Niezależna Produkcja Żarełkowa
"Ban-to-felki"
przedstawia obraz z cyklu:
"Idą Święta! Pomocy!"
Odc.1
"Nie mam czasu, zaraz trafi mnie szlag, rodzina zje pizzę na obiad!"
Miejsce akcji:
CAŁKIEM ZWYCZAJNE DOMOSTWO
Bohaterowie:
PAN DOMUPANI DOMU
MŁODZIAN
Scena 1: Panika!
Czas: OKOLICE ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA
PANI:
"- Nie mam czasu na nic. Wigilia i Święta w porządku obrad! [kursuje z pokoju do kuchni, z kuchni do łazienki, z łazienki do pokoju i z powrotem do kuchni, wykrzykując w biegu do rodziny, zaskoczonej włączonym trybem "błyskawica". Trzaski i pomniejsze trzęsienia ziemi dochodzą z miejsc, w które wpadła, lub które opuściła.] - Weź Młodziana na spacer i przy okazji zróbcie zakupy. Potem pójdziecie wytrzepać dywany. Potem pójdziecie znowu po zakupy. Potem do centrum handlowego. Kupiliśmy choinkę? Gdzie jest choinka? Czemu światełka nie działają?! Działały rok temu! Pójdziemy jeszcze po żarówki albo nowy komplet! Wielcy Bogowie, gdzie jest moja keksówka! Czemu w niej jest ziemia! Kto zjadł ostatnie jajka! Obiad? Jaki obiad?! Chyba sam ugotujesz, bo ja nie mam kiedy. Sprzątanie, mycie okien, gotowanie, zakupy, zresztą nie mogę cię tu wpuścić z gotowaniem, bo ja tu gotuję. Zamów pizzę! Gdzie jest mąka? Czemu..."
Pomińmy może kontynuację tego odcinka, ponieważ każdy wie, co się dzieje z paniami domu przed Świętami. Wszystkie solidarnie dostajemy kota, wychodząc z siebie, by przygotować wszystko na Boże Narodzenie i to w najwyższym możliwym standardzie. Nie ma miejsca na drobne i większe wpadki, ale i tak się zdarzą, nie ma się co oszukiwać.
A tu dodatkowo w tym całym kotle musimy jeszcze pamiętać, że rodziny nie nakarmimy dopiero w Święta i trzeba im wyszykować jedzenie trzy razy dziennie w normalnych porach. I żołądki nie są zainteresowane tym, że krucho z czasem, a szybką przekąską się nie zadowolą. Problem w tym, że najwyraźniej doba się skurczyła, a roboty zwaliło się więcej, niż przypuszczaliśmy. I jak w tym wszystkim zrobić tak, by zjedli obiad, jeśli już gotujemy pięć innych rzeczy, więc na takie przykładowe skrobanie ziemniaków i smażenie schabowego zwyczajnie nie starczy nam kończyn?
Nie skrobać ziemniaków i nie piec schabowego!
Zrobić coś, co robi się praktycznie samo.
I tu wkraczam z kolejnym z moich pomocnych obiad-hacków, specjalnie przydatnych w takich sytuacjach.
Proponowany przeze mnie szybki posiłek wymagał będzie od nas pilnowania jedynie w pierwszych 5-10 minutach od rozpoczęcia akcji. Potem dojdzie sam. My będziemy tylko doprawiać i w ostatnim pociągnięciu pędzla (łyżki, w tym wypadku) przypilnujemy sosu. TO zdecydowanie nie przerwie nam, ani nie zakłóci obłędnego wiru gotowania rzeczy bardziej wymagających i sprzątania. Przy tym danie nie wymaga w porze świątecznej szukania składników po sklepach - wszystko będziemy mieć w lodówce pod ręką od zaraz. Co do czasu - 40 minut tak na oko i możecie jeść.
A ponad to rodzina zje coś ciepłego, co im zapełni żołądki i nawet marudne przy stole dzieciaki taki obiad pokochają. Wiem co mówię. Ryż z rodzynkami i sosem waniliowym to moje ulubione danie z dzieciństwa, a byłam niegdyś niejadkiem.
No i nie jest pizzą, a czymś, co wyszło z własnej, zajętej jak diabli, ale własnej ręki i znanych składników. Jedyne E, jakie usłyszycie w związku z nim to "Eeee... tylko tyle? Dolej sosu, mama/żona!"
Nie pozostaje mi nic innego, jak przejść do przepisu.
Przecież nie mamy czasu!
Przepis autorstwa pań Aliny i Pauliny Fedak, z których książką kucharską stawiałam pierwsze kroki w jakże fascynującej sztuce gotowania.
Składniki:
Mleczny ryż:
1 szklanka ryżu
1 szklanka wody
1 i 1/4 szklanki mleka
1 łyżka masła
2 łyżki cukru
2 garście rodzynek (można więcej)
Sos waniliowy:
1 szklanka mleka
1 łyżeczka mąki ziemiaczanej
1 żółtko
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (ew. 1 cukier z prawdziwą wanilią - od cukru wanilinowego niech was strzegą wszelkie większe i pomniejsze bóstwa)
Wykonanie:
Przyszykowujemy sobie dwa garnczki. Mniejszy, na ryż i większy, w którym umieścimy mniejszy z ryżem, na dogotowanie się.
Szklankę wody i łyżkę masła umieszczamy razem w małym garnczku. Zagotowujemy.
Do wody wsypujemy umyty ryż i przeganiając go łyżką raz na jakiś czas, by nie przywarł, pozwalamy mu wchłonąć całą wodę.
W międzyczasie nalewamy gorącej wody z czajnika (tak jest szybciej) do większego garnka i zagotowujemy do wrzenia.
Gdy ryż wchłonie całą wodę w mniejszym garnczku, wlewamy do niego mleko. Mieszamy i krótko podgotowujemy. Tak do 5 minut.
Po tym czasie mniejszy garnczek z ryżem i mlekiem wstawiamy do większego garnczka z wodą wrzącą, pod którym zmniejszamy gaz (nie, że nam się ryż przypali, ale wrzątek może chlapać na wszystkie strony). Mniejszy garnczek przykrywamy pokrywką.
W tym momencie możemy się przestać nimi interesować. Ryż się gotował będzie sam. Należy tylko co 10 minut zerkać do niego, przegonić łyżką, by sprawdzić, jak wsiąka nam mleko i raz na jakiś czas popróbować, czy zmiękł.
Po pierwszych 10 minutach powinien być już taki na wpół miękki, a mleka o połowę lub 2/3 mniej. Wówczas dorzucamy do ryżu 2 łyżki cukru i sparzone gorącą wodą rodzynki. Mieszamy wszystko razem i zostawiamy ponownie w kąpieli wodnej, aż ryż zmięknie całkiem, rodzynki napęcznieją, a mleko zniknie.
W czasie gdy ryż będzie dochodził, robimy ekspresowy sos waniliowy.
Do szklanki wbijamy żółtko, wsypujemy cukier i wanilię w takiej postaci, w jakiej sobie życzymy (czy to jako ekstrakt, czy jako cukier z wanilią). Mieszamy tak, jakbyśmy szykowali kogel mogel, tyle, że nie do białości, a po prostu dokładnie. Odstawiamy.
W niewielkim garnuszku umieszczamy szklankę mleka wraz z łyżeczką mąki ziemniaczanej i stawiamy na średni ogień. Mieszamy cały czas, pilnując by mąka nie przywarła do dna, do momentu aż mleko zacznie nam wyraźnie gęstnieć.
W tym momencie raz jeszcze pomerdajmy w rozkręconym żółtku, wlejmy mu dodatkowo łyżkę gorącego mleka z garnuszka, by je zahartować i następnie mieszankę jajkową ze szklanki wlewamy powoli do mleka z mąką ziemniaczaną, stale i porządnie mieszając.
To, co nam wyjdzie to nie mniej, ni więcej, a domowy budyń, tyle że w lżejszej postaci sosu. Gdy dodamy już całe żółtko, cały czas mieszając trzymamy jeszcze chwilę sos na ogniu, by składniki połączyły się ze sobą dokładnie, a sos delikatnego, jasno żółtego koloru zaczął wypuszczać pierwsze, pachnące bulki, świadczące o zagotowywaniu się. Wówczas ściągamy go z ognia i odstawiamy na bok.
W tym czasie ryż powinien nam już dochodzić. Jeżeli potrzebuje jeszcze chwili, nic się nie dzieje. Sos zawsze można podgrzać. Byle nie przypalić.
Gdy wszystko mamy już gotowe nabieramy mlecznego ryżu z rodzynkami, układamy fantazyjnie na talerzu (na przykład za pomocą dwóch łyżek formując obłe kulki - przekładamy z jednej do drugiej aż kształt się ustali - czyniąc tak jak ja - koniczynkę), i na koniec polewamy go sosem.
Można też po prostu nałożyć ryżu do miski, zalać go sosem i podać tak. Rodzina i tak będzie zachwycona.
Tyle. Krótko i na temat.
A podczas gdy oni będą mlaskać obiad w jadalni (a ty w biegu w kuchni, prosto z garnka:P), sprawiedliwie dzieląc się sosem, możemy działać nadal nad tym, by tegoroczne Święta były magiczne.
PS: Ryż taki można podać również jako podwieczorek. Lub do sosu dodać owoców i zrobić z niego deser.
Albo z samego sosu, wystudzonego, którym polaliśmy zamrożone owoce wrzucone do miseczki, zrobić fantastyczny, domowy budyń. Jeśli tylko zostawią wam miseczki w spokoju na kilka godzin, by wystygł i bardziej stężał. Można i dodać tam, podczas stygnięcia, kawałki czekolady, to się przepięknie rozpuści.
Smacznego:)