O gofrach, drodzy państwo, rzec można na pewno dwie rzeczy:
1. 90% społeczeństwa je kocha i pożera w wakacyjnej porze z "budek" na ulicach kilogramami w letnim czasie (o zimowym nie wspomnę, bo wtedy też pożerają, ale cichem, w knajpkach, nie łażąc z przysmakiem po ulicy)
2. Każdy, kto kocha gofry, przynajmniej raz w życiu spróbował je zrobić domowym sposobem. O ile miał gofrownicę. Bez gofrownicy niestety gofrów nie będzie, choćbyśmy stawali na głowie i klaskali uszami. W tym celu gofrownice były kupowane, znajomi, co mają ten sprzęt już i robią, pytani o sprawdzony przepis... i potem, zamiast końca problemów, zaczynały się prawdziwe schody.
Ten deser jest niby prosty w wykonaniu. Zmieszać składniki, wlać ciasto do nagrzanej gofrownicy i czekać, aż się zrobią. No, proste, prawda? Jednakże gdyby to było takie proste, internet nie byłby zawalony po sufit przepisami na "sprawdzone", "zawsze wychodzące", "doskonałe" gofry, z których połowa nie wychodzi, pali się, nim zdąży się upiec, albo wręcz przeciwnie - wcale się nie piecze. Magia! Jak to jest możliwe, żeby sąsiadka Ewa podała ci przepis na gofry perfekcyjne, które jadłaś wczoraj u niej, po czym po spróbowaniu tego przepisu u siebie - wylewasz resztki zakalcowatych gofrów z gofrownicy ze łzami w oczach, lub wydrapujesz z niej spalone na węgiel ciasto. No jak! Czemu przepis "sprawdzony" nie wychodzi?
Otóż podam wam najprostszy powód niepowodzeń w robieniu doskonałych gofrów, przez który 45% miłośników gofrów zarzuca próby po dziesiątym nieudanym przepisie na "sprawdzone i najlepsze" i wraca do gości z "budki", zacierających radośnie ręce na widok dzieci marnotrawnych wracających w pokorze po gofra.
Powodem jest gofrownica, nie przepis. To od gofrownicy wszystko zależy, znacznie bardziej niż od za dużej ilości lub braku mąki w przepisie. Od gofrownicy, a w szczególności od jej mocy.
Zauważyliście, czego brak w większości przepisów na gofry? Brak informacji, w jakiej gofrownicy i o jakiej mocy akurat te "perfekcyjne" i "sprawdzone, super-smaczne" gofry były robione. A bez tej informacji, drogi czytelniku, jedynie fartem zrobisz doskonałe gofry za pierwszym, drugim, lub trzecim razem, bez narażania się na poszukiwania idealnego przepisu.
Im gofrownica ma większą moc, tym lepiej. Niestety, ta moc przekłada się na jej cenę, a skoro spora ilość z nas kupi gofrownicę na promocji w Lidlu, albo taką, co robi gofry w kształcie serduszek, cóż... nie gwarantuję, czy wyjdą nawet z przepisu załączonego do gofrownicy.
Ja uczciwie się przyznaję: moja gofrownica to sprzęt 3w1 FirstAustria 750 W. Nie jest to wiele. Wręcz maleńko, skoro najlepsze gofrownice (odpowiednio drogie, rzecz jasna) mają ponad 1000W i na nich na pewno wyjdzie całkiem spory procent gofrów polecanych jako "zawsze wychodzące". Jednakże człowiek lubi to co ma, i czasem się męczy z tym, co ma, nim osiągnie sukces.
Także i u mnie i mojej maszyny tak było, nim osiągnęłyśmy konsensus, a z książeczki dołączonej do gofrownicy, dopiero czwarty z kolei wypróbowany i zmodyfikowany nieco przepis okazał się dobry.
Dlatego też z przyjemnością zapodam wam ten przepis, zaznaczając, że gofry powinny wyjść jak należy właścicielom tejże gofrownicy, o ile tylko nagrzeją ją jak należy i nie pójdą na skróty.
A jakie powinny być bansheekowe doskonałe gofry? Złotawe, aż do poziomu jasnego brązu, choć nie muszą być złotawe równomiernie. Chrupiące z zewnątrz, a w środku mięciutkie, aczkolwiek upieczone. I ze szczyptą cynamonu, która jest zdecydowanie moją ulubioną przyprawą. Ta szczypta w gofrach jest spora, co też przekłada się na ich smak, ale jak nie lubicie cynamonu, można spokojnie go pominąć. Gofry wyjdą świetne i tak.
Co do tych gofrów? Dla mnie wyłącznie dżemy i dżemo-podobne, chociaż możecie dodać co wam się żywnie podoba. W tym przypadku poeksperymentowałam i zrobiłam ekspresowo porcję czegoś, co okazało się być świetnym odpowiednikiem frużeliny, w dodatku nie smakującej konserwantami, a owocami. Na nią też wam dam przepis, który po odpowiednim powiększeniu proporcji i nie nawaleniu wielkich łych na gofry, nawet powinien wam starczyć na całą partię:)
A "czekoladowy wyrko" jest w bonusie. Taki malutki twist od miłośnika czekolady dla innych miłośników czekolady.
W tym momencie skończyłam ostatni kawałek ostatniego gofra i już zaczęłam tęsknić za ich widokiem, więc wrzucę zdjęcia z mego gofrowego wybryku i zapodam przepis na całość deserku.
No to jedziemy:
Składniki (na ok. 12 gofrów dla gofrownicy "3w1 FirstAustria 750 W"):
Gofry:
2 szklanki mleka
2 szklanki mąki
2 jajka (osobno żółtka i białka)
3 łyżki cukru
duża szczypta cynamonu
1/3 szklanki oliwy z pestek winogron
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 opakowanie chocolate chips albo drobniutko pocięta w kawałeczki mleczna czekolada
Domowa frużelina (ilość na 3 gofry; dla większej ilości należy odpowiednio powielić składniki):
4-5 garści mrożonych wiśni
1/2 opakowania galaretki wiśniowej
1 łyżeczka cukru
Wykonanie:
Gofrownicę nagrzewamy zgodnie z instrukcją.
Do miski wlewamy mleko, mąkę, cukier, cynamon, oliwę i proszek do pieczenia. Oddzielamy żółtka od białek i dorzucamy żółtka do pozostałych składników. Białka przelewamy do miski i na chwilę odstawiamy na bok.
Miksujemy składniki mikserem, aż otrzymamy gładką masę.
Do białek wsypujemy szczyptę soli i ubijamy je mikserem na sztywną pianę. Ubitą pianę ostrożnie, po łyżce przekładamy do zmiksowanych składników i bardzo ostrożnie mieszamy wszystko razem.
Otwieramy nagrzaną gofrownicę, smarujemy starannie oliwą górną i dolną część formy na gofry, nie pomijając górnych części, zamykamy i raz jeszcze nagrzewamy.
Gdy lampka na gofrownicy ponownie zgaśnie (patrz: instrukcja obsługi), otwieramy, i nalewamy do foremek porcje ciasta na gofry. Zamykamy i przez pierwsze 2-3 minuty nie otwieramy gofrownicy. Potem co jakiś czas sprawdzamy stan upieczenia. Jeśli ciasto na gofry zacznie się robić złotawe, i pojawią cię ciemniejsze kwadraciki na wierzchu od górnej części, za pomocą nożyka ostrożnie odczepiamy ciasto od foremki, przewracamy na drugą stronę i pieczemy aż do złotawej barwy.
Po wyjęciu gofrów z gofrownicy przekładamy je na powierzchnię z siateczki (w braku czego innego używam do tego celu uczynionego z metalowej siateczki pojemnika do pieczenia frytek), stawiamy pionowo i w tej pozycji studzimy. Nie wolno ich kłaść na talerzu albo desce, bo zmiękną i nie będą już takie chrupiące jak należy.
Następnie raz jeszcze smarujemy staranie tłuszczem foremkę w gofrownicy i przelewamy kolejne porcje ciasta, aż do wyczerpania go, podczas gdy rosnąć nam będzie górka gotowych gofrów.
Gdy gofry nam stygną, przyrządzamy domową frużelinę.
Wiśnie zamrożone wrzucamy do garnka i stawiamy na średni ogień. Jeżeli są pozbawione pestek jedynie mieszamy, czekając aż nam się odmrożą i zaczną rozpadać. Jeśli przez lenistwo swoje, zamrażaliśmy z pestkami, podczas rozmrażania w garnku należy je "dźgać" łyżką i stopniowo wydobywać i wyrzucać pestki.
W trakcie rozmrażania, wiśnie puszczają sok i ten sok stanowić nam będzie podstawę do frużeliny.
Do całkowicie rozmrożonych, parujących i gotujących się we własnym soku owoców, wsypujemy pół opakowania galaretki wiśniowej i starannie mieszamy wszystko razem. Gdy masa stała się gęsta i lśniąca, należy spróbować i dodać cukru. Mnie wystarczyła łyżeczka, ponieważ galaretka słodka jest sama w sobie, a wściekle słodka frużelina nie jest nam potrzebna. Powinna być słodko-kwaśna.
Trzymamy jeszcze na ogniu przez kilka minut, ciągle mieszając. Następnie ściągamy garnek z ognia i odstawiamy, by frużelina nieco ostygła.
Ostudzone gofry można już okraszać frużeliną, dżemem, bitą śmietaną i owocami, lub posypać cukrem pudrem, ewentualnie niczym - bo klasyki cynamonowe są najlepsze:). I zjadać.
Co do mego wyboru, widocznego na zdjęciach, postanowiłam użyć chocolate chips do pary wiśniom (ponieważ bardzo lubię to połączenie) i na jeszcze ciepłego gofra w każdą krateczkę wrzuciłam po 2-3 kawałeczki czekolady, po czym przykryłam gofra grubą warstwą nadal ciepłej frużeliny.
Nie przetrwały nawet dwóch godzin, biedaki, ale taki jest ich los, jeśli tylko są smaczne.
Smacznego:)
PS: Co do tej frużeliny, można jej pewnie użyć i do pancakes i do sernika nowojorskiego lub okrasić nimi inne ciasta i ciasteczka. Spróbujcie. Na pewno się nie zawiedziecie. Nie zdążyłam sprawdzić przechowywania (nie zostało nic, na czym można by sprawdzać:P), ale przypuszczam, że naddatek frużeliny można na szybko podgrzać, a potem parujący, na wzór dżemu, wpakować ją do słoika, zamknąć szczelnie i używać do rozmaitych celów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz