Niewątpliwie każdy z nas uważa się za jednostkę wyjątkową, a kolektywny zbiór własnych doświadczeń, wiedzy i informacji zgromadzonych w danym temacie - jedyny w swoim rodzaju. Czas, w którym te informacje stawały się bardzo ważne, kształtując nas w jednostki dorosłe jakimi teraz jesteśmy (a przynajmniej ta część z czytających która skończyła już 21 lat i szybkim krokiem, wiedząc, co chce robić do końca życia, zdąża ku 30stce) można by określić kamieniem milowym rozwoju każdego jednego człowieka. Każdy ma swoją specjalną dziedzinę, nawet najmniejszą, w której czuje się ekspertem. Dla mnie to przykładowo muzyka filmowa, której namiętnie słucham od lat, pisanie (w którym nie będę dość dobra dla siebie samej póki nie będę, chociaż spora wiedza jak pisać by było jak najlepiej - jest) prozy i poezji. Gotowanie dziwactw rozmaitych, na które spora ilość Polaków nawet by nie spojrzała, bo to cuchnie globalizacją albo hipsterstwem, a w ogóle "Teraz Polska!":D. W tych tematach mam na tyle dużo wiedzy, że śmiem się wypowiadać i nawet wytykać temu i owemu błędy w rozumowaniu, co, jak wiadomo nie zawsze spotyka się z dobrym odzewem. W końcu mało kto lubi, gdy zmuszają go do przyznania, że się myli. Dlatego tak ważne jest by nie szaleć z czymś, o czym się ma małe pojęcie. Skupić na tych dwu, trzech rzeczach. I ich się trzymać.
Takie samo podejście jak do tych kilku tematów, w których czuję się specjalistką, mam do czasów, w których się kształtowały. Czyli do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, w których przeżywałam swe pierwsze fascynacje literaturą, fantasy i sf i muzyką - de facto momentu zwrotnego, który zrobił ze mnie takiego człowieka, jakim jestem teraz. Dalsze lata szlifowały tylko coś, co nabrało już właściwego kształtu, tu i tam dodając ostrzejszych kątów, w innym miejscu je złagadzając, gdzie indziej w ostatniej chwili zmieniając ustawienie średnio pasującego do reszty puzzla minimalnie, by po drobnej korekcie zgrywał się z resztą. I te lata uważam za najlepsze. Ze względu na najlepsze filmy, jakie wtedy wychodziły, takie jeszcze z charakterem, nie przeładowane efektami specjalnymi. Z fabułą i wspaniała muzyką. Dziś takich już się nie robi.
Był to też najwspanialszy okres dla seriali. Nie trzeba wspominać chyba takiego klasyka jak "Seaquest", cała masa "Star Treków", "MacGyver", którego remake'u usiłują teraz dokonać... i raczej im się nie uda, bo się kupy trzymać to nie będzie, robione w dobie gdy dostęp do informacji jest dostępny wszędzie i wcale nie trzeba mieć wiedzy własnej do zbudowania bomby z papierka po gumie do żucia i "kreta". "AirWolf", pierwszy, oryginalny stary "Flash" z ikonicznym Johnem Wesley Shippem, który w nowym "Flashu" gra ojca Flasha. A te wszystkie genialne Easter Eggs, które wszędzie teraz przemycają w filmach i serialach? Skąd one pochodzą, jak nie z produkcji z lat dziewięćdziesiątych? No właśnie... mimo, że każdego prawda jest jedynie właściwa i jego czasy rozkwitu - tymi najlepszymi, to jednak lata dziewięćdziesiąte miały to coś, do czego w osiemdziesiątych nie było jeszcze środków, a w obecnym wieku nastąpił zbyt szybki skok technologiczny (i na kasę) by ta iskra niezwykłości przetrwała dłużej.
Z tego czasu pochodzi też serial, który, jako jedyny, nie będący fantasy ani sf oglądałam od początku do końca przez wszystkie sezony. Typowo babski, o z pozoru spokojnym, sennym życiu na przedmieściach wielkiego miasta w Stanach i o sekretach skrytych w piwnicach i szafach z pozoru idealnych rodzin. Za to z przyciągającą mnie aktorką, którą bardzo lubiłam jako Lois Lane z serialu "Przygody Supermena" (z lat 90tych, a jakże). Mowa o "Desperate Housewives", znanym u nas jako "Gotowe na wszystko" (kolejna durnozja tłumaczy, którym chyba "Desperatki" nie wydawały się wystarczająco chwytliwym tytułem...).
Jeżeli ktoś nie kojarzy serialu, w skrócie powiem, że jest to opowieść o dobrze sytuowanych czterech przyjaciółkach mieszkających na Wisteria Lane - sennych przedmieściach wielkiego miasta, oraz ich rodzinach. Pewnego dnia jedna z nich popełnia samobójstwo z powodu liściku od anonima o wiele mówiącej treści: "Wiem, co zrobiłaś. Niedobrze mi się od tego robi. Powiem wszystkim." I spirala zaczyna się nakręcać, gdy reszta usiłuje sobie z tym poradzić i odkryć powody. Przy okazji odkrywając i koszmarne sekrety, jakie inni chowają po kątach.
W sumie serial jak mówię kobiecy. Dla kobiet, o kobietach. Obyczajówka. Niemniej wciągała, bo nigdy nie było wiadomo komu z wypastowanej do błysku ultra-drogiej szafy vintage wypadnie ukryty szkielet. I sądzę, że właśnie to obstawianie, która z nich, doskonałych gospodyń domowych, bizneswoman, świetnych matek, żon i kucharek ma najwięcej do ukrycia, sprawiło, że obejrzałam wszystkie sezony. To... i ciasto ananasowe Bree.
Ach, to ciasto! W momencie gdy pojawiło się, jako jeden z bohaterów i to głównych któregoś z odcinków chyba pierwszej serii, nie mogłam o nim przestać myśleć. Uwielbiam ananasy, a wizja ciasta z nimi, które na dodatek piecze się do góry nogami i finalnie traktuje spód jako wierzch, chodziła za mną na tyle długo, że któregoś dnia, po obejrzeniu odcinka o tym cieście, zaczęłam dokonywać pierwszego w swej karierze researchu (jakie teraz robię w standardzie przed każdym przepisem lokowanym w źródłach filmowych i książkowych), szukając na internetach przepisu na odwrócone ciasto ananasowe i porównując je z tym, co widziałam w serialu. Wtedy nawet pomysłu na Bantofelki nie było, siedziałam za to na studiach, słuchałam metalu na przemian z muzyką filmową i miałam ogromną ochotę zrobić to ciasto. Staromodne odwrócone ciasto ananasowe Bree - jednej z tych czterech głównych bohaterek serialu. Damy, doskonałej kucharki, gospodyni i... zupełnej wariatki w temacie sprzątania i idealnego życia, szczególnie, że jej własne rodzinne było od ideału dalekie.
Wracając do ciasta. Bez wątpienia zauważycie z miejsca, że moje kształtem się różni od tego z serialu. Poza tym w ilości składników jest różnica, ale składam ją na to, że moje jednak jest większe. Poza tym... chyba najlepiej będzie, jak wam zapodam fragment odcinka z tym ciastem, który sprawił, że zakiełkowały we mnie wtedy, dawno temu pierwsze zainteresowania związane z odtwarzaniem przepisów geekowych. Spójrzcie:
Odwrócone ciasto ananasowe
Jak widzicie - jest okrągłe. Potrzebuje karmelowego spodu, który w tym przypadku robimy z cukru i masła. A spód ten ma być finalnie górą ciasta, w której ukryty jest ananas z kandyzowanymi wisienkami, gdy zostanie upieczone, odwrócone i nie okaże się zakalcem. Po co odwracanie i cała ta ceremonia, skoro można by zrobić normalnie, z karmelem i ananasami położonymi na cieście? Ponieważ w takim wypadku karmel by się spalił lub spłynął bokami, ananas wysechł, a ciasto nie wyglądało ładnie, równiutko i złociście u góry. Wierzch zatem musi być pieczony na dnie ciasta, by potem wyglądał jak należy. Kwestia grawitacji:)
Bree, ta ruda, która na filmiku faktycznie piecze ciasto dla Gaby, posypała jeszcze górę odrobiną cukru pudru, ale ja sobie go już darowałam. Zasłaniałby śliczności karmelowo-wisienkowe wierzchu, a tych zdecydowanie nie chcemy sobie odpuścić. Dokonałam też u siebie wyłomu w postaci zrobienia ciasta w prostokątnej blaszce, zamiast w okrągłej. Powód jest prozaiczny. Znacznie łatwiej, bez niszczenia wyglądu ciasta jest wykroić kwadraty z całymi krążkami ananasa po jednym na kawałku, niż szatkować je krojąc trójkąty z okrągłego ciasta. Smaku to nie zmienia, i każdy jest szczęśliwy, że ma na swojej porcji cały plaster ananasa. I wisienkę. Czyż nie lepsze wyjście?
Co do ciasta... jest łatwe. Naprawdę. Wygląda tylko jak cholernie skomplikowane, a proces przewracania pewnie mógłby przerazić kogoś, kto nigdy tego nie robił. Nic bardziej mylnego. Wpierw robimy wierzch na dnie blachy, potem wykonujemy ciasto, które wylewamy w blaszkę jako następne w kolejności i potem pieczemy. Gotowe flipujemy do góry nogami... i pozostaje tylko podsunąć rodzinie, która rzuci się na niego jak zwariowana.
Odwrócone ciasto ananasowe zostało ostatnio określone przez mego męża jako biszkopt. Jednakże, jak myślę, bliżej mu konsystencją chyba do portugalskiego ciasta pomarańczowego. Wyrośnięte jest, ale nie lekkie, jak większość naszych ciast. Ten "biszkopt" jest bardziej mięsisty niż nasze, z polskich przepisów, biszkopty. Zaś spód to już wogóle jakaś poezja. Z brązowego cukru i masła wychodzi nam po obróbce termicznej chrupiąca, karmelowa skorupka, w której zamknięte są plasterki ananasa, dzięki temu, że pieczone w spodzie i tak zasłonięte przed wysuszeniem, soczyste i pyszne. Wisienki właściwie są tylko elementem dekoracyjnym, ale jeżeli zamiast zwykłych, kandyzowanych dodacie te prawdziwe, koktajlowe, pachnące amaretto, efekt smakowy wybije sufit w kuchni. Będą błagać o więcej, tak jak moi się proszą co jakiś czas specjalnie o to ciasto. Niezwykłe, smaczne, staromodnie miodne, bo nic w tym przepisie nie ma takiego, sugerującego by nie mogła go wykonać gospodyni domowa sprzed 80 lat. Najzwyklejsze składniki, z których powstaje niezwykłe danie o staromodnym uroku i powiewie czasów, kiedy wszystko było lepsze. Kiedykolwiek one dla kogokolwiek przypadają.
A zatem, bez dalszych ceremonii, zapraszam do zrobienia sobie własnej wersji odwróconego ciasta ananasowego z "Desperate Housewives" i do powracania raz na jakiś czas w czasy swojej własnej świetności. Kiedy wszystko było tak doskonałe jak to ciasto.
Przepis znalazłam dawno temu, od razu zapisałam we własnym zeszycie, a więc źródło umknęło. Pamiętam jedynie, że było anglojęzyczne.
Please scroll below for the "red" recipe in English:)
Składniki:
Ciasto:
150g masła
1 szklanka cukru
4 jajka
3 szklanki mąki
4 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka mleka
2 łyżki domowego cukru waniliowego
Wierzch:
100g masła
1 i 1/2 szklanki brązowego cukru
1 puszka ananasów w plastrach
1 opakowanie wisienek kandyzowanych albo koktajlowych
Wykonanie:
Wszystkie składniki przechowywane w lodówce powinny być w temperaturze pokojowej.
Najpierw wykonujemy ciasto.
Masło miksujemy z cukrem na puszystą masę, dodając po jednym jajku, miksując po każdym dodaniu sztuki, oraz z cukrem waniliowym.
Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i dodajemy do ubitej mikstury na przemian z mlekiem (zaczynając i kończąc na mleku).
Miksujemy aż całość będzie gładka. Odstawiamy surowe ciasto na bok i zabieramy się za wierzch.
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni Celsjusza.
Standardowej wielkości prostokątną blaszkę z wyjmowalnym dnem (zalecam właśnie takiej użyć; odwracanie ciasta będzie o wiele łatwiejsze) wyścielamy papierem do pieczenia.
Na spód wysypujemy równą warstwą brązowy cukier, na niego wykładamy masło pokrojone na wiórki.
Wstawiamy blaszkę do rozgrzanego piekarnika na kilka minut, do momentu aż wiórki masła upłynnią się.
Wyjmujemy blaszkę i przy pomocy łyżki starannie rozprowadzamy masło z cukrem tak, by cukier był wilgotny na całej powierzchni spodu blachy.
Ananasy z puszki odsączamy z soku. Wisienki koktajlowe pozbawiamy ogonków.
Na wierzch masy cukrowo-maślanej wykładamy plastry ananasa jeden obok drugiego w taki sposób, by przykryły powierzchnię cukru.
Do środka każdego krążka ananasa wkładamy wisienkę. Jeśli zostanie nam kilka dodatkowych, wtykamy je między plastry ananasów.
Przygotowane wcześniej ciasto ostrożnie, łyżka po łyżce wylewamy najpierw na ananasa i wiśnie, a gdy je pokryje i zmniejsza się ryzyko, że zechcą wypłynąć nad ciasto, wylewamy do blachy resztę ciasta i równo je rozprowadzamy.
Blaszkę z ciastem wkładamy do piekarnika i pieczemy przez ok. 40 minut, sprawdzając patyczkiem, czy jest gotowe.
Upieczone ciasto ananasowe wyjmujemy z piekarnika i zostawiamy w spokoju w temperaturze pokojowej na 10-15 minut. Nawet do momentu gdy będziemy w stanie ręką bez rękawicy wyjąć spód blaszki z ciastem z ramek.
Następnie przykrywamy ciasto płachtą papieru do pieczenia, na niego kładziemy prostokątną podkładkę, na której będziemy przechowywać ciasto i łapiąc całość, zdecydowanym ruchem odwracamy ciasto do góry nogami.
Zdejmujemy z ciasta spód blachy, a potem ostrożnie ściągamy papier, by jak najmniej naruszyć karmelowy spód.
Można wierzch posypać jeszcze odrobiną cukru pudru, ale wydaje mi się to zbędne, ze względu na obłędny widok jaki przedstawia sobą złociste, lśniące i świeżo upieczone.
Można serwować od razu, wykrawając kawałki wielkości plastra ananasa.
Smacznego!
-----------------------------------------------------
Ingredients:
For the cake:
150g of butter
1 cup of sugar
4 eggs
3 cups of flour
4 tspns of baking powder
1 cup of milk
2 tblspns of a home-made vanilla sugar
For the topping:
100g of butter
1 and 1/2 cup of brown sugar
1 can of canned pineapples, sliced
1 small jar of candied or maraschino cherries
The making of:
All of the ingredients kept in the fridge, should be in a room temperature before you start baking the cake.
First you should start from preparing the cake dough.
Cream butter with sugar until fluffy, then add the eggs - one at the time, mixing nicely after each addition. Add the vanilla sugar.
Mix the flour with a baking powder, and start adding it to the mixture together with milk (starting and ending with it). Mix it well.
Mix it all again until smooth, then set aside, as you will be preparing the topping now.
Preheat the oven to 392 degrees Fahrenheit.
Put a sheet of baking paper on the bottom of rectangular baking tin, preferably with removable bottom.
Pour the brown sugar on the bottom of this tin evenly, then put the butter in a small lumps on the top on all the sugary surface.
Put the baking tin into the oven just for a few minutes until the butter melts.
Remove the tin from the oven and gently mix the sugar with a melted butter, so it was evenly wet on the bottom of the tin.
Remove the pineapple slices from the tin. Remove the cherries from a jar, and cut off the stems.
Put the slices of pineapple on the top of butter and sugar surface, one next to another, so it covered nicely all the bottom of the tin.
Put a cherry inside every pineapple ring. If there are any left after making it, put the additional cherries between the pineapple slices.
Pour carefully the dough prepared earlier, spoon by spoon, first on the pineapple rings with cherries, then on the solo cherries, and when you secure the fruits that way (they should now stay under the dough, not swim on the top od it, what would happen if you poured the batter quickly and anywhere in the tin), pour the rest into the baking tin and smooth the surface.
Put the baking tin into the oven and bake the cake for about 40 minutes, until the toothpick comes out clean.
When the cake is ready, remove it from the oven and let it cool at the room temperature for at least 15 minutes, even until the moment when you will be able to touch to tin with a bare hand and not to burn. Remove the bottom of the tin with a cake still on it.
Cover the cake with a sheet of baking paper, then put the rectangular tray on which you will store the cake at the top. Catch it all together and flip the cake upside-down, co the caramel and pineapple bottom became in fact the topping.
Remove the bottom part of the tin from the cake, then carefully remove the baking paper, not to break the caramel topping.
You may sprinke a little of caster sugar on the top, but in my opinion the pineapple upside-down cake looks delicious just as it is.
You may serve it at once, cutting the cake on a squares with a pineapple ring on every piece.
Cheers!