masy różnych w końcu wykorzystałam ten przepis, modyfikując go, rzecz jasna, dla większej czytelności i w kwestiach niektórych składników.
No to teraz łapcie za limonki i do dzieła!
Składniki:
Crust (spód):
1,5 szklanki pokruszonych krakersów grahamowych własnej roboty
2 łyżki cukru
5 łyżek rozpuszczonego masła
Nadzienie:
1 puszka słodzonego mleka kondensowanego ( zawiera 1,5 szklanki)
4 żółtka
sok wyciśnięty z 3 limonek (wychodzi 0,5 szklanki, ale dla lubiących nieco kwaśniejsze nadzienie proponuję zaszaleć i wcisnąć jeszcze z jedną lub dwie)
skórka otarta z 2 limonek
Bita śmietana:
1 kubeczek śmietany 36%
cukier waniliowy
cukier zwykły, jak podejdzie smakowo
Wykonanie:
Rozgrzewamy piekarnik do 176 stopni Celsjusza.
Przygotowujemy sobie domowe krakersy grahamowe (najwygodniej dzień wcześniej, im się nic przez noc nie stanie, a będą bardziej chrupiące), łamiemy na kawałki, potem miażdżymy tak, by otrzymać grube okruszyny. Nie pył. Dobrze jest jak coś zgrzytnie w zębach i czuje się, że się gryzie crust, a nie gotowy spód. Wielkie kawały też być nie mogą, więc tak pośrodku wyważamy fakturę.
Odmierzamy odpowiednią ilość pokruszonego "grahamka", wrzucamy do miski, dodajemy cukier i stopione masło i za pomocą łyżki starannie mieszamy, do otrzymania konsystencji mokrego piasku.
Formę na tartę wykładamy papierem do pieczenia, a następnie przekładamy na nią crust i przyciskamy do dnia i boków mocno, za pomocą łyżki. Zależy nam, by crust był zarówno na spodzie, jak i na bokach, więc staramy się równo to wszystko rozłożyć. Na bokach powinno być jakoś do 3/4 wysokości formy.
Formę ze spodem pakujemy do piekarnika i podpiekamy 8-10 minut. Niech się wyzłoci. Następnie wyciągamy i pozwalamy mu całkowicie ostygnąć.
Gdy nasz spód stygnie, zabieramy się do nadzienia. Piekarnik można zostawić na trzymaniu temperatury. KLP będzie się piekł w tej samej, co crust.
Do miski miksera wlewamy mleko kondensowane i wbijamy 4 żółtka. Miksujemy aż masa będzie gładka i gęsta.
Wlewamy do niej sok z limonek i dosypujemy otartą skórkę. Raz jeszcze miksujemy, by otrzymać gładką, coraz gęstszą masę (sok z cytryn i limonek ścina białko, o ile mi wiadomo, więc to, że masa zrobi się gęstsza niż wcześniej to proces naturalny. Tak ma być, więc bez obawy.)
Na ostudzony crust w naszej formie na tartę przekładamy nadzienie. Początkowo łyżkami, ostrożnie, by nie zaburzyć crustu na ściankach, potem już można przelewać. Następie wkładamy ciasto do piekarnika i pieczemy w 176 stopniach przez 15 minut.
Po upłynięciu tego czasu otwieramy piekarnik, wysuwamy lekko szufladę z blachą na której się KLP piekł i w cieple stygnącego piekarnika zostawiamy pie w spokoju aż będziemy w stanie go przenieść goła ręką stamtąd na jakiś blat. Musi ostygnąć całkowicie w temperaturze pokojowej. Po tym czasie należy go wpakować do lodówki na co najmniej 3 godziny, lub na całą noc. Nie kroić wcześniej, by się nam masa nie rozlała. Musi stężeć jak trzeba.
Gdy już planujemy ciasto podawać, wyjmujemy z formy (tak, dopiero teraz) i dokonujemy bitej śmietany.
Zawartość kubeczka przenosimy do garnuszka i zaczynamy ubijać śmietanę "na sucho" bez cukru, inaczej się nie ubije jak należy. Stopniowo dodajemy najpierw cukier waniliowy, a gdy się on skończy, a śmietana zaczyna przypominać ubitą i tworzyć falki (tzw. "soft peaks", gdy się mieszadła miksera kontrolnie podnosi i ogląda, co nam wychodzi), powoli i również po trochu wsypujemy cukier w wybranej ilości, nadal śmietanę ubijając. Celowo nie podałam, ile tego cukru, bo to już od każdego zależy jak bardzo chce słodką bitą śmietanę. Smakowo do Key Lime Pie, warto by była słodka, bo przełamie kwaskowatość nadzienia. Im bardziej nadzienie kwaskowe, tym słodsza powinna być śmietana.
Ubitą śmietaną dekorujemy ciasto, wedle życzenia. Ja, nie posiadając wyrafinowanych narzędzi, po prostu pokryłam jego całą powierzchnię, ale można robić rozetki, ozdobić tylko boki dookoła i kombinować na wszelkie sposoby, jak doradzi wyobraźnia.
Jeść w ilości takiej, jak mamy pragnienie. Key Lime Pie nie zamula, jest leciutki i niewiarygodnie uzależniający. Niemal nikt nie kończy na jednym kawałku.
Przechowujemy w lodówce do trzech dni... ale wątpię, czy dotrwa do końca drugiego, tak je wszyscy kochają:)
Znajdziecie tu Bansheekowe felki (mini-felietony ode mnie, czyli od Banshee) o różnych geekowych i nietypowych potrawach z mnóstwa dzieł pisanych (również kodem binarnym), rodem ze srebrnego ekranu, nawiedzających popkulturę. Czy może coś być lepszym tematem na felietony? Gotowanie jest przecież tak fantastyczną podróżą w świat wyobraźni... Będzie ciekawie, będzie zabawnie.Będzie bansheekowo. Zapraszam!
wtorek, 4 sierpnia 2015
Domowe graham crackers (krakersy grahamowe)
Nie wiem jak wyglądają w formie kupowanej w sklepie (znaczy nie widziałam na oczy, bo w internecie wszystko można znaleźć. I krakersy grahamowe w dwudziestu sześciu odmianach i nagie zdjęcia córki prezydenta Dudy. Starczy pogrzebać. Nie żebym szukała tych drugich... kurczę, o czym ja piszę!:P). Nie mam pojęcia jak smakują i tylko gdzieś mi się tam kołata po łbie, że jak graham, to ciemne toto i ziarniste - jak nasze bułki grahamki.
No i krakersy: muszą chrupać, a przynajmniej być chrupiące i konkretne w fakturze.
Muszą. Ale czy są? Diabli i emigranci w WB wiedzą (tam pewnie mają wszelkiego dobra, które ja w Polsce robić muszę sama) przed oczami aż nadto. Ale z kolei nie mają świeżych wiśni, ha! A ja właśnie wyżeram zawartość miseczki po dwa złocisze za pół litra i pluję triumfalnie pestkami o porcelanę. Tylko szczurów ganiających te pestki tu brakuje, do pełnego obrazu szczęścia.
...
Pojechałam po bandzie. Nie o wiśniach, nie o szczurach, czy też moich narzekaniach na braki składników do ciekawych dań w sklepach, miało być tu, a o krakersach grahamowych, które chodzą mi po głowie od czasu upieczenia prawdziwego sernika nowojorskiego. On wymagał takich krakersików, pogniecionych, doprawionych masłem i cukrem na crust - czyli spód.
Niestety, nie mając ich pod ręką, użyłam drugiej, dobrej rzeczy, polecanej jako zastępstwo - ciastek pełnoziarnistych.
Nie było tak źle, nawet, powiedziałabym, całkiem smacznie, ale niedosyt pozostał. Nie lubię pozostawiać rzeczy przypadkowi, a smaki poznawać lubię po raz pierwszy takie, jak być powinny. Eksperymenty zostawiamy na później.
Dlatego też krakersy grahamowe zaczęły mnie prześladować. Wiedziałam, że prędzej czy później zechcę ich nadgryźć, mimo problemu z lokacją, w której ich po prostu nie ma i gdzie się ich nie sprowadza do "sklepu za rogiem".
Żaden jednak problem: są przecież całkiem nietrudne do znalezienia przepisy na własnołapnie uczynione krakresy grahamowe, aby smak oryginalny crustu Polak poznał, i więcej po substytuty po zbójeckich cenach "za producenta" - nie sięgał.
W istocie. Patrząc na przepis z którego skorzystałam, zgromadzone tam składniki nie są absolutnie drogie. A przepis naprawdę łatwy. W obliczu takiej sytuacji, mowy nie ma bym buliła znowu za substytut, skoro sama mogę zrobić w pół godziny blachę krakersów nie na jedno, a na dwa crusty (plus to, co zjedzą ukradkiem moje chłopaki).
Jednak jak w każdym przepisie zachodnim - są (a raczej pojawiły się chwilowe) problemy. W tym przypadku z mąką numer dwa.
Szukał ktoś kiedyś mąki grahamowej w sklepie? Ja tak. Trzy razy, w kilkunastu sklepach, bo przepisy dietetyczne dla mego męża podsuwają ją jako zamiennik pszennej. NIE MA! Polski sprzedawca nie wie co to mąka grahamowa, nigdy w życiu jej nie widział i podsuwa nam pełnoziarnistą jasną. Co nam, kurna, po jasnej, skoro krakersy mają wyjść ciemne i samo pieczenie tego nie załatwi?!
Ale nie ma tego złego... mąki grahamowej nie znalazłam (chociaż, o dziwo, znalazłam samorosnącą, której do pewnego momentu również nigdzie nie można było dostać!), ale trafiłam na mąkę-mieszankę do wypieku chleba "Chleb Polski - Graham z orkiszem" popełnioną przez GFT GOLDFRUCT sp. z.o.o.
Łapiecie analogię? Graham i orkisz - będzie więc ciemna i gruba z rozmaitym badziewiem, którego poszukujemy właśnie do krakersów grahamowych. Nie byłam tylko pewna, czy fakt, że jest to produkt polecany do wypieku chleba, nie zepsuje mi ciastek... no, ale bez ryzyka nie ma potem oświecenia, więc wypróbowałam.
Wiecie, że wyszło?
Co prawda nadal nie mam pojęcia, czy moje krakersy smakują chociaż w przybliżeniu jak krakersy grahamowe oryginalne, ale nadzieja umiera ostatnia. Poza tym przyjemnie się je podjada nawet i bez towarzyszącego crustowi uczynionemu z nich, ciasta.
Ten oto przepis, zmodyfikowany do polskich warunków, daję więc wam, byście crust grahamowy czynili i nigdy więcej nie musieli przepłacać za ciastka digestive.
Składniki:
2 i 1/2 szklanki mąki tortowej
1 szklanka mieszanki do wypieku chleba "Chleb Polski - Graham z orkiszem"
1/4 szklanki i 1 łyżka brązowego cukru
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka soli
80 gramów masła, pokrojonego w wiórki (co najmniej kostkę)
1/2 szklanki miodu
1 cukier waniliowy
1/3 szklanki wody
1 łyżeczka cynamonu
Wykonanie:
Nagrzewamy piekarnik na 176 stopni Celsiusza.
Wszystkie składniki wrzucamy do miski miksera i miksujemy tak długo aż się połączą, pilnując, by masło nie zostało gdzieś po bokach. Ciasto będzie gęste, więc chwilę nam staranne wymieszanie składników zajmie.
Kładziemy na na przykład stolnicy płachtę papieru do pieczenia.
Wybieramy kawałki ciasta z miski i przekładamy na papier. Bardzo przyjemne jest, jak plastelina, ziarniste, do palców się nie klei, ale cudownie się formuje. Ciapy ciasta rozkładamy od środka blaszki, tak by zajęły nam 3/4 powierzchni papieru. Przyciskamy każdą zarówno do sąsiadów, jak i do blachy.
Przykrywamy wyłożone ciasto drugą płachtą papieru do pieczenia.
Bierzemy wałek i wałkujemy przez papier ciasto tak długo, aż stworzy jednolitą powierzchnię i zapełni cały papier. To, jak grube nam wyjdzie, potem przełoży się na to, jak blacik krakersowy wyjdzie chrupiący i ile będzie się piekł. Generalnie - im cieniej, tym bardziej chrupko i szybciej.
Nie popadajmy jednak w przesadę. Około trzy centymetrowej grubości ciasto będzie akurat w sam raz.
Ściągamy górny papier z rozwałkowanego ciasta.
Dolny papier z ciastem przekładamy na blachę i pakujemy całość do piekarnika.
Pieczemy około 8 minut. Potem wyjmujemy blachę, odwracamy i pieczemy kolejne 10 minut (czyli ta część, która wcześniej dotykała nam tylnej ściany piekarnika, teraz powinna być przy drzwiczkach). Ogólny czas pieczenia zależny jest od grubości ciasta i piekarnika. Niby wystarczyłoby te 18 minut, by ciasto przybrało złoto-brązowy kolor, ale ja na przykład piekłam swoje około pół godziny, bo było grube. A jeszcze pewnie spokojnie przyjęłoby z dziesięć minut pieczenia.
Wyciągamy naszego krakresa grahamowego z piekarnika i całkowicie ostudzamy.
Potem łamiemy na kawałki, by kawałki te następnie zmielić na crust.
Lub też zjeść jak leci, do herbaty.
Albo można w połowie pieczenia podziurkować linie widelcem w cieście - w ten sposób połamie się nam potem ono równiutko w paski.
Ilość crusta jaka nam wychodzi jest spora. Nawet biorąc pod uwagę podżerającą go rodzinę, wystarczy nam nie na 1, a co najmniej na 2 spody do ciast i jeszcze zdołamy zachomikować trochę na kiedy indziej. W tym celu należy resztki krakersa grahamowego przesypać do pudełka i schować do lodówki. Lub zamrozić.
Jak już pisałam wyżej, najbardziej popularnym sposobem wykorzystania krakersów grahamowych, jest zmielenie ich i wykorzystanie jako crust do wszelkiej maści ciast typu "pie", które nie wołają o całościowy spód. New York Cheescake - oczywiście. Key Lime Pie - także. Możliwości jest naprawdę dużo, a, kto wie, czy nie odnajdziecie i własnego zastosowania:)
Smacznego!
No i krakersy: muszą chrupać, a przynajmniej być chrupiące i konkretne w fakturze.
Muszą. Ale czy są? Diabli i emigranci w WB wiedzą (tam pewnie mają wszelkiego dobra, które ja w Polsce robić muszę sama) przed oczami aż nadto. Ale z kolei nie mają świeżych wiśni, ha! A ja właśnie wyżeram zawartość miseczki po dwa złocisze za pół litra i pluję triumfalnie pestkami o porcelanę. Tylko szczurów ganiających te pestki tu brakuje, do pełnego obrazu szczęścia.
...
Pojechałam po bandzie. Nie o wiśniach, nie o szczurach, czy też moich narzekaniach na braki składników do ciekawych dań w sklepach, miało być tu, a o krakersach grahamowych, które chodzą mi po głowie od czasu upieczenia prawdziwego sernika nowojorskiego. On wymagał takich krakersików, pogniecionych, doprawionych masłem i cukrem na crust - czyli spód.
Niestety, nie mając ich pod ręką, użyłam drugiej, dobrej rzeczy, polecanej jako zastępstwo - ciastek pełnoziarnistych.
Nie było tak źle, nawet, powiedziałabym, całkiem smacznie, ale niedosyt pozostał. Nie lubię pozostawiać rzeczy przypadkowi, a smaki poznawać lubię po raz pierwszy takie, jak być powinny. Eksperymenty zostawiamy na później.
Dlatego też krakersy grahamowe zaczęły mnie prześladować. Wiedziałam, że prędzej czy później zechcę ich nadgryźć, mimo problemu z lokacją, w której ich po prostu nie ma i gdzie się ich nie sprowadza do "sklepu za rogiem".
Żaden jednak problem: są przecież całkiem nietrudne do znalezienia przepisy na własnołapnie uczynione krakresy grahamowe, aby smak oryginalny crustu Polak poznał, i więcej po substytuty po zbójeckich cenach "za producenta" - nie sięgał.
W istocie. Patrząc na przepis z którego skorzystałam, zgromadzone tam składniki nie są absolutnie drogie. A przepis naprawdę łatwy. W obliczu takiej sytuacji, mowy nie ma bym buliła znowu za substytut, skoro sama mogę zrobić w pół godziny blachę krakersów nie na jedno, a na dwa crusty (plus to, co zjedzą ukradkiem moje chłopaki).
Jednak jak w każdym przepisie zachodnim - są (a raczej pojawiły się chwilowe) problemy. W tym przypadku z mąką numer dwa.
Szukał ktoś kiedyś mąki grahamowej w sklepie? Ja tak. Trzy razy, w kilkunastu sklepach, bo przepisy dietetyczne dla mego męża podsuwają ją jako zamiennik pszennej. NIE MA! Polski sprzedawca nie wie co to mąka grahamowa, nigdy w życiu jej nie widział i podsuwa nam pełnoziarnistą jasną. Co nam, kurna, po jasnej, skoro krakersy mają wyjść ciemne i samo pieczenie tego nie załatwi?!
Ale nie ma tego złego... mąki grahamowej nie znalazłam (chociaż, o dziwo, znalazłam samorosnącą, której do pewnego momentu również nigdzie nie można było dostać!), ale trafiłam na mąkę-mieszankę do wypieku chleba "Chleb Polski - Graham z orkiszem" popełnioną przez GFT GOLDFRUCT sp. z.o.o.
Łapiecie analogię? Graham i orkisz - będzie więc ciemna i gruba z rozmaitym badziewiem, którego poszukujemy właśnie do krakersów grahamowych. Nie byłam tylko pewna, czy fakt, że jest to produkt polecany do wypieku chleba, nie zepsuje mi ciastek... no, ale bez ryzyka nie ma potem oświecenia, więc wypróbowałam.
Wiecie, że wyszło?
Co prawda nadal nie mam pojęcia, czy moje krakersy smakują chociaż w przybliżeniu jak krakersy grahamowe oryginalne, ale nadzieja umiera ostatnia. Poza tym przyjemnie się je podjada nawet i bez towarzyszącego crustowi uczynionemu z nich, ciasta.
Ten oto przepis, zmodyfikowany do polskich warunków, daję więc wam, byście crust grahamowy czynili i nigdy więcej nie musieli przepłacać za ciastka digestive.
Składniki:
2 i 1/2 szklanki mąki tortowej
1 szklanka mieszanki do wypieku chleba "Chleb Polski - Graham z orkiszem"
1/4 szklanki i 1 łyżka brązowego cukru
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka soli
80 gramów masła, pokrojonego w wiórki (co najmniej kostkę)
1/2 szklanki miodu
1 cukier waniliowy
1/3 szklanki wody
1 łyżeczka cynamonu
Wykonanie:
Nagrzewamy piekarnik na 176 stopni Celsiusza.
Wszystkie składniki wrzucamy do miski miksera i miksujemy tak długo aż się połączą, pilnując, by masło nie zostało gdzieś po bokach. Ciasto będzie gęste, więc chwilę nam staranne wymieszanie składników zajmie.
Kładziemy na na przykład stolnicy płachtę papieru do pieczenia.
Wybieramy kawałki ciasta z miski i przekładamy na papier. Bardzo przyjemne jest, jak plastelina, ziarniste, do palców się nie klei, ale cudownie się formuje. Ciapy ciasta rozkładamy od środka blaszki, tak by zajęły nam 3/4 powierzchni papieru. Przyciskamy każdą zarówno do sąsiadów, jak i do blachy.
Przykrywamy wyłożone ciasto drugą płachtą papieru do pieczenia.
Bierzemy wałek i wałkujemy przez papier ciasto tak długo, aż stworzy jednolitą powierzchnię i zapełni cały papier. To, jak grube nam wyjdzie, potem przełoży się na to, jak blacik krakersowy wyjdzie chrupiący i ile będzie się piekł. Generalnie - im cieniej, tym bardziej chrupko i szybciej.
Nie popadajmy jednak w przesadę. Około trzy centymetrowej grubości ciasto będzie akurat w sam raz.
Ściągamy górny papier z rozwałkowanego ciasta.
Dolny papier z ciastem przekładamy na blachę i pakujemy całość do piekarnika.
Pieczemy około 8 minut. Potem wyjmujemy blachę, odwracamy i pieczemy kolejne 10 minut (czyli ta część, która wcześniej dotykała nam tylnej ściany piekarnika, teraz powinna być przy drzwiczkach). Ogólny czas pieczenia zależny jest od grubości ciasta i piekarnika. Niby wystarczyłoby te 18 minut, by ciasto przybrało złoto-brązowy kolor, ale ja na przykład piekłam swoje około pół godziny, bo było grube. A jeszcze pewnie spokojnie przyjęłoby z dziesięć minut pieczenia.
Wyciągamy naszego krakresa grahamowego z piekarnika i całkowicie ostudzamy.
Potem łamiemy na kawałki, by kawałki te następnie zmielić na crust.
Lub też zjeść jak leci, do herbaty.
Albo można w połowie pieczenia podziurkować linie widelcem w cieście - w ten sposób połamie się nam potem ono równiutko w paski.
Ilość crusta jaka nam wychodzi jest spora. Nawet biorąc pod uwagę podżerającą go rodzinę, wystarczy nam nie na 1, a co najmniej na 2 spody do ciast i jeszcze zdołamy zachomikować trochę na kiedy indziej. W tym celu należy resztki krakersa grahamowego przesypać do pudełka i schować do lodówki. Lub zamrozić.
Jak już pisałam wyżej, najbardziej popularnym sposobem wykorzystania krakersów grahamowych, jest zmielenie ich i wykorzystanie jako crust do wszelkiej maści ciast typu "pie", które nie wołają o całościowy spód. New York Cheescake - oczywiście. Key Lime Pie - także. Możliwości jest naprawdę dużo, a, kto wie, czy nie odnajdziecie i własnego zastosowania:)
Smacznego!